piątek, 28 sierpnia 2015

Dwadzieścia trzy



 
„Puste wieczory,
podczas których teoretycznie może zdarzyć się wszystko,
a nigdy nic się nie zdarza, są nie do zniesienia.”

Słyszałam głos, który lał miód na moje uszy. Czułam na swej skórze ciepło, które jako jedyne było w stanie ogrzać choć w najmniejszym stopniu moją zziębniętą duszę. Słyszałam w ciszy rytmiczne bicie jego serca. Czułam na swej osobie spojrzenie, które przepełnione było jedynie troską. Obserwował moje rozpaczliwe próby uwolnienia się spod fragmentów snu, w które się zaplątałam. Czarno-biały świat nie ułatwiał mi niczego. Bezbarwne kwiaty, szare niebo, gęste powietrze, które mdliło. Śpiew ptaków, który przerodził się teraz w pieśń żałobną. Słońce, które chłodziło, zamiast ogrzewać. Pszczoły, które żądliły zamiast rozpylać pył innych kwiatów. Motyle, których skrzydła były czarne jak noc. Wiosna. Opis nadchodzącego pobudzenia się wszystkiego do życia. Wiosna wszędzie… Tak… Cieszę się. Cieszę, prawda?
-Skarbie…- pogładził moje plecy, patrząc na mnie znowu tym samym wzrokiem. Tym, który wielokrotnie dodawał mi sił czy motywacji do podjęcia jakichkolwiek działań.- Nie zadręczaj się tym już, proszę… Minęło kilka miesięcy, a ty nadal tkwisz w tym samym, martwym punkcie…
-Czekam na to, co nieuniknione- powiedziałam z zadumą, patrząc tępo przed siebie. Największą zbrodnią jest zabić miłość. Stara prawda. Tamtego dnia Michael zabił coś, co mnie napędzało. Pozwalało normalnie funkcjonować, mieć głupią nadzieję… A teraz? Zabił mojego ducha, co w rezultacie miało przyczynić się do zabicia mnie również cieleśnie. To jedynie kwestia czasu.
-Nie marnuj życia, czasu i serca na człowieka, który będzie z tobą tylko i wyłącznie w dobrych chwilach. Bądź sobą, żyj pełną piersią, a wtedy znajdziesz ludzi, którzy są ciebie godni- uśmiechnął się blado, wtulając mnie delikatnie do siebie. Marco. Mój brat. Ten sam człowiek, który opuszczał trening po treningu, aby ze mną być.- Nie żegnaj się już z życiem, proszę cię. Dasz sobie radę. Wierzę w ciebie…
-To ciągłe powtarzanie, że dam sobie rady, że muszę być silna!- wykrzyknęłam, podnosząc się gwałtownie z ławki, na której aktualnie siedzieliśmy.- Cholera jasna! Czy wy wszyscy nie rozumiecie, że wcale nie muszę być silna?! Mogę płakać, kiedy mi się żywnie podoba, mogę mdleć ze zmęczenia, mogę wyrywać włosy z głowy czy palić paczkę fajek dziennie! Mogę, wszystko mogę, słyszysz?!- nadal pokrzykiwałam w stronę blondyna.- Nie mogę tylko jednego. Nie mogę udawać, że dam sobie rady. Mogę się jedynie postarać… Nic poza tym…- usiadłam z powrotem na swoim miejscu, ukrywając twarz w dłoniach.
-Płacz ile potrzebujesz, siostrzyczko…- zwrócił się do mnie łagodnie. I znowu… Znowu patrzył na mnie w ten sposób. Tak, jakby już się ze mną żegnał. Jakbym już odchodziła z tego świata, a on za wszelką cenę chciał złapać ostatnie chwile mojego żywota.- Jednak, kiedy skończysz, upewnij się, że już nigdy więcej nie będziesz płakać z tego samego powodu. Obiecaj mi to, proszę…- uniósł mój podbródek, zaglądając głęboko w moje oczy.- Niszczy cię właśnie to, iż przekonałaś się, że coś w co wierzyłaś przez całe swoje życie, wcale nie istnieje. To bolesne, ale to nie powód, żeby przestać żyć i czekać tylko i wyłącznie na śmierć…
-Marco…- wzięłam głęboki oddech.- Ja się nie poddałam. Chodzę do lekarza, przyjmuję leki. Robię, co mogę, bo nie chcę przysparzać bólu i tobie, i rodzicom…- położyłam dłoń na jego policzku, uśmiechając się subtelnie. Po raz pierwszy od tamtego dnia uśmiechnęłam się szczerze… Dziwne uczucie.
-Podziwiam cię- obrzucił mnie znaczącym wzrokiem.- Przeżyłaś tak wiele upadków, niepowodzeń, trudów życia, rozpaczy… Miłość rzuciła cię na kolana i to nie raz, a mimo to dalej starasz się utrzymać równowagę i iść po swoje szczęście. Jesteś bohaterem, Jess…
-Jestem heroikiem- poprawiłam go szybko. Bo właśnie to jest prawdziwy heroizm. Iść ciągle przez życie, mimo że ono na każdym kroku podstawia nogę, by upaść… Muszę jedynie przyznać, że byłam bliska upadkowi. Szłam niemal na czworaka, lecz nadal walczyłam, nie wiedząc o co. Wiecie, co bolało najbardziej? Pogodziłam się z wieloma rzeczami. To, co kiedyś paraliżowało, dziś było zupełnie obojętne. Najbardziej bolało jednak zrozumienie, że już nigdy nie poczuję ciepła jego bluzy, gorącego oddechu bądź zapachu. Zapachu, od którego byłam uzależniona…
-Prawda jest taka, że wszystko kiedyś przeminie, mimo że wydawało się, iż trwać będzie wiecznie…- rzekł niespodziewanie. Miał rację. Wszystkie wspólne chwile, poświęcony czas… Nagle to wszystko znika, a my nawet nie wiemy kiedy zdążyło rozpłynąć się jak bańka mydlana wśród gąszczu codziennych spraw. Po tylu godzinach śmiechu, zostaje jedynie tęsknota, która z każdym dniem wypala nowe dziury w sercu…
-Najgorsze jest, kiedy uświadomisz sobie, że możesz dla tej jednej wybranej osoby zrobić wszystko, a ona ma problem, by zrobić dla mnie cokolwiek…- powiedziałam, zaskakując przy tym samą siebie. Nigdy wcześniej nie chciałam rozmawiać na ten temat. Nigdy…- Z miłością do niego jest jak z oddychaniem, Marco. Przyszłam na świat, zaczerpnęłam powietrza przez usta i nos i do tego czasu nie znam innego sposobu na oddychanie… Czyli miłość to chyba głupie przyzwyczajenie… Nic poza tym. I właśnie dlatego rozstania są tak bolesne, ponieważ nasze ciało i mózg przechodzi swego rodzaju odwyk. Dokładnie tak samo jak w przypadku narkotyków bądź alkoholu, człowiek musi przejść odwyk także od miłości…
-Teraz nie wierzysz w miłość, ale spotkasz kogoś, przy kim zapomnisz jak się oddycha- oznajmił z przekonaniem.- Zaufaj mi…- dokończył szeptem.
-Pomyślałam sobie, że jeśli miłości już nie ma, to człowiek nie ma już nic lepszego w życiu do zrobienia, niż tylko pić i pić i skończyć marnie. Bo niby dlaczego nie?- naprawdę tak uważałam. Za każdym razem obiecywałam sobie, że już nigdy nikogo nie wpuszczę do swojego serca. Za każdym razem łamałam tę obietnicę, nie wiedząc, że i tak w przyszłości będę cierpieć.
-Proszę bardzo, możemy napić się herbaty- uśmiechnął się ciepło, obejmując mnie ramieniem.- Możemy wypić nawet milion filiżanek herbaty, jeśli to jakkolwiek miałoby ci pomóc- musnął delikatnie mój policzek, w dalszym ciągu uśmiechając się do mnie.
-Czemu musisz być moim bratem?- jęknęłam, patrząc na niego z zafascynowaniem.
-Kto dzwoni?- zagadnął, zmieniając temat, kiedy zdało się usłyszeć dźwięk dzwoniącego telefonu, który wydobywał się z kieszeni mojego płaszcza. Ujęłam telefon w swe dłonie, marszcząc czoło.-To on?- warknął natychmiast, widząc uczucia malujące się na mojej twarzy.
-Nie- ucięłam krótko jego spekulacje, odrywając wzrok od ekranu telefonu.- Jakiś nieznany numer- wyjaśniłam po chwili.
-To czemu nie odbierzesz?- odezwał się, kiedy słychać było jedynie brzęczący telefon.
-Bo nie- odpowiedziałam krótko, na co on wydął zabawnie policzki. Nigdy nie miał cierpliwości do tego typu odpowiedzi.- Nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Pewnie znowu dzwonią, żeby przedłużyć jakąś umowę czy coś… Nie mam do tego głowy- odpowiedziałam w końcu w należyty sposób.
-To ja odbiorę za ciebie ten cholerny telefon- powiedział rozdrażniony, wyrywając z mojej dłoni urządzenie. Jak się okazało ten telefon nie był tak całkowicie bez znaczenia. Kto dzwonił?
Życie. 
~*~
Rozdział opanowała nam Jessi wraz z Marco. Mam nadzieję, że ochłonęłyście już odrobinę po skandalicznym zachowaniu Michiego. ;))
Jak odczucia teraz, po przeczytaniu 23. rozdziału? Jak Wam się podoba? 
Wierzę, że i tym razem podzielicie się ze mną swoimi bezcennymi opiniami, które dźwigają mnie do napisania kolejnych rozdziałów. To wszystko dzięki Wam, dziękuję! ♥  Kocham, kocham, kocham. ♥
Jak czujecie się z tym, że wakacje dobiegają końca? :( Gotowe już do szkoły? ;D
Za tydzień zjawiam się z ostatnim rozdziałem. :) 
Do następnego, Skarby! ;**
 

czwartek, 20 sierpnia 2015

Dwadzieścia dwa



 
Tego miało nie być, to miało się nie zdarzyć,
a wyszło jak zawsze…
 Miałam dać sobie spokój, nie udało się…
Miałam pokazać, że jestem silna, a przecież wcale nie jestem…
 Znowu chciałam zrobić coś, czego zrobić w stanie nie jestem,
znowu patrzę w lustro i nie powiem konkretnie kim jestem.”

J.R.
To nie tak, że ja go chciałam za coś ukarać… Przecież ja go kocham. Cholernie kocham. Ponad życie. Ponad rozum. Nie, ja nawet nie umiem wypowiedzieć słów, jak bardzo. Najpiękniejszym widokiem dla mnie był widok jego uśmiechu, szczególnie, kiedy uśmiechał się z mojego powodu. Uwielbiałam stale na niego patrzeć, niezależnie co właśnie robił. Jego widok był dla mnie prawdziwą rozkoszą, a moim pragnieniem było, by każde jego spojrzenie było przepełnione szczęściem. To już jest miłość? Tylko myśląc o nim byłam w siódmym niebie. A teraz? W tejże chwili nawet jego obecność stała się uciążliwa. Kłopotliwa oraz raniąca ciszą, która zabijała wszystkie zdrowe myśli. Siedział naprzeciw mnie, nieustannie lustrując moją sylwetkę. O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego nawet nie drgnął? Jedynie patrzył. Przeszywał mnie tym swoim wzrokiem, który sprawiał, że było mi niedobrze. Chciałam coś powiedzieć. Marzyłam, by przerwać tę ciszę. Ale co miałam niby powiedzieć? Jak wytłumaczyć się z faktu, że pokazałam mu raj, aby po chwili doszczętnie go spalić?
-No powiedz coś w końcu!- pisnęłam przez zęby, ściskając w dłoni satynową pościel. Podniósł martwo wzrok, patrząc na mnie jeszcze bardziej intensywnym wzrokiem. Szybko pożałowałam tego, iż się odezwałam. Wolałam już to niezręczne milczenie, niżeli ten wzrok, którym właśnie teraz mnie obrzucał. Nie wytrzymałam. Odwróciłam od niego wzrok. Już dłużej nie potrafiłam udawać, że to mnie nie rusza. Że radzę sobie  z tym wszystkim. Nie radziłam sobie i taka była prawda. Nie umiałam pomyśleć nawet o walce, która mnie czeka. Lecz… Czy ja mam o co walczyć?
-Po co to zrobiłaś?- wycedził w końcu po dłuższej chwili ciszy. Ściskał mocno ręce w pięści, drżąc z nerwów, które właśnie obezwładniały jego ciało. Nie panował nad tym wszystkim. Nie tylko w moim świecie zgasło nagle światło…- Po jaką cholerę pozwoliłaś mi uwierzyć choć na chwilę, że będzie dobrze, skoro dobrze wiedziałaś, że nie będzie?!- zerwał się gwałtownie na równe nogi, krążąc wokół siebie. Ukryłam twarz w dłoniach, aby nie dobijać go widokiem moich łez. Jak mogłam zareagować? Co powiedzieć, żeby było dobrze? Nic. Zupełnie nic. Cisza. Milczenie. Jedynie to mogło skwitować moją postawę wobec losu. Nic więcej… Bezradność. Bezsilność. Brak motywacji do walki, póki nie dostanę jej właśnie od serca Michaela…
-Jaką terapię musisz teraz odbyć?- czekałam jedynie na zadanie tego pytania. Każdy o to pyta. Bez najmniejszego wyjątku. Każdy pyta jedynie o leczenie, kolejny powrót do szpitala, skutki terapii… Jednakże, czy ktokolwiek z nich bierze pod uwagę uczucia chorego? Nie. Uważają, że terapia jest najważniejsza. Nie, nie jest. Nawet trochę…
-Ty nie rozumiesz…- miałam właśnie odkryć kolejne karty. Być może jeszcze gorsze i zwiastujące coś gorszego, niżeli tamte wcześniejsze. Bałam się jak cholera. Nie, nie tego, co się po mnie zbliża. Drżałam o Michiego. Jego reakcję, uczucia, słowa, które niebawem wydostaną się z jego ust.
-To może mi to wytłumacz!- uniósł się kolejny raz. Nie znałam go od tej strony. Nigdy nie pozwolił mi poznać tego oblicza. Surowego. Konsekwentnego. Nerwowego, mimo że w moich oczach od samego początku uchodził za oazę spokoju.- Przepraszam…- westchnął, siadając u mojego boku. Zobaczył w moich oczach strach, to jasne…- Nie będę już więcej krzyczał, obiecuję…- delikatnie głaskał moje ramię.- Mów do końca, co chciałaś mi przekazać.
-Żadne terapie już tutaj nie pomogą…- wydukałam, dając mu tym jednym zdaniem sygnał, do czego tak naprawdę dążę.- Po prostu, musi się wypełnić to, co pisane było mi przed laty- załzawionym wzrokiem spojrzałam w jego oczy. Właśnie… Jego oczy… One już nie były jego… Coś z nich uleciało. Ulotnił się najważniejszy czynnik, które czynił je najwspanialszymi na świecie…
-Nic?- pisnął nienaturalnie, przełykając głośno ślinę. W jego głowie toczyła się walka pomiędzy nim samym. Tak bardzo chciałabym wiedzieć o czym wtedy myślał albo jak teraz wyglądałam w jego oczach… Położyłam dłoń na jego policzku, uśmiechając się subtelnie wbrew sobie.
-Jest za późno na jakiekolwiek leczenie, Michi…- wyszeptałam ledwosłyszalnie, ocierając kciukiem łzę, która niezdarnie spływała po jego policzku.- Może jedynie przeszczep szpiku kostnego zdołałby cokolwiek zaradzić, ale…- zrobiłam kilkusekundową pauzę, zbierając w sobie siłę na wypowiedzenie kilku słów, które tak naprawdę wiele mnie kosztowały- ja mogę tego po prostu nie dożyć. Kolejki są niewiarygodnie długie, a czasu mam mało… Za mało…
-To nie dzieje się naprawdę!- zerwał się z łóżka.- To nie może się dziać! Nie ma prawa!- pokrzykiwał jakby sam do siebie. Tak samo, jakby pragnął zmienić własną rzeczywistość.- Nie możesz umrzeć! Nie teraz, kiedy w końcu wszystko sobie wyjaśniliśmy!
-Jestem już z tym pogodzona, Michael- powiedziałam, siląc się na spokój. Kłamałam mu w żywe oczy. Najzwyczajniej w świecie łgałam. Pogodzona ze śmiercią? To niemożliwe na ludzkie siły. Można sobie jedynie wmawiać, że zaakceptowało się nagły koniec wszystkiego. Jednakże, nic nie sprawi, że nie będziemy się obawiać tego, co nasz czeka po drugiej stronie. Największemu nędznikowi jest żal opuszczać ten świat, a dlaczego? Każdy z nas ma tutaj jakieś niezałatwione sprawy, niespełnione marzenia… Cokolwiek, co nas trzyma na tym świecie, kiedyś nagle zostanie przerwane w połowie. Nie przez naturę, jak powinno być, tylko… Właściwie, jak określić chorobę? Śmierć? Nie byłabym do tego przekonana. Śmierć najczęściej przychodzi nagle. Chwyta wybraną osobę za rękę i ciągnie za sobą, a choroba? Wycieńcza, wyniszcza psychicznie chorego oraz osoby mu bliskie, a potem odprowadza w nieznane nikomu wrota…- Czasem śmierć przychodzi później, czasem wcześniej…
-Ty się pogodziłaś?!- zaśmiał się sarkastycznie, kiwając niedowierzająco głową. Ta cała sytuacja naprawdę przypominała scenę z taniego filmu, którego obsadą nie chciałam zostać…- Pogodziłaś się ze śmiercią?! Ale ja się nie pogodziłem! Ledwo cię odzyskałem, a już mam stracić?!- ukrył ponownie twarz w dłoniach, niemiarowo wciągając powietrze do swych płuc.
-Nie stracisz mnie…- wydukałam, badawczo lustrując Austriaka.- Jeszcze z tobą będę… Nie wiem jak długo, ale zadbamy o to, żeby wykorzystać ten czas maksymalnie… Tak, abyśmy niczego nie żałowali, kiedy…- zacięłam się wpół zdania. Nadal nie umiałam…
-Kiedy już cię nie będzie?- dokończył zdanie za mnie.- I myślisz, że to mi wystarczy? Nie… Nie po to uciekałem przed tym tyle lat, aby teraz dać się dogonić…- o czym on właściwie mówił? Przed czym albo przed kim uciekał?
-Michael, nie zachowuj się, jakbyś miał zostać ograniczony- warknęłam drażliwie.- Chcę tylko tego, żebyś był. Nie musisz kupować kwiatów, czy organizować co wieczór romantycznych kolacji. Nie musisz co chwilę powtarzać jak bardzo mnie kochasz, bo ja dokładnie znam twoje uczucia. Wystarczy mi jedynie twój pocałunek oraz spojrzenie, które miałabym w głowie przez resztę dnia…
-Nie zamierzam patrzeć jak umierasz, rozumiesz?!- wykrzyczał prosto w moją twarz. Wydęłam policzki, przymykając na krótką chwilę powieki. Śmierć. Śmierć. Śmierć i jeszcze raz śmierć… Naprawdę tylko to się dla niego liczyło?
-Jak ty mnie denerwujesz, człowieku…- bąknęłam pod nosem, uderzając dłońmi o miękki materac.- Wysyłasz mnie już do trumny, mimo że jeszcze nie ma takiej potrzeby. Owszem, choroba staje się coraz bardziej zaawansowana, ale to nie powód, abym już dziś wybierała sobie sukienkę, w której chcę byś pochowana! Ostatnie dni chcę spędzić właśnie z tobą, głupku! Słyszysz?! Z tobą! Dlaczego?! Bo kocham cię jak ostatnia idiotka, która nie potrafi utrzymać niczego w rękach, jeśli ciebie nie ma w pobliżu!
-Ale ja tego nie chcę- spojrzał na mnie pierwszy raz od dłuższego czasu.- Wiesz dlaczego kiedyś cię zostawiłem? Nie, to nie dlatego, że cię nie kochałem. Zostawiłem cię, bo się zwyczajnie bałem. Bałem tego, że to czekanie na śmierć, wraz z tobą, zniszczy zarówno mnie i ciebie. To miał być koniec mnie i ciebie. Taką zasadę na życie sobie wyznaczyłem. Złamałem ją i mam konsekwencje…- załamał ręce, patrząc w górę.
-Czyli co ty chcesz przez to powiedzieć?- odważyłam się w końcu spytać, patrząc sparaliżowana na każdy jeden ruch ze strony blondyna. Bałam się tak, jak jeszcze nigdy nie miałam okazji… Mogę przysięgnąć, że ten moment był najgorszą chwilą oczekiwania w całym moim życiu. Zgubiłam się na chwilę, a czas płynął dalej…
-Każdy moment z tobą zachowałem głęboko w sercu, ale w tej sytuacji…- kiwał głową, jakby naprawdę nie chciał wypowiadać tych słów, mimo że wiedział, iż musi.- My nie możemy razem być… Czekanie na twój ostatni dzień, byłoby czymś nie do zniesienia… Ranilibyśmy siebie nawzajem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
-Czyli tak po prostu zostawiasz mnie, dobrze rozumiem?- potok łez spływał po moich policzkach, a co najlepsze nie posiadałam kontroli nawet nad jedną łzą. Dlaczego zawsze, kiedy czuję się szczęśliwa, to na mojej drodze musi się coś pojawić i zniszczyć wszystko?
-Tak…- wydusił z siebie, patrząc na swe dłonie. Kolejny raz życie pokazało mi prawdziwe oblicze istniejących słów, które ranią bardziej niż ostrza. Zabijają one uczucia, wyrywają serce, a zostawiają po sobie jedynie bezkresną pustkę.
-Nie, nie, nie…- tym razem to ja ukryłam twarz w dłoniach.- Nie dam sobie bez ciebie rady… Miłość do ciebie uczyniła mnie nienormalną, potrafisz to zrozumieć?- spojrzałam w końcu na niego. Nie patrzył na mnie. Tępo utkwił wzrok w pewien punkt przed sobą, próbując za wszelką cenę pokazać, że jest silny. A nie jest…- Tak wiele lat nie byliśmy razem, a mnie słowo „miłość” kojarzy się tylko i wyłącznie z tobą… Twoim uśmiechem, spojrzeniem, głosem…
-Sama miłość nam nie wystarczy, Jessica- odezwał się łamiącym głosem. Miałam wcześniej rację. Był dokładnie tak samo bezsilny jak ja. Cóż, przynajmniej ukrywanie strachu wychodziło lepiej mnie niż jemu…
-Jessica?- zdziwiłam się, słysząc pełne imię z ust Michiego.- Już nie „Jessi”?- usłyszałam jedynie, że ze świstem wciągnął powietrze w swe płuca, bawiąc się nerwowo rękawem swej koszuli, którą zdążył ubrać nawet dokładnie nie wiem kiedy.- Nieważne…- westchnęłam, zaniechując oczekiwania na odpowiedź.- I pomyśleć, że tyle lat myślałam, że to ty jesteś tym właściwym…- taka była prawda. Byłam niemal święcie przekonana, że to od niego zależy wszystko to, co dobre w moim życiu. Tylko on bowiem miał w sobie taką cierpliwość, by pozbierać mnie i skleić, kiedy  rozpadłabym się na milion drobnych kawałeczków. Jak widać, cierpliwość nie zawsze łączy się z odpornością na ból. A szkoda…
-Ale bez takich tekstów, jasne?!- zirytował się w końcu, ponownie krążąc kółeczka wokół siebie.- Myślisz, że mnie jest łatwo?! Nie, nie jest!- krzyczał i tylko ten krzyk huczeć będzie przez dłuższy czas w mojej głowie.
-Chcę tylko, żebyś był…- wychlipałam żałośnie, nie mając już więcej sił na ocieranie łez ze swych powiek.- Nic więcej. Tak po prostu. Twoja obecność sprawia, że nawet tlen nie jest mi potrzebny do życia…- zdawałam sobie sprawy, jak bardzo żałośnie musiały brzmieć te słowa w tej konkretnej sytuacji… Taka była jednak niepodważalna prawda. Sama jego obecność mogła naprawdę wiele zmienić. Wprowadzić słońce do mojego świata i sprawić, że umarłabym z uśmiechem na ustach…
-Jessico, powinnaś już iść- odezwał się twardo, nie reagując na moje wcześniejsze słowa. Przynajmniej nie na zewnątrz. Teraz przerodził się w skałę, na którą nie działało zupełnie nic. Przypominał mi nawet pomnik trwalszy od spiżu.
-To jednak prawda, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki…- powiedziałam jakby sama do siebie, po czym zabrałam się za zbieranie swych rzeczy porozrzucanych po podłodze. Nawet nieprawdą okazało się stwierdzenie, że rzeka ciągle płynie i zmienia się. Ona się nie zmienia. Nic się nie zmienia. To jedynie głupia natura człowieka nakazuje mu mieć ciągle nadzieję na niemożliwe, płacąc za to jedną z najwyższych cen…
~*~
Kolejny z ciężkich rozdziałów… Sama nie wiem dlaczego, lecz mimo wszystko te najbardziej przełomowe rozdziały wydostają się ze mnie bardzo opornie. Mam nadzieję, że dało się czytać to coś na górze, co? ;*
Spodziewałyście się, że Michi jednak opuści Jessi?  Jak myślicie, co dalej z naszą główną bohaterką?
Kochane, jest jeszcze jedna kwestia, którą chciałabym poruszyć...
Pod ostatnim postem było tak wiele komentarzy, ja... Naprawdę, każdy jeden był dla mnie na wagę złota. Można powiedzieć, że miałam łzy w oczach, kiedy widziałam powiadomienia o nowych komentarzach. Łzy wzruszenia, rzecz jasna. ;*  To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Pomogłyście mi wyjść z małego dołku, a i natchnęłyście do dalszego pisania.  Pozwoliłyście uwierzyć, że to, co piszę, ma jakikolwiek sens. Jesteście niesamowite, moje najwspanialsze! <3
Dziękuję! ♥♥♥

Kocham Was mocno! ♥♥♥

piątek, 14 sierpnia 2015

Dwadzieścia jeden



 

„Ja tak powoli, po cichutku,
żeby nikt nie widział jak sobie umieram…”
M.H.
Czy to moje zmysły kolejny raz płatały mi figle? Sam nie wiem. Zamrugałem kilkakrotnie, by przekonać się, że na pewno to, co dzieje się teraz jest prawdą. Moje serce miało ochotę niemal wyskoczyć z mojej piersi, a całe ciało obróciło się w galaretę. Drżałem i nie panowałem nad tym. Ze świstem wciągnąłem powietrze, utrzymując ciągle kontakt wzrokowy ze zjawą, która mnie nawiedziła. Wyciągnąłem rękę przed siebie, aby położyć dłoń na jej policzku. Była tak ciepła, a na swej skórze poczułem kropelki słonej cieczy. W oczy zaglądało jej przerażenie pomieszane z niezrozumiałą dla mnie determinacją. To była Jessi, lecz tak naprawdę jej tutaj nie było… Była, lecz jej nie było. Wiem, to brzmi dziwnie, jednak taka jest rzeczywistość. Wszystko, co mnie otaczało to jedynie miraż. Wraz z obrazem, który teraz utrzymywał się przed moimi oczyma…
-Michi…- wyszeptała cicho, wtulając się w mój tors. Jak przyjemnie było usłyszeć jej głos… Pogładziłem dłonią jej włosy, mając nadzieję, że wszystko u niej dobrze. Że nie cierpi tak, jak ja.  I w tej chwili byłem już niemal pewien… Kochałem ją jeszcze bardziej niż przedtem. Nawet jeśli teraz widzę jej twarz po raz ostatni pod swoimi powiekami, nikt nigdy nie będzie w stanie zająć jej miejsca. Owszem, to ciężkie. Nawet bardzo ciężkie, a trudniejsze staje się z każdym nadchodzącym dniem. Cóż… Próbowałem już żyć bez niej. Łzy same napłynęły do moich oczu, gdy przypomniałem sobie ten czas w swoim życiu. I znowu jestem sam. Sam ze sobą, nie licząc tej osoby, która właśnie teraz cicho łkała w moich ramionach. I kolejny raz dała o sobie znać ta sama cholerna pustka w sercu… Ponownie stałem się rozdarty...
-Jessi…- wyszeptałem, goszcząc na policzkach spływające łzy. Byłem niby dorosłym mężczyzną, a nadal zachowywałem się jak mały chłopiec. Nie rozumiem jak jedna, jedyna osoba może pozbawić nas nawet dorosłości czy zdrowego rozumu…- Tęsknię za tobą… Potrzebuję cię…- mówiłem dalej, nie wytrzymując już natłoku emocji, które napierały ode mnie od wewnątrz.
-W takim razie czemu pozwoliłeś mi odejść?!- zerwała się natychmiastowo, odpychając mnie od siebie. Jednak. A jednak… Sen znalazł swe ujście w codzienności. To Jessi. Moja Jessi w całej okazałości. Nie zjawa czy też najpiękniejszy ze snów. To ona. Ona…- Zerwałeś kontakt z dnia na dzień! Zostawiłeś mnie samą, ty cholerny egoisto!- krzyczała dalej, uderzając pięścią o moją klatkę piersiową.
-Wyjechałaś bez słowa! Miałaś głęboko gdzieś to, co czuję!- nawet nie mogłem opanować swojego głosu, by nie krzyczeć.- Ty pierwsza zostawiłaś mnie tutaj samego i myślałaś, że jeden cholerny telefon wszystko załatwi?! Robiłaś ze mnie wiecznie głupiego i naiwnego! Tymczasem to ty sama byłaś tak niedomyślna, żeby nie kojarzyć pewnych faktów!
-Nie masz prawa udzielać mi żadnych morałów, słyszysz?!- w dalszym ciągu naskakiwała na mnie z krzykiem.- To ty wiecznie bawiłeś się ludzkimi uczuciami! Najpierw ja, a potem Sarah! Kto następny?- zaśmiała się niewesoło.- Upatrzyłeś sobie kolejną potencjalną ofiarę, z której uczynisz wrak psychiczny?
-A  ty co?- klasnąłem w swe dłonie ze sztucznym uznaniem.- Brawo, brawo! Potrafisz wytykać jedynie moje własne błędy, lecz nie spojrzysz na siebie! Sypiasz z kim popadnie! Nieustannie szukasz faceta, którego mogłabyś wykorzystać! Nie wiem jakie są twoje chore zamiary, ale ja nie chcę w tym uczestniczyć!- co ja w ogóle gadam? Przecież w głębi duszy właśnie o tym marzę…
-Jak możesz?!- wycedziła gorzko przez zaciśnięte zęby, składając jednocześnie na moim policzku siarczyste uderzenie.- Tak postępują przyjaciele?! Być może jestem fałszywa, ale nigdy nie przebiję w tym ciebie! Jesteś fałszywym tchórzem i tylko tyle można ci zarzucić!- krzyczała, niemal dławiąc się wdychanym powietrzem.
-Ja jestem tchórzem?- życie byłoby zbyt łatwe, gdyby błędy z przeszłości nie zostały choć raz wypomniane.- Może i masz rację, ok. Przynajmniej nie traktuję ludzi przedmiotowo. Najpierw Didl służył ci właściwie jako kto? A potem ten nieszczęsny Durm… Przypadek, że każdy z nich znalazł sobie inną? Nie, to nie przypadek- to jedynie moje szczęście, bo każdego dnia nie zżerała mnie zazdrość… No, ale tego już nie odważyłem się powiedzieć na głos…
-Ciągle poniżałeś Sarah- przestała krzyczeć, lecz jej zawistny wzrok pozostał.- Na każdym kroku pokazywałeś jaka nie powinna być. Dawałeś odczuć, że nie jest kobietą. Że jest niczym w porównaniu do wielkiego Hayboecka- przewróciła sarkastycznie oczami.- Niepotrzebnie tutaj w ogóle przychodziłam…- burknęła zła pod nosem, obracając się zwinnie na pięcie. Moje szczęście właśnie odchodziło… Co było najlepsze? Tym razem nie miałem mu tego za złe… Sam wszystko kolejny raz spieprzyłem…
-Masz rację. Niepotrzebnie tutaj przychodziłaś, skoro zamierzałaś mnie tylko obrażać- odezwałem się oschle, patrząc zmrożonym wzrokiem na jej sylwetkę. Serce w środku niemal rozpadało się na tysiące malutkich kawałeczków, a z ust wciąż wydostawały się te złe i ostre słowa. Czemu wszystko we mnie musiało działać indywidualnie? Czy nawet usta nie umiały współgrać z sercem?
-Wiesz co?- zatrzymała się, spoglądając na mnie przez ramię. W jej oczach błyszczały łzy. Podobnie jak w moich…- Teoretycznie jesteś dupkiem nie z tej Ziemi, ale…- odwróciła się w moją stronę, co po raz pierwszy dziś pozwoliło mi ujrzeć jej twarz w całej okazałości.- praktyka jest najważniejsza w życiu. W praktyce jesteś całym moim światem…- dokończyła, po czym nawet sami nie wiedzieliśmy, kto wykonał pierwszy krok. Które z nas zaczęło w tak chorobliwy sposób całować? Które z nas nie wytrzymało już tego dłużej? Które z nas okazało się być słabsze? Otóż, każde z nas było dokładnie takie samo…
-Kocham cię, Jessi…- wyrzuciłem w końcu z siebie z łatwością oraz szczerością, patrząc jej prosto w oczy. Wreszcie to, co tak długo zalegało na dnie mojej duszy, mogło uwolnić się i pokazać, że stan ulgi jednak istnieje…- Kocham… Kocham najmocniej na świecie… Kocham ponad wszystko i wszystko… Kocham ponad niebo i Ziemię… Kocham ponad własne życie… Kocham ponad rozum…- sapałem pomiędzy kolejnymi pocałunkami.- Jesteś wszystkim, co mam…- kontynuowałem, przenosząc pieszczoty na jej szyję.- Jesteś marzeniem, słońcem, wiatrem, wiosną, jedynym powodem do śmiechu…
-Kocham cię…- tym razem to ona zaczęła niczym mantrę powtarzać słowa tak bardzo przeze mnie upragnione.- Kocham twój wygląd. Kocham twój uśmiech. Kocham być blisko ciebie. Kocham twój zapach. Kocham twój dotyk. Kocham twój humor i twardy charakter. Kocham być w twoim towarzystwie. Kocham ciebie całego- moje serce trzepotało jak skrzydełka kolibra. Tak długo czekałem. Tak wiele cierpiałem, a… Teraz okazało się, że przeszedłbym przez to wszystko jeszcze raz, byleby kolejny raz poczuć się tak samo. Tak wspaniale… Z ręką na sercu, nie umiem opisać tego, co tak naprawdę czułem. Zbyt dużo tego wszystkiego wirowało wokół, abym mógł te twory w jakikolwiek sposób nazwać bądź określić. To szczęście tkwiło we mnie. Ogrzewało mnie swymi ciepłymi promieniami, upajało namiętnością, która była tego konsekwencją. Bo właśnie jej usta smakowały najlepiej. To właśnie ona od czasu do czasu kąsała mnie w brodę i delikatnie przygryzała moje wargi. Od czasu do czasu pieściła moją szyję, wydając przy tym ciche jęki. Moje ręce błądziły jedynie wokół jej talii, lecz nie byłem w stanie wykonać żadnego ruchu. Sam nie wiem czemu. Pragnąłem jej całej. Tylko dla siebie… Ale… Coś mi nie pozwalało. Istniała we mnie dziwna blokada, która nie pozwalała się ruszyć…
-Michi…- wyszeptała na moje ucho.- Niepotrzebnie to robisz… Nadal jestem tą samą Jessi, co kilka lat temu. Teraz nie mamy już nic do stracenia. Naszej przyjaźni nie ma. Jest coś znacznie bardziej potężniejszego- spojrzała w moje oczy, powodując, iż wszystkie zapory pękły. Nie czekając ani chwili dłużej, ułożyłem ją na łóżku w sypialni. Moje ciało tak blisko jej ciała. To wręcz niemożliwe, patrząc na wydarzenia z przeszłości… Moje ręce zsuwały się po jej ciele raz w górę, raz w dół. Łakome pocałunki na jej rozgrzanym ciele, podsycały mnie jeszcze bardziej. Czułem jak nabrzmiewa, co sprawiało, że pragnąłem jeszcze bardziej intensywnych pieszczot. Słyszałem jedynie ciche pomrukiwanie i westchnienia wydostające się z jej ust. A także gwałtowne bicie naszych serc, które osiągnęło apogeum w chwili maksymalnej przyjemności, powiązanej z niedowierzaniem, że to wszystko dzieje się naprawdę. Objąłem ją w końcu wtuloną mocno we mnie, jednocześnie delikatnie ją głaszcząc i pozwalając zasnąć… 
„Miałam świadomość,
że przeżywam coś niezapomnianego - jedną z tych magicznych chwil,
które jesteśmy w stanie zrozumieć dopiero wtedy,
gdy już miną.”
J.R.
Chciałabym już do końca życia być z nim. Czy los mógłby być choć odrobinę łaskawszy? Nie domagam się już niewiadomo jakich darów, szczęścia po brzegi, lecz zwyczajnej obecności właśnie Michaela. Mężczyzny mojego życia. Jedynego. Najcenniejszego. Najważniejszego… My daliśmy sobie szansę, by poznać się jeszcze lepiej. Pozwoliliśmy sobie być jeszcze bliżej sobie. Duszą i ciałem. Lecz czy na pewno życie nie pokrzyżuje tego wszystkiego za chwil kilka? Tak bardzo chciałabym cieszyć się nim. Pomagać mu, wspierać go. To on był moim natchnieniem. Zwykłym natchnieniem w codziennym życiu. To właśnie przy jego boku chciałam się rozwijać, robić coś ciekawego, próbować nowych rzeczy, uczyć się jak żyć jeszcze lepiej oraz przeżywać tak wspaniałe chwile rozkoszy…
-Jessi…- wyszeptał, umacniając jeszcze bardziej swój uścisk, który dostarczał mi nadmiar ciepła.- Śpisz?- gładził moje plecy, a każdy jego ruch przepełniony był uczuciem. Miłością, którą do mnie żywił. Miłością bezgraniczną, długotrwałą, lecz czy przetrwa kolejne przeszkody?
-Nie, nie śpię, Kochanie…- uśmiechnęłam się na przymus, owijając się satynową pościelą. Usiadłam prosto, patrząc na niego zmieszanym wzrokiem. Patrzyłam na mężczyznę, który nauczył mnie kochać tylko w jeden sposób. Ograniczyłam się tylko do niego. Można rzec, że uzależniłam się. Stałam się jego poddaną… Niewiarygodne, że nie miałam nad tym żadnej kontroli…
-Co ty ze mną zrobiłaś?- spytał w końcu, przypatrując mi się z uwagą i zafascynowaniem. Kolejny raz czułam się przy nim jak dzieło sztuki, które spotyka się z rzadko spotykanym podziwem na co dzień.- Kocham cię jak wariat i tutaj wcale nie przesadzam.
-Michael, postąpiłam wobec ciebie nieuczciwie…- odważyłam się w końcu zacząć. Skubałam materiał pościeli, nie potrafiąc spojrzeć w oczy blondyna. Nie teraz, kiedy błyszczały niczym tysiąc światełek, które byłby w stanie oświetlić całe miasto.
-Naszą wcześniejszą kłótnię puśćmy w niepamięć- uśmiechnął się subtelnie, głaszcząc moje nagie ramię. Pomimo tego, że w pokoju panował mrok z łatwością byłabym w stanie wyczytać wszystko z jego twarzy… Ulga, ukojenie, banalne szczęście, którego szukał od dłuższego czasu. Ja mu to dałam, lecz czy za moment mu tego nie odbiorę? Dłużej nie mogłam już zwlekać… To by mnie zniszczyło. I jego, i mnie… A dość z tym. Koniec wyniszczania się nawzajem…
-Niezupełnie o to mi chodzi, Michi…- pogłaskałam jego blond czuprynę, uśmiechając się do niego smutno. Wiedziałam, co mnie czeka. Znałam swój los, jednak do tego czasu nie rozumiem czemu musiałam się nim z kimś podzielić…
-W takim razie, co się dzieje, Jessi?- spytał spokojnie. Mimo wszystko dało się zauważyć nutkę niepokoju w jego głosie oraz postawie, którą przybrał.
-Mam nawrót choroby, Michael…
~*~
Ciężko pisało mi się ten rozdział na końcu. Uwierzcie mi na słowo, proszę, że to jeden z najcięższych rozdziałów, które pisałam w całym moim życiu. Starałam się oddać w nim wszystko, co czułam na własnej skórze. Sama nie wiem, jak to wyszło. Nie mnie to oceniać. To WY jesteście od tego. WY jesteście najważniejsze. 
Dlatego też, z całego serca proszę każdego, kto czyta o choć najmniejszy komentarz. Wystarczy chociażby kropka w komentarzy. Cokolwiek. Pomożecie mi być może wyjść z tego dołku, w który nieudolnie wpadłam. Prawda jest taka, że nie wiem czy czuję się na siłach, aby dokończyć opowiadanie z Jessi i Michim. Ech, nienawidzę momentów kryzysowych. Zresztą... kto je lubi? 
No nic, czekam na Wasze opinie. Mam nadzieję, że nie zabijecie mnie za to, co tutaj się dzieje. :) 
Na koniec tego mojego żałosnego i smętnego wywodu pragnę Wam podziękować za grubo ponad 18 tysięcy wyświetleń. ;* 
Kocham Was. ♥ Mogę Wam to powtarzać aż do skończenia świata.