piątek, 11 września 2015

Koniec



 
Jessica
Stoję przed drzwiami tuż obok niego.  Patrzę na niego ukradkiem, nie mogąc nadziwić się temu, co odzyskałam dzięki Marco. Miał rację. Dzięki przebaczeniu, zyskałam naprawdę wiele...

-Nie płacz, Jess. Pamiętaj, że nic nie jest warte twoich łez. Jesteś wyjątkową młodą kobietą, którą osobiście podziwiam. Nigdy ci tego nie mówiłem, ale nie mogę nadziwić się twojej sile. Jesteś taka drobna, niewinna, a potrafisz przyjąć na klatę ciosy, które powaliłyby niejednego silnego mężczyznę. Wiem, że jestem ostatnim człowiekiem, którego chcesz słuchać, lecz żaden mężczyzna nie jest godzien tego, abyś po nim płakała…

-Ale…- szlochałam nieustannie.- ja…

-Wiem, co zrobiłaś- przykucnął obok mnie.- Odrzuciłaś go. Wyrzuciłaś ze swojego życia mężczyznę, którego ciągle kochasz, ale…- zająknął się na chwilę- musisz w końcu ufać samej sobie. Nie postąpiłaś tak bez przyczyny.
-Zostałam sama- płacz w dalszym ciągu władał moim ciałem.
-Nieprawda- zaprzeczył natychmiastowo.- Masz brata, rodziców… i mnie.
-Ciebie?- spojrzałam na niego zaczerwienionymi od płaczu oczyma.
-Mnie. Zawsze- potwierdził szeptem. Patrzyłam na niego, jakby niedowierzając w słowa, które przed chwilą usłyszałam.- Przyszedłem tylko zapytać, jak się czujesz. Nie chcę się narzucać i nie zdziwię się, jeśli mnie wyrzucisz, ale….- spojrzał na mnie znaczącym wzrokiem. Zmienił się. Nie tylko wewnętrznie, lecz przede wszystkim na zewnątrz. Jego cera stała się ziemista, z niebiańskich tęczówek uleciały, wcześniej hulające w nich, ogniki,  a całym sobą wyrażał zmęczenie- muszę wiedzieć. To dla mnie bardzo ważne.
-Jest dobrze- odparłam cicho, patrząc na niego z zafascynowaniem.
-Cieszę się… Nawet nie masz pojęcia jak bardzo- wyznał szczerze.- Dobrze, zatem ja już będę się zbierał. Nie masz zapewne ochoty mnie oglądać. Gdybym mógł kiedyś jakoś ci pomóc, dzwoń o każdej porze dnia i nocy. Mimo wszystko, chciałbym, abyś wiedziała, iż możesz na mnie liczyć- człowiek popełnia błędy, owszem. Każdemu należy dać drugą szansę, lecz jeśli już raz zostanie ona dana i nie będzie wykorzystana, a zaprzepaszczona, nie można już nawet liczyć na kolejną szansę, tym bardziej nie można się o nią upominać, nie mając pewności czy na pewno się podoła w przyszłości. Należy rozglądać się wokół siebie, nie mogąc przegapić tych, którzy mogą być naszą jutrzenką. Musimy być silni, uważni, czujni na każdym kroku, by nie przegapić tej odpowiedniej i w pełni zgadzającej się z naszą, duszyczki.
-Zostań ze mną…- chwyciłam go za rękaw.- na zawsze.
 

Pomimo zmęczenia, które teraz wypełnia moje ciało i stopniowo przejmuje nad nim kontrolę, uśmiecham się ciepło, jakbym w ogóle nie odczuwała wyczerpania. Niemalże w tej samej chwili poczułam jak uścisk, w którym tkwiła moja dłoń, przybiera na swej sile. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, nie kontrolując już reakcji mojego organizmu na odczuwane emocje, a uwierzcie, że było ich naprawdę multum, a co najgorsze- były bardziej niż różne. Od rozpaczy, poprzez strach, kończąc na radości, która rozpromieniała mnie od środka. To naprawdę frustrujące, ale i zarazem ekscytujące. Dziwne… Z tego wynika, iż składam się jedynie z przeciwności, paradoksów oraz braku logiki. Cóż, może to prawda? Przecież nigdy nie mamy pewności, iż robimy dobrze, a mimo to odczuwamy potrzebę odczuwania tych pozytywnych uczuć choć na krótką chwilę. Tak zbudowana jest już dusza człowieka. O ile sfera cielesna zawsze wie konkretnie czego tak naprawdę chcę, to ta druga, doskonalsza, sfera duchowa, słynie właśnie z tego, że nie wie czego chce. Na czym zatem polega jej doskonałość i fenomen? Nie rozumiem. Jestem jednak tylko zwykłym człowiekiem. Nie wszystko mogę pojąć, ba… Nigdy w życiu nie będę w stanie pojąć wszystkiego. Nigdy w życiu nie zrozumiem na czym opiera się ten złożony świat. Jednakże, czy z tego właśnie powodu mam zamykać się przed światem? Nie. Skoro już zostałam stworzona, powinnam cieszyć się tym życiem, czyż nie? Tym razem się nie mylę, a uwierzcie mi, że rzadko kiedy to się zdarza. Dlatego też, pamiętajmy! Pamiętajmy, że w życiu można nam popełnić błędów tyle, ile nam się żywnie podoba. Będziemy ich żałować, z niektórych natomiast będziemy się cieszyć i radować- zależy. Czasem będziemy płakać, to fakt, ale to łzy wpisane są w żywot ludzki i to niezaprzeczalna prawda. Jedno jest pewne. Po czasach ciemności, zjawi się w końcu światełko, które rozjaśni każdy dzień. Nie musimy być idealni i nieskazitelni, aby móc otrzymać szczęście w życiu. Przykład? Jeden z najprostszych, czyli ja. Mało we mnie z ideału i należy to przyznać. Bądźmy szczerzy… Niewiele potrafię, na dodatek słabo gotuję. Mam dwie lewe ręce, przez co często tłucze szkło, które nieumiejętnie posprzątane wbija się innym w stopy. Ranię. Czasem nieświadomie, ale jednak to robię. Każdy człowiek rani, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Mało kiedy potrafię zapamiętać imiona, a i w ogóle mam słabą pamięć. Ku ironii wszystkim, za słabą… Wiele razy zdarza się, że wmawiam innym swoje racje, mimo że zdaję sobie sprawę, iż nie są one słuszne. Mało we mnie z ideału, jak wspomniałam wcześniej. Mimo wszystko potrafię kochać, troszczyć się, umiem słuchać, a i także podać dłoń, kiedy osoby, na których mi zależy właśnie tego potrzebują. Moim problemem przez całe życia była nieumiejętność poradzenia sobie z zimnem i obojętnością. Samotność niszczyła mnie najbardziej. Musiałam mieć kogoś przy sobie w każdej sytuacji. Taka byłam. Mało idealna, przewrażliwiona na wielu punktach. Trudno. Od czasu, kiedy dostałam nowe życie zmieniłam wszystko w swoim świecie. Mówiłam tylko i wyłącznie prawdę. Spotykałam się z człowiekiem, który był moim przeciwieństwem. Nauczyłam się mówić „nie”, gdy coś mi nie pasowało. Nie przejmowałam się rzeczami materialnymi. Nie planowałam niczego. Wyznawałam miłość, kiedy tylko ją odczuwałam. Śmiałam się z głupich żartów. Płakałam, kiedy miałam na to ochotę. Przepraszałam, nie unosząc się dumą. Śmiałam się tak długo, aż brzuch mnie nie rozbolał. Nie tłumiłam w sobie emocji. Nie rozpamiętywałam przeszłości. Żyłam. Rozumiecie? Żyłam, niczego nie żałując. I wiecie co? Wyszłam na tym całkiem dobrze. Ba, cóż ja mówię? Zyskałam w życiu w końcu to, co najważniejsze… Szczerze? Czasem myślę, że to jedynie piękny sen. Prawdą okazała się być teza, że szczęście przychodzi po tym, kiedy przestaje się jedynie narzekać na problemy, które dręczą nas w teraźniejszości, lecz przybywa wtedy, gdy doceni się naprawdę to, jak wiele już za nami. Nauczyłam się kontrolować swoje myśli. Tylko fakt, że zmieniłam całkowicie swoje wnętrze, sprawiło, iż dziś umiem doceniać o stokroć bardziej to, co zostało mi dane. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Szczęście nie przychodzi z zewnątrz. Ono jest w każdym człowieku. W jego duszy, nawet najbardziej odległych zakamarkach ducha człowieka. Czeka jedynie na właściwy moment, kiedy może zostać obudzone. Kiedy żadne myśli ani snute czarne scenariusze nie będą w stanie przyćmić potęgi narkotyku, którym jest szczęście.
-Jessi- z rozmyślań wyrwał mnie jego aksamitny baryton, którego mogłabym słuchać całymi dniami i nocami. Właśnie on uspokajał, ale i pobudzał. To on sprawiał, iż czułam się bezpieczna, ale także ten sam głos sprawiał, że moje mięśnie stopniowo kurczyły się, by potem rozluźnić i tak w kółko…
-Tak, kochanie?- spojrzałam na niego łagodnie, zatracając się po raz enty w treści jego cudownych oczu. Uśmiechnęłam się perliście, muskając delikatnie policzek chłopaka. Tego nigdy nie było mi mało. Nigdy. Jego dotyku, zapachu, głosu i widoku niesamowitych tęczówek nigdy nie zostanę nasycona do końca.
-Nareszcie jesteś moja…- wyszeptał prosto w moje usta, by po chwili wpić się nie z wyczuciem i subtelnością, która od zawsze go cechowała. Mimowolnie wyszłam mu naprzeciw, wtapiając swe dłonie we włosy ukochanego. Uwielbiałam mierzwić jego włosy. Zawsze były delikatne, świeże, jakby przeznaczone tylko dla mnie.
-Od zawsze byłam twoja… Tylko dla ciebie…- szeptałam, opierając się swym czołem o czoło mojego świeżo upieczonego męża.- Kocham cię…- mówiłam cichutko, przyłapując się na symbolicznej łzie wzruszenia, która niewiadomo kiedy wydostała się spod moich powiek.
-Ja ciebie też… Najmocniej na świecie…- ściszył swój głos do szeptu, zakładając za ucho niesforny kosmyk, który wydostał się spod starannie ułożonej fryzury. Spojrzał mi raz jeszcze głęboko w oczu, po czym pocałunkiem otarł łzę, która bezwładnie spływała po moim policzku. Wykrzywiłam usta w uśmiech, nie spuszczając oka z męża. Mój mąż… Jak to cudownie brzmi.
-Więc co teraz?- spytałam półgłosem, nadal nie kryjąc wzruszenia i radości. Zobaczyłam jedynie, jak chłopak otwiera przede mną drzwi do naszego nowego mieszkania, po czym bez słowa odrywa mnie od podłogi i przenosi przez próg nowego mieszkania.
-Tak, aby nam niczego nie brakowało- uśmiechnął się promiennie. Matko, tak bardzo chciałabym całować go w te idealne usta i nigdy, ale to nigdy, nie przestawać… O, nie… Nie umiem kontrolować własnych myśli. – Panna Młoda musi być przeniesiona przez próg.
-Kiedy zdążyłeś to wszystko przygotować?- spytałam podekscytowana, rozglądając się z zachwytem wokół siebie. Nieprzeniknione ciemności rozświetlało blade światło świec zapachowych. Wanilia. Kocham wanilię i ktoś doskonale o tym tutaj wiedział. Na ogromnym łożu z baldachimem w sypialni- płatki czerwonych róż, a wśród nich pojedyncza róża, którą ujęłam delikatnie w swe dłonie, zaciągając się jej słodkim zapachem.
-Nieważne…- powiedział półgłosem, ujmując moją twarz w swe rosłe i męskie dłonie.- Dla jednego twojego uśmiechu mógłbym stanąć nawet na uszach…- dopowiedział równie cicho, przygryzając prawy płatek mojego ucha.
-Musisz pomóc mi z tą kiecką- powiedziałam, przygryzając dolną wargę chłopaka, po czym odwróciłam się do niego tyłem, wskazując na cyrkonowe guziczki z tyłu białej kreacji, która dzisiaj zdobiła moje ciało w tak ważnym, jak nie najważniejszym, dla mnie… nie, przepraszam. Poprawka: nas… dniu.
-Z miłą chęcią- odparł, zbliżając się do mnie gwałtownie. Na jego ustach zobaczyłam zawadiacki, pełen dwuznaczności uśmieszek, który tak doskonale znałam i… kochałam. Tak, kochałam. Kochałam bez opamiętania. Kochałam do granic nieprzyzwoitości. Kochałam, pragnęłam go, znałam na pamięć i mimo że w tak cholerny sposób on mnie irytował… już wspomniałam o tym wcześniej- kochałam go. Do szaleństwa. Bez tchu. Bez wątpliwości. Banalnie do bólu. Aż do krwi.-Najpierw jedno ramiączko, potem drugie…- mówi hipnotyzującym głosem, całując delikatnie moje nagie ramię.-Teraz pora na te nieszczęsne guziczki…- kontynuował, a każdy ruch, który wykonywał był zmysłowy do tego stopnia, by pobudzać we mnie wszystkie możliwe instynktu. Wariowałam. Przestawałam być sobą, kiedy on w taki sposób mnie dotykał. Myśli zaczęły chodzić po najgorszych drogach…-  I jeden, i drugi…- szeptał, obdarowując całusami każdy milimetr mojego ciała, który wyłonił się zza białego materiału. Mimowolnie odchyliłam głowę do tyłu, rozkoszując się chwilą, gdzie na świecie zostaliśmy tylko my i pieszczoty, które niosły ze sobą tyle rozkoszy. Ziemia przestała się obracać wokół własnej osi.  Wszystkie prawa fizyki zostały zakłócone. My. Przyśpieszone oddechu. Sera bijące w tym samym szaleńczym tempie. Matko, tak bardzo go kocham…
-Ciebie również trzeba uwolnić z tego wszystkiego. Garnitur to zupełnie nie twój żywioł…- powiedziałam, gdy sukienka sprawnie zsunęła się po moim ciele na podłogę. W mgnieniu oka  odwróciłam się do chłopaka przodem, zaczynając siłować się z guzikami jego śnieżnobiałej koszuli. Uśmiechnęłam się pod nosem na widok jego nagiego torsu, którego temperaturę odczuwałam na swojej skórze, mimo że dzieliła nas pewna odległość. Byłam tak blisko. Tak blisko jego serca… Zarówno metaforycznie, jak i praktycznie. A przynajmniej tak się czułam. Czułam się kochana. Ważna. Potrzebna. Czułam się tą, bez której nie może żyć… Nie minęła chwila, gdy również spodnie mężczyzny znalazły się obok mojej sukienki. Nie zorientowałam się, gdy nasze ciała przywarły do siebie, a usta złączyły się w drapieżnym i zachłannym pocałunku. Tak, to było właśnie najlepsze. Ta cholerna świadomość, że mimo iż znajdujemy się nawet zbyt blisko siebie, nie możemy się sobą nawzajem nasycić. Byliśmy niczym więźniowie namiętności, którzy pragnęli tego więzienia, w którym się znajdowali. Kochałam. Wreszcie byłam szczęśliwa. Szczęśliwa w więzieniu uczuć. Teraz byłam szczęśliwa. Teraz w pełni. Bez pytań. Bez strachu. Nareszcie…  Jednakże, co charakteryzuje życie człowieka? Wiadome, że fakt, iż słońce nie może świecić zbyt długo. Nic nie może się obyć bez wtrącenia swoich trzech groszy bez Fortuny, która bawi się życiem każdego z nas…
-Poczekaj…- westchnęłam z trudnością odrywając się od męża. Pisnęłam w duchu, na samą myśl, jak mogę teraz nazywać swój największy skarb, który posiadałam.- Ja… Muszę ci coś powiedzieć…- dukałam ledwo, próbując uspokoić oddech. Usiadłam przed nim po turecku, nie krępując się ani trochę tym, że jestem ubrana jedynie w bieliznę. Spuszczając na krótką chwilę wzrok na dół, odważyłam się wypuścić ze swoich ust to, co było piękne. Być może najpiękniejsze… Cóż, ono na pewno takie jest. Jednakże, czy jest pisane akurat mnie?
Michael
„Nie mam już siły. Jestem zmęczona, rozumiesz? Wykończona tym, co robisz ze swoim i moim życiem. Nie chcę już słuchać twoich tłumaczeń, nie obchodzą mnie twoje obietnice. Nigdy mnie nie kochałeś, taka jest prawda. Gdybyś kochał prawdziwie, nie zostawiłbyś mnie nigdy. Ani kiedyś, ani teraz. Przepraszasz mnie? Mnie już nie ma. Jessi, którą znałeś, umarła. Nie ma jej, a wiesz dlaczego? Zabiłeś ją. Tak, zabiłeś mnie. Dwukrotnie wymierzyłeś w moje serce strzał, a ja nie zdołałam się już pozbierać. Teraz jestem ja. W niczym, absolutnie niczym, nie przypominam tamtej słabej psychicznie na twoim punkcie Jessici. Nie zamierzam ci już ulegać. Nie mam nawet takiego zamiaru. Stałeś się dla mnie zupełnie bezwartościowy, a wiesz dlaczego? Dlatego, że dopiero teraz dostrzegłam, iż ty nie potrafisz kochać nikogo. Zupełnie nikogo. Kochasz tylko siebie, bo tylko twój ból cię interesuje. Ja, Sarah oraz Lea jesteśmy tego najlepszym przykładem. Zachowujesz się okropnie, raniąc jedynie innych. Nie masz pojęcia, jak to jest poczuć się znów wyrolowanym przez osobę, którą kocham najmocniej na świecie. U mnie nie masz szans. Nie toleruję czegoś takiego, co prezentujesz ty. Zbyt wiele ran mi zadałeś. Dwa razy potrąciłeś moją duszę, a teraz przychodzisz jak gdyby nic się nie stało, tylko dlatego, że ryzyko zniknęło? Nie… Nie chcę cię więcej widzieć. Nigdy, słyszysz? Nigdy! Chcę o tobie zapomnieć. Nie istniejesz dla mnie. Wymażę cię z pamięci, bo ty na nią nie zasługujesz… Zwyczajnie nie zasługujesz… Ale wiesz co? Mimo wszystko, nie chcę bawić się w twoją grę. Życzę ci szczęścia, a i owszem. I tak dostaniesz to, na co zasługujesz, a jesteś wart jedynie takich czynów, jakimi ty się odwdzięczałeś innym dotychczas. Niech inni traktuję cię tak, jak ty traktowałeś mnie, Sarah i Leę. Nadszedł czas, by życie pokazało ci naprawdę swe prawdziwe oblicze oraz to, jak bardzo potrafi dać nam w kość. Tymczasem, ślę ci pozdrowienia z krainy samotności. Nie patrz tak na mnie. Jest mi w niej dobrze. Lepiej niż byłoby mi kiedykolwiek z tobą. Ty też będziesz cierpiał, zobaczysz… Wyjdź stąd teraz. Nie znam cię.”- znów odpłynąłem, a nie powinienem. Znów słyszałem w swojej głowie jej monolog. Ten sam, który mnie złamał. Pozbawił złudzeń. Zniszczył życie, lecz jak wyglądała prawda? Ona zawarta była w jej słowach. Nie zasługiwałem na nią. Nie zasługiwałem na nikogo, przede wszystkim na szczęście. Czy zapomnę? Nigdy. Już na zawsze w przed moimi oczyma zostanie obraz jej rozżalonych, lecz pewnych siebie tęczówek, które wyrażały więcej niż słowa. Co mogłem zrobić? Jedynie odsunąć się w cień. Nic więcej. Miliardy razy już to analizowałem. Tysiące łez wylałem, bo tak… Płakałem. Nie mam prawa się tego wyrzekać, ale na kontynuowanie żywota w marności przyjdzie jeszcze czas. W takiej chwili muszę się powstrzymać.  Nie wtedy, kiedy niemal wszyscy, którzy mi zostali, stawali na uszach, byleby tylko mi ulżyć. Choć trochę. Tak bardzo się starali… Doceniałem to. Można nawet powiedzieć, że byłem im wdzięczny za starania. Okazali się prawdziwymi przyjaciółmi, mimo tego że ja na takich nie zasługiwałem. Bo Jessi, wypowiadając swój monolog, miała rację. Zdaję sobie z tego sprawę w przeciwieństwie do tego, jak bardzo ją zraniłem. Bo w rzeczywistości tego nie wiem. Nikt nie wie oprócz jej samej. Bo prawda wygląda właśnie tak, że tylko ona wie, co tak naprawdę czuła. Jak bardzo musiała poczuć się zdradzona przez świat, którego ja byłem plonem. Nie… Stop. Koniec. Muszę pozbyć się uroczej szatynki z mojej głowy, przynajmniej na ten wieczór. Muszę… Chociaż spróbować oczyścić głowę, ponieważ na serce jest już zdecydowanie zbyt dużo. Ile było w nim Jessi, tyle było w nim bólu. Jessi było w nim pełno. Wniosek? Z człowieka racjonalnie myślącego, stałem się wrakiem, który w środku zwija się z bólu. Widziałem teraz gromadkę ludzi, którzy pogrążeni byli w gwarze oraz przyjemnym rumorze, który sami byli naczelnym powodem. Uśmiechnąłem się na tyle, ile było to możliwe. Stefan właśnie siłował się z grillem, próbując pokazać Lei, jaki to z niego „mężczyzna”. Na rękach czarnowłosa trzymała chłopca z blond włosami, który z zafascynowaniem obserwował wyczyny Krafta. Jego błękitne tęczówki doskonale komponowały się w zestawieniu z bladą skórą, a jego małe rączki wędrowały teraz w stronę Stefana, który jedynie ciepło uśmiechnął się do chłopca.
-Tata!- zawołał po swojemu. Znów poczułem ten niewyobrażalny ból. Kolejny raz… Jednakże, chyba już się do tego przyzwyczaiłem. Wcześniej nie sądziłem, że można przywyknąć do bólu. Ech, może nie chciałem się o tym dowiedzieć?
-Chodź, synku- brunet uśmiechnął się jeszcze szerzej, biorąc na ręce chłopca zafascynowanego żarzącym się ogniem.- Już niedługo a będziemy grillować razem- tym razem uśmiechnąłem się ja. Krzywo i pod nosem, aczkolwiek był to uśmiech. Taki, na jaki było mnie stać. Byli tacy szczęśliwi. Cała ich trójka. Uśmiechy na ich twarzach mogłyby ogrzać całą kulę ziemską. Stefan. Lea. Michael. Mały Michi, który nie znał do końca swojego pochodzenia. Prawdopodobnie nigdy go nie pozna. Nigdy nie będzie wiedział, kim jest naprawdę, lecz czy tak nie będzie dla niego lepiej? Będzie. Tylko Stefan ma szansę na stworzenie dla niego prawdziwego domu, rodziny. Ja? Wiem, straciłem już nadzieję na to, iż stanę się godzien tytułu, o którym marzy każdy prawdziwy mężczyzna, jednakże nie mogę być egoistą. Tutaj liczy się miłość za miłość. Miłość dziecka za szczerą, bezwarunkową miłość rodzica. Chęć zadowolenia z powodu pewnego mienia, nie wchodzi w rachubę. Cóż, najważniejsze jest dobro małego Michaela. Mojego syna. Nie… Stop. Zawróćmy. Ja go tak nie mogę nazywać. To dziecko Stefana. Już zawsze tak pozostanie…
-Sielanka kwitnie…- usłyszałem za swoimi plecami. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Gdzie byłaś?- zapytałem, robiąc dziewczynie miejsce obok siebie na drewnianej ławce w ogrodzie.
-Byłam po piwo- mrugnęła do mnie, stawiając mi przed nosem butelkę chmielowego napoju. Kolejna zmiana w moim życiu siedziała właśnie obok mnie. Zmiana na dobre. Dziewczyna, która uświadomiła mi, że jesteśmy sobie potrzebni bardziej niż woda rybom. Pomagaliśmy sobie wzajemnie. Ona mnie, ja jej. I tak to nam się plotło. Razem. Nie, nie byliśmy parą. Co to, to nie. Jeszcze nie czas. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu, wchodząc w związek, nie będąc pewien swych uczuć. Raz się już sparzyłem i nauczyłem się na przyszłość. Na razie byliśmy przyjaciółmi, którzy przeżyli razem bardzo wiele, nie znając się kilkadziesiąt lat, jak to bywa w niektórych przypadkach. Znaliśmy się niemal na wylot. Tak, i to wystarczyło, aby żyć razem w jasnych relacjach na co dzień.
-To dobrze. Przyda się- mruknąłem, upijając łyk piwa. Susanne spojrzała na mnie spod zmrużonych powiek. Ach, tak… Czy ja wcześniej wspominałem, że kobietą, która pomogła mi odbić się od dna była właśnie ta sama Susanne, która wcześniej namieszała w życiu Jessi i Erika? Chyba nie. Historia jednak nie jest zbytnio skomplikowana. Otóż, pewnego pochmurnego dnia, kiedy znowu miałem ochotę jedynie upijać i rozpaczać nad swoim marnym życiem, do mych drzwi zapukała Susanne. Nie wiedziałem kim jest, nie wiedziałem, co ona sobie wyobraża, wygłaszając mi kazanie na temat tego, iż muszę usunąć się w cień, aby Erik i Jessi mogli być szczęśliwi, gdyż ona nie zamierza pozwolić na to, żeby osoba tak ważna dla niej po raz kolejny cierpiała. I tak już zostało. Rozmawialiśmy niemalże cały dzień, jako obcy sobie ludzie, a zakończyliśmy tę rozmowę jako bliscy znajomi, o ile już nie przyjaciele. Rozumieliśmy się bez słów. Znajdowaliśmy się w takiej samej sytuacji. Ona kochała Erika, ja kochałem Jessi, mimo że żadne z nas nie mogło być szczęśliwe u boku swego jedynego. Użyczyłem Susanne dachu nad głową i tak to wszystko się zaczęło. Ona była niczym serum na moją zbolałą duszę i serce. Leczyła mnie swoim zrozumieniem i obecnością. Pomagała zaakceptować, zrozumieć los. Co ważne? Rzuciła nałóg. Jest tak silna…
-To niesamowite jak wszyscy stają na uszach, żeby tylko nam pomóc…- powiedziała z zadumą, doskonale wiedząc, co teraz chodzi po mojej głowie. Spojrzałem na nią, niemo przyznając jej rację. Spoglądaliśmy w ciszy na wszystkich znajomych, którzy dziś zawitali na grilla, którego organizatorami byli Stefan i Lea. Musiałby ktoś ich nie znać, aby nie wiedzieć po co to całe zamieszanie…
-Ciekawe, czy im się ułoży…- zachrypiałem, wypuszczając swe myśli na wierzch. Szybko tego pożałowałem, gdy zobaczyłem zgorzkniały i pełen bólu wzrok Susanne. Upiłem kolejny, głębszy łyk piwa, chcąc rozładować atmosferę, która stała się nienaturalnie gęsta.
-Uda… Teraz nie ma im kto przeszkadzać…- odpowiedziała cicho, również mocząc swe usta. Przytaknąłem, ukrywając na moment  twarz w dłoniach. Susanne również westchnęła bezsilnie. Bolało to każdego z nas. Tak samo. Dokładnie w taki sam sposób piekło. Trudno. Przynajmniej nie jesteśmy w bólu sami…
-A o czym wy tutaj tak rozprawiacie?- do stolika przysiadł się Stefan, który w dalszym ciągu trzymał na rękach małego chłopca, który uśmiechał się radośnie i beztrosko. Chciałbym być dzieckiem. Wszystkie problemy byłyby wówczas tak odległe. Dotyczyłyby każdego wokoło, lecz nie mnie…
-To co?- przysiadł się do nas również Didl, u którego boku nieodłącznym elementem stała się Eva. Uśmiechnąłem się pod nosem na tę myśl. Wcześniej byli zagorzałymi wrogami, potem przeżywali pierwszą miłość, następnie kolejny raz wkroczyli na teren wojny, by kolejny raz odwrócić sytuację niemal o 360 stopni i stać się nierozłącznymi. Tak, miłość jest cholernie dziwna…- Za co pijemy?
-Za to, że jesteśmy tutaj wszyscy razem i jest po prostu fajnie?- wyszczerzyła zęby Eva w swoim firmowym uśmiechu, który wcześniej mógł położyć na kolana niejednego mężczyznę, a teraz? W teraźniejszości jest zarezerwowany tylko dla Thomasa. Dalej potwierdzam, że miłość jest nawet więcej niż trudna i niemożliwa do pojęcia.
-Miałbym zdecydowanie lepszą okazję- odezwałem się gwałtownie, dostrzegając kątem oka zdziwiony wzrok Susanne. Ona już chyba wie, co chcę zrobić…- Dziś… dziś jest najważniejszy dzień w życiu waszej znajomej. Każdy z was wie, że Jessica dziś wychodzi za mąż…- zrobiłem krótką pauzę, jednocześnie głośno przełykając ślinę.- Napijmy się za jej szczęście i powodzenie na nowej drodze życia…
-O to, żeby Erik i Jessica mogli być wreszcie szczęśliwi!- krzyknęła z werwą Susanne, jednocześnie sprawiając swym okrzykiem, że cała reszta towarzystwa zamoczyła swe usta w trunku, nic więcej nie mówiąc. Wtedy poczuliśmy zwycięstwo. Tak, mówię w liczbie mnogiej, gdyż zarówno mnie jak i Susanne zalała wewnętrzna fala satysfakcji z własnej postawy. Wygraliśmy. Zwyciężyliśmy w walce ze samym sobą. To piękne. Udowodniliśmy wszystkim, że umiemy. Że jesteśmy silni. Że potrafiliśmy podnieść się z kolan po nieszczęśliwej miłości. Bo przecież właśnie po to te całe starania. To dlatego Państwo Kraft to wszystko zorganizowali. Po to, byśmy w ten dzień nie siedzieli sami w domu, upijając się i przepijając własny ból.  Byłem im wdzięczny, ponieważ może i mieli rację myśleć w ten sposób. Nie mam im za złe tego, iż chcieli pomóc. Irytuje mnie jedynie fakt, że nikt nie myśli o mojej sile, a bierze pod uwagę tylko słabości…
-Moje steki!- jęknął Stefan, podbiegając szybko do grilla. Jego śladami podążył także Thom, a Eva i Lea postanowiły pójść położyć małego Michaela. Znowu uśmiechnąłem się krzywo pod nosem, kiwając niedowierzająco głową.
-Ale ich zgasiliśmy- wychrypiała z tłumionym śmiechem Susanne. Zachichotałem, ukrywając twarz w dłoniach.
-Trzeba przyznać- przytaknąłem, chcąc już ostatecznie opanować swoje rozbawienie, które ogarnęło mnie zewsząd.- Nie doceniali nas, a co!- wyszczerzyłem się jak głupek, uważnie obserwując dziewczynę milimetr po milimetrze. Coś było nie tak… Zdecydowanie coś było nie tak…- Susanne?
-Hm?- otrząsnęła się po chwili swych wewnętrznych rozmyślań, obrzucając mnie niewinnym i rozmarzonym wzrokiem, który w dalszym ciągu obfitował w ból wpisany w życie.
-Kochasz go tak samo mocno?- spytałem, wypuszczając ze swych płuc powietrze. Dziewczyna na chwilę zamyśliła się, prawdopodobnie wracając do krainy, gdzie przebywała jeszcze przed momentem. Po co pytałem? Nie, nie po to, aby zadać jej niepotrzebny ból. Zwyczajnie czułem potrzebę, by ją o to zapytać. Chciałem wiedzieć. Chciałem usłyszeć prawdę z jej ust, mimo że doskonale ją znałem. Chciałem ponownie poczuć, iż nie jestem w tym beznadziejnym uczuciu sam.
-Michael…- westchnęła.- Z dnia na dzień coraz bardziej. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo chciałabym zawrócić czas. Chciałabym sprawić, by narkotyki nigdy nie wkradły się w moje życie. Chciałabym rozkochać jeszcze bardziej Erika w sobie. Chciałabym nawet zamordować Jessicę, zanim trafiła w taki sposób do serca Erika- przerwała, widząc mój pozbawiony aprobaty wzrok, opiewający jednocześnie w zirytowanie.- Przepraszam- wykrztusiła niemal natychmiastowo, poprawiając się na ławce.- I widzisz… Tak mi się plecie. Z dnia na dzień wpadam coraz bardziej. Im on jest dalej ode mnie, kocham go coraz bardziej i bardziej. Staram się nie myśleć, nie chcę nawet o nim myśleć. Pragnę go znienawidzić, ale nie umiem…- podniosła wzrok, patrząc na mnie przez łzy.- Wiesz dlaczego? Bo go kocham…- wyszeptała, ocierając pojedynczą łzę, która spływała po jej policzku.
-Spokojnie…- ująłem jej twarz w dłonie, wycierając kciukiem słoną ciecz.- Nie da się zapomnieć. Można się jedynie pogodzić, że nie możesz już niczego oczekiwać od tej wybranej osoby, że już nigdy nie będziesz dla niej ważny, że już nigdy nie będziesz mieć okazji wesprzeć jej, gdy zajdzie taka potrzeba. Trzeba jedynie spróbować się oswoić z myślą, iż on już wyszedł z twojego życia. Ty już to zrobiłaś. Jesteś silna. Poradzisz sobie ze wszystkim, lecz nie zapomnisz… Uczuć tak silnych i głębokich się nie zapomina.
-A ty, Michael? – wycedziła głosem zakłócanym przez niemiarowy szloch.- Kochasz nadal Jessicę?- jak to banalnie brzmiało…
-Kocham…- odpowiedziałem przygaszony.- Też nadal nie zapomniałem.  To tak cholernie podłe uczucie… Kiedy spojrzę na swoje dłonie, pamiętam jak trzymałem ją w tych dłoniach. Kiedy zamykam swoje oczy, widzę wszystkie chwile, które spędziliśmy razem. Od pierwszego pocałunku po ostatni. Z trudnością oddycham, gdy wypowiadam jej imię, aczkolwiek nadal pragnę to robić. Rozumiesz to? Bo ja nie- wziąłem głęboki oddech.- Ciągle widzę ją oczyma wyobraźni, gdy przechodzę obok znanych nam miejsc, zwłaszcza o tej cholernej kawiarenki z obrzydliwą kawą. Ale się pogodziłem, a tu już połowa sukcesu…
-Jesteśmy beznadziejni…- uśmiechnęła się blado, w dalszym ciągu walcząc ze łzami. Smutek w jej przypadku to nawet więcej niż za mało powiedziane. To czarna rozpacz, gdy nawet w uśmiechu bądź śmiechu widać w oczach człowieka smutek. To jedyny znak, iż w głębi duszy chce się jedynie płakać. Nic więcej. Bo się boi. Cholernie boi tego, co przed nią. Zresztą, mamy tak samo… Oboje jesteśmy beznadziejni.
-Susanne…- wykrztusiłem, czując, że w gardle staje mi ogromna gula. Bo faktycznie coś stąpnęło. Coś się zmieniło. Co dokładnie? Nie mam pojęcia. To szaleństwo. To „coś” nie daje i nie będzie dawać mi spokoju…- Mam ochotę zrobić coś głupiego…
-Co takiego?- zrobiła zdziwioną minę, nadal tocząc walkę ze słoną cieczką, która wisiała na koniuszku jej rzęs. Była wytrwała. Była mocna. Była zraniona, a nadal się męczyła z życiem, zamiast po prostu uciec. Uciec gdzieś w krainę narkotycznego raju, gdzie przebywała wcześniej. Nie poddawała się. Za to ją podziwiałem. To właśnie przez to rosła w moich oczach coraz bardziej z dnia na dzień.
-Bo…- zbliżyłem się do niej.- ja mam ochotę cię pocałować…- wyrzuciłem w końcu z siebie, będąc zaskoczonym tym o czym ja sam myślę. Na co mam ochotę. Nie wiem czemu. Nie wiem dlaczego. Nie obchodzi mnie to nawet zanadto…
-To faktycznie szaleństwo- powiedziała niemal natychmiastowo, odsuwając się ode mnie gwałtownie. Co poczułem? Nic. Wcześniej już wspominałem- jestem emocjonalnym wrakiem. Nie czuję praktycznie nic. Nic nie jest w stanie mnie złamać. Nic. Jest na świecie tylko jedna jedyna osoba, która jest w stanie wywołać u mnie jakiś bodziec.- Nie rób tego…
-No dobrze…- przytaknąłem, nie okazując żadnych uczuć. W zasadzie tak było najwłaściwiej. Nikogo nie oszukiwałem ani nie okłamywałem. Ja faktycznie niczego nie czułem i najprawdopodobniej nie będę czuł do końca swego życia.
-Bo ja chcę to zrobić pierwsza…- wyszeptała, po czym nie minęła nawet sekunda, a Susanne wpiła się w moje usta.
Po raz kolejny zgodzę się, iż jesteśmy beznadziejni. Susanne jest inna, ja jestem inny. Oboje kochamy. Bynajmniej nie siebie. Ona kocha innego mężczyznę, ja kocham inną kobietę i jesteśmy tego w stu procentach pewni. Jednakże, coś nas do siebie ciągnie. Jesteśmy jak magnesy. Przyciągamy się. Dzięki sobie wzajemnie funkcjonujemy. Tak, funkcjonujemy. To najwłaściwsze określenie. Nic więcej. Bez obietnic. Bez uczuć. Tak jest najbezpieczniej. Tak chcemy żyć. Nie możemy mieć o to do siebie pretensji ani nikt nie może nas o to obwiniać. Jest dobrze tak, jak jest. To nie związek, żeby była jasność. Właściwie sam nie wiem, co to jest. Przez to wszystko zrozumiałem tylko jedno: nie można cofnąć straconych chwil, podjąć innych wyborów, nie zakochać się tak żałośnie i boleśnie. Można jedynie postarać się, by kolejne dni miały w sobie choć namiastkę uśmiechu i prowizorycznego szczęścia…
Jessica
-Coś się stało?- zareagował niemal natychmiastowo, szybko zamykając mnie w swoich szczelnych i mocnych ramionach, które dostarczały mi nawet nadmiar ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Właśnie to uwielbiałam najbardziej. To, że gdy tylko Erik zobaczył na mojej twarzy cień zmieszania, zaraz po tym przytulał mnie mocno do siebie, jednocześnie ucząc dalej czym tak naprawdę jest miłość…
-Bo…- wzięłam głęboki wdech, przymykając na chwilę powieki. Wiem, że nie powinnam. Wiem, że nie to jest fair w stosunku co do Erika, lecz nie umiałam inaczej. Nie potrafiłam się nie bać. Nie umiałam zaakceptować rzeczywistości taka, jaka była. Strach- to on krztusił i zabierał tlen na tę chwilę. Spojrzałam na Niemca zaszklonym wzrokiem, uśmiechając się blado. Ujęłam jego dłoń, kładąc ją na swoim brzuchu.-będziemy mieć dziecko, Erik…- dokończyłam na jednym wydechu.
-My… my…- zaciął się, głaskając opuszkiem kciuka skórę na moim brzuchu.- Dziecko? Jessi!- popatrzył na mnie zaskoczony, po czym złożył na moich ustach delikatny i subtelny pocałunek całkowicie odzwierciedlający jego stosunek do mnie.- To wspaniała wiadomość! Tutaj jest cząstka ciebie i mnie. Coś, co połączy nas na zawsze. Ktoś, kogo malutkie stópki już na zawsze będą świadectwem naszej miłości- uśmiechnął się, patrząc z zafascynowaniem na swą rękę, która w dalszym ciągu gładziła mój brzuch.- Nie rozumiem tylko dlaczego bałaś się mi o tym powiedzieć- wytknął z wyrzutem.
-Erik…- westchnęłam głośno. Co mogłam mu powiedzieć? Jak wyrazić to, co czułam? Cieszyłam się. Cholernie się cieszyłam, że doczekałam takiego dnia, kiedy będę mogła powiedzieć: „jestem w ciąży”, lecz jednocześnie radość ta mieszała się ze strachem z powodu niepewności, iż kiedykolwiek wypowiem słowa: „jestem matką”. Owszem, nie ma co zakładać tych najczarniejszych scenariuszy, lecz to nie moja wina, że ktoś już kilka razy zostawił mnie w najbardziej kryzysowych sytuacjach mojego życia. Była bowiem osoba, której imienia teraz nie chciałam nawet wypowiadać. Zranił mnie zbyt mocno. To coś więcej niżeli tylko zabił. Ja umarłam, a nawet więcej… To on zniszczył mi psychikę. To on zepsuł cały życiorys…
-Jess?- ponaglił mnie zniecierpliwiony Drum, którego teraz dłoń gładziła moje kręcone włosy. Poniosłam wzrok, wracając z powrotem do rzeczywistości. Położyłam swą drobną dłoń na jego policzek, ckliwie przyglądając się chłopakowi.
-Bo dobrze wiesz, że nie będzie łatwo…- wyszeptałam, gdy jedna z łez wyrwała mi się spod kontroli.- Dobrze wiesz, jak wygląda moja sytuacja zdrowotna. Ja… ja… zwyczajnie mogę nie dożyć albo co gorsza maleństwo może…- przerwałam, nie potrafiąc nazwać rzeczy po imieniu.- Erik…- wybuchłam nieopanowanym płaczem, którego już w żaden sposób nie potrafiłam powstrzymać.
-Jessica…- odezwał się poważnie, unosząc mój podbródek do góry, bym zmuszona była spojrzeć mu prosto w oczy.- Nie pozwolę, żeby cokolwiek wam się stało, słyszysz? Razem przetrwamy wszystko. Nie pozwolę, aby mojej rodzinie cokolwiek się stało. A przede wszystkim…- barwa jego głosu stała się jeszcze bardziej zdecydowana i stanowcza- nie zostawię cię. NIGDY.
Wiedział o czym mówi. Wiedział, co obiecuje. Wiedział również do czego nawiązywał mój strach. Wiedział niemal wszystko o mnie i moich strachach. Tak naprawdę dopiero teraz, przy Eriku, rozumiałam co to miłość. Do niej należy dojrzeć. Nie można szukać jej na przymus. Ona przyjdzie sama. Czasem przychodzi oczekiwana, czasem zaś w najmniej pożądanym momencie. Zależy od tego, jaki pisany jest nam los. Wiadome jest jedno. Gdyby nie miłość, człowiek nic nie znaczyłby dla świata ani świat dla człowieka. Nieważne są drogie prezenty, czułe gesty, rozmowy- to nieodłączny element każdego związku, aczkolwiek najważniejsza jest wytrwałość i obecność tej drugiej osoby na dobre i na złe. Nie można patrzeć na własny ból i własne cierpienie. To mija się z celem. Gdy osoba ukochana cierpi, my cierpmy jeszcze bardziej, próbując ukryć przed nią swój ból. Kochajmy bez względu na wszystko. Nie bójmy się przeciwności losu, gdyż miłość wszystko przezwycięży. Kiedy na jednej osobie skupia się cały świat, wiedz, że to właśnie miłość czystej postaci. Gdy bardziej niż własnego szczęścia, pragniesz szczęścia drugiej osoby, również nie trać nawet czasu na zastanawianie się. To miłość. Nie błądź więcej. Nie szukaj. Jeśli natomiast to uczucie nie jest jeszcze tym właściwym, przyjdzie inne. Tego możemy być pewni. Trafimy w życiu zapewne na wiele nieodpowiednich osób, które mają nas czegoś nauczyć, coś pokazać. Każdy ma inną rolę. Ważne jest jednak, aby się nie bać. Róbmy to, co podpowiada nam serce. Na tym przeważnie zawsze wyjdziemy dobrze, nie męcząc się zanadto. Tam gdzieś, może nawet na drugim końcu świata, ktoś na nas czeka. Komuś jesteśmy pisani. Może już go znamy. Może dopiero poznamy. To nieważne. Takie jest już życie… Wręcz pełne ludzkich błędów, złych decyzji, złamanych serc. Utkane z nici nieporozumień, zakrętów, rozterek bądź zgryzot. Nasz żywot leży w rękach sił ponad ludzkich. To On ma w rękach ołówek, którym kreśli kolejne dzieje na czystych kartach naszego życia. To nie tak, że każde dzieło musi być nieskazitelne, estetyczne, piękne. To właśnie niedoskonałości, trudy, koleje czynią to dzieło wyjątkowym. To życiowa sól nadaje życiu smak. To ona sprawia, że nie możemy być niczego pewni, ponieważ w życiu nie ma prób. Od razu wychodzimy na scenę i odgrywamy główną rolę we własnym przedstawieniu. Co się nie uda, należy puścić w niepamięć. Zwyczajnie zapomnieć, uśmiechnąć się i grać dalej, aby żadne niepowodzenie nie było w stanie zniszczyć całego spektaklu. Bo takie właśnie jest życie…
Życie, które rysowane jest bez gumki do mazania…

~*~
Do samego końca, nie miałam zielonego pojęcia, co mam robić dalej. Miotałam się nieustannie, co robić dalej i jak zakończyć to opowiadanie. Zastanawiałam się nawet, czy nie pociągnąć tej historii dłużej, lecz w końcu doszłam do wniosku, że to nie miałoby już żadnego sensu. Wasze zdania także były niezwykle podzielone, ale uwierzcie, że każde słowo było dla mnie bezcenne. To one dodawały mi sił, kiedy pisałam ten epilog, a uwierzcie mi, że nie było wcale łatwo. Szkoła się rozpoczęła, więc jak wygląda moja rzeczywistość? Przychodzę ze szkoły i jedyne, co mi pozostaje to nauka do późnej nocy, a i tak, szczerze mówiąc, nie wyrabiam z wieloma obowiązkami. Zatem pisałam na każdej lekcji, kiedy tylko mogłam, pisałam, jadąc autobusem, pisałam nawet przy jedzeniu, podczas każdej wolnej chwili. To dzięki Wam się nie załamałam. Za każdym razem przypominałam sobie Wasze ciepłe słowa otuchy i wsparcia, wierzyłam, że jesteście ze mną i mimo że było ciężko ze wszystkim, jakoś dotrwałam i napisałam epilog. Dziękuję. ;*
To opowiadanie było chyba moim ulubionym. Pisało mi się go chyba najlżej, mimo momentów kryzysowych, które oczywiście nastąpiły. Właśnie WY sprawiłyście, że pisanie i kontynuowanie tej historii stało się dla mnie czystą przyjemnością. Dziękuję! ;* Nie sądziłam, że ta historia będzie dobra. W ogóle, do ostatniego momentu miałam chwile zawahania czy na pewno powinna ona ujrzeć światło dzienne. Udało się i okazało się, iż to opowiadanie jest dla mnie najwspanialszą przygodą. Dzięki WAM, pamiętajcie o tym, proszę. ;*
Nie będę tutaj wymieniać osób, które jakoś szczególnie mi pomogły, ponieważ każdy czytelnik był, jest i będzie dla mnie tak samo ważny. ♥ Kocham Was, powtarzałam Wam to od samego początku i Wy pamiętajcie o tym! Każde wyświetlenie było dla mnie powodem do ciepłego, przyjemnego uczucia na duszy, nie mówiąc o komentarzach. One mnie za każdym razem wzruszały. Nieważne czy były rozbudowane, czy składały się z jednego zdania. 
 ABSOLUTNIE KAŻDY KOMENTARZ BYŁ DLA MNIE TAK SAMO WAŻNY!
Moje słowa nie są w stanie odzwierciedlić wdzięczności, którą teraz czuję. W ogóle, nie wiem, co teraz powinnam napisać. Zbyt wiele emocji, uwierzcie mi... Mam głęboką nadzieję, że jednak epilog Wam się spodobał, a całe opowiadanie również jest przez Was jakoś tam zaakceptowane. :) 
Niektórzy już wiedzą, inni zaś nie, że zdecydowałam się na założenie nowego bloga. Serdecznie zapraszam na:
Zatrzymaj się! Zostań ze mną przez chwilę...  

 Tam już poznacie więcej szczegółów. :)
Na koniec, jeszcze raz chcę Wam podziękować. ;*
Prosiłabym także, aby każdy kto czytał, zostawił po sobie jakikolwiek ślad. Wystarczy nawet kropka w komentarzu, cokolwiek, bylebym tylko wiedziała, iż nadal jesteście.
BEZ WAS NIE BYŁOBY TEJ HISTORII. ♥ TO WY JESTEŚCIE ŹRÓDŁEM INSPIRACJI I NATCHNIENIA, ZATEM ŚMIAŁO MOŻNA POWIEDZIEĆ, IŻ JESTEŚCIE WSPÓŁAUTORAMI TEJŻE HISTORII. DZIĘKUJĘ ZA TAK CUDOWNE CHWILE ORAZ ZA TO, ŻE DALIŚCIE SZANSĘ MOJEMU OPOWIADANIU. ♥
KOCHAM WAS. ♥♥♥ 
Trzymajcie się!
Całuję, Klaudia. :) 
 





piątek, 4 września 2015

Dwadzieścia cztery



 

„Czas zapomnieć, że był.
Zniszczyć w sobie wspomnienia, które wciąż jeszcze ranią.
Wyrzucić z serca wszystkie słowa, wszystkie gesty,
najsłodsze pocałunki i najpiękniejsze spojrzenia.
 Pozbyć się widocznych śladów jego obecności.
Czas żyć życiem, nie Nim.”
J.R.
-Marco…- zaczęłam, kryjąc na chwilę twarz w dłoniach.- Źle się z tym czuję. Ktoś może umrzeć przez to, że to właśnie ja dostałam szansę. Czy ja na nią w ogóle zasługuję?- tak właśnie wyglądała rzeczywistość. Jest wiele chorych, którzy nigdy nie dożywają szansy przeszczepu szpiku kostnego. Dzięki temu, że mam tak wspaniałą rodzinę, mama została dawcą szpiku dla mnie. Niszczyło mnie to. Sama świadomość, że ktoś stracił życiową szansę na moją korzyść. Będę żyć, lecz… czy nie za wysoką cenę? Przecież nie muszę żyć, prawda? Jestem wrakiem. Nie tyle fizycznym, co psychicznym.
-I zapisałaś sobie wszystko? Wiesz jak masz postępować? Może warto byłoby jeszcze wrócić się do tego lekarza i podpytać o różne rzeczy?- kolejny raz dzisiaj pytaniami bombardował mnie Marco, skutecznie odwracając kota ogonem. Uśmiechnęłam się blado, patrząc na brata, który jak zwykle… panikował. Nie można było inaczej nazwać jego zachowania.
-Marco, uspokój się- odezwałam się ze spokojem, czochrając czuprynę blondyna.- Jestem po przeszczepie, a nie demencji. Uspokój się. Wdech i wydech, słyszysz?- uśmiechnęłam się weselej, muskając policzek Marco na pożegnanie.- Wpadnij wieczorem na kolację. Póki jesteś w Austrii, muszę się tobą opiekować, bo inaczej ta twoja Caroline urwie mi głowę.
-Jessica…- chwycił mnie za rękę, wyraźnie nad czymś rozmyślając. Miałam wrażenie, że coś przede mną ukrywa. Że istnieje coś o czym boi się mi powiedzieć. Dziwne…- Pamiętaj, że nie warto ryzykować. Nie idź w przepaść i postaraj się wybaczyć, by zyskać bardzo, bardzo wiele- zmierzyłam go wzrokiem pełnym niezrozumienia, po czym wysiadłam z samochodu piłkarza, biorąc ze sobą swą podręczną torbę. A więc jestem. Dostałam nową szansę. Szansę na normalne życie. Po tak długim czasie spędzonym w szpitalu poznałam w końcu samą siebie. Jestem, bo tak było mi pisane. Musiałam tak długą drogę odbyć, by w końcu zrozumieć, jak żyć. Od dziś pragnęłam być szczera aż do bólu, ciesząc się każdą chwilą w życiu. Szanować tylko prawdziwych przyjaciół, czekać cierpliwie na spełnienie marzeń. Teraz nie mam już wyjścia. Muszę walczyć dzielnie z przeciwnościami losu, by nie zawieść mojego dawcy. Człowieka nieznanego dla mnie, lecz tego, który przyczynił się do budowy mojego życia. Lepszego życia… Muszę żyć mimo wszystko. Będzie trudno. Cholernie trudno. Jednakże nic nie było trudniejszego od widoku, który zastałam w mieszkaniu. Wydałam z siebie jedynie cichy jęk zaszokowania, po czym czułam jak zostałam zmrożona.
Doskonale znam to spojrzenie - smutne,
nieobecne, pełne tęsknoty za czymś,
czego się pragnie ponad wszystko na świecie.”
M.H.
Przyjaźń damsko-męska jest jak bilet w jedną stronę. Nie zdajemy sobie nawet sprawy, kiedy zaczynamy podróżować, lecz wiemy dokładnie kiedy to wszystko się skończy. Miłość niszczy wszystko. To, co było, nie wróci. To droga w dół. Nic poza tym. Co potem? Wielkie sprzątanie po nieszczęśliwej miłości. Po wielkiej miłości sprząta się bardzo długo i we łzach. Człowiek ma zakodowane w głowie, że wszystkie pamiątki po ukochanym powinny wylądować w kuble na śmieci, ale co z tego, że wie? Nic wielkiego. Każdy skrawek papieru o czymś przypomina. Wspomnienia wracają. Uderzają w serce człowieka szczęśliwe chwile, wspólne marzenia, plany, chwile, po których miało być jeszcze piękniej. Co jest  w tym wszystkim najlepsze? Zakochani robią wszystko razem, nie zdając sobie sprawy, że to może być ten ostatni raz. Dlatego też, zamiast sprzątać, kiedy wszystko definitywnie się skończy, upycha się wszystko po szufladach, półkach oraz w głowie to, co zostało po miłości, nawet jeśli byłaby to nic nieznacząca sekunda spędzona wspólnie…
-Jessi…- zacząłem banalnie, wydobywając z siebie jedynie pisk. Sam nie wiem, co było tego przyczyną. W jej towarzystwie nigdy nie odczuwałem takiego strachu bądź skrępowania jak teraz. Na dodatek… Ona była tak piękna. Rzadko kiedy mogłem zobaczyć ją w takiej formie. Rozpromieniona, pewna siebie, pełna wdzięku, którego nie da się nabyć w żadnym firmowym sklepie. Można jedynie czasem udawać, że się go ma, jednak wtedy nie ma się go tak naprawdę. Piękno kobiety nie przejawia się w ubiorze, lecz tym co posiada w swojej duszy.
-Jessica- poprawiła mnie, spoglądając prosto w moje oczy. Nigdy wcześniej nie widziałem w nich tyle lodu. Nigdy…- Czego tutaj chcesz? Jak się tutaj w ogóle znalazłeś?- spuściłem wzrok, nie potrafiąc wytrzymać dłużej tej obojętności w jej oczach. Obojętności na moją osobę…
-Marco mi o wszystkim powiedział…- przyznałem szczerze.- To cud… Prawdziwy cud…- dodałem po chwili, czując jak stopniowo wzruszenie ogarnia mnie zewsząd. Jednakże, czy można to określić w inny sposób? Nie. To cud… Dar od niebios. Kolejna szansa. Dla Jessi. Dla mnie…
-Możliwe- wzruszyła ramionami, rzucając klucze na komodę obok.- Ale nie zamierzam o tym rozmawiać z tobą. Każdym, ale nie z tobą- dopowiedziała, zrzucając z siebie płaszcz.
-Pogubiłem się w tym wszystkim- westchnąłem, wypuszczając z płuc powietrze.- Przepraszam cię, Jessi. Ty ucierpiałaś na tym wszystkim najbardziej. Znowu poczułaś się zdradzona, opuszczona przez osobę, która kocha cię najbardziej na świecie…- spojrzałem na nią bezsilnym, lecz szczerym wzrokiem.- Popełniłem masę błędów… Żałuję ich i to cholernie, ale…- zawahałem się, głośno przełykając ślinę.- chciałbym prosić o szansę…
-Po co ty mi to właściwie mówisz, skoro i tak wiesz, że nie masz na co liczyć?- no tak… Czytała ze mnie jak z otwartej księgi. Widziała strach i przerażenie w moich oczach. Potrafiła dotrzeć do najgłębszych zakamarków mojej duszy, wyczytując z nich treści przydatne dla niej.
-Bo cię kocham…- wydukałem żałośnie, spuszczając wzrok na jasne podłoże. Byłem żałosny, brzmiałem żałosnie… Cały byłem żałosny. Nawet mój żywot ociekał jedynie żałosnością oraz żałosną miłością, którą pomimo upływu tak wielu lat, nie straciła na swej potędze ani trochę.
-Czasem miłość nie wystarcza…- powiedziała z zadumą.- Tak mówiłeś, a ja zaprzeczałam. Teraz jednak wiem, że miałeś rację- z premedytacją przypominała mi to, co najbardziej bolało. Słowa, które stały się moją bronią w walce z rzeczywistością. Ale przecież powrót do byłego partnera jest procesem bardziej złożonym, niżeli może się wydawać. Nie wraca się do drugiej osoby, tylko i wyłącznie z samej miłości. Wraca się, aby móc codziennie patrzeć w te same tęczówki. Powraca się do dotyku koniuszków palców, za których dotykiem tęskni nasze ciało. Wraca się do uśmiechu, który rozjaśniał nawet szary dzień. Cofa się do człowieka, od którego staliśmy się uzależnieni…
-Kiedy byłaś w szpitalu… Ja… Szukałem cię… To nie tak, że wróciłem wtedy, kiedy problemy się skończyły… Szukałem i dopiero Marco powiedział mi, jak wygląda sytuacja…- zacząłem swe gęste tłumaczenia, nie wiedząc dokładnie dlaczego postępuję właśnie w ten sposób.
-Ponoć kiedyś też bardzo ci na mnie zależało. Kiedyś też nie wyobrażałeś sobie beze mnie życia…- mówiła, jakby ignorując moje wcześniejsze słowa.- Po co to wszystko, skoro przestałam być bez ciebie bezwartościowa, kiedy przestało być pięknie?
-Pomiędzy nami nigdy nie było pięknie- odezwałem się twardo, próbując wszystkimi swoimi siłami utrzymać łzy na wodzy.- Ale to jest właśnie miłość. Bo widzisz… Jeśli naprawdę kogoś kochasz, to nie zrezygnujesz z niego nigdy, słyszysz? Rozumiesz mnie? Spójrz na moje usta- zażądałem, co ona posłusznie wypełniła.- NIGDY. Mógłbym popełnić nawet najbardziej poniżający czy niewybaczalny błąd, po którym nie powinienem ci się już nigdy pokazywać na oczy, ale to nie o to chodzi w miłości. To właśnie to uczucie napędza mnie i dodaje nadziei, że jeszcze kiedyś będzie pięknie. Ale to działa w dwie strony. Choćby nie wiem co ktoś uczynił, powiedział, gdzie był i z kim, musi być to nieważne. Zawsze się wraca, kiedy ktoś jest naprawdę ważny, choćby niewiadomo jak mocno zranił. Czekasz i zastanawiasz się, co on może teraz robić. Patrzysz całymi dniami na telefon w oczekiwaniu najmniejszego znaku życia. Jeśli kogoś naprawdę kochasz, to walczysz o niego. Bezwarunkowo. A wiesz dlaczego w tej walce nie ma zasad? Bo ta osoba jest osobą, która trzyma na tym świecie.  Jest nie tylko tlenem, lecz sensem naszego życia. Wszystkiego… Wzlotów, upadków. Myślisz pewnie dlaczego upadków, tak?- przytaknęła niemo głową, a z jej oczu zniknął odpychający chłód.- Bo gdy się podnosisz, to robisz to tylko i wyłącznie dla tej ukochanej osoby. A walka toczy się o coś najważniejszego. O szczęście tej osoby oraz nasze. O radość z każdego dnia, każdej chwili, która spędzona była wspólnie… Tak, to właśnie jest miłość w moim mniemaniu.
-Ale ile razy można przechodzić przez to samo, mówiąc, że to już ostatni raz?- pod jej powiekami zebrały się łzy. Drgnąłem. Nie chciałem, aby one tam były…- Czas nieubłaganie pędzi przed siebie, a my ciągle stoimy w tym samym miejscu, żywiąc się bajeczkami. Zrozum, że ja już nie mam na to ani czasu, ani siły… Nie mogę marnować daru, który dostałam kosztem innego ludzkiego życia, żeby zaspokoić ciebie i twoje potrzeby!- zakończyła krzykiem, który okazał się być bardziej krzykiem rozpaczy i bezsilności.- Kiedyś kogoś i tak pokochasz…
-Kiedyś?- prychnąłem zirytowany.- Być może. Kochałem już w końcu Sarah. Ale wiesz co? Nikogo nie pokochałem nawet w połowie tak bardzo jak ciebie, mimo że to i tak cholernie dużo!- uniosłem się niepotrzebnie.- Zrozum, proszę, że dla niektórych istnieje tylko ja jedna osoba… Nikt inny nie pasuje. Nikt inny nie trafia do serca w ten sposób…
-A myślisz, że mnie jest z tym łatwo?!- wybuchła w końcu, opierając się o ścianę.- Jest mi cholernie trudno, ale co mam zrobić?! Muszę się nauczyć żyć bez ciebie. Jak na razie wszystko układało się coraz lepiej. Żyłam bez ciebie, przywykłam do tego po części, ale ty znowu wszystko zniszczyłeś! Tutaj są drzwi!- podeszła do drzwi, otwierając je przede mną.- Mam jeszcze sporo do zrobienia- dodała nieco spokojniej.
-Uwierz mi, że próbuję uciec…- szepnąłem, stając naprzeciwko Jessi.- Jednak, twoje oczy za każdym razem nakazują mi zostać…- styknąłem się z nią czołem, podziwiając w ciszy błękit jej nieziemskich tęczówek.
-Nie stój tak blisko mnie, proszę…- wyszeptała, zaciskając mocno swe powieki. Wyczułem, kiedy na jej ciele pojawiły się dreszcze. Za każdym razem tak na nią działałem. Podobało mi się to…- Odsuń się, błagam…
-Jessi, ja muszę wiedzieć czy znowu mnie pokochasz…
~*~
Ta dam! Tak oto dobrnęliśmy do ostatniego rozdziału. ;) Tym razem pojawił się także Michi i... co dalej? 
Dobrnęłam właśnie do tego momentu, że nie mam pojęcia w jaki sposób to zakończyć. Mam totalną pustkę w głowie i pałętam się pomiędzy jedną, a drugą decyzją. Proszę, pomóżcie mi! Chyba tylko Wy, moje najdroższe czytelniczki, wiedzą, jak naprawdę powinno zakończyć się to opowiadanie. Od razu mówię: nic nie jest jeszcze przesądzone. Wasze słowa mają ogromny wpływ na dalszy rozwój sytuacji, bo ja naprawdę nie mam pojęcia, co dalej robić z naszymi bohaterami... Pomóżcie, proszę... ;*
Druga sprawa. Ostatnio Dowiedziałam się, że zostałam nominowana do konkursu na Skoczne Opowiadanie Wakacji! Z tego miejsca gorąco chcę podziękować Gess, dzięki której mam okazję dostąpić tego zaszczytu. 
Tutaj ---> LINK 
znajduje się sonda, w której możecie wziąć udział i zagłosować na Wasze ulubione opowiadanie. Nie, nie namawiam Was, byście głosowały akurat na moje opowiadanie. Każdy powinien zagłosować wg własnego uznania. Nie chcę wyłudzać od nikogo głosów. Sądzę bowiem, że jeśli naprawdę na to zasłużyłam, to i zawsze jakaś nagroda do mnie przyjdzie. Zachęcam jednak do tego, aby zajrzeć na listę i oddać głos na jedno ze swych ulubionych opowiadań. Pamiętajcie, że dla każdej pisarki to niesamowite wyróżnienie, uśmiech, a może i nawet łzy wzruszenia! Głosujcie, głosujcie! ♥
Ach, tak i jeszcze jedna sprawa organizacyjna... Kochane, na Wasze blogi będę zaglądać w weekendy. Niestety, ale już odczułam poważne skutki szkoły i drugiej klasy liceum na swojej skórze. Przedmiotów coraz więcej, czasu coraz mniej. Także nie martwcie się, jeśli nie będzie mnie pod rozdziałem w tygodniu, dobrze? Ja przybędę i wiedzcie, że czytać będę na pewno! ♥ Przysięgam na mały palec! ;D
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam moim nieco długim monologiem. Już kończę,  a za tydzień przybędę z epilogiem, na który Wy i Wasze słowa mają ogromny wpływ.
Buźka. ;*