Jessica
Stoję
przed drzwiami tuż obok niego. Patrzę na niego ukradkiem, nie mogąc nadziwić się temu, co odzyskałam dzięki Marco. Miał rację. Dzięki przebaczeniu, zyskałam naprawdę wiele...
Pomimo zmęczenia, które teraz wypełnia moje ciało i stopniowo przejmuje nad nim kontrolę, uśmiecham się ciepło, jakbym w ogóle nie odczuwała wyczerpania. Niemalże w tej samej chwili poczułam jak uścisk, w którym tkwiła moja dłoń, przybiera na swej sile. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, nie kontrolując już reakcji mojego organizmu na odczuwane emocje, a uwierzcie, że było ich naprawdę multum, a co najgorsze- były bardziej niż różne. Od rozpaczy, poprzez strach, kończąc na radości, która rozpromieniała mnie od środka. To naprawdę frustrujące, ale i zarazem ekscytujące. Dziwne… Z tego wynika, iż składam się jedynie z przeciwności, paradoksów oraz braku logiki. Cóż, może to prawda? Przecież nigdy nie mamy pewności, iż robimy dobrze, a mimo to odczuwamy potrzebę odczuwania tych pozytywnych uczuć choć na krótką chwilę. Tak zbudowana jest już dusza człowieka. O ile sfera cielesna zawsze wie konkretnie czego tak naprawdę chcę, to ta druga, doskonalsza, sfera duchowa, słynie właśnie z tego, że nie wie czego chce. Na czym zatem polega jej doskonałość i fenomen? Nie rozumiem. Jestem jednak tylko zwykłym człowiekiem. Nie wszystko mogę pojąć, ba… Nigdy w życiu nie będę w stanie pojąć wszystkiego. Nigdy w życiu nie zrozumiem na czym opiera się ten złożony świat. Jednakże, czy z tego właśnie powodu mam zamykać się przed światem? Nie. Skoro już zostałam stworzona, powinnam cieszyć się tym życiem, czyż nie? Tym razem się nie mylę, a uwierzcie mi, że rzadko kiedy to się zdarza. Dlatego też, pamiętajmy! Pamiętajmy, że w życiu można nam popełnić błędów tyle, ile nam się żywnie podoba. Będziemy ich żałować, z niektórych natomiast będziemy się cieszyć i radować- zależy. Czasem będziemy płakać, to fakt, ale to łzy wpisane są w żywot ludzki i to niezaprzeczalna prawda. Jedno jest pewne. Po czasach ciemności, zjawi się w końcu światełko, które rozjaśni każdy dzień. Nie musimy być idealni i nieskazitelni, aby móc otrzymać szczęście w życiu. Przykład? Jeden z najprostszych, czyli ja. Mało we mnie z ideału i należy to przyznać. Bądźmy szczerzy… Niewiele potrafię, na dodatek słabo gotuję. Mam dwie lewe ręce, przez co często tłucze szkło, które nieumiejętnie posprzątane wbija się innym w stopy. Ranię. Czasem nieświadomie, ale jednak to robię. Każdy człowiek rani, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Mało kiedy potrafię zapamiętać imiona, a i w ogóle mam słabą pamięć. Ku ironii wszystkim, za słabą… Wiele razy zdarza się, że wmawiam innym swoje racje, mimo że zdaję sobie sprawę, iż nie są one słuszne. Mało we mnie z ideału, jak wspomniałam wcześniej. Mimo wszystko potrafię kochać, troszczyć się, umiem słuchać, a i także podać dłoń, kiedy osoby, na których mi zależy właśnie tego potrzebują. Moim problemem przez całe życia była nieumiejętność poradzenia sobie z zimnem i obojętnością. Samotność niszczyła mnie najbardziej. Musiałam mieć kogoś przy sobie w każdej sytuacji. Taka byłam. Mało idealna, przewrażliwiona na wielu punktach. Trudno. Od czasu, kiedy dostałam nowe życie zmieniłam wszystko w swoim świecie. Mówiłam tylko i wyłącznie prawdę. Spotykałam się z człowiekiem, który był moim przeciwieństwem. Nauczyłam się mówić „nie”, gdy coś mi nie pasowało. Nie przejmowałam się rzeczami materialnymi. Nie planowałam niczego. Wyznawałam miłość, kiedy tylko ją odczuwałam. Śmiałam się z głupich żartów. Płakałam, kiedy miałam na to ochotę. Przepraszałam, nie unosząc się dumą. Śmiałam się tak długo, aż brzuch mnie nie rozbolał. Nie tłumiłam w sobie emocji. Nie rozpamiętywałam przeszłości. Żyłam. Rozumiecie? Żyłam, niczego nie żałując. I wiecie co? Wyszłam na tym całkiem dobrze. Ba, cóż ja mówię? Zyskałam w życiu w końcu to, co najważniejsze… Szczerze? Czasem myślę, że to jedynie piękny sen. Prawdą okazała się być teza, że szczęście przychodzi po tym, kiedy przestaje się jedynie narzekać na problemy, które dręczą nas w teraźniejszości, lecz przybywa wtedy, gdy doceni się naprawdę to, jak wiele już za nami. Nauczyłam się kontrolować swoje myśli. Tylko fakt, że zmieniłam całkowicie swoje wnętrze, sprawiło, iż dziś umiem doceniać o stokroć bardziej to, co zostało mi dane. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Szczęście nie przychodzi z zewnątrz. Ono jest w każdym człowieku. W jego duszy, nawet najbardziej odległych zakamarkach ducha człowieka. Czeka jedynie na właściwy moment, kiedy może zostać obudzone. Kiedy żadne myśli ani snute czarne scenariusze nie będą w stanie przyćmić potęgi narkotyku, którym jest szczęście.
-Nie
płacz, Jess. Pamiętaj, że nic nie jest warte twoich łez. Jesteś wyjątkową młodą
kobietą, którą osobiście podziwiam. Nigdy ci tego nie mówiłem, ale nie mogę
nadziwić się twojej sile. Jesteś taka drobna, niewinna, a potrafisz przyjąć na
klatę ciosy, które powaliłyby niejednego silnego mężczyznę. Wiem, że jestem
ostatnim człowiekiem, którego chcesz słuchać, lecz żaden mężczyzna nie jest
godzien tego, abyś po nim płakała…
-Ale…-
szlochałam nieustannie.- ja…
-Wiem,
co zrobiłaś- przykucnął obok mnie.- Odrzuciłaś go. Wyrzuciłaś ze swojego życia
mężczyznę, którego ciągle kochasz, ale…- zająknął się na chwilę- musisz w końcu
ufać samej sobie. Nie postąpiłaś tak bez przyczyny.
-Zostałam
sama- płacz w dalszym ciągu władał moim ciałem.
-Nieprawda-
zaprzeczył natychmiastowo.- Masz brata, rodziców… i mnie.
-Ciebie?-
spojrzałam na niego zaczerwienionymi od płaczu oczyma.
-Mnie.
Zawsze- potwierdził szeptem. Patrzyłam na niego, jakby niedowierzając w słowa,
które przed chwilą usłyszałam.- Przyszedłem tylko zapytać, jak się czujesz. Nie
chcę się narzucać i nie zdziwię się, jeśli mnie wyrzucisz, ale….- spojrzał na
mnie znaczącym wzrokiem. Zmienił się. Nie tylko wewnętrznie, lecz przede
wszystkim na zewnątrz. Jego cera stała się ziemista, z niebiańskich tęczówek uleciały,
wcześniej hulające w nich, ogniki, a
całym sobą wyrażał zmęczenie- muszę wiedzieć. To dla mnie bardzo ważne.
-Jest
dobrze- odparłam cicho, patrząc na niego z zafascynowaniem.
-Cieszę
się… Nawet nie masz pojęcia jak bardzo- wyznał szczerze.- Dobrze, zatem ja już
będę się zbierał. Nie masz zapewne ochoty mnie oglądać. Gdybym mógł kiedyś
jakoś ci pomóc, dzwoń o każdej porze dnia i nocy. Mimo wszystko, chciałbym,
abyś wiedziała, iż możesz na mnie liczyć- człowiek popełnia błędy, owszem.
Każdemu należy dać drugą szansę, lecz jeśli już raz zostanie ona dana i nie
będzie wykorzystana, a zaprzepaszczona, nie można już nawet liczyć na kolejną
szansę, tym bardziej nie można się o nią upominać, nie mając pewności czy na
pewno się podoła w przyszłości. Należy rozglądać się wokół siebie, nie mogąc
przegapić tych, którzy mogą być naszą jutrzenką. Musimy być silni, uważni,
czujni na każdym kroku, by nie przegapić tej odpowiedniej i w pełni zgadzającej
się z naszą, duszyczki.
-Zostań
ze mną…- chwyciłam go za rękaw.- na zawsze.
Pomimo zmęczenia, które teraz wypełnia moje ciało i stopniowo przejmuje nad nim kontrolę, uśmiecham się ciepło, jakbym w ogóle nie odczuwała wyczerpania. Niemalże w tej samej chwili poczułam jak uścisk, w którym tkwiła moja dłoń, przybiera na swej sile. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, nie kontrolując już reakcji mojego organizmu na odczuwane emocje, a uwierzcie, że było ich naprawdę multum, a co najgorsze- były bardziej niż różne. Od rozpaczy, poprzez strach, kończąc na radości, która rozpromieniała mnie od środka. To naprawdę frustrujące, ale i zarazem ekscytujące. Dziwne… Z tego wynika, iż składam się jedynie z przeciwności, paradoksów oraz braku logiki. Cóż, może to prawda? Przecież nigdy nie mamy pewności, iż robimy dobrze, a mimo to odczuwamy potrzebę odczuwania tych pozytywnych uczuć choć na krótką chwilę. Tak zbudowana jest już dusza człowieka. O ile sfera cielesna zawsze wie konkretnie czego tak naprawdę chcę, to ta druga, doskonalsza, sfera duchowa, słynie właśnie z tego, że nie wie czego chce. Na czym zatem polega jej doskonałość i fenomen? Nie rozumiem. Jestem jednak tylko zwykłym człowiekiem. Nie wszystko mogę pojąć, ba… Nigdy w życiu nie będę w stanie pojąć wszystkiego. Nigdy w życiu nie zrozumiem na czym opiera się ten złożony świat. Jednakże, czy z tego właśnie powodu mam zamykać się przed światem? Nie. Skoro już zostałam stworzona, powinnam cieszyć się tym życiem, czyż nie? Tym razem się nie mylę, a uwierzcie mi, że rzadko kiedy to się zdarza. Dlatego też, pamiętajmy! Pamiętajmy, że w życiu można nam popełnić błędów tyle, ile nam się żywnie podoba. Będziemy ich żałować, z niektórych natomiast będziemy się cieszyć i radować- zależy. Czasem będziemy płakać, to fakt, ale to łzy wpisane są w żywot ludzki i to niezaprzeczalna prawda. Jedno jest pewne. Po czasach ciemności, zjawi się w końcu światełko, które rozjaśni każdy dzień. Nie musimy być idealni i nieskazitelni, aby móc otrzymać szczęście w życiu. Przykład? Jeden z najprostszych, czyli ja. Mało we mnie z ideału i należy to przyznać. Bądźmy szczerzy… Niewiele potrafię, na dodatek słabo gotuję. Mam dwie lewe ręce, przez co często tłucze szkło, które nieumiejętnie posprzątane wbija się innym w stopy. Ranię. Czasem nieświadomie, ale jednak to robię. Każdy człowiek rani, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Mało kiedy potrafię zapamiętać imiona, a i w ogóle mam słabą pamięć. Ku ironii wszystkim, za słabą… Wiele razy zdarza się, że wmawiam innym swoje racje, mimo że zdaję sobie sprawę, iż nie są one słuszne. Mało we mnie z ideału, jak wspomniałam wcześniej. Mimo wszystko potrafię kochać, troszczyć się, umiem słuchać, a i także podać dłoń, kiedy osoby, na których mi zależy właśnie tego potrzebują. Moim problemem przez całe życia była nieumiejętność poradzenia sobie z zimnem i obojętnością. Samotność niszczyła mnie najbardziej. Musiałam mieć kogoś przy sobie w każdej sytuacji. Taka byłam. Mało idealna, przewrażliwiona na wielu punktach. Trudno. Od czasu, kiedy dostałam nowe życie zmieniłam wszystko w swoim świecie. Mówiłam tylko i wyłącznie prawdę. Spotykałam się z człowiekiem, który był moim przeciwieństwem. Nauczyłam się mówić „nie”, gdy coś mi nie pasowało. Nie przejmowałam się rzeczami materialnymi. Nie planowałam niczego. Wyznawałam miłość, kiedy tylko ją odczuwałam. Śmiałam się z głupich żartów. Płakałam, kiedy miałam na to ochotę. Przepraszałam, nie unosząc się dumą. Śmiałam się tak długo, aż brzuch mnie nie rozbolał. Nie tłumiłam w sobie emocji. Nie rozpamiętywałam przeszłości. Żyłam. Rozumiecie? Żyłam, niczego nie żałując. I wiecie co? Wyszłam na tym całkiem dobrze. Ba, cóż ja mówię? Zyskałam w życiu w końcu to, co najważniejsze… Szczerze? Czasem myślę, że to jedynie piękny sen. Prawdą okazała się być teza, że szczęście przychodzi po tym, kiedy przestaje się jedynie narzekać na problemy, które dręczą nas w teraźniejszości, lecz przybywa wtedy, gdy doceni się naprawdę to, jak wiele już za nami. Nauczyłam się kontrolować swoje myśli. Tylko fakt, że zmieniłam całkowicie swoje wnętrze, sprawiło, iż dziś umiem doceniać o stokroć bardziej to, co zostało mi dane. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Szczęście nie przychodzi z zewnątrz. Ono jest w każdym człowieku. W jego duszy, nawet najbardziej odległych zakamarkach ducha człowieka. Czeka jedynie na właściwy moment, kiedy może zostać obudzone. Kiedy żadne myśli ani snute czarne scenariusze nie będą w stanie przyćmić potęgi narkotyku, którym jest szczęście.
-Jessi-
z rozmyślań wyrwał mnie jego aksamitny baryton, którego mogłabym słuchać całymi
dniami i nocami. Właśnie on uspokajał, ale i pobudzał. To on sprawiał, iż
czułam się bezpieczna, ale także ten sam głos sprawiał, że moje mięśnie
stopniowo kurczyły się, by potem rozluźnić i tak w kółko…
-Tak,
kochanie?- spojrzałam na niego łagodnie, zatracając się po raz enty w treści jego
cudownych oczu. Uśmiechnęłam się perliście, muskając delikatnie policzek
chłopaka. Tego nigdy nie było mi mało. Nigdy. Jego dotyku, zapachu, głosu i
widoku niesamowitych tęczówek nigdy nie zostanę nasycona do końca.
-Nareszcie
jesteś moja…- wyszeptał prosto w moje usta, by po chwili wpić się nie z
wyczuciem i subtelnością, która od zawsze go cechowała. Mimowolnie wyszłam mu
naprzeciw, wtapiając swe dłonie we włosy ukochanego. Uwielbiałam mierzwić jego
włosy. Zawsze były delikatne, świeże, jakby przeznaczone tylko dla mnie.
-Od
zawsze byłam twoja… Tylko dla ciebie…- szeptałam, opierając się swym czołem o
czoło mojego świeżo upieczonego męża.- Kocham cię…- mówiłam cichutko,
przyłapując się na symbolicznej łzie wzruszenia, która niewiadomo kiedy
wydostała się spod moich powiek.
-Ja
ciebie też… Najmocniej na świecie…- ściszył swój głos do szeptu, zakładając za
ucho niesforny kosmyk, który wydostał się spod starannie ułożonej fryzury.
Spojrzał mi raz jeszcze głęboko w oczu, po czym pocałunkiem otarł łzę, która
bezwładnie spływała po moim policzku. Wykrzywiłam usta w uśmiech, nie
spuszczając oka z męża. Mój mąż… Jak to cudownie brzmi.
-Więc co
teraz?- spytałam półgłosem, nadal nie kryjąc wzruszenia i radości. Zobaczyłam
jedynie, jak chłopak otwiera przede mną drzwi do naszego nowego mieszkania, po
czym bez słowa odrywa mnie od podłogi i przenosi przez próg nowego mieszkania.
-Tak,
aby nam niczego nie brakowało- uśmiechnął się promiennie. Matko, tak bardzo
chciałabym całować go w te idealne usta i nigdy, ale to nigdy, nie przestawać…
O, nie… Nie umiem kontrolować własnych myśli. – Panna Młoda musi być
przeniesiona przez próg.
-Kiedy
zdążyłeś to wszystko przygotować?- spytałam podekscytowana, rozglądając się z
zachwytem wokół siebie. Nieprzeniknione ciemności rozświetlało blade światło
świec zapachowych. Wanilia. Kocham wanilię i ktoś doskonale o tym tutaj
wiedział. Na ogromnym łożu z baldachimem w sypialni- płatki czerwonych róż, a
wśród nich pojedyncza róża, którą ujęłam delikatnie w swe dłonie, zaciągając
się jej słodkim zapachem.
-Nieważne…-
powiedział półgłosem, ujmując moją twarz w swe rosłe i męskie dłonie.- Dla
jednego twojego uśmiechu mógłbym stanąć nawet na uszach…- dopowiedział równie
cicho, przygryzając prawy płatek mojego ucha.
-Musisz
pomóc mi z tą kiecką- powiedziałam, przygryzając dolną wargę chłopaka, po czym
odwróciłam się do niego tyłem, wskazując na cyrkonowe guziczki z tyłu białej
kreacji, która dzisiaj zdobiła moje ciało w tak ważnym, jak nie najważniejszym,
dla mnie… nie, przepraszam. Poprawka: nas… dniu.
-Z miłą
chęcią- odparł, zbliżając się do mnie gwałtownie. Na jego ustach zobaczyłam
zawadiacki, pełen dwuznaczności uśmieszek, który tak doskonale znałam i…
kochałam. Tak, kochałam. Kochałam bez opamiętania. Kochałam do granic
nieprzyzwoitości. Kochałam, pragnęłam go, znałam na pamięć i mimo że w tak
cholerny sposób on mnie irytował… już wspomniałam o tym wcześniej- kochałam go.
Do szaleństwa. Bez tchu. Bez wątpliwości. Banalnie do bólu. Aż do
krwi.-Najpierw jedno ramiączko, potem drugie…- mówi hipnotyzującym głosem,
całując delikatnie moje nagie ramię.-Teraz pora na te nieszczęsne guziczki…-
kontynuował, a każdy ruch, który wykonywał był zmysłowy do tego stopnia, by
pobudzać we mnie wszystkie możliwe instynktu. Wariowałam. Przestawałam być sobą,
kiedy on w taki sposób mnie dotykał. Myśli zaczęły chodzić po najgorszych
drogach…- I jeden, i drugi…- szeptał,
obdarowując całusami każdy milimetr mojego ciała, który wyłonił się zza białego
materiału. Mimowolnie odchyliłam głowę do tyłu, rozkoszując się chwilą, gdzie
na świecie zostaliśmy tylko my i pieszczoty, które niosły ze sobą tyle
rozkoszy. Ziemia przestała się obracać wokół własnej osi. Wszystkie prawa fizyki zostały zakłócone. My.
Przyśpieszone oddechu. Sera bijące w tym samym szaleńczym tempie. Matko, tak
bardzo go kocham…
-Ciebie
również trzeba uwolnić z tego wszystkiego. Garnitur to zupełnie nie twój
żywioł…- powiedziałam, gdy sukienka sprawnie zsunęła się po moim ciele na
podłogę. W mgnieniu oka odwróciłam się
do chłopaka przodem, zaczynając siłować się z guzikami jego śnieżnobiałej
koszuli. Uśmiechnęłam się pod nosem na widok jego nagiego torsu, którego
temperaturę odczuwałam na swojej skórze, mimo że dzieliła nas pewna odległość.
Byłam tak blisko. Tak blisko jego serca… Zarówno metaforycznie, jak i
praktycznie. A przynajmniej tak się czułam. Czułam się kochana. Ważna.
Potrzebna. Czułam się tą, bez której nie może żyć… Nie minęła chwila, gdy
również spodnie mężczyzny znalazły się obok mojej sukienki. Nie zorientowałam
się, gdy nasze ciała przywarły do siebie, a usta złączyły się w drapieżnym i
zachłannym pocałunku. Tak, to było właśnie najlepsze. Ta cholerna świadomość,
że mimo iż znajdujemy się nawet zbyt blisko siebie, nie możemy się sobą nawzajem
nasycić. Byliśmy niczym więźniowie namiętności, którzy pragnęli tego więzienia,
w którym się znajdowali. Kochałam. Wreszcie byłam szczęśliwa. Szczęśliwa w
więzieniu uczuć. Teraz byłam szczęśliwa. Teraz w pełni. Bez pytań. Bez strachu.
Nareszcie… Jednakże, co charakteryzuje
życie człowieka? Wiadome, że fakt, iż słońce nie może świecić zbyt długo. Nic
nie może się obyć bez wtrącenia swoich trzech groszy bez Fortuny, która bawi
się życiem każdego z nas…
-Poczekaj…-
westchnęłam z trudnością odrywając się od męża. Pisnęłam w duchu, na samą myśl,
jak mogę teraz nazywać swój największy skarb, który posiadałam.- Ja… Muszę ci
coś powiedzieć…- dukałam ledwo, próbując uspokoić oddech. Usiadłam przed nim po
turecku, nie krępując się ani trochę tym, że jestem ubrana jedynie w bieliznę.
Spuszczając na krótką chwilę wzrok na dół, odważyłam się wypuścić ze swoich ust
to, co było piękne. Być może najpiękniejsze… Cóż, ono na pewno takie jest.
Jednakże, czy jest pisane akurat mnie?
Michael
„Nie
mam już siły. Jestem zmęczona, rozumiesz? Wykończona tym, co robisz ze swoim i
moim życiem. Nie chcę już słuchać twoich tłumaczeń, nie obchodzą mnie twoje
obietnice. Nigdy mnie nie kochałeś, taka jest prawda. Gdybyś kochał prawdziwie,
nie zostawiłbyś mnie nigdy. Ani kiedyś, ani teraz. Przepraszasz mnie? Mnie już
nie ma. Jessi, którą znałeś, umarła. Nie ma jej, a wiesz dlaczego? Zabiłeś ją.
Tak, zabiłeś mnie. Dwukrotnie wymierzyłeś w moje serce strzał, a ja nie
zdołałam się już pozbierać. Teraz jestem ja. W niczym, absolutnie niczym, nie
przypominam tamtej słabej psychicznie na twoim punkcie Jessici. Nie zamierzam
ci już ulegać. Nie mam nawet takiego zamiaru. Stałeś się dla mnie zupełnie
bezwartościowy, a wiesz dlaczego? Dlatego, że dopiero teraz dostrzegłam, iż ty
nie potrafisz kochać nikogo. Zupełnie nikogo. Kochasz tylko siebie, bo tylko
twój ból cię interesuje. Ja, Sarah oraz Lea jesteśmy tego najlepszym
przykładem. Zachowujesz się okropnie, raniąc jedynie innych. Nie masz pojęcia,
jak to jest poczuć się znów wyrolowanym przez osobę, którą kocham najmocniej na
świecie. U mnie nie masz szans. Nie toleruję czegoś takiego, co prezentujesz
ty. Zbyt wiele ran mi zadałeś. Dwa razy potrąciłeś moją duszę, a teraz
przychodzisz jak gdyby nic się nie stało, tylko dlatego, że ryzyko zniknęło? Nie…
Nie chcę cię więcej widzieć. Nigdy, słyszysz? Nigdy! Chcę o tobie zapomnieć.
Nie istniejesz dla mnie. Wymażę cię z pamięci, bo ty na nią nie zasługujesz…
Zwyczajnie nie zasługujesz… Ale wiesz co? Mimo wszystko, nie chcę bawić się w
twoją grę. Życzę ci szczęścia, a i owszem. I tak dostaniesz to, na co
zasługujesz, a jesteś wart jedynie takich czynów, jakimi ty się odwdzięczałeś
innym dotychczas. Niech inni traktuję cię tak, jak ty traktowałeś mnie, Sarah i
Leę. Nadszedł czas, by życie pokazało ci naprawdę swe prawdziwe oblicze oraz
to, jak bardzo potrafi dać nam w kość. Tymczasem, ślę ci pozdrowienia z krainy
samotności. Nie patrz tak na mnie. Jest mi w niej dobrze. Lepiej niż byłoby mi
kiedykolwiek z tobą. Ty też będziesz cierpiał, zobaczysz… Wyjdź stąd teraz. Nie
znam cię.”- znów odpłynąłem, a nie powinienem. Znów słyszałem w swojej
głowie jej monolog. Ten sam, który mnie złamał. Pozbawił złudzeń. Zniszczył
życie, lecz jak wyglądała prawda? Ona zawarta była w jej słowach. Nie
zasługiwałem na nią. Nie zasługiwałem na nikogo, przede wszystkim na szczęście.
Czy zapomnę? Nigdy. Już na zawsze w przed moimi oczyma zostanie obraz jej
rozżalonych, lecz pewnych siebie tęczówek, które wyrażały więcej niż słowa. Co
mogłem zrobić? Jedynie odsunąć się w cień. Nic więcej. Miliardy razy już to
analizowałem. Tysiące łez wylałem, bo tak… Płakałem. Nie mam prawa się tego
wyrzekać, ale na kontynuowanie żywota w marności przyjdzie jeszcze czas. W takiej
chwili muszę się powstrzymać. Nie wtedy,
kiedy niemal wszyscy, którzy mi zostali, stawali na uszach, byleby tylko mi
ulżyć. Choć trochę. Tak bardzo się starali… Doceniałem to. Można nawet
powiedzieć, że byłem im wdzięczny za starania. Okazali się prawdziwymi
przyjaciółmi, mimo tego że ja na takich nie zasługiwałem. Bo Jessi, wypowiadając
swój monolog, miała rację. Zdaję sobie z tego sprawę w przeciwieństwie do tego,
jak bardzo ją zraniłem. Bo w rzeczywistości tego nie wiem. Nikt nie wie oprócz
jej samej. Bo prawda wygląda właśnie tak, że tylko ona wie, co tak naprawdę
czuła. Jak bardzo musiała poczuć się zdradzona przez świat, którego ja byłem
plonem. Nie… Stop. Koniec. Muszę pozbyć się uroczej szatynki z mojej głowy,
przynajmniej na ten wieczór. Muszę… Chociaż spróbować oczyścić głowę, ponieważ
na serce jest już zdecydowanie zbyt dużo. Ile było w nim Jessi, tyle było w nim
bólu. Jessi było w nim pełno. Wniosek? Z człowieka racjonalnie myślącego,
stałem się wrakiem, który w środku zwija się z bólu. Widziałem teraz gromadkę
ludzi, którzy pogrążeni byli w gwarze oraz przyjemnym rumorze, który sami byli
naczelnym powodem. Uśmiechnąłem się na tyle, ile było to możliwe. Stefan
właśnie siłował się z grillem, próbując pokazać Lei, jaki to z niego
„mężczyzna”. Na rękach czarnowłosa trzymała chłopca z blond włosami, który z
zafascynowaniem obserwował wyczyny Krafta. Jego błękitne tęczówki doskonale
komponowały się w zestawieniu z bladą skórą, a jego małe rączki wędrowały teraz
w stronę Stefana, który jedynie ciepło uśmiechnął się do chłopca.
-Tata!-
zawołał po swojemu. Znów poczułem ten niewyobrażalny ból. Kolejny raz…
Jednakże, chyba już się do tego przyzwyczaiłem. Wcześniej nie sądziłem, że
można przywyknąć do bólu. Ech, może nie chciałem się o tym dowiedzieć?
-Chodź,
synku- brunet uśmiechnął się jeszcze szerzej, biorąc na ręce chłopca zafascynowanego
żarzącym się ogniem.- Już niedługo a będziemy grillować razem- tym razem
uśmiechnąłem się ja. Krzywo i pod nosem, aczkolwiek był to uśmiech. Taki, na
jaki było mnie stać. Byli tacy szczęśliwi. Cała ich trójka. Uśmiechy na ich
twarzach mogłyby ogrzać całą kulę ziemską. Stefan. Lea. Michael. Mały Michi,
który nie znał do końca swojego pochodzenia. Prawdopodobnie nigdy go nie pozna.
Nigdy nie będzie wiedział, kim jest naprawdę, lecz czy tak nie będzie dla niego
lepiej? Będzie. Tylko Stefan ma szansę na stworzenie dla niego prawdziwego
domu, rodziny. Ja? Wiem, straciłem już nadzieję na to, iż stanę się godzien tytułu,
o którym marzy każdy prawdziwy mężczyzna, jednakże nie mogę być egoistą. Tutaj
liczy się miłość za miłość. Miłość dziecka za szczerą, bezwarunkową miłość
rodzica. Chęć zadowolenia z powodu pewnego mienia, nie wchodzi w rachubę. Cóż,
najważniejsze jest dobro małego Michaela. Mojego syna. Nie… Stop. Zawróćmy. Ja
go tak nie mogę nazywać. To dziecko Stefana. Już zawsze tak pozostanie…
-Sielanka
kwitnie…- usłyszałem za swoimi plecami. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Gdzie
byłaś?- zapytałem, robiąc dziewczynie miejsce obok siebie na drewnianej ławce w
ogrodzie.
-Byłam
po piwo- mrugnęła do mnie, stawiając mi przed nosem butelkę chmielowego napoju.
Kolejna zmiana w moim życiu siedziała właśnie obok mnie. Zmiana na dobre.
Dziewczyna, która uświadomiła mi, że jesteśmy sobie potrzebni bardziej niż woda
rybom. Pomagaliśmy sobie wzajemnie. Ona mnie, ja jej. I tak to nam się plotło.
Razem. Nie, nie byliśmy parą. Co to, to nie. Jeszcze nie czas. Nie popełnię
drugi raz tego samego błędu, wchodząc w związek, nie będąc pewien swych uczuć.
Raz się już sparzyłem i nauczyłem się na przyszłość. Na razie byliśmy
przyjaciółmi, którzy przeżyli razem bardzo wiele, nie znając się kilkadziesiąt
lat, jak to bywa w niektórych przypadkach. Znaliśmy się niemal na wylot. Tak, i
to wystarczyło, aby żyć razem w jasnych relacjach na co dzień.
-To
dobrze. Przyda się- mruknąłem, upijając łyk piwa. Susanne spojrzała na mnie
spod zmrużonych powiek. Ach, tak… Czy ja wcześniej wspominałem, że kobietą,
która pomogła mi odbić się od dna była właśnie ta sama Susanne, która wcześniej
namieszała w życiu Jessi i Erika? Chyba nie. Historia jednak nie jest zbytnio
skomplikowana. Otóż, pewnego pochmurnego dnia, kiedy znowu miałem ochotę
jedynie upijać i rozpaczać nad swoim marnym życiem, do mych drzwi zapukała
Susanne. Nie wiedziałem kim jest, nie wiedziałem, co ona sobie wyobraża,
wygłaszając mi kazanie na temat tego, iż muszę usunąć się w cień, aby Erik i
Jessi mogli być szczęśliwi, gdyż ona nie zamierza pozwolić na to, żeby osoba
tak ważna dla niej po raz kolejny cierpiała. I tak już zostało. Rozmawialiśmy
niemalże cały dzień, jako obcy sobie ludzie, a zakończyliśmy tę rozmowę jako
bliscy znajomi, o ile już nie przyjaciele. Rozumieliśmy się bez słów.
Znajdowaliśmy się w takiej samej sytuacji. Ona kochała Erika, ja kochałem
Jessi, mimo że żadne z nas nie mogło być szczęśliwe u boku swego jedynego. Użyczyłem
Susanne dachu nad głową i tak to wszystko się zaczęło. Ona była niczym serum na
moją zbolałą duszę i serce. Leczyła mnie swoim zrozumieniem i obecnością. Pomagała
zaakceptować, zrozumieć los. Co ważne? Rzuciła nałóg. Jest tak silna…
-To
niesamowite jak wszyscy stają na uszach, żeby tylko nam pomóc…- powiedziała z
zadumą, doskonale wiedząc, co teraz chodzi po mojej głowie. Spojrzałem na nią,
niemo przyznając jej rację. Spoglądaliśmy w ciszy na wszystkich znajomych,
którzy dziś zawitali na grilla, którego organizatorami byli Stefan i Lea.
Musiałby ktoś ich nie znać, aby nie wiedzieć po co to całe zamieszanie…
-Ciekawe,
czy im się ułoży…- zachrypiałem, wypuszczając swe myśli na wierzch. Szybko tego
pożałowałem, gdy zobaczyłem zgorzkniały i pełen bólu wzrok Susanne. Upiłem
kolejny, głębszy łyk piwa, chcąc rozładować atmosferę, która stała się
nienaturalnie gęsta.
-Uda…
Teraz nie ma im kto przeszkadzać…- odpowiedziała cicho, również mocząc swe
usta. Przytaknąłem, ukrywając na moment twarz w dłoniach. Susanne również westchnęła
bezsilnie. Bolało to każdego z nas. Tak samo. Dokładnie w taki sam sposób
piekło. Trudno. Przynajmniej nie jesteśmy w bólu sami…
-A o
czym wy tutaj tak rozprawiacie?- do stolika przysiadł się Stefan, który w
dalszym ciągu trzymał na rękach małego chłopca, który uśmiechał się radośnie i
beztrosko. Chciałbym być dzieckiem. Wszystkie problemy byłyby wówczas tak
odległe. Dotyczyłyby każdego wokoło, lecz nie mnie…
-To co?-
przysiadł się do nas również Didl, u którego boku nieodłącznym elementem stała
się Eva. Uśmiechnąłem się pod nosem na tę myśl. Wcześniej byli zagorzałymi
wrogami, potem przeżywali pierwszą miłość, następnie kolejny raz wkroczyli na
teren wojny, by kolejny raz odwrócić sytuację niemal o 360 stopni i stać się
nierozłącznymi. Tak, miłość jest cholernie dziwna…- Za co pijemy?
-Za to,
że jesteśmy tutaj wszyscy razem i jest po prostu fajnie?- wyszczerzyła zęby Eva
w swoim firmowym uśmiechu, który wcześniej mógł położyć na kolana niejednego
mężczyznę, a teraz? W teraźniejszości jest zarezerwowany tylko dla Thomasa.
Dalej potwierdzam, że miłość jest nawet więcej niż trudna i niemożliwa do
pojęcia.
-Miałbym
zdecydowanie lepszą okazję- odezwałem się gwałtownie, dostrzegając kątem oka
zdziwiony wzrok Susanne. Ona już chyba wie, co chcę zrobić…- Dziś… dziś jest
najważniejszy dzień w życiu waszej znajomej. Każdy z was wie, że Jessica dziś
wychodzi za mąż…- zrobiłem krótką pauzę, jednocześnie głośno przełykając
ślinę.- Napijmy się za jej szczęście i powodzenie na nowej drodze życia…
-O to,
żeby Erik i Jessica mogli być wreszcie szczęśliwi!- krzyknęła z werwą Susanne,
jednocześnie sprawiając swym okrzykiem, że cała reszta towarzystwa zamoczyła
swe usta w trunku, nic więcej nie mówiąc. Wtedy poczuliśmy zwycięstwo. Tak,
mówię w liczbie mnogiej, gdyż zarówno mnie jak i Susanne zalała wewnętrzna fala
satysfakcji z własnej postawy. Wygraliśmy. Zwyciężyliśmy w walce ze samym sobą.
To piękne. Udowodniliśmy wszystkim, że umiemy. Że jesteśmy silni. Że
potrafiliśmy podnieść się z kolan po nieszczęśliwej miłości. Bo przecież
właśnie po to te całe starania. To dlatego Państwo Kraft to wszystko
zorganizowali. Po to, byśmy w ten dzień nie siedzieli sami w domu, upijając się
i przepijając własny ból. Byłem im
wdzięczny, ponieważ może i mieli rację myśleć w ten sposób. Nie mam im za złe
tego, iż chcieli pomóc. Irytuje mnie jedynie fakt, że nikt nie myśli o mojej
sile, a bierze pod uwagę tylko słabości…
-Moje
steki!- jęknął Stefan, podbiegając szybko do grilla. Jego śladami podążył także
Thom, a Eva i Lea postanowiły pójść położyć małego Michaela. Znowu uśmiechnąłem
się krzywo pod nosem, kiwając niedowierzająco głową.
-Ale ich
zgasiliśmy- wychrypiała z tłumionym śmiechem Susanne. Zachichotałem, ukrywając
twarz w dłoniach.
-Trzeba
przyznać- przytaknąłem, chcąc już ostatecznie opanować swoje rozbawienie, które
ogarnęło mnie zewsząd.- Nie doceniali nas, a co!- wyszczerzyłem się jak głupek,
uważnie obserwując dziewczynę milimetr po milimetrze. Coś było nie tak…
Zdecydowanie coś było nie tak…- Susanne?
-Hm?-
otrząsnęła się po chwili swych wewnętrznych rozmyślań, obrzucając mnie
niewinnym i rozmarzonym wzrokiem, który w dalszym ciągu obfitował w ból wpisany
w życie.
-Kochasz
go tak samo mocno?- spytałem, wypuszczając ze swych płuc powietrze. Dziewczyna
na chwilę zamyśliła się, prawdopodobnie wracając do krainy, gdzie przebywała
jeszcze przed momentem. Po co pytałem? Nie, nie po to, aby zadać jej
niepotrzebny ból. Zwyczajnie czułem potrzebę, by ją o to zapytać. Chciałem
wiedzieć. Chciałem usłyszeć prawdę z jej ust, mimo że doskonale ją znałem.
Chciałem ponownie poczuć, iż nie jestem w tym beznadziejnym uczuciu sam.
-Michael…-
westchnęła.- Z dnia na dzień coraz bardziej. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo
chciałabym zawrócić czas. Chciałabym sprawić, by narkotyki nigdy nie wkradły
się w moje życie. Chciałabym rozkochać jeszcze bardziej Erika w sobie.
Chciałabym nawet zamordować Jessicę, zanim trafiła w taki sposób do serca
Erika- przerwała, widząc mój pozbawiony aprobaty wzrok, opiewający jednocześnie
w zirytowanie.- Przepraszam- wykrztusiła niemal natychmiastowo, poprawiając się
na ławce.- I widzisz… Tak mi się plecie. Z dnia na dzień wpadam coraz bardziej.
Im on jest dalej ode mnie, kocham go coraz bardziej i bardziej. Staram się nie
myśleć, nie chcę nawet o nim myśleć. Pragnę go znienawidzić, ale nie umiem…-
podniosła wzrok, patrząc na mnie przez łzy.- Wiesz dlaczego? Bo go kocham…-
wyszeptała, ocierając pojedynczą łzę, która spływała po jej policzku.
-Spokojnie…-
ująłem jej twarz w dłonie, wycierając kciukiem słoną ciecz.- Nie da się
zapomnieć. Można się jedynie pogodzić, że nie możesz już niczego oczekiwać od
tej wybranej osoby, że już nigdy nie będziesz dla niej ważny, że już nigdy nie
będziesz mieć okazji wesprzeć jej, gdy zajdzie taka potrzeba. Trzeba jedynie
spróbować się oswoić z myślą, iż on już wyszedł z twojego życia. Ty już to
zrobiłaś. Jesteś silna. Poradzisz sobie ze wszystkim, lecz nie zapomnisz… Uczuć
tak silnych i głębokich się nie zapomina.
-A ty,
Michael? – wycedziła głosem zakłócanym przez niemiarowy szloch.- Kochasz nadal
Jessicę?- jak to banalnie brzmiało…
-Kocham…-
odpowiedziałem przygaszony.- Też nadal nie zapomniałem. To tak cholernie podłe uczucie… Kiedy spojrzę
na swoje dłonie, pamiętam jak trzymałem ją w tych dłoniach. Kiedy zamykam swoje
oczy, widzę wszystkie chwile, które spędziliśmy razem. Od pierwszego pocałunku
po ostatni. Z trudnością oddycham, gdy wypowiadam jej imię, aczkolwiek nadal
pragnę to robić. Rozumiesz to? Bo ja nie- wziąłem głęboki oddech.- Ciągle widzę
ją oczyma wyobraźni, gdy przechodzę obok znanych nam miejsc, zwłaszcza o tej
cholernej kawiarenki z obrzydliwą kawą. Ale się pogodziłem, a tu już połowa
sukcesu…
-Jesteśmy
beznadziejni…- uśmiechnęła się blado, w dalszym ciągu walcząc ze łzami. Smutek
w jej przypadku to nawet więcej niż za mało powiedziane. To czarna rozpacz, gdy
nawet w uśmiechu bądź śmiechu widać w oczach człowieka smutek. To jedyny znak,
iż w głębi duszy chce się jedynie płakać. Nic więcej. Bo się boi. Cholernie boi
tego, co przed nią. Zresztą, mamy tak samo… Oboje jesteśmy beznadziejni.
-Susanne…-
wykrztusiłem, czując, że w gardle staje mi ogromna gula. Bo faktycznie coś
stąpnęło. Coś się zmieniło. Co dokładnie? Nie mam pojęcia. To szaleństwo. To
„coś” nie daje i nie będzie dawać mi spokoju…- Mam ochotę zrobić coś głupiego…
-Co
takiego?- zrobiła zdziwioną minę, nadal tocząc walkę ze słoną cieczką, która
wisiała na koniuszku jej rzęs. Była wytrwała. Była mocna. Była zraniona, a
nadal się męczyła z życiem, zamiast po prostu uciec. Uciec gdzieś w krainę
narkotycznego raju, gdzie przebywała wcześniej. Nie poddawała się. Za to ją
podziwiałem. To właśnie przez to rosła w moich oczach coraz bardziej z dnia na
dzień.
-Bo…-
zbliżyłem się do niej.- ja mam ochotę cię pocałować…- wyrzuciłem w końcu z
siebie, będąc zaskoczonym tym o czym ja sam myślę. Na co mam ochotę. Nie wiem
czemu. Nie wiem dlaczego. Nie obchodzi mnie to nawet zanadto…
-To
faktycznie szaleństwo- powiedziała niemal natychmiastowo, odsuwając się ode
mnie gwałtownie. Co poczułem? Nic. Wcześniej już wspominałem- jestem
emocjonalnym wrakiem. Nie czuję praktycznie nic. Nic nie jest w stanie mnie
złamać. Nic. Jest na świecie tylko jedna jedyna osoba, która jest w stanie
wywołać u mnie jakiś bodziec.- Nie rób tego…
-No
dobrze…- przytaknąłem, nie okazując żadnych uczuć. W zasadzie tak było
najwłaściwiej. Nikogo nie oszukiwałem ani nie okłamywałem. Ja faktycznie
niczego nie czułem i najprawdopodobniej nie będę czuł do końca swego życia.
-Bo ja
chcę to zrobić pierwsza…- wyszeptała, po czym nie minęła nawet sekunda, a
Susanne wpiła się w moje usta.
Po raz
kolejny zgodzę się, iż jesteśmy beznadziejni. Susanne jest inna, ja jestem
inny. Oboje kochamy. Bynajmniej nie siebie. Ona kocha innego mężczyznę, ja
kocham inną kobietę i jesteśmy tego w stu procentach pewni. Jednakże, coś nas
do siebie ciągnie. Jesteśmy jak magnesy. Przyciągamy się. Dzięki sobie
wzajemnie funkcjonujemy. Tak, funkcjonujemy. To najwłaściwsze określenie. Nic
więcej. Bez obietnic. Bez uczuć. Tak jest najbezpieczniej. Tak chcemy żyć. Nie
możemy mieć o to do siebie pretensji ani nikt nie może nas o to obwiniać. Jest
dobrze tak, jak jest. To nie związek, żeby była jasność. Właściwie sam nie
wiem, co to jest. Przez to wszystko zrozumiałem tylko jedno: nie można cofnąć
straconych chwil, podjąć innych wyborów, nie zakochać się tak żałośnie i
boleśnie. Można jedynie postarać się, by kolejne dni miały w sobie choć
namiastkę uśmiechu i prowizorycznego szczęścia…
Jessica
-Coś się
stało?- zareagował niemal natychmiastowo, szybko zamykając mnie w swoich
szczelnych i mocnych ramionach, które dostarczały mi nawet nadmiar ciepła i
poczucia bezpieczeństwa. Właśnie to uwielbiałam najbardziej. To, że gdy tylko
Erik zobaczył na mojej twarzy cień zmieszania, zaraz po tym przytulał mnie
mocno do siebie, jednocześnie ucząc dalej czym tak naprawdę jest miłość…
-Bo…-
wzięłam głęboki wdech, przymykając na chwilę powieki. Wiem, że nie powinnam.
Wiem, że nie to jest fair w stosunku co do Erika, lecz nie umiałam inaczej. Nie
potrafiłam się nie bać. Nie umiałam zaakceptować rzeczywistości taka, jaka
była. Strach- to on krztusił i zabierał tlen na tę chwilę. Spojrzałam na Niemca
zaszklonym wzrokiem, uśmiechając się blado. Ujęłam jego dłoń, kładąc ją na
swoim brzuchu.-będziemy mieć dziecko, Erik…- dokończyłam na jednym wydechu.
-My…
my…- zaciął się, głaskając opuszkiem kciuka skórę na moim brzuchu.- Dziecko?
Jessi!- popatrzył na mnie zaskoczony, po czym złożył na moich ustach delikatny
i subtelny pocałunek całkowicie odzwierciedlający jego stosunek do mnie.- To
wspaniała wiadomość! Tutaj jest cząstka ciebie i mnie. Coś, co połączy nas na
zawsze. Ktoś, kogo malutkie stópki już na zawsze będą świadectwem naszej
miłości- uśmiechnął się, patrząc z zafascynowaniem na swą rękę, która w dalszym
ciągu gładziła mój brzuch.- Nie rozumiem tylko dlaczego bałaś się mi o tym
powiedzieć- wytknął z wyrzutem.
-Erik…-
westchnęłam głośno. Co mogłam mu powiedzieć? Jak wyrazić to, co czułam?
Cieszyłam się. Cholernie się cieszyłam, że doczekałam takiego dnia, kiedy będę
mogła powiedzieć: „jestem w ciąży”, lecz jednocześnie radość ta mieszała się ze
strachem z powodu niepewności, iż kiedykolwiek wypowiem słowa: „jestem matką”.
Owszem, nie ma co zakładać tych najczarniejszych scenariuszy, lecz to nie moja
wina, że ktoś już kilka razy zostawił mnie w najbardziej kryzysowych sytuacjach
mojego życia. Była bowiem osoba, której imienia teraz nie chciałam nawet
wypowiadać. Zranił mnie zbyt mocno. To coś więcej niżeli tylko zabił. Ja
umarłam, a nawet więcej… To on zniszczył mi psychikę. To on zepsuł cały
życiorys…
-Jess?-
ponaglił mnie zniecierpliwiony Drum, którego teraz dłoń gładziła moje kręcone
włosy. Poniosłam wzrok, wracając z powrotem do rzeczywistości. Położyłam swą
drobną dłoń na jego policzek, ckliwie przyglądając się chłopakowi.
-Bo
dobrze wiesz, że nie będzie łatwo…- wyszeptałam, gdy jedna z łez wyrwała mi się
spod kontroli.- Dobrze wiesz, jak wygląda moja sytuacja zdrowotna. Ja… ja…
zwyczajnie mogę nie dożyć albo co gorsza maleństwo może…- przerwałam, nie
potrafiąc nazwać rzeczy po imieniu.- Erik…- wybuchłam nieopanowanym płaczem,
którego już w żaden sposób nie potrafiłam powstrzymać.
-Jessica…-
odezwał się poważnie, unosząc mój podbródek do góry, bym zmuszona była spojrzeć
mu prosto w oczy.- Nie pozwolę, żeby cokolwiek wam się stało, słyszysz? Razem
przetrwamy wszystko. Nie pozwolę, aby mojej rodzinie cokolwiek się stało. A
przede wszystkim…- barwa jego głosu stała się jeszcze bardziej zdecydowana i
stanowcza- nie zostawię cię. NIGDY.
Wiedział
o czym mówi. Wiedział, co obiecuje. Wiedział również do czego nawiązywał mój
strach. Wiedział niemal wszystko o mnie i moich strachach. Tak naprawdę dopiero
teraz, przy Eriku, rozumiałam co to miłość. Do niej należy dojrzeć. Nie można
szukać jej na przymus. Ona przyjdzie sama. Czasem przychodzi oczekiwana, czasem
zaś w najmniej pożądanym momencie. Zależy od tego, jaki pisany jest nam los.
Wiadome jest jedno. Gdyby nie miłość, człowiek nic nie znaczyłby dla świata ani
świat dla człowieka. Nieważne są drogie prezenty, czułe gesty, rozmowy- to
nieodłączny element każdego związku, aczkolwiek najważniejsza jest wytrwałość i
obecność tej drugiej osoby na dobre i na złe. Nie można patrzeć na własny ból i
własne cierpienie. To mija się z celem. Gdy osoba ukochana cierpi, my cierpmy
jeszcze bardziej, próbując ukryć przed nią swój ból. Kochajmy bez względu na
wszystko. Nie bójmy się przeciwności losu, gdyż miłość wszystko przezwycięży.
Kiedy na jednej osobie skupia się cały świat, wiedz, że to właśnie miłość
czystej postaci. Gdy bardziej niż własnego szczęścia, pragniesz szczęścia
drugiej osoby, również nie trać nawet czasu na zastanawianie się. To miłość.
Nie błądź więcej. Nie szukaj. Jeśli natomiast to uczucie nie jest jeszcze tym
właściwym, przyjdzie inne. Tego możemy być pewni. Trafimy w życiu zapewne na
wiele nieodpowiednich osób, które mają nas czegoś nauczyć, coś pokazać. Każdy
ma inną rolę. Ważne jest jednak, aby się nie bać. Róbmy to, co podpowiada nam
serce. Na tym przeważnie zawsze wyjdziemy dobrze, nie męcząc się zanadto. Tam
gdzieś, może nawet na drugim końcu świata, ktoś na nas czeka. Komuś jesteśmy
pisani. Może już go znamy. Może dopiero poznamy. To nieważne. Takie jest już
życie… Wręcz pełne ludzkich błędów, złych decyzji, złamanych serc. Utkane z
nici nieporozumień, zakrętów, rozterek bądź zgryzot. Nasz żywot leży w rękach
sił ponad ludzkich. To On ma w rękach ołówek, którym kreśli kolejne dzieje na
czystych kartach naszego życia. To nie tak, że każde dzieło musi być
nieskazitelne, estetyczne, piękne. To właśnie niedoskonałości, trudy, koleje
czynią to dzieło wyjątkowym. To życiowa sól nadaje życiu smak. To ona sprawia,
że nie możemy być niczego pewni, ponieważ w życiu nie ma prób. Od razu
wychodzimy na scenę i odgrywamy główną rolę we własnym przedstawieniu. Co się
nie uda, należy puścić w niepamięć. Zwyczajnie zapomnieć, uśmiechnąć się i grać
dalej, aby żadne niepowodzenie nie było w stanie zniszczyć całego spektaklu. Bo
takie właśnie jest życie…
~*~
Do samego końca, nie miałam zielonego pojęcia, co mam robić dalej. Miotałam się nieustannie, co robić dalej i jak zakończyć to opowiadanie. Zastanawiałam się nawet, czy nie pociągnąć tej historii dłużej, lecz w końcu doszłam do wniosku, że to nie miałoby już żadnego sensu. Wasze zdania także były niezwykle podzielone, ale uwierzcie, że każde słowo było dla mnie bezcenne. To one dodawały mi sił, kiedy pisałam ten epilog, a uwierzcie mi, że nie było wcale łatwo. Szkoła się rozpoczęła, więc jak wygląda moja rzeczywistość? Przychodzę ze szkoły i jedyne, co mi pozostaje to nauka do późnej nocy, a i tak, szczerze mówiąc, nie wyrabiam z wieloma obowiązkami. Zatem pisałam na każdej lekcji, kiedy tylko mogłam, pisałam, jadąc autobusem, pisałam nawet przy jedzeniu, podczas każdej wolnej chwili. To dzięki Wam się nie załamałam. Za każdym razem przypominałam sobie Wasze ciepłe słowa otuchy i wsparcia, wierzyłam, że jesteście ze mną i mimo że było ciężko ze wszystkim, jakoś dotrwałam i napisałam epilog. Dziękuję. ;*
To opowiadanie było chyba moim ulubionym. Pisało mi się go chyba najlżej, mimo momentów kryzysowych, które oczywiście nastąpiły. Właśnie WY sprawiłyście, że pisanie i kontynuowanie tej historii stało się dla mnie czystą przyjemnością. Dziękuję! ;* Nie sądziłam, że ta historia będzie dobra. W ogóle, do ostatniego momentu miałam chwile zawahania czy na pewno powinna ona ujrzeć światło dzienne. Udało się i okazało się, iż to opowiadanie jest dla mnie najwspanialszą przygodą. Dzięki WAM, pamiętajcie o tym, proszę. ;*
Nie będę tutaj wymieniać osób, które jakoś szczególnie mi pomogły, ponieważ każdy czytelnik był, jest i będzie dla mnie tak samo ważny. ♥ Kocham Was, powtarzałam Wam to od samego początku i Wy pamiętajcie o tym! Każde wyświetlenie było dla mnie powodem do ciepłego, przyjemnego uczucia na duszy, nie mówiąc o komentarzach. One mnie za każdym razem wzruszały. Nieważne czy były rozbudowane, czy składały się z jednego zdania.
ABSOLUTNIE KAŻDY KOMENTARZ BYŁ DLA MNIE TAK SAMO WAŻNY!
Moje słowa nie są w stanie odzwierciedlić wdzięczności, którą teraz czuję. W ogóle, nie wiem, co teraz powinnam napisać. Zbyt wiele emocji, uwierzcie mi... Mam głęboką nadzieję, że jednak epilog Wam się spodobał, a całe opowiadanie również jest przez Was jakoś tam zaakceptowane. :)
Niektórzy już wiedzą, inni zaś nie, że zdecydowałam się na założenie nowego bloga. Serdecznie zapraszam na:
Zatrzymaj się! Zostań ze mną przez chwilę...
To opowiadanie było chyba moim ulubionym. Pisało mi się go chyba najlżej, mimo momentów kryzysowych, które oczywiście nastąpiły. Właśnie WY sprawiłyście, że pisanie i kontynuowanie tej historii stało się dla mnie czystą przyjemnością. Dziękuję! ;* Nie sądziłam, że ta historia będzie dobra. W ogóle, do ostatniego momentu miałam chwile zawahania czy na pewno powinna ona ujrzeć światło dzienne. Udało się i okazało się, iż to opowiadanie jest dla mnie najwspanialszą przygodą. Dzięki WAM, pamiętajcie o tym, proszę. ;*
Nie będę tutaj wymieniać osób, które jakoś szczególnie mi pomogły, ponieważ każdy czytelnik był, jest i będzie dla mnie tak samo ważny. ♥ Kocham Was, powtarzałam Wam to od samego początku i Wy pamiętajcie o tym! Każde wyświetlenie było dla mnie powodem do ciepłego, przyjemnego uczucia na duszy, nie mówiąc o komentarzach. One mnie za każdym razem wzruszały. Nieważne czy były rozbudowane, czy składały się z jednego zdania.
ABSOLUTNIE KAŻDY KOMENTARZ BYŁ DLA MNIE TAK SAMO WAŻNY!
Moje słowa nie są w stanie odzwierciedlić wdzięczności, którą teraz czuję. W ogóle, nie wiem, co teraz powinnam napisać. Zbyt wiele emocji, uwierzcie mi... Mam głęboką nadzieję, że jednak epilog Wam się spodobał, a całe opowiadanie również jest przez Was jakoś tam zaakceptowane. :)
Niektórzy już wiedzą, inni zaś nie, że zdecydowałam się na założenie nowego bloga. Serdecznie zapraszam na:
Zatrzymaj się! Zostań ze mną przez chwilę...
Tam już poznacie więcej szczegółów. :)
Na koniec, jeszcze raz chcę Wam podziękować. ;*
Prosiłabym także, aby każdy kto czytał, zostawił po sobie jakikolwiek ślad. Wystarczy nawet kropka w komentarzu, cokolwiek, bylebym tylko wiedziała, iż nadal jesteście.
BEZ WAS NIE BYŁOBY TEJ HISTORII. ♥ TO WY JESTEŚCIE ŹRÓDŁEM INSPIRACJI I NATCHNIENIA, ZATEM ŚMIAŁO MOŻNA POWIEDZIEĆ, IŻ JESTEŚCIE WSPÓŁAUTORAMI TEJŻE HISTORII. DZIĘKUJĘ ZA TAK CUDOWNE CHWILE ORAZ ZA TO, ŻE DALIŚCIE SZANSĘ MOJEMU OPOWIADANIU. ♥
KOCHAM WAS. ♥♥♥
Na koniec, jeszcze raz chcę Wam podziękować. ;*
Prosiłabym także, aby każdy kto czytał, zostawił po sobie jakikolwiek ślad. Wystarczy nawet kropka w komentarzu, cokolwiek, bylebym tylko wiedziała, iż nadal jesteście.
BEZ WAS NIE BYŁOBY TEJ HISTORII. ♥ TO WY JESTEŚCIE ŹRÓDŁEM INSPIRACJI I NATCHNIENIA, ZATEM ŚMIAŁO MOŻNA POWIEDZIEĆ, IŻ JESTEŚCIE WSPÓŁAUTORAMI TEJŻE HISTORII. DZIĘKUJĘ ZA TAK CUDOWNE CHWILE ORAZ ZA TO, ŻE DALIŚCIE SZANSĘ MOJEMU OPOWIADANIU. ♥
KOCHAM WAS. ♥♥♥
Trzymajcie się!
Całuję, Klaudia. :)