piątek, 31 lipca 2015

Dziewiętnaście


Nie lubię wspominać, nie lubię tęsknić,
nie lubię myśleć o tym, co było i porównywać tego z tym, co jest,
a mimo wszystko robię to bardzo często,
a wręcz powiedziałabym, że systematycznie.”
J.R.
I znowu tu wróciłam. Można rzec, że do punktu wyjścia. Kolejny raz nie miałam niczego. Po raz wtóry zostałam z niczym. Enty raz rozczarowałam się i cierpiałam. A miałam już tutaj nigdy nie wracać. Nie spacerować po ciemnym, zakurzonym mieszkaniu w jednym z austriackich miasteczek, cierpiąc w samotności. Jednakże, tak naprawdę to tutaj był mój dom. Nie w Niemczech, gdzie miałam brata, rodziców… W rzeczywistości to w Austrii przeżyłam tak wiele cudownych chwil, które niestety mieszały się z momentami cierpień oraz rozpaczy, która sięgała niemal gwiazd… Taki najwidoczniej ma być mój żywot. Marny i poprzeplatany cholernym bólem, lecz prawdopodobnie taka była moja misja. Ciężka misja, której bałam się dalszego wypełnienia. Co było najgorsze w tym wszystkim? Samotność. Bo zostałam sama. Sama jak palec. Miałam niby rodzinę, Marco, ale… To nie to było mi potrzebne. Tak, rozstałam się z Erikiem. Nie dlatego, że wybrał Susanne. Żadnej z nas nie wybrał. Do końca życia będę pamiętała wyraz jego twarzy, kiedy myśli w jego głowie stały się jego wrogami. Zacisnął wówczas dłonie w pięści, marszcząc po swojemu czoło. Wpatrywał się we mnie z zaskoczeniem, a ja z oddali słyszałam jego galopujące serce. Byłam głupia, mając nadzieję, że jeszcze coś może nas uratować. Nic nie mogło nas uratować. Łączyło nas cholernie dużo, lecz dzieliła pustka w sercach, których nie umieliśmy zapełnić. A ja już nie chciałam żyć obok Susanne. Nie dla mnie życie w trójkącie. Jeśli kocham, kocham prawdziwie i nie chcę się dzielić z nikim moją najukochańszą osobą… I takim prawem znalazłam się właśnie z powrotem w Austrii. Wyjechałam bez słowa. Nikt nie wiedział, gdzie aktualnie się znajduję. Nikt. Absolutnie nikt. Telefon jedynie co chwilę brzęczał w kącie, dając znak, że kolejne osoby chcą nawiązać ze mną kontakt. Paradoks, prawda? Narzekałam na samotność, podczas kiedy inni się o mnie niepokoili. Pomimo tego, że ta samotność miażdżyła mnie od środka, wolałam ją niżeli kolejne tłumaczenia i powtarzanie tego samego. Zatem byłam ja. Ja, ciemność, kurz zaległy na półkach oraz kilka pająków…
„Pamiętam każdą wspólnie spędzoną chwilę,
a w każdej z nich było coś wspaniałego.
 Nie potrafię wybrać żadnej z nich
i powiedzieć: ta znaczyła więcej niż wszystkie.”
M.H.
Najważniejszy był ten pierwszy krok. Ruch własnego serca, które wreszcie zaczęło współgrać z rozumem. Utwierdziłem się w przekonaniu, że należy walczyć, aby cokolwiek odzyskać. Nie wymagałem wiele. Wręcz przeciwnie. Wystarczyłaby mi tylko krótka wiadomość, co u niej. Tyle. Nic więcej… Bylebym tylko wiedział, że jest bezpieczna, a uśmiech nie schodzi z jej rozjaśnionej twarzy. Nie odpuszczę. Nie mogę. Będę szukał cierpliwie dzień po dniu. Będę podążał jej śladem. Szukał z uporem, bo tak naprawdę to nawet Jessi mogła się pogubić. A ja? Ja musiałem ją odnaleźć, a co dalej? To będzie już zależało od niej. Lecz tylko i wyłącznie z nią mogłem porozmawiać dosłownie o wszystkim, bo nikt nigdy nie był przy mnie w ten sposób, jak właśnie ona. Z całą wiedzą o mnie. Świadomością do czego jestem zdolny. Tak po prostu. Mimo wszystko. Wbrew wszystkiemu…
-Czego?- burknął mężczyzna, który ledwo co stał naprzeciw mnie. Zmierzyłem go badawczym wzrokiem. Pijany. Czyli jest źle… Jessi… Co dzieje się teraz z jej życiem?! Co dzieje się z moją Jessi?!
-Przyszedłem porozmawiać z Jessi- wycedziłem zaniepokojony, siląc się na neutralny ton głosu. Żadna bójka na pewno nie pomogłaby jej w tej chwili. A to właśnie przecież jej dobro i bezpieczeństwo było dla mnie nadrzędne.- Jestem Michael. Jej przyjaciel…- dopowiedziałem, kiedy Niemiec badawczo obserwował mnie od góry do dołu.
-A więc to ty, gnoju!- krzyknął na całe gardło, przypierając mnie do ściany. Wściekłość oraz uraza wręcz kipiała z jego tęczówek, a zapach alkoholu skutecznie podrażniał moje nozdrza.- To wszystko przez ciebie, słyszysz?! To twoja wina, że mnie zostawiła!- wrzeszczał dalej, wymierzając pięść w moją stronę.
-Zostawiła cię…- powiedziałem sam do siebie, nie czując nawet bólu w pulsującym miejscu na mojej twarzy. Ogarnęło mnie jedynie zaskoczenie. I ciemność… Wszędzie była ciemność, w której słyszałem jedynie rytmicznie bicie własnego serca.- Dla mnie?- wykrztusiłem ledwo, nerwowo krążąc wzrokiem po każdym kącie jasnego przedpokoju.
-A ty co?! Głuchy się znalazł?!- kolejny raz jego pięść znalazła się zbyt blisko mojej twarzy, co w ostateczności sprawiło, że się otrząsnąłem.- Spieprzyłeś wszystko tym, że się urodziłeś! Powinienem cię teraz zabić, zdajesz sobie z tego sprawę?
-Jeśli się tylko dowiem, że ją zraniłeś…- wycedziłem, odpychając od siebie chłopaka. Teraz to ja przyparłem go do ściany, mierząc go złowrogim wzrokiem.- Jeśli choć jedna łza spłynęła po jej policzku z twojego powodu, przysięgam ci, że nie będziesz już tak ładnie wyglądał, słyszysz?!
-Jesteś tak samo niezrównoważony psychicznie jak ona- zaśmiał się gorzko, odpychając mnie od siebie. Powolnym krokiem ruszył w stronę salonu, co chwilę podpierając się o białe ściany mieszkania, które niegdyś dzielił z Jessi.- Szmata z niej i tyle…- ukrył na chwilę twarz w dłoniach, jakby teraz to on mówił sam do siebie.- Jedna z wielu… Nic nieznacząca dla nikogo zimna suka, która myśli, że jest pępkiem świata…
-Powtórz to jeszcze raz po adresem Jessi, a nie obchodzi mnie to, że niebo będę oglądał zza kratek!- wrzasnąłem, gwałtownie zbliżając się w jego stronę. Nikt. Absolutnie nikt. Nikt nigdy nie będzie posiadał prawa, aby nazywać tak Jessi. Moją Jessi.
-Przymknij się…- burknął rozdrażniony, ignorując moje pokrzykiwania.- Życie mi się sypie. Nie mam ochoty na rozmowę z kolejnym błaznem…- mówił, zasiadając na kanapie, jednocześnie mocząc swe usta w trunku.
-Największym błaznem jesteś tylko ty- warknąłem, podążając za nim. Nie wiem czemu nie odpuściłem. Może jedynie chciałem jakoś zaznaczyć swój teren? A może poznać jego dalsze zamiary, by wiedzieć dokładniej na jakim gruncie stąpam?- Pozwoliłeś odejść tak cudownej kobiecie- wypomniałem, aby dopiero po dłuższej chwili doszedł do mnie fakt, że ja uczyniłem dokładnie taki sam błąd przed laty…
-Nie myśl, że masz czysty teren- wycedził z goryczą w głosie, lecz rażącą pewnością, której nie sposób było nie zauważyć.- Będę walczył, słyszysz?- podniósł się, by zrównać się ze mną wzrokiem.- Kocham ją i nie pozwolę jej uciec.
-Myślisz, że po tym, co jej zrobiłeś ona będzie w stanie ci wybaczyć?- wydukałem, mając świadomość, iż drwię teraz sam z siebie. Trudno. Wszystko, byleby odebrać mu choć odrobinę tej jego pewności siebie, którą zapewne czerpał z miłości, którą obdarzał Jessi.- Jesteś śmieszny.
-Ona mnie kocha- powiedział wolno i wyraźnie tak, aby każde słowo w odpowiedni sposób zapisało się w moim umyśle. Zacisnąłem dłonie w pięści.- Kocha ponad wszystko. Ponad ciebie- zaakcentował ostatnie zdanie, powodując, że jeszcze mocniej zacisnąłem dłonie.
-Skąd ta pewność?- wykrztusiłem, siląc się na naturalne brzmienie, pozbawione obaw oraz złości, która spięła wszystkie moje mięśnie.- Nie poniżaj się może już, co?
-Ona cię nienawidzi- zaśmiał się gorzko, patrząc z ironicznym rozbawieniem w moje oczy.- Zabawiłeś się nią, a potem? Zostawiłeś- parsknął śmiechem.- Ona nie chce cię widzieć. Nie chce mieć absolutnie nic z tobą do czynienia. Nie pytaj skąd wiem. To mnie ona zwierzała się, kiedy nie odbierałeś od niej kolejnych połączeń, nie odpisywałeś nawet półsłówkiem na wiadomości…
-A kiedy dowiedziała się o zakończeniu kariery?- to pytanie samo wymsknęło się z moich ust. Od samego początku pragnąłem dowiedzieć się w jaki sposób to wszystko odebrała Jessi. Domyślałem się, że nie jest kolorowo. Że musiała być zaskoczona, zdezorientowana…
-Za to nienawidzi cię najbardziej- zaśmiał się znowu.- Siedziała przez kilka dni w sypialni, produkując hektolitry łez. Chciała sobie sama to wszystko uporządkować, a nie umiała sobie poradzić z tym wszystkim. Przez ciebie. Przez to, że nawet jej niczego nie wytłumaczyłeś. Płakała przez ciebie, a to ty śmiesz prawić mi kazania- upijając kolejny łyk alkoholu, spojrzał na mnie z triumfem. Zmierzyłem go jeszcze raz od góry do dołu, po czym odwróciłem się na pięcie i ruszyłem przed siebie w stronę drzwi.- Będę walczył, więc radzę nie zapominać o moim istnieniu!- usłyszałem na odchodne.
„Chciałabym wznieść toast za uczucia,
które nazywacie miłością.”
J.R.
Szłam zwartym krokiem przed siebie, wciągając wbrew sobie spore ilości mroźnego powietrza, które podrażniało moje gardło. Dreszcze przechodziły przez moje ciało, a nogi powoli odmawiały posłuszeństwa. Gdzie zmierzałam? Sama nie wiem. Włóczyłam się w ten sposób po mieście już dobre kilka godzin, lecz nadal to było za mało, aby odciąć się od tego wszystkiego. Odpoczynku. Westchnienia psychicznego… Jedynie tego pragnęłam. Niczego więcej. Niby to takie banalne, pospolite, ale tak trudne do osiągnięcia. Cóż… Każde życie jest jak film, w którym występuje miłość, ból, rozczarowanie czy nawet twór nazywany przeznaczeniem. Mój film na pewno nie byłby hitem. W żadnym wypadku… Każdy miałby dosyć tego banalnego scenariusza. Miłość, szczęście, a potem? Łzy i cierpienie zgorzkniałej kobiety, która nie wie, co ze sobą począć. Ja sama mam dosyć tego cyklu…
-Jessica!- usłyszałam głos za swoimi plecami, który sprawił, że odwróciłam się niemal natychmiastowo. Uśmiechnęłam się przez łzy, niezdarnie próbując otrzeć słoną ciecz, która nieustannie spływała po moich bladych policzkach.
-Witaj, Thom- musnęłam na przywitanie policzek chłopaka, nie chcąc by już na powitanie zobaczył cienie pod moimi powiekami i zaczerwienione od płaczu oczy.- Co u ciebie?- uprzedziłam go przed zadaniem tego samego pytania, chcąc w czasie opowiadań chłopaka wyzbyć się szlochu.
-Dobrze. Nawet bardzo- odpowiedziała blondynka, która nagle wyłoniła się zza pleców Austriaka. No tak. Eva. Spoglądała zalotnie w stronę Thomasa. Kwitła i ja dokładnie potrafiłam to dostrzec. A więc to właśnie tak wygląda szczęśliwa kobieta… Szkoda, że ja nigdy nie będę w takim stanie. – A u ciebie, co słychać?
-Super…- powiedziałam pod nosem, chowając swój wzrok przed ich dwóją. Jeszcze z Thomasem mogłabym porozmawiać, lecz Eva? Przecież to ona niemal wygoniła mnie z Austrii. To ona była jedną z szantażystek, która była sprawczynią tego wszystkiego… Całego bałaganu, który teraz panował w moim życiu.
-Idź do tego sklepu, kup co potrzeba i spotkamy się w domu, dobrze?- odezwała się  Eva, patrząc na Thomasa swym markowym, uwodzicielskim wzrokiem.- Muszę porozmawiać z Jessicą- dopowiedziała, zwracając wzrok w moją stronę. Serce niemal podskoczyło mi do gardła. Eva chce rozmawiać ze mną. Kobieta, która miała haka na mojego brata, ta sama, która bezdusznie mnie szantażowała, teraz chce ze mną rozmawiać po tym, jak złamałam postanowienia jej szatańskiego paktu. I znowu jest mi słabo. Znowu moja cera robi się ziemista. A dreszcze? One z sekundy na sekundę stawały się coraz gorsze…
~*~
Hallo! ;*
Tak i oto przed Wami dziewiętnasty rozdział. ;) 
Mam nadzieję, że choć trochę Wam się podoba. Jak odczucia? 
Co myślicie o postępowaniu bohaterów? 
Jakieś scenariusze na przyszłość?
Proszę, dzielcie się ze mną swoimi słowami. Śmiało! Nie macie nawet pojęcia jaką uciechą i radością dla mnie jesteście. ♥




piątek, 24 lipca 2015

Osiemnaście



Odejdź.
Nie chcę widzieć,
jak miłość umiera w Twoich oczach.”
M.H.
Tyle słów… Tak wiele wypowiedzianych nieświadomie, a które niosły ze sobą tak ogromne brzemię. Moje piętno, które tak długi czas w sobie nosiłem. I tak było dobrze. Właściwie. Tak powinno być. Ono istniało we mnie. Raniło mnie. Każdego dnia, pfff… Co ja gadam? Z każdą sekundą cięło w moim wnętrzu coraz głębsze i głębsze rany. Nie mogę temu zaprzeczyć, ale… Czy zawsze musi być to cholerne „ale”?! Tym razem ono było. Ta cała chora sytuacja nie była żadnym wyjątkiem. Wolałem własny ból, niżeli kolejne zrujnowanie własnej rzeczywistości. Prawda tkwiła w moim zlodowaciałym sercu, lecz nie raniła przy tym Sarah, która pomagała mi przetrwać chwile, kiedy nie było przy mnie Jessi. Mówiąc, że kocham szatynkę, nie kłamałem. Kochałem ją, lecz w inny sposób. Najprawdopodobniej był to inny rodzaj miłości. Nie ten, który potrzebny jest w małżeństwie. Całkowicie przeciwny rodzaj miłości, lecz nadal była to miłość. Słabsza niż ta prawdziwa, którą oczekiwała ode mnie brązowooka. Jednak, to była miłość… Mogę nawet przysięgnąć, że ją czułem. Przysięgam… Ależ to pokrętne… Wręcz chore, nienormalne. Ale tak. Ja byłem chory. Byłem też nienormalny. Cierpiałem na stan miłości, która nigdy nie zostanie spełniona. Paradoks, czyż nie? Biczowałem sam siebie… Katowałem własną duszę, aby wyrzutami przestać myśleć o tych niebieskich tęczówkach, które wypełniały moje dni po brzegi. O tym uśmiechu, który rozganiał wszystkie czarne chmury znad mojej głowy oraz jako jedyny był antidotum na wszystko. Dosłownie wszystko. Każdy rodzaj utrapienia… A Sarah? Już wcześniej powiedziałem, że nie była dla mnie całkiem obojętna. Była ważna. Czasem nawet cholernie ważna. Czasem. Pomagała mi przetrwać ten ból. Współuczestniczyła w nim, co sprawiało, że lżej przechodziłem każdy dzień. Było inaczej. Lepiej. Była przy mnie i mimo tylu zmartwień, rozczarowań, które jej fundowałem raz po raz, nadal była. Kochała… Niestety, nastąpił konflikt interesów. Ona kochała innym rodzajem miłości, ja innym. I co? Czy to miało prawo się udać? Nie. I tak zbyt długo zwodziliśmy rzeczywistość.
„Michael,
W tej chwili powinnam Ci chyba podziękować. Zaczynam ten list od tyłu, ale w tej chwili, przy tych samych uczuciach, które odczuwam, nie umiem myśleć racjonalnie. Wracając… Tak, chcę Ci podziękować. Zawiodłeś mnie. I głównie za to składam Ci te podziękowania. Tylko za pomocą kilku słów, które padły z Twoich ust, zrozumiałam jakim człowiekiem nigdy nie chciałabym być, a jak blisko mi było do stania się kimś takim. Wierzyłam, że to właśnie Ty byłeś tym, który wypełni każdy mój dzień. Jestem naiwna, nie uważasz? Nigdy w życiu nie byłam tą, dla której byłbyś w stanie wskoczyć w ogień. Może to moja wina, może Twoja. Nie wiem. Nie chcę tego roztrząsać. Jednakże, nie po to mam żyć, aby ciągle być kimś w zastępstwie. Nie chcę tego. Chcę odciąć się od ciężaru Twoich kłamstw, które powtarzałeś każdego dnia. Żyć bez Ciebie przecież też mogę, prawda? Bo ileż można żyć w cieniu? Czemu to ja miałam nieustannie upodabniać się do NIEJ? Każde z nas robiło błędy, Michael. Ty nie potrafiłeś żyć bez Jessici, a ja? Ja jak głupia wierzyłam, że kiedyś będziesz w stanie pokochać mnie tak, jak kochasz Ją. Beznadzieja. Ty NIGDY, powtarzam NIGDY, nie pokochasz nikogo innego. Ale to Twój problem. Nie mój. Już nie. To Ty teraz będziesz żył w całkowitej samotności. Ty i tylko Ty… I wiesz co? To dzięki mnie i tylko mnie Jej teraz nie ma przy Tobie. To ja kazałam Jej wyjechać, abym nie miała konkurencji. Szantaż jest szantażem, ale w miłości jak na wojnie. Wszystkie chwyty dozwolone. Nieważne. Nie żałuję tego. Wręcz przeciwnie. Czuję cholerną satysfakcję. Zostałeś sam. Znienawidzony przez Jessicę, pozbawiony zabawki, którą bawiłeś się tak długi czas… Jak się czujesz? No jak? Umiesz w ogóle odpowiedzieć sobie na to pytanie? Jeśli nie, to dobrze. Przynajmniej wiesz, jak czuję się ja…
Nie szukaj mnie. Nie dzwoń. Przypomnij o mnie jedynie wtedy, kiedy dojdzie w końcu do Ciebie pozew o rozwód. Rzecz jasna, rozwód będzie z orzeczeniem o winie. Twojej winie.
Sarah”
Nie masz wpływu na to,
co czujesz,
ale masz wpływ na to,
co z tym zrobisz.”
J.R.
We wszystkich działaniach, które chciałam podjąć, dodawał mi jedynie sił fakt, iż pamiętałam słowa, które niegdyś wypowiedziała ważna w moim życiu osoba. Bardzo ważna. Może i najważniejsza, lecz to nie czas i miejsce, aby znowu rozmyślać o jego uroczym półuśmiechu… Otóż, powiedział mi on raz, że rozpada się tylko to, co zbudowane jest na kłamstwie bądź iluzji, a  nic nie rozpada się bez przyczyny. Wszystko leży w gruzach po to, aby w końcu każdy miał możliwość odnalezienia prawdy w swoim życiu. Przecież od czasu tej cholernej kolacji z Marco i Erikiem, nie ukrywaliśmy przed sobą niczego, prawda? Rzadko kiedy zdarza się bowiem, żeby dwójka całkiem obcych ludzi całowała się zaledwie po godzinie znajomości. Nasze instynkty, uczucia i emocje były dla nas jasne, klarowne, przejrzyste… Skoro miałam tą pewność, to dlaczego tak długi czas żyłam w tej klatce z Susanne? Przestałam rozumieć samą siebie. Super… Po prostu super… Nic, tylko załamać ręce…
-Jak dobrze, że zastałam was od razu razem- wpadłam do salonu, gdzie Erik z Susanne prowadzili niekoniecznie spokojną rozmowę.- Musimy porozmawiać. Wszyscy. Cała nasza trójka- mówiłam zdeterminowana i pewna swego. Ale czy ja miałam jakieś wyjście? Brakowało mi już sił i tchu, aby tak normalnie kontynuować tę chorą grę. Odpuściłam i wcale nie czułam się z tym źle. Odpuścić, to nie znaczy przestać kochać, tylko zwyczajnie przestać walczyć…
-Jess, ale teraz rozmawiam z Susanne. Mamy sobie wiele do wyjaśnienia- spojrzał z pogardą i surowością na dziewczynę. Pewnie znowu była pod wpływem… Mnie to już szczerze przestało dziwić. Przyzwyczaiłam się. Zaakceptowałam. Obojętnie obok tego przechodziłam. Erik? Czy jego to wszystko jeszcze nie zdążyło znudzić?
-Dobra, dobra…- przewróciłam oczyma.- Ona znowu brała, ty znowu ją będziesz nawracał, a ona i tak znowu się nawciąga, ty znowu będziesz musiał przygotowywać kolejne kazania…- mówiłam znużona.- Znam ten scenariusz, więc nie musicie kończyć, abym znała zakończenie.
-Mów- bąknęła z wyraźną ulgą Susanne. Wywinie się od krzyku Erika, kolejnej kłótni… Na jej miejscu, też za wszelką cenę chciałabym uciec od takiej rozmowy wszelkimi możliwymi sposobami.- I tak nie rozmawialiśmy o niczym istotnym…
-Wybieraj- rzekłam na jednym wydechu, stając tuż obok Susanne, naprzeciwko Niemca. Patrzyłam uważnie wprost w jego zakłopotanie tęczówki. Czemu czułam dziwną satysfakcję? Jeszcze nic nie wygrałam… Wręcz przeciwnie, jeszcze wiele mogłam przegrać. Stracić przez jedno słowo…
-O co chodzi?- pisnął zdezorientowany, patrząc a to raz na mnie, drugi na Susanne. Zastanawiające, co teraz przewijało się przez jego myśli. Niby nie miał prawa się spodziewać tego wszystkiego, lecz z drugiej można przyznać, że jednak mógł odczuwać pewne obawy.
-Ja albo Susanne- wycedziłam, patrząc z niepodważalną pewnością na skrępowaną, zmieszaną i całkowicie zaskoczoną twarz najbliższej memu sercu osoby. Zauważyłam, że jego ciało zaczęło drżeć, natomiast tęczówki pokryły się mgłą. Niedowierzał? Bał się? Sama nie wiem. Nie umiem tego rozszyfrować… Czułam, że miałam siłę. Siłę, która nie wzięła się z podnoszenia ciężarów. Moja siła wzięła się głównie z podnoszenia samej siebie, gdy życie powalało mnie na kolana…

„Czy to nie wielka rzecz,
znaczyć dla kogoś wszystko?”
M.H.
To kiedyś musiało się tak skończyć… Kiedyś w końcu musiałem zapłacić za to, co wyczyniałem. Bawiłem się ludzkimi uczuciami, a nigdy dla nikogo nie jest to bez znaczenia. Człowiek bez serca? Tak, taki się stałem. Oziębły, oschły i biorący pod uwagę jedynie to, co dotyczy tylko i wyłącznie mojej osoby. Stałem się głuchy na ból, który siałem oraz ślepy na to, co sam wyprawiałem. A czyniłem dużo. Bardzo dużo. Mogę powiedzieć, że nawet za dużo. Karma jednak wróciła. Okrutna karma, której wyrokiem stała się samotność. Cierpienie w samotności to najgorsze, co może spotkać człowieka. W swej dłoni obracałem jedynie telefon komórkowy, bijąc się z własnymi myślami. Wybaczy mi? Nie jestem przekonany… Za dużo się wydarzyło. Zdecydowanie za dużo, aby kolejny raz mogła puścić wszystko w zapomnienie. Zbyt wiele bólu jej przysporzyłem, abym znowu był godzien jej uśmiechu, ciepłego spojrzenia oraz pokrzepiającego głosu, który potrafił od zawsze unieść me skrzydła. Odważyłem się w końcu. Wybrałem odpowiedni numer, wyczekując z drżącym sercem na rezultat. Odebrała po kilku sygnałach.
-Jessi…- wyszeptałem niemal ze łzami, lecz po drugiej stronie słyszałem jedynie ciszę. Przymknąłem powieki i widziałem pod nimi jej twarz. Zmartwioną, zmieszaną, ale zarazem rozzłoszczoną i urażoną.- Jessi, jesteś tam?- dopytywałem, gdy owa cisza zaczynała mnie już wyniszczać od środka.- Proszę cię… Odezwij się…- próbowałem dalej, mając świadomość, iż wydobywam z siebie stłumiony szloch. Milczenie bardziej rani niż kłótnia, gdyż podczas kłótni dwa ogniwa przynajmniej się do siebie odzywają. Po chwili rozłączyła się, a ja już więcej nie próbowałem. Bo po co miałem to robić? W jakim celu kolejny raz komplikować jej życie? Była szczęśliwa, miała Erika… Nie doskwierała jej samotność tak, jak mnie…
„Przepraszam…”- wystukałem jedynie na klawiaturze, wysyłając w formie wiadomości tekstowej do Jessici. I właśnie w tej chwili coś nastąpiło. Narodziło się we mnie. Stop… Poprawka. Obudziła się pewność oraz przekonanie, kogo tak naprawdę obdarzam prawdziwą miłością. Zaakceptowałem własne uczucia, chcąc żyć ze świadomością o ich istnieniu. Patrzyłem tępo przed siebie, powoli przyswajając pewne informacje o samym sobie. I uświadomiłem sobie. W końcu. Uświadomiłem w ciągu jednej chwili, że tylko i wyłącznie Jessi jest tą jedną na milion. Tą, której nie pozwala się odejść, bo ona już nie wraca… A ja? Ja sam wygoniłem ją z własnego życia. I co? Jak żyć dalej? Nie da się. Więc co? Samobójstwo czy walka o jej serce?
~*~
Witam, witam, moje najdroższe! ;*
Kolejny rozdział przechodzi do historii, a mnie dręczą wstrętne wyrzuty sumienia, że nie wyszło to tak, jak chciałam i zostawiam Was z czymś takim, co trudno nazwać rozdziałem. ;/ 
Niestety, przez aurę z początku tygodnia zaniedbałam nieco Wasze blogi. Kogo jeszcze nie odwiedziłam, zaręczam, że zrobię to jeszcze w tym tygodniu. :) 
Tymczasem, życzę udanego weekendu i do następnego, Słoneczka! ;*

piątek, 17 lipca 2015

Siedemnaście



 
Może przyjdzie taki dzień,
że będzie mi wszystko jedno
i może w końcu wtedy odmienię codzienność.”
J.R.
Tak, dowiedziałam się. Tak, moje serce krwawiło. Tak, kolejny raz czułam jego ból na swojej osobie. Znowu połączyła mnie  z nim niewytłumaczalna telepatia, która przekazywała jedynie ból… Nie potrafiła być ona pośrednikiem uśmiechu bądź ciepłego głosu. Raz po raz przekazywała bodźce, pchające ku boleści. Tak bolesne i tak bardzo raniące, jak trudno sobie wyobrazić. Dlaczego? Bo zrezygnował z własnego życia. Odsunął się w cień. Postawił wszystko na jedną kartę, lecz co chciał przy tym zyskać? Przecież skoki były dla niego całym życiem. Przecież tak naprawdę to je kochał wtedy, kiedy nie kochał mnie. Tylko one były dla niego powodem do życia, kiedy rzeczywistość pokrywała szara powłoka, charakterystyczna dla codzienności. Co teraz musiało czuć jego serce? Czy nadal biło w swoim tempie, chcąc zapomnieć o tym, co złe? Jestem pewna, że nie… Dlaczego to zrobił? Jakim prawem ktoś bezkarnie wydarł mu z piersi połowę jego serca? Czemu akurat padło na niego? Dlaczego to właśnie mój Michi stanął na tego typu rozdrożu dróg, aby wybierać pomiędzy wartościami, które były dla niego najważniejsze? Mój Michi? Ale czy mój Michi jeszcze istniał?  Potarłam swe skronie w geście bezsilności. Nie, on już dawno nie był mój. Nie w całości. A teraz? Teraz nie mam nawet jego marnej namiastki, która niegdyś była dla mnie niczym koło ratunkowe w niespokojnych wodach życia. Ale jego już nie ma. Nie przy mnie. Nie odzywał się. Nie dawał znaku życia. Ignorował mnie, a ja pomimo tego jak wiele bólu mi sprawiał, nadal czekałam na niego, to raz. A dwa? W dalszym ciągu czułam to, co on. Wyobrażałam sobie wielokrotnie jego tęczówki, chcąc poczuć jego intensywny wzrok na swojej osobie. Ten sam, który miał na mnie tak ogromny wpływ. Ten sam, który przed laty mnie uwiódł. Uczynił ze mnie poddaną. Ale to była przeszłość. Nic nieznaczące ani niewnoszące w teraźniejszość zapisane karty mojego życia. Teraz nie było już zupełnie niczego, co mogłabym obdarzać takimi samymi uczuciami, jak kiedyś… Bo to, co było kiedyś, zdarzyło się kiedyś. W myśl zasady: „co było w Vegas, zostaje w Vegas”, muszę zostawić to wszystko za swoimi plecami. Zostawić  wszystko to, co działo się w Austrii, tylko i wyłącznie w Austrii. Nie odwracać się, mimo że tak trudno o to na co dzień…
-Susanne!- usłyszałam głos Erika. No tak… Kolejny raz się z nią szamotał. Kolejny raz zapewne znalazł u niej kolejną działkę i kolejny raz będzie starał się ją naprowadzić na właściwą drogę. Ale czy to coś da? Nie sądzę. W ogóle, jestem zdania, że wszystkie starania Erika względem Susanne to syzyfowe prace. Przynoszą wiele wysiłku, lecz niczego nie wnoszą do życia. Nie wniosą. Nigdy. Nadal byłam zdania, że tacy, jak ona, nigdy się nie zmieniają. I nie zmienią. I mam rację, czego nigdy nie chciał słuchać Durm. Ale pomimo tego, dałam jej szansę. Nie, stop. Dałam szansę mnie i Erikowi, a jeśli to uczyniłam, musiałam także zaakceptować, że Susanne jest wliczona w pakiet mojego związku z Niemcem. Kochałam go i nie mogłam temu zaprzeczyć. Był cholernie ważny i tylko dlatego starałam się to wszystko wytrzymać…
-Co się stało?- spytałam, odwracając się w stronę Erika, który opierał się bezsilnie o ścianę. Twarz miał ukrytą w dłoniach, natomiast słyszałam jego niemiarowy i ciężki oddech z odległości kilku metrów. Scenariusz ciągle był ten sam. Susanne albo wróciła pod wpływem, albo miała przy sobie narkotyki… A Erik? On krzyczał, czasem żywcem wrzeszczał, aby tylko jej wytłumaczyć, że postępuje źle. A ja? Ja jedynie musiałam znosić nieustanne krzyki, kłótnie i trzask drzwiami, kiedy Susanne nagle wybiegała z mieszkania…
-Znowu znalazłem to w łazience- rzucił na stół niewielki, przeźroczysty woreczek, po czym zajął swoje miejsce obok mnie na kanapie. Ukrył twarz w dłoniach, a ja delikatnie objęłam go ramieniem, gładząc z wyczuciem jego ramię. Nigdy nie wiedziałam, jak zachować się w tych sytuacjach…
-Wszystko będzie dobrze…- wyszeptałam do jego ucha. Ale czy będzie? Nie i tego jestem pewna. Nigdy nic nie będzie w porządku. Nie, jeśli ciągle mamy osobę trzecią w swoim związku. Nie, jeśli Michael szybko nie zerwie połączenia, które nas łączyło oraz Susanne szybko nie upora się z samą sobą.
-Nic nie będzie dobrze!- krzyknął, jakbym to ja przybrała postać Susanne. Odsunęłam się od niego gwałtownie, patrząc okrągłymi oczyma na to, co zaraz się stanie. Albo nie… Na to, co zaraz może niechcący paść z naszych ust.- Nie mam już sił do niej! Do ciebie zresztą też! Siedzisz ciągle w swoim pokoju, myśląc ciągle o jedynym i tym samym!
-Co?- wykrztusiłam ledwo, wyraźnie poważniejąc. Teraz strach i zaskoczenie rozmieniłam na powagę oraz chęć opanowania się, gdy  zaistnieje taka potrzeba.
-Ciągle o nim myślisz! O Michaelu!- wygarnął mi w końcu prosto w twarz, powodując, że moje serce niemal zamarło. Nie miałam z nim kontaktu, nie wiedziałam co u niego… Nie wiedziałam zupełnie niczego oprócz tego, że za nim cholernie tęsknie i że właśnie pożegnał się z pasją swojego życia.
-Powiedział facet, który nie potrafi żyć w związku we dwoje!- wybuchłam, nie wytrzymując. Łzy pokryły moje tęczówki, doskonale rozmazując mi obraz przed sobą.- Może od razu zaprośmy Susanne do swojej sypialni, bo co nam stoi na przeszkodzie?! I tak jest z nami na co dzień! Trójkąciki weszły ostatnio w modę, prawda?
-Pilnuj się, żeby nie powiedzieć kilku słów za dużo- wywarczał przez zęby, zbliżając się do mnie. Nie odsunęłam się. Nadal stałam nieruchoma jak głaz, by pokazać mu, że posiadam w sobie pewność siebie. Że umiem i chcę być czasami niezależna. Że pragnę bronić swoich praw i poglądów.- Rozmawialiśmy o tym, że muszę pomóc Susanne…
-Ale za to nie chcesz pomóc już mnie!- wrzasnęłam, odsuwając się od Niemca. Po moich policzkach spływały łzy, które po chwili niezdarnie otarłam rękawem.- Nie obchodzi cię to, że niemal odechciało mi się żyć! Masz za nic to, że nie wychodzę z sypialni i najzwyczajniej cierpię! Cierpię w samotności, bo mój partner pomaga wszystkim wokoło, ale nie mnie! I nie masz prawa na mnie podnosić głosu! Pojmij w końcu to, że nie tylko Susanne czuje, ale ja także!
-Powiedziałem, żebyś się pilnowała…- kipiał ze złości, a ja doskonale dostrzegałam jego zdenerwowanie w tęczówkach, które kiedyś odznaczały się spokojem i ciepłem, a teraz? W teraźniejszości były one o stokroć inne. Odmienione, a ja nie mogłam nijak zaradzić ich zmianom.
-Erik, przepraszam…- usłyszeliśmy za swoimi plecami. Znałam ten głos. To dokładnie ten sam głos, który towarzyszył mi podczas najgorszych koszmarów sennych. Ta sama barwa głosu, która stała się już nudna. Monotonna, jak dla mnie. Ale dla Erika- nie. Momentalnie oczy rozbłysły mu jak błyszczące kamyki, z których uleciała cała złość. W co on w ogóle gra?
-Susanne, musisz mi obiecać, że już więcej tak nie zrobisz…- powiedział, wymijając mnie jednym ruchem. I znowu scenariusz ten sam. Kolejny raz te same słowa, wypowiedziane przez tę samą osobę, do tej samej osoby. Gdzie w tym wszystkim byłam ja?- Ja chcę tylko twojego dobra…
-Nie dokończyliśmy- dopomniałam się o swoje, znacząco odchrząkując.- Musimy sobie jeszcze coś wyjaśnić, Erik- bo czy można jakiekolwiek drzwi pozostawić otwarte, jeśli jutro zasypie nas natłokiem nowych pytań i niedomówień?
-Później…- bąknął, patrząc nadal na Susanne. 

„W moim innym świecie możemy gadać do rana.
I rozumiesz mnie bezsprzecznie i jemy wspólne śniadania.
I należysz do mnie, choć to nie kwestia posiadania.
I czujemy się bezpiecznie, jakby cały świat był dla nas.”
M.H.
-Ma pan ślicznego synka. Gratuluję- uśmiechnęła się w moją stronę młoda kobieta, która właśnie znajdowała się w niewielkiej sali, wypełnionej po brzegi światłem, które teraz w bolesny sposób podrażniało moje oczy.
-Tak, faktycznie…- wychrypiałem, obserwując jak kocimi ruchami wychodzi z sali pielęgniarka.- Jest piękny. Podobny do ciebie, Lea…- wykrztusiłem, spoglądając powierzchownie na małą istotkę, która pogrążona była w spokojnym śnie.
-Jest jeszcze za wcześnie, żeby stwierdzić do kogo jest podobny- uśmiechnęła się na przymus, a zmęczenie było wymalowane na jej twarzy. Cóż, ale najprawdopodobniej było to boskie zmęczenie. Wysiłek, który był wart tego, co zyskała.
-Jak będzie miał na imię?- spytałem, odwracając wzrok od chłopczyka, który urzekł mnie swym kruchym i drobnym ciałkiem. I pomyśleć, że ja też kiedyś taki byłem. I właśnie wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że moje życie będzie właśnie tak wyglądać. Beznadziejnie. Że stanę się takim człowiekiem. Facetem, który nie radzi sobie w najprostszych sprawach.
-Pomyślałam, że może Michael Aleksander- wyznała, lustrując dokładnie moją reakcję.- Będzie do niego pasowało. Jestem o tym niemal przekonana…- mówiła beznamiętnie, w dalszym ciągu dokładnie mnie obserwując.
-Proszę…- wydusiłem, kładąc plik kluczy na niewielkiej szafeczce. Nie mogłem już dalej znieść tej sentymentalnej chwili.- Klucze do waszego mieszkania. Pokój dla małego jest już urządzony, na miejscu jest wszystko gotowe. Nawet przewieźliśmy ze Stefanem tam wasze rzeczy. Mam nadzieję, że będzie wam tam dobrze…
-Jesteś tego pewien?- zapytała, mając jeszcze nadzieję.- Michael, potem nie będzie już odwrotu… Nie będę mieszała Małemu w głowie, kiedy zjawisz się po latach. Masz pierwszą i ostatnią szansę…- szeptała, a ja zdołałem zauważyć, że pod jej powiekami gromadzą się łzy.
-Pomogę wam- powiedziałem pewnie, odwracając jednocześnie wzrok.- Możesz liczyć na comiesięczne przelewy, ale tylko tyle mogę wam zaoferować..- cwanie to sobie obmyśliłem, prawda? Ale nie umiałem inaczej… Nie potrafiłem, mimo że tak bardzo chciałem okazać się inny. Bardziej wytrzymały…
-Ale twoje pieniądze nie wychowają Michiego!- pisnęła cienko. Walczyła. Walczyła o szczęście. Radość i uśmiech na twarzy swego syna, kiedy będzie miał okazję po raz pierwszy powiedzieć: „tato”. Cóż, kiedyś to na pewno nastąpi. Lea zapewni małemu wszystko, co dobre, lecz bez mojego udziału…
-Ja go też nie wychowam…- schowałem twarz w dłoniach.- Nawet nie masz pojęcia ile kosztuje mnie ta decyzja… Tak bardzo chciałbym wychować małego, ale…- nie dokończyłem.
-Ale…- próbowała zachęcić mnie dziewczyna, delikatnie głaszcząc moje kolano. Nie wiedząc czemu, Lea okazała się być największą ostoją w moim życiu, kiedy wszystko musiałem odrzucić w kąt. Była niczym filar, dzięki któremu cała moja konstrukcja jest jeszcze w stanie się trzymać…
-Nie będę umiał je pokochać…- wydukałem ledwo.
-Skąd wiesz, jeśli nawet nie spróbowałeś?- nadał gładziła delikatnie moje kolano, chcąc zachęcić mnie do udzielania odpowiedzi. Ale ja nie zamierzałem jej odpowiedzieć. Sam nie znałem tej odpowiedzi. Przygryzłem jedynie wargę, rozglądając się wokoło siebie. Widok jej zmartwionych oczu zbyt wiele by mnie kosztował…- Kochasz Jessi… I to tylko jej dziecko byłbyś w stanie pokochać, prawda?- wyszeptała głosem pełnym zrozumienia, jakby czytała ze mnie jak z otwartej księgi.
-Jessi?- próbowałem udawać zdziwionego. Ale przecież jej już dawno nie było w moim życiu. Nie mogło być. Straciłem ją. Wyrzekłem się jej. Tak, by móc żyć normalnie. Aby dać i jej, i sobie szansę na normalne funkcjonowanie.- Chciałaś chyba powiedzieć Sarah…
-Wiem, co chciałam powiedzieć, Michael…- wyprostowała się, wyraźnie poważniejąc. No tak… To teraz będę musiał stawić czoła i zmuszać się do rozmowy o tym, co czuję… A tego nie robiłem nigdy wcześniej. A jeśli już, to tylko w towarzystwie jednej osoby, której uśmiech odganiał wszystkie problemy w kąt.- Nie rozumiem twoich decyzji… Ty tego nie wiesz, ale wielokrotnie słyszałam twój szept, kiedy spoglądałeś w lustro i widziałeś przed sobą Jessicę. Ona jest tobą, a ty jesteś nią… Mimo to uciekasz, tracąc przy tym bardzo, bardzo dużo.
-Nie rozumiem o czym mówisz- bąknąłem, nadal patrząc ozięble na zżółknięte szpitalne ściany. Nie chciałem czuć tego, co właśnie rozbiło się o moją duszę. Dziwne uczucie, bo właśnie wtedy uciekałem wzrokiem przed samym sobą.
-Nie jesteś w stanie pokochać Michaela, ponieważ nie jest on synem Jessi… Nigdy nie będziesz w stanie pokochać czegoś, co nie będzie miało związku właśnie z nią…- wyszeptała, powodując tymże słowami łzy pod moimi powiekami. Ciężkie i gorzkie łzy, które świadczyły o tym, że brunetka ma rację… Ale teraz to nie grało żadnej roli… Nawet najmniejszej…
-Jestem z Sarah, a to chyba coś znaczy, nie sądzisz?!- podniosłem głos, nagle zrywając się na równe nogi. Teraz rozpacz i ból psychiczny przeradzał się w gniew, którym obarczałem tylko swoją osobę… Bo to ja byłem zły. To ja stałem się człowiekiem niedoskonałym aż do szpiku kości.
-Nie unoś się tak, bo obudzisz Małego…- szepnęła ze spokojem, zerkając kątem oka na chłopczyka.- Małego Michaela już straciłeś. Nie zamierzam ci się więcej narzucać. Wywiązałeś się ze swoich obowiązków, ale pomyśl o tym, by w końcu zmienić swoje życie, zanim popełnisz kolejne błędy, których nie sposób będzie już cofnąć ani wymazać z pamięci. Bo wiesz co będzie najgorsze, kiedy spojrzysz na to wszystko z perspektywy lat?- pytała, mimo że nie oczekiwała z mojej strony odpowiedzi.- Fakt, że nigdy nie będziesz godzien, żeby cieszyć się z własnym dzieckiem radościami. Widzieć jego uśmiech, obserwować jak się rozwija…- spojrzałem na nią zgorzkniale. Dlaczego? Bo miała rację. Cholerną rację… Ostatni raz rzuciłem spojrzeniem w stronę śpiącego dziecka, po czym wyszedłem niemal w biegu, walcząc ze łzami, które za wszelką cenę pragnęły wydostać się spod moich powiek, świadcząc o mojej największej słabości. Jessi. 

„A może o to chodzi,
 by się wkurzać i kochać dalej?”
J.R.
-Jess…- mówił do mnie błagalnie, parząc na mą niewzruszoną sylwetkę ze łzami w oczach. Siedziałam na kanapie wyprostowana z uporem siląc się na to, by udawać, iż film zafascynował mnie do tego stopnia, że jestem głucha na jego słowa. Jego głos już nie budził gęsiej skórki ani przyjemnych dreszczy. Stał się czasem zwyczajnie obojętny, niekiedy nawet uciążliwy.- Nie gniewaj się na mnie… Kochanie, zrozum mnie, proszę…- a czy ja się w ogóle gniewałam? Nie, nie gniewałam się. Ja już po prostu miałam dosyć tych pieprzonych rozczarowań każdego dnia.- Teraz możemy dokończyć naszą rozmowę. W ciszy, spokoju… Tak, jak zazwyczaj rozmawialiśmy…- ujął moją dłoń, lecz w ciągu ułamka sekundy wyswobodziłam ją spod dotyku Niemca.- Nie mam już sił, Jess…- wykrztusił zrażony. Też byłabym bezsilna, gdyby ktoś dobre kilkanaście minut zupełnie ignorował moją obecność. Cóż, ale czy miałam znowu rzucić mu się w ramiona i udawać, że wszystko jest dobrze? Nie. To nie jest rozwiązanie. Tak samo jak on ignorował mnie, ja postanowiłam ignorować właśnie jego…- Nie wiem, kiedy wrócę…- rzucił, zarzucając na swe ramiona kurtkę, po czym ostatecznie opuścił mieszkanie, pozostawiając za sobą jedynie cieszę oraz wyraźną ulgę z mojej strony. Przymknęłam powieki, pilnując swych łez, by nie wypłynęły na wierzch. Za dużo… Zdecydowanie za dużo na jedną głowę. Jednego człowieka. Jeden dzień. Jeden związek…
-Mogłabyś mu choć odrobinę odpuścić…- usłyszałam za swoimi plecami głos Susanne, która po chwili zajęła miejsce tuż obok mnie. Spojrzałam jej w oczy. Wiecie, co widziałam? Współczucie, wdzięczność oraz dziwnego rodzaju przyjazne nastawienie. Ale nie… To nie przemówiło do mnie. Nadal odrażała mnie. W dalszym ciągu to ona była uosobieniem wszystkiego, co złe w moim życiu.
-Bo co?- bąknąłam, nadal uporczywie obserwując dziewczynę.- Bo tak będzie lepiej dla ciebie? W zasadzie, powinnaś się cieszyć z tego, że jesteśmy na granicy rozstania. Będziesz miała wolną drogę. Zero jakiejkolwiek konkurencji.
-Ty?- prychnęła, śmiejąc się  sarkastycznie.- Nie jesteś nawet najmniejszą konkurencją. Tak po prostu, nie lubię, kiedy cierpią ludzie… A zwłaszcza Erik, który jest dla mnie niesamowicie ważny- spojrzała na mnie z uwagą, a ja muszę przyznać, że poczułam skrępowanie, gdy natknęłam się na jej intensywny wzrok.- Na razie  ty za niego odpowiadasz, więc lepiej będzie dla ciebie, kiedy w końcu wyrzucisz z głowy blondaska, a zajmiesz się Erikiem.
-A skąd ty niby wiesz o Michim?!- pisnęłam zaszokowana. Nigdy nie zamieniłyśmy nawet słowa w takim spokoju. Ani razu nie szepnęłam jej słówka na temat Michaela, a teraz ona wygaduje takie rzeczy? O co w tym wszystkim w ogóle chodzi?
-Dużo rozmawiałam z Erikiem- syknęła, najwyraźniej zadowolona z tego faktu, czym solidnie mnie rozzłościła.- Opowiedział mi o wszystkim. Dosłownie o wszystkim. Nawet o tym, jak bardzo jest zazdrosny o tego blondasa, który wszystko wam rujnuje, mimo że fizycznie go przy was nie ma. Jest w twojej głowie i to najwidoczniej wystarczy.
-Jedyną osobą, która nam przeszkadza jesteś ty i nie czarujmy się, bo taka właśnie jest prawda- warknęłam, ale czy mijałam się z prawdą? Oczywiście, że nie.- Nic nie łączy mnie z Michaelem. Nawet przyjaźń, więc daruj sobie, dobrze?
-Ale w twojej głowie on nadal jest- skwitowała pewna swego, podnosząc się z kanapy.- Chciałam po prostu, żebyś miała świadomość, że Erik ma oczy i widzi, co się dzieje. On chce dobrze i dla mnie, i dla ciebie, ale jak widać ty nie ułatwiasz mu zadania. Nawet mało się do niego odzywałaś, bo co?- prychnęła, ofiarując mi karcące spojrzenie.- Bo człowiek, z którym nic cię nie łączy, skończył karierę sportową. Załamałaś się, a Durm nie jest taki głupi, żeby nie wiedzieć dlaczego… Dostarczasz mu problemów…- dokończyła swą wypowiedź z wyraźnym wyrzutem. Jej naprawdę cholernie zależało na Eriku… Teraz nie miałam nawet najmniejszych wątpliwości. Istniało jednak coś, co kochała bardziej niż narkotyki… Tym kimś był właśnie Erik…- Jest ciągle w cieniu blondasa. I wiesz co? Obiecałam Erikowi, że nigdy nikomu tego nie powtórzę, ale w takiej sytuacji nie dajesz mi wyboru. Otóż, każde zbliżenie, każdy pocałunek, dotyk, który on ci ofiaruje albo który ty ofiarujesz jemu, Erik ma wrażenie jakbyś… jakbyś to nie jego chciała na tym miejscu… Jakby był kimś, kto jest w zastępstwie…
-Jedynym problemem Erika jest fakt, że nie potrafi podjąć jednej, a konkretnej, decyzji- wycedziłam przez zęby, kierując kroki w stronę sypialni. 

„Możesz spalić każde zdjęcie,
pozbyć się każdej rzeczy,
ale lepiej przyzwyczaj się do wspomnień ,
bo one tak łatwo Cię nie opuszczą.”

M.H.
Istnieją bowiem ludzie, którzy wyjeżdżają bez pożegnania, a wracają bez zapowiedzi. Tak nagle. Bezpośrednio trafiają do naszych głów, tkwiąc tam ogrom czasu. Nie, bynajmniej nie rozchodzi mi się tutaj o obecność cielesną. Nie mówię o fizyczności. Wracają, lecz w najbardziej bolesny sposób. Przybywają ponownie do pamięci, podczas jednej, krótkiej chwili nieuwagi, gdy wszystkie zabezpieczenia i zapory pękną. Miałem taką jedną osobę, która znowu przy mnie była. Nie stała przy moim boku w całej swojej okazałości, lecz wręcz bezczelnie siedziała w głowie i nie chciała się uwolnić, pomimo tego że ja tak często pragnąłem się jej pozbyć. Wróciła… Moja Jessi wróciła… To nic, że do złamania zapór był potrzebny alkohol. Ona wróciła i to było niezwykle ważne, ale i zarazem niebezpieczne… Dla mnie niebezpieczne… Dla mnie i mojego zszarganego serca…
-Sarah!- wpadłem do domu, ledwo trzymając się na nogach.- Mam syna! Michael Aleksander ma na imię!- wybełkotałem ze sztuczną radością, po czym bezwładnie opadłem całym ciałem na kanapę.
-Michael…- wycedziła zła.- Piłeś- stwierdziła pewna, patrząc na mnie ostrym wzrokiem. Co z tego, że piłem? Poniekąd to ona doprowadziła do tego, więc teraz nawet wskazane byłoby dzielić włos na czworo…
-Jest okazja!- wykrzyknąłem, kładąc kolejną butelkę trunku na stół.- Napijesz się ze mną! Musisz opić mojego syna!- nalałem do szklaneczki bursztynową ciecz, kładąc ją uprzednio przed Sarah, która mierzyła mnie badawczym i niepewnym wzrokiem.
-W takim razie, może się skuszę…- powiedziała cienkim głosem, mocząc usta w owym trunku.- Michael Aleksander, mówisz?- patrzyła tępo przed siebie, kiwając z konsternacją głową.- Zastanawiałeś się kiedyś jak będą miały na imię nasze dzieci?- zapytała niespodziewanie.
-Nie, bo nie będę miał z tobą dzieci- ależ byłoby pięknie, gdyby alkohol już na zawsze krążył w krwiobiegu człowieka i nie był niczym niedozwolonym. Tylko wtedy możemy powiedzieć rzeczy, co do których nie mielibyśmy wcześniej odwagi…
-A to niby czemu?- najeżyła się, odstawiając gwałtownie szklankę na blat.- Jak to nie chcesz mieć ze mną dzieci?! To niby z kim?!
-Z Jessi- odpowiedziałem bez skrępowania. Dziwię się, że Sarah mnie jeszcze wtedy nie zabiła. Byłem pijany, owszem. Ale tylko dzięki temu wiedziała o tym, co czuję… Kto tak naprawdę jest dla mnie ważny… Co cenię w życiu… Niestety, na jej nieszczęście, wszystko to tyczyło się właśnie Jessi.- Tylko z nią będę miał dzieci, bo tylko ją jestem w stanie pokochać tak naprawdę.
-A ja?!- już nie krzyczała, a piszczała i sam nie jestem w stanie określić czy był to pisk złości, czy też smutku i zaskoczenia, które na pewno musiały ją dopaść.
-Ciebie też kocham, ale mniej- mówiłem dalej, upijając kolejny łyk alkoholu.- Mam pojemne serce. Umiem kochać wiele kobiet, ale tylko Jessi tak naprawdę. Walczyłem o ciebie tylko dlatego, żeby mieć gwarancję, że nie zostanę sam. Kocham cię tam na swój sposób, ale nie masz się co porównywać o Jessi. Myślisz, że w ogóle dlaczego zrezygnowałem ze skoków?- kolejny łyk.- Chyba nie wierzysz w te głupie bajeczki o wypaleniu, braku motywacji, znudzeniu- zaśmiałem się niewesoło.- Przestałem skakać, bo straciłem sens życia, którą była Jessi. Nie miałem się już dla kogo starać. Nie miałem już komu imponować. Nie miałem już skąd czerpać sił- masowałem przez chwilę swoje skronie, niemiarowo wciągając powietrze.- Jak ja w ogóle mogłem być taki głupi, żeby ją wtedy zostawić?! Spieprzyłem sobie życie już na zawsze. Już nigdy nie będę szczęśliwy… Nigdy nie będę czuł się tak samo wspaniale… Ona gdzieś będzie, ale nie będzie jej ze mną. Będzie w sercu, lecz nie będzie w moich ramionach… A ja ją kocham. Żałośnie i do bólu kocham i na pewno nie jest to głupia, przyjacielska miłość. 

~*~

Jak zapowiadałam, tak jestem. ^^
Tak, uważam, że to w opowiadaniu jeden z przełomowych rozdziałów. Michael w końcu poznał siebie samego i… wkracza do akcji! A co! 
Tylko co to przyniesie za sobą? Co dalej z naszymi bohaterami? 
Proszę, dzielcie się ze mną swoimi opiniami i spekulacjami! One naprawdę pomagają! ♥
Buziole. ;*