piątek, 29 maja 2015

Dziesięć



 

„Niestety tak już jest, ja Cię kocham, Ty mnie nie.
Odchodzisz gdzieś daleko, nie pytam Cię o drogę.
Może Ci się przypomnę, o ile nie będzie za późno,
 bo kiedyś moje serce może być zamknięte furtką…”
M.H.
Nikt nie widział, prawda? Na pewno nikt nie wie? Przecież jak każdy człowiek, jestem sekretem, który nigdy nie może wyjść na jaw. Zatem to, co działo się w moim wnętrzu, również nie mogło ujrzeć światła dziennego. Teraz muszę  trzymać się daleko od innych. Nie pozwolić im wywęszyć, że wewnątrz mnie są jedynie same ruiny. Z daleka od wszystkich… Nieważne czy to w świetle dziennym, czy późną nocą… Ja tak czy siak będę się spalał… Niszczył samego siebie, bo pewna część mojego życia zniknęła już na zawsze. Człowiek, przy którym mogłem się odkryć, był daleko stąd.  Wraz ze zniknięciem jej, zniknął także mój azyl. Świat teraz będzie rozdawał ciężkie brzemiona, a ja najzwyczajniej nie będę potrafił ich ścierpieć. Dlaczego? Brak źródła życiodajnego…  Już nigdy nie będę czuł się jak w raju. Nigdy nie dosięgnę końca nieba. A tak wiele szans mieliśmy… Mogliśmy stworzyć nawet Wszechświat, jeślibyśmy tylko tego zapragnęli. Moglibyśmy przyczynić się do zniknięcia świata. Moglibyśmy zupełnie niczym się nie przejmować. Moglibyśmy… A nie możemy.  Wiecie, co było najlepsze? Czas, kiedy tak naprawdę doceniłem to, co straciłem. Ten sam, kiedy doszło do mnie, że już zupełnie nie mam na kogo liczyć… Wtedy, kiedy rano obudziłem się w całkiem obcym miejscu, gdy wziąłem do ręki swój telefon i chciałem wybrać numer właśnie do niej, a w połowie tejże czynności zaprzestałem, gdyż zdałem sobie sprawę, że już nigdy nie odbierze…
Ale… Czasem naprawdę bolało już same patrzenie na nią. Jednak bolało też, kiedy jej nie widziałem. Bolało, kiedy o niej myślałem, ale bolało również wtedy, gdy starałem się zapomnieć. Zatem, co było trudniejsze? Życie z nią czy bez niej?
-Gdzie ty się podziewałeś całą noc?!- powinienem się już przyzwyczaić do tego rodzaju powitań. Ale no tak… Sarah. Moja żona. Wstyd się przyznać, ale zapomniałem… Nie, nie o tym, że się ożeniłem. O tym, że jak wrócę do domu, ktoś de facto będzie tam na mnie czekał…
-Sarah, nie tak głośno, proszę…- syknąłem, trzymając się za głowę. Alkohol robi swoje i to trzeba mu przyznać. Jednakże, wczoraj naprawdę solidnie przesadziłem…- Ja ci to wszystko wyjaśnię, obiecuję…
-Czyli jednak nie chcesz, żebym dała ci spokój?!- ze słów wypowiedzianych w gniewie, bardzo ciężko się wyplątać… Oj, bardzo, bardzo ciężko. I takie właśnie zadanie stało przede mną otworem. Niemal niemożliwe i już na starcie skazane na porażkę.
-Kochanie…- zbliżyłem się do niej, ujmując jej twarz w dłonie. Patrzyłem głęboko w ciemne tęczówki dziewczyny, dokładnie lustrując każdy, nawet najmniejszy, cal. Już dawno nie byłem tak blisko niej. Przynajmniej w sytuacjach, kiedy to ja inicjowałem jakiekolwiek zbliżenie, jak było właśnie teraz.- Wszystko ci wyjaśnię, mogę przyrzec na co tylko chcesz… Wyjaśnię, słyszysz?- chwyciłem ją w talii.- Tylko porozmawiajmy spokojnie…
-Ciekawe w jaki sposób chcesz mi to wyjaśnić- wycedziła zła, lecz już w znacznie mniejszym stopniu, niżeli przed chwilą. Zatem była szansa. Teraz należało ją jedynie w należyty sposób wykorzystać…- Słowo się rzekło. Nie chcesz mieć ze mną nic do czynienia, co udowodniłeś wczorajszym zachowaniem.
-Skarbie…- pociągnąłem szatynkę w stronę kanapy, by naprawdę mogła wyczuć, że chcę porozmawiać na neutralnym gruncie. A i również były to dodatkowe sekundy, które mogłem poświęcić na wymyślenie wymówki. Teraz każdy ułamek sekundy był cenniejszy niż złoto.- To wszystko dlatego, że Stefan ma poważne kłopoty…- nikt nie powiedział, że miało być to prawdziwe wytłumaczenie.
-Jakie kłopoty? Co się dzieje z Kraftim?- roześmiałem się w duchu. Uwierzyła. Teraz kolejne pytanie: w jaki sposób odpowiedzieć na jej pytania? Jedno kłamstwo rodzi setki innych kłamstw, dlatego nie właśnie należy kłamać… Wdepnąłem w to bagno. Teraz ciężko będzie mi się uwolnić, ale cóż… Muszę wybrnąć. Muszę walczyć o własne szczęście. Szczęście? Naprawdę to pomyślałem?
-Nie mogę ci na razie powiedzieć…- dukałem ledwo, spuszczając wzrok w dół. W głowie pusto, a kolejne bajki trzeba było wymyślić…- Kiedy to wszystko powiążemy jakoś z Kraftem, wszystko ci opowiem… Wybacz, ale jeszcze nie mogę- wyszeptałem, składając na jej czole czuły całus.
-I na pewno to nie ma nic wspólnego z wyjazdem Jessici?- zapytała, wtulając się w mój tors. Jedno słowo. Właściwie, to jedno imię, które sprawiło, że wszystkie moje mięśnie napięły się jak struna. Serce zaczęło bić szybciej, a dusza kolejny raz rozpadła się na jeszcze mniejsze kawałeczki. Czemu z takim uporem maniaka każdy musiał mi przypominać o jej zniknięciu?
-Na pewno, Kochanie. Zaufaj mi…- powiedziałem półszeptem, głaskając jej włosy.  Zaufanie… Czy ja w ogóle na coś takiego zasługiwałem? Przecież gdyby dowiedziała się, jaka jest czysta prawda, zaufanie Sarah co do mojej osoby spadłoby tak nisko, że nie uwierzyłaby mi nawet która jest godzina, gdyby o to zapytała...

Są godziny, które liczą się podwójnie i
 lata niewarte jednego dnia.”
J.R.
-Już jesteśmy!- wyrwał mnie z rozmyślań głos Marco, który po chwili stał już obok mnie trzymając moją osobę w objęciach, jednocześnie darując mi jeden z uroczych całusów w nos. Uśmiech z jego twarzy natychmiast zszedł, kiedy zobaczył stan w jakim się obecnie znajdowałam. Wyczuł. Znał mnie niestety  na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy próbuję na siłę wmówić wszystkim, że jest dobrze, pomimo że coś niszczyło i zjadało od środka. A niszczył mnie Michi.  A właściwie jego brak… Nieobecność przy mnie nawet duchem… Rozpadałam się od środka. To nienormalne…- Co się stało?- wyszeptał, patrząc głęboko w moje niebieskie tęczówki.
-Usiądźmy- nie odpowiedziałam, bo niby co miałam mu powiedzieć? „Minął jeden dzień, a ja już usycham z tęsknoty do Michaela”? Beznadzieja… Oderwałam się od chłopaka, po raz ostatni posyłając mu smutny wzrok, a później przyszedł czas, kiedy przywdziałam na swą twarz maskę szczęścia, która i tak wyglądała dosyć sztucznie, nienaturalnie, lecz była na pewno lepsza od tej prawdziwej. Smutnej. Przygnębionej. Przestraszonej. Bezsilnej. Zmęczonej życiem…
-Mam się obawiać, że czegoś tutaj dosypałaś? Wczoraj chyba coś nie przypadłem ci do gustu- zadrwił Erik, patrząc cały czas na moją osobę. Cóż… To jak go wczoraj traktowałam po powrocie od moich rodziców, było tylko moją sprawą.  Nie miałam jeszcze sił udawać miłej, po tak trudnej rozmowie z rodzicami…  Ale ja i tak nie pozostałam obojętna na grę spojrzeń. Zgłębiałam się w treść jego  tęczówek. Mimowolnie. Wbrew sobie. Jakby rzucił na mnie jakiś czar czy urok. Zainteresowanie… Tym były przepełnione jego oczy.  Tym, czego pragnie każda kobieta. Nie liczą się bowiem czekoladki, czy kwiaty. To zainteresowane spojrzenie mężczyzny i poczucie siły męskiego ramienia jest najważniejsze… Trzeba jednak uważać. Nawet przed tym. Należy chwytać każde spojrzenie, chwilę, sekundę, minutę za nogi i na siłę zapisać je w swej pamięci. Żaden dzień w końcu się nie powtórzy. Nie ma dwóch podobnych nocy. Dwóch identycznych pocałunków też nie. Dwóch jednakich spojrzeń tym bardziej…
-Bardzo śmieszne- bąknęłam złośliwie, zapełniając swą buzię porcją spaghetti. Złośliwość także potrafi przybierać najróżniejsze formy. Jedna ma na celu skrzywdzenie, upokorzenie drugiego, a inna ma nadać danej sytuacji zabawny charakter… Ale czy to nie jest tak, jakby było się dobrze złym? Czy można być w ogóle dobrze złym?
-Erik dziś będzie u ciebie spał. Znaczy się, ja też będę u ciebie dziś nocował, ale to już wiadomo- powiadomił Reus, wciągając kolejną porcję makaronu. Zaczęłam krztusić się, na usłyszenie wiadomości, która była zupełnie przeciwieństwem tego, czego tak naprawdę pragnęłam. Zmierzyłam wzrokiem raz, zajmującego się nadal jedzeniem Marco, a drugi- Erika, który łobuzersko się do mnie uśmiechał. Po raz pierwszy zobaczyłam jego uśmiech. Uśmiech, który mówił, że wierzy w szczęście, w siłę ludzką nieznającą granic. W proszę, przepraszam, kocham- płynące z wnętrza, prawdziwe. Że wierzy w uśmiech z radości życia. Cudowny uśmiech, wprawiający mnie  w dziwny stan, jednocześnie zmuszający  do przyznania, że naprawdę do twarzy mu w uśmiechu. Działam wbrew sobie. Myśli same wbiegały do mojej  głowy, zostawiając za sobą pobojowisko, podobne do takiego, które zostawia po sobie tornado. Zostałam podzielona na pół. Jedna połówka serce mówiła to, a druga szeptała coś całkowicie sprzecznego. Walka trwała pomiędzy dwoma połówkami serca, nie potrafiąc przeciągnąć duszy na jedną stronę. Kto poniesie klęskę w tej wojnie? To bratobójcza walka…
-Jak to? A własnego mieszkania to już nie masz?- zaadresowałam słowa w stronę Marco, który popatrzył na mnie beztroskim wzrokiem. Uśmiechnął się subtelnie, zupełnie tak, jakby coś sugerował. Czasem naprawdę nie potrafiłam zrozumieć tego człowieka…
-Marco ma remont, a ja tymczasem pomieszkuję u Marco- wyjaśnił szybko Durm, kolejny raz zwracając na swoją osobę moją uwagę. Czy on naprawdę musiał tak bardzo mącić mi w głowie, tym swoim aksamitnym barytonem? Przytaknęłam jedynie, zajmując się w końcu swoim posiłkiem…
Noc… Po raz kolejny stała się najlepszą porą na wszystkie przemyślenia. Na zastanawianie się nad sensem życia. Dalszymi planami na życie. Powrót do wspomnień. Zarówno do tych dobrych, jak i złych. Żałujemy tego co zrobiliśmy bądź tego czego nie zrobiliśmy. Obiecujemy sobie, że jutro zrobimy to, co sobie obiecywaliśmy. Analizujemy to, co było i tak zanalizowane setki razy. Wymyślamy dialogi, na które i tak się nigdy nie odważymy. Noc powinna regenerować organizm. Tak jest, jednakże przybija duszę, która zostaje sam na sam ze wszystkimi sprawkami, z którymi musi walczyć.
Miałam dosyć. Miałam dosyć snucia scenariuszy na przyszłość, które pisał strach, jednocześnie będąc głównym aktorem owego przyjaciela, którego nazwać można moim życiem. Wstałam, wcześniej nadziewając na siebie jedynie koszulkę. Boso stąpałam po zimnej posadzce, rozkoszując się melodią graną na zewnątrz przez deszcz. Mym celem od razu stała się kuchnia, gdzie siedząc na blacie, popijałam schłodzoną wodę, patrząc za okno i myśląc, że tylko spadające na ziemię krople deszczu mogły wiedzieć jak się czuję. A czułam się strasznie. Właśnie jak ta kropla wody, która właśnie teraz, uderzając o parapet, roztrysnęła się i już nic więcej dla nikogo nie znaczyła. Ze mną było podobnie. Michi zrzucił mnie z takiej wysokości, że rozbiłam się na milion części. Nie potrafiłam być już sobą. Nie wiem czy kiedykolwiek opanuję tę sztukę. To on mnie wszystkiego uczył. To on pokazywał mi jaka jestem. Pozwalał poznać samą siebie. Jego teraz nie, a ja straciłam umiejętności, które powinny zostać ze mną. Jestem dziwna, o tak…
-Nie śpisz, Księżniczko?- usłyszałam szept, zrywając się gwałtownie na równe nogi.
-Jak widać nie- odpowiedziałam z sercem w piersi, które przybrało szaleńcze tempo.- A ty dlaczego nie śpisz? - dopowiedziałam, wlepiając swój wzrok w stojącego przede mną Niemca, ubranego jedynie w bokserki.
-Tak jakoś…- powiedział, a jego oczy wśród ciemności intrygująco rozbłysły.- Nie jestem zmęczony- dodał, wlewając do szklanki przeźroczystą ciecz, którą i jego miała orzeźwić. Wcześniej… Teraz miała na celu uspokojenie uczucia w jego wnętrzu, którego w żaden sposób nie potrafił opanować. Byłam wówczas w jego oczach tak krucha,  delikatna. Z jednej strony jak dziecko, które chwyta każdy promień słońca w swą dłoń, lecz z drugiej- przepełniona kobiecością, wulkanem uczuć oraz obiektem jego pożądania i prawdopodobnie nie tylko… Ubrana w białą koszulkę, skąpana w świetle księżyca, jednocześnie zasłuchana w melodię, którą wystukiwał deszcz.- Po raz pierwszy odezwałaś się do mnie w przyjazny sposób. Jestem pod wrażeniem, Księżniczko- powiedział w końcu, odkładając pustą szklankę na blat.
-A widzisz…- odpowiedziałam zamyślona, nadal patrząc za okno, nie chcąc narażać się na nieziemskie tęczówki Erika. Nie zaszczycając Niemca ani jednym spojrzeniem, po chwili ruszyłam z powrotem w stronę sypialni.  Starałam się poruszać z gracją, która przyprawiała każdą komórkę jego ciała o szaleństwo. Oparł się o blat, wbijając w niego swe palce. Zatopił na chwilę swą twarz w dłoniach, wsłuchując się w szum wody. Ale ja w rzeczywistości nie odeszłam… Ciągle wpatrywałam się w jego postać. Zupełnie tak, jakby był obiektem, od którego nie mogłam oderwać wzroku. Nagle każda cząstka mojego ciała zaczęła domagać się Niemca. Oparłam się o chłodną ścianę, ściskając mocno swe powieki. Chcąc objąć zjawisko w swoim ciele rozumem ludzkim. Pozbyć się tego. Zapomnieć jak o zeszłorocznym śniegu. Bo nie rozumiałam. Nie umiałam pojąć tego, co teraz właśnie się we mnie dokonywało.
-Jeszcze nie poszłaś?- wysapał, widząc mnie na korytarzu, co też sprawiło, że jego głos wyrwał mnie z transu, w którym trwałam. Zobaczyłam go niebezpiecznie blisko siebie. Opierał się rękami o ścianę, zamykając moją osobę w swojej pułapce, robiąc to nawet nieświadomie. Wpatrywał się we mnie w tak intensywny sposób, jakby miał mnie zaraz stracić. Z każdą sekundą  nasze usta dzieliły coraz mniejsze milimetry. W końcu wykonałam decydujący krok wtapiając się w usta Erika. Tak, ja pierwsza. To właśnie ja dostałam tak gwałtowny zastrzyk odwagi, by odważyć się na taki ruch. Nie mogę w to uwierzyć… Chwyciłam w swe dłonie jego szorstką twarz. Dłonie chłopaka błądziły w okolicach mych bioder. Magia- tylko tak potrafię to określić. Gorący rytm z delikatnym powiewem namiętności, rozkołysał nasze zmysły. Przeniknął na wskroś, wypełniając ciała miłosnym żarem. Na tę krótką chwilę, odliczaną sekundami, przenieśliśmy się poza przestrzeń i w miejsce, gdzie czas nie istnieje. Nie ma przeszłości ani przyszłości. Istnieje tylko obecna chwila, gdzie cały świat zamykał się w naszym wzajemnym uścisku. Z trudem odrywając się od ust chłopaka, znów oparłam się o ścianę. Patrzyłam na jego nagi tors, z którego biło ciepło o niesamowitej sile. Położyłam dłoń na jego piersi. Czułam jak serce bije mu w rytmicznym tempie, jakby przyzwyczajone było do odczuwania tylu emocji. Chciałam coś powiedzieć, lecz nie wiedziałam jaką formę mogą przybrać me uczucia, jednak zdawałam sobie również sprawę, że milczenie jest najlepszym antidotum na tę sytuację. Wtapiając swe dłonie we włosy chłopaka, spojrzałam mu głęboko w oczy, po czym składając na jego policzku subtelny pocałunek, odeszłam…
Przede wszystkim każdy musi mieć odwagę być sobą. Być nie tym, którym ktoś  każe. Kochać to, co robisz. Szanować swoje pasje. Nie patrzyć  na to, co mówią inni o nich. Nie zwracać uwagi na to, że ludzie warczą, pytając: „Co będziesz po tym mieć?”. Warto iść naprzeciw krytyce innych. Zaakceptować swoją inność, a zarazem wyjątkowość. Podążać swoją drogą i mieć nadzieję, że jest ona tą właściwą. Przestać starać się o względy ludzi, którzy zamiast lubić naszą osobę  taką jaką jest, lubią tylko i wyłącznie wyobrażenie o niej.
Owszem, czasem daleko mi do samej siebie. Czasami bywałam przykra dla ludzi, których kocham. Czasem robiłam coś wbrew, nie wiedząc dlaczego. Bywałam nieufna, by za moment przerodzić się naiwną istotę. Czasem szeptałam, mimo że wszystko inne we mnie krzyczało. Czasem potrafiłam być ironiczna, a i ranienie słowem nie jest mi obce. Mówiłam „Tak”, chociaż chciałam powiedzieć „Nie”. Często boję się, że nie będę szczęśliwa. Raz niezwykle bliska, by potem stać się daleka. Bywa, że nawet zazdrosna, tak po prostu, mimowolnie.
Nie byłam  ideałem, to fakt. Ale czy za to miałam być tępiona do samego końca?  I ja, i on moglibyśmy ułożyć sobie życie. Byłoby to nawet mile widziane, lecz ja nie chciałam zaczynać czegokolwiek od Michiego. Uzależniłam się od niego w swoim życiu. Musiałam go mieć przy sobie po to, żeby normalnie funkcjonować. Dlatego też, postanowiłam schować dumę do kieszeni. Na tym przecież opierała się przyjaźń, prawda? Na tym, by wybaczać sobie wzajemnie…
-Michi?- szepnęłam do słuchawki telefonu, czując jak moja dłoń drży, omal nie opuszczając owego aparatu. Mimo wszystko, bałam się. Obawiałam się tego, że nie zrozumie… Że nie zechce mi wybaczyć… Że Sarah może go nakryć na rozmowie ze mną…
-Jessi?- wyszeptał zaskoczony. Szeptał, tak… Czyli obok niego znajdowała się Sarah. Jednak nie jest taki głupi. Ale… Może to też wina późnej pory i najzwyczajniej nie chciał jej zbudzić? Nieważne. Fakty są faktami. Teraz czeka na mnie jedynie najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. No, może przesadziłam. Jedna z trudniejszych.- Ty wiesz, która jest właśnie godzina?
-Wyobraź sobie, że w Niemczech też są zegarki- burknęłam, lecz jedynie przez to byłam w stanie opanować narastającą ekscytację. Usłyszałam jego głos… Dostałam tak wiele… Już w tym momencie jakaś tajemnicza siła dodała poderwała moje skrzydła…
-Coś się stało?- zapytał wyraźnie zmartwiony, najwidoczniej oddalając się od swej żony, gdyż słyszałam kolejne kroki, które stawiał przed siebie.
-Nie chcę, żeby nasze kontakty tak wyglądały. Nie chcę żyć z tobą w zatargu, rozumiesz?- mówiłam, ledwo powstrzymując się od donośnego szlochu. Tak strasznie się bałam… Tak, dokładnie. Bałam się tego, iż on nie chce tego samego, co ja… Że faktycznie dla niego nasza przyjaźń nic nie znaczyła…- Wybacz mi, Michi, proszę… To nie tak, że ja cię chcę wyrzucić ze swojego życia. Jestem dla mnie cholernie ważny, bo jesteś moim przyjacielem, słyszysz? Kocham cię jak drugiego brata i naprawdę nie wyobrażam sobie, jakby to ciebie miałoby nie być w mojej codzienności…
-Wrócisz do Austrii?- pytał, jakby to właśnie od tego zależało jego życie. Ale po co? On przecież podświadomie i tak wie, że nie ma szans na mój powrót. Nie teraz…
-Nie, Michi- odpowiedziałam łagodnie.- Szczerze powiedziawszy, kogoś tutaj poznałam… Chciałabym spróbować czegoś nowego…- mówiłam jak sparaliżowana, lekko mijając się z prawdą. Cóż, poznałam Erika, prawda? Tak i tego nie dało się ukryć. Ale to chyba tylko tyle, co do wiarygodności mojej argumentacji, którą przedstawiałam Michaelowi.- To trochę zapomniana znajomość, ale mam nadzieję, że mnie rozumiesz… Ja widzę w tym szansę, a jak nie, to przynajmniej cień posiadania przy swoim boku kogoś, kto chciałby się ze mną zestarzeć- brnęłam w kłamstwa dalej. Tak strasznie mi wstyd…
-Czyli kolejne podboje miłosne są ważniejsze od naszej przyjaźni?- warknął drażliwie, a przed swoimi oczami wyobrażałam sobie już widok jego oczu. Tych surowych, pewnych swego, zimnych, lecz nie na tyle oziębłuch, by móc przeziębić serce drugiego człowieka…
-Podboje miłosne…- prychnęłam, lecz dosyć smutno.- Ja chcę w końcu być szczęśliwa… Chcę mieć gromadkę dzieci, męża, który kochałby mnie na zawsze oraz spokojną starość… A muszę próbować… Tak, aby w końcu znaleźć tego właściwego… Kobieta długo może czekać na tego właściwego, co nie oznacza, że nie może tego czasu spędzić z tymi niewłaściwymi…
-Chyba nasz kłopot wywodzi się z tego, że baliśmy się zniszczyć to, czego jeszcze nie zdążyliśmy wybudować…- mój mądry Michi. Przyznam że łza w moim oku zakręciła się. Wzruszenie… Jego słowa… One były tak piękne i zarazem prawdziwe.
-Dokładnie- przytaknęłam, mimo że miałam pewność, iż mojej mimiki nie widzi Michi.- Ale miejmy na względzie to, że jedyną porażką, której nie można sobie wybaczyć, to właśnie brak starania o to, żeby się udało. Musimy doskonalić swą przyjaźń, aby mogło powstać cokolwiek…
~*~
Witam! ;*
A więc... no nie mogłam Wam tego zrobić ani sobie, ani też bohaterom. ^^
Pewnie skończy się na tym, że po raz enty  zmienię koncepcję, ale co tam! Pogodzili się na razie, ale... jak myślicie? Jak to będzie? Czy przyjaźń na odległość będzie dla nich wystarczająca? Czy ma to w ogóle rację bytu? A Erik? Co mam z nim zrobić? Macie może jakieś propozycje? ;**
Dziękuję za Waszą obecność! ;* ♥ 
Kocham Was! ♥
Całuję! ;**








piątek, 22 maja 2015

Dziewięć



 

Potem serca cerujemy jak kieszenie
i wmawiamy sobie,
że miłości nie ma…”
J.R.
Tak dłużej nie mogło być… Mijały tygodnie. Ba, nawet lata. Jednego dnia było lepiej, innego znacznie gorzej. Jakoś to się plotło. Nie jakoś oszałamiająco wspaniale i beztrosko, ale jakoś szło ślamazarnie na przód. Pamięć… To ona stała się najgorszym wrogiem. Niczego nie dało się zapomnieć, mimo że tak bardzo bym tego pragnęłam. Po prostu się nie dało i co tu więcej mówić? O czym mówiłam? O swoim dotychczasowym życiu. Tym samym, które od dziś miałam zamiar zmienić. I była to najrozsądniejsza decyzja, którą niestety zawdzięczałam Evie oraz Sarah. Nie było mi przyjemnie patrzeć, jak ktoś stopniowo zajmował moje miejsce. To uczucie nie do opisania. To ono odbierało mi resztki pewności siebie oraz poczucia, że mogę znaczyć coś więcej. Całe życie jednak nie można się nad sobą użalać. W końcu wraz z podmuchem odnawiającego wiatru wstałam i powiedziałam sobie, że stać mnie na lepsze życie, które spędzę nie w uwięzi serca i uczuć. Chciałam się uśmiechać. Tak zwyczajnie się uśmiechać, nawet sama do siebie. Tak mimo wszystko, spróbować żyć na nowo. Przestać żyć w klatce zbudowanej z mieszanki wspomnień i niespełnionych marzeń. Dać z siebie wszystko. Nie tylko dla siebie, lecz dla ludzi, który byli warci tego uśmiechu. Ci, którzy ze mną byli wtedy, gdy potrzebowałam ich najbardziej i teraz pomimo zapomnienia, nadal są…
Usiadłam na miękkiej kanapie w salonie mojego nowego, aczkolwiek starego,  mieszkania. Wokoło widziałam jedynie kurz oraz pudła, w których znajdowały się moje rzeczy. A więc nowy początek pełną gębą... Skuliłam się w kłębek, patrząc tępo przed siebie. Ile razy tak naprawdę można kochać? Czy raz zraniona tak dosadnie, będę potrafiła jeszcze kiedykolwiek się odbudować? Dostałam nową szansę. Biała kartka leżała przede mną, a ja jako jedyna trzymałam w swej dłoni flamaster, którym będę zapisywać kolejne wydarzenia z mojego życia, które w pełni ukształtują mnie jako człowieka. Ale czemu było tak cholernie trudno? Zwyczajnie ciężko bez jego głosu, który zawsze podpowiadał mądrze. Bez tego nieśmiałego uśmiechu. Bez ciepła… Jego ciepła… Przymknęłam na chwilę powieki, głęboko wzdychając. Cóż, omal nie zakrztusiłam się zaległym kurzem, ale to już szczegół. Dawno tutaj mnie nie było… Bardzo dawno… Zaniedbałam własną rodzinę.  Miałam tak wiele… Miałam zawsze wyjście awaryjne, lecz nie… Ja mimo to wolałam tkwić w martwym punkcie… Ale… przynajmniej w tym martwym punkcie był on…
-W co ty się bawisz?!- dostawałam omamów. Dałabym sobie głowę uciąć, że słyszę właśnie głos Michaela. Ale nie… To niemożliwe. Jest przecież teraz na podróży poślubnej, wraz z kobietą, która okazała się zostać wredną szantażystką. O, tak… Jest moc. – A teraz co?! Udajesz, że mnie nie słyszysz?! Co ty, do cholery, odwalasz?!- czemu ten Michi w mojej głowie jest aż tak nerwowy?
-Zaczynam nowe życie- powiedziałam, będąc przekonana, iż kompletnie tracę zmysły. No tak… Gadam sama do siebie. To na pewno nie mogło być zdrowe. Ale przecież tutaj odpowiadałam tylko przed sobą. Nikim innym.- Bez ciebie…- dopowiedziałam szeptem, czując że łzy wiszą na koniuszkach mych rzęs.
-Beze mnie, powiadasz?- zabrzmiał zgorzkniale do tego stopnia, że w końcu otworzyłam oczy i… pierwsza myśl, to ta, która potwierdzała, że jestem idiotką, która już spaliła na panewce. Michi był żywy. Wcale nie był wytworem mojej wyobraźni.  I patrzył na mnie tymi swoimi oczami… A w nich? Zawód. Zdenerwowanie. Rozdrażnienie. Dziwny pierwiastek strachu…  To teraz będzie się działo…
-Ty nie powinieneś być teraz z Sarah na jakiejś plaży czy coś?- poderwałam się niemal natychmiastowo, kierując swe kroki w stronę nierozpakowanych pudeł, którymi miałam się zająć, byleby tylko nie spojrzeć prosto w jego oczy…
-Ty także powinnaś być teraz gdzie indziej, niż jesteś teraz- wypomniał tym swoim gorzkim głosem, którego odsłony po prostu nienawidziłam. Za każdym razem przypominał mi on bowiem o tym, że to ja jestem czemuś winna. Że to ja zawodzę. Że sieję wokół żal i rozczarowanie… Ale czy tak właśnie wyglądała rzeczywistość? Może to po prostu manipulacja z jego strony? Nie… Co ja w ogóle wygaduję?! O czym ja myślę?! Tracę zmysły… Nie daję rady… Dłużej tak nie pociągnę.
-Michael…- zawsze był to „Michi”. Czemu odstąpiłam od tej złotej zasady?- Nie możesz mieć mi za złe tego, że chcę być w końcu szczęśliwa albo chociaż odrobinę szczęśliwsza, niżeli jestem teraz- mówiłam półszeptem i… dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, iż naprawdę nie jestem szczęśliwym człowiekiem. Wprost przeciwnie… Byłam cały ten czas nieszczęśliwa. Akurat w takiej chwili sobie to uświadomiłam. Teraz. Po tylu latach życia w niełasce szczęścia…
-A nie możesz być sobie szczęśliwsza w Austrii?!- drgnęłam, co było reakcją na jego krzyk. Nigdy wcześniej nie podniósł w moim towarzystwie głosu. Nie w ten sposób…
-Nie…- wyszeptałam ledwosłyszalnie, opierając się o ogromny stół w jadalni. Dlaczego mój Michi przybierał teraz tak egoistyczną postawę? Jeśli on mnie nie rozumiał, to kto nikt nie będzie w stanie tego zrobić…
-Niby czego ci brak w Austrii?!- bywały właśnie chwile… może dokładniej mówiąc, ułamki sekund, kiedy modliłam się, aby przestał krzyczeć. Mógł teraz zrobić, powiedzieć absolutnie wszystko, lecz nie krzyczeć…
-Teraz będziesz mi prawił kazania, tak?!- wszystkie możliwe bariery pękły. Tama wezbrana już nie wytrzymała. Bałam się samej siebie. Nie wiedziałam, co powiem bądź zrobię. Gnałam przed siebie, zostawiając za sobą jedynie kurz. Oczywiście w sensie metaforycznym, mimo że kurzu tutaj akurat nie brakowało…- Masz żonę, stałe zajęcie, wszystko, czego nie mam ja! Nie jesteś sam w przeciwieństwie do mnie! Niedługo pewnie pojawi się ktoś trzeci w waszym życiu…- zapiałam nienaturalnie, ściszając swój głos.- W Austrii mam jedynie ciebie, a tutaj? Tu mam rodzinę, brata, starych znajomych… Byli przy mnie od zawsze, nieważne co działoby się w moim życiu, będą i teraz- oszalałam? Chyba tak… Właśnie od tego zaczęło się to, czego się obawiałam. Wymierzyłam strzał prosto w jego serce. Ugodziłam, nie potrafiąc się powstrzymać… Przecież nie mogłam mu mieć za złe, prawda? Przeszłość była przeszłością. Nieważne, że mnie bolała. Nieważne, że potwierdzała, iż nic nie znaczę, kiedy przestaje być kolorowo. Ważne było to, że ja nie mogę mieć tego za złe. Nie mogę obwiniać innych za swoją chorobę. Nie mogę się nią dzielić. Nie mam prawa do siania bólu…
-Czyli  chcesz się mnie całkowicie pozbyć, tak?- po co pytał, skoro znał odpowiedź? To bez sensu… Zrobiłabym wszystko, co tylko w mojej mocy dla jego dobra. Myślałam, że wiedział, iż jest dla mnie nieopisanie ważny. Czemu nie potrafił jedynie zauważyć, że teraz nadszedł czas na mnie? Że też potrzebuję normalnego, ułożonego życia…
-Tego nie powiedziałam- bąknęłam zirytowana. Na tę chwilę miałam jedynie wrażenie, że chce wszystkim, w tym mnie, udowodnić, że to on ma rację. Że nie powinnam wyjeżdżać z Austrii. Że nadal powinnam tak marnie egzystować, jak dotychczas. Że znowu każdy kolejny dzień miał się wiązać z walką o przetrwanie…
-Jak ty sobie to wyobrażasz?! Jak chcesz, żeby nasza przyjaźń przetrwała taką odległość?!- krzyczał dalej, lecz już nie sam ton budził we mnie przerażenie. Słowa, które wypowiadał… One brzmiały jak pożegnanie…
-I to jest właśnie twój problem!- kolejny raz podniosłam głos o dwa tony.- Ciągle skazujesz wszystko i wszystkich na niepowodzenie! Nie wierzysz, że coś od tak może się po prostu udać!- i tutaj miałam na myśli jeden, konkretny przykład. Bynajmniej nie rozchodziło się o moje nowe życie w Niemczech. Nie powiedziałam i nie powiem nigdy tego głośno, lecz najczęściej wydaje mi się, że on nadal nie potrafi uwierzyć w to, że żyję… -Jest XXI wiek. Istnieje coś takiego jak na przykład internet bądź telefon. Nie rób problemu tam, gdzie go nie ma!
-Nasza przyjaźń tego nie przetrwa, czy ty tego zwyczajnie nie umiesz zrozumieć?- nieco się uspokoił, lecz nadal słyszałam gorycz w jego głosie. Nikt nie jest w stanie pojąć jak bardzo mnie to raniło, lecz zarazem denerwowało…
-To może nie powinniśmy się przyjaźnić?- naprawdę to powiedziałam? Ta, która niegdyś z takim uporem walczyła o tę przyjaźń… Ot, ironia losu. Los kolejny raz się ze mnie śmieje… Chichocze, a ja słyszę go w swojej głowie…- Najwidoczniej i ja, i ty mamy nieco inne mniemanie na temat przyjaźni, więc czemu tkwimy jeszcze w tym beznadziejnym układzie? Przestańmy się znać i tyle. Sprawa załatwiona, każdy z nas będzie zadowolony, jak nigdy dotąd.
-Skoro tego właśnie chcesz…- powiedział twardo, nadal parząc w moje oczy. Co odebrało mi całkowitą nadzieję? Fakt, że nic w nich nie zauważyłam. Nawet żalu, którego byłabym powodem. Niczego… Tylko to utwierdziło mnie w przekonaniu, że wszystko, co wcześniej myślałam, że między nami jest, w rzeczywistości nie istniało… Nigdy… - Powodzenia w tym twoim „nowym życiu”- wycedził z wyraźną niechęcią, po czym zostawił po sobie jedynie dźwięk trzaśnięcia drzwi, który odbijał się od gołych ścian. Już nie mogłam dłużej wstrzymywać płaczu. Zsunęłam się bezsilnie po ścianie, zataczając się własnymi łzami. I co teraz? Pustka. Ciemność. Brak Michiego. Brak czegokolwiek, co mogłoby napędzać jakoś moje życie. Stara to prawda, że kiedy człowiek posiada dużo, to nie potrafi tego docenić. Miałam praktycznie wszystko. Miałam Michaela przy swoim boku, a to było najważniejsze… Właśnie w takiej chwili, jak ta, zrobiłabym wszystko, by usłyszeć jedno ciepłe słowo, które by do mnie skierował. Jedno słowo… Wystarczyłoby w zupełności… Ale czy nie jest prawdą, że aby zrobić krok w stronę szczęścia, najpierw trzeba wyrzucić ze swojego życia ludzi, którzy przeszkadzają w osiągnięciu tego stanu? To niezaprzeczalna prawda, która sprawdza się w każdym przypadku. Pytanie: czemu tym kimś musiał być akurat Michi? Strach… Teraz to jego bezkształtną postać potrafiłam dostrzec wśród ciemności. Bo najbardziej boję się właśnie wolnego czasu, kiedy obudzą się we mnie wspomnienia, a zarazem odżyją obawy o inną przyszłość…
-Michael?- poderwałam się, słysząc, że drzwi wejściowe otwierają się, a do środka ktoś wchodzi. Nadal miałam nadzieję. Tak głupią, naiwną, kruchą, ale wierzyłam… Resztkami swoich sił jeszcze ufałam losowi, że nic nie jest bez znaczenia. Najwidoczniej, myliłam się…
-Nie, to tylko ja- usłyszałam znajomy mi głos, a jego właściciel usiadł po chwili obok mnie. Zmierzyłam jego sylwetkę zamglonym wzrokiem, niezdarnie wycierając ściekające po moich policzkach łzy.- Co jest? Dlaczego płaczesz?- objął mnie, głaszcząc delikatnie moje ramię. Spojrzałam na niego z jeszcze większym niezrozumieniem.
-To ja powinnam cię pytać, co ty najlepszego wyprawiasz?!- krzyknęłam, nagle stając na równych nogach. Cała drżałam, a moje ciało jakby na chwilę było jak z galarety. Cóż, jeszcze nie zdążyłam ochłonąć po wcześniejszych wydarzeniach, lecz to nie oznaczało, że nie mogłam wyjaśnić innych spraw, które nie dawały mi spokoju…
-O co chodzi?- naprawdę nie wiedział, czy udawał? A może inaczej… Nie miał pojęcia, że ja wiem i to dostatecznie dobrze musiało go wystraszyć…
-A czy to moje nagranie mają dwie niezrównoważone wariatki, kiedy jestem w zakładzie bukmacherskim i obstawiam wynik?!- wykrzyczałam prosto w jego twarz, na której po chwili pojawił się grymas zaskoczenia, połączony z czynnikiem przerażenia.- Nic mi teraz nie powiesz?!- drążyłam dalej w odpowiedzi na milczenie z jego strony.
-A co mam ci powiedzieć?- burknął pod nosem, chowając twarz w dłoniach. Nadal drżałam, jednocześnie obserwując jak ciało blondyna wyrywa się spod jego kontroli. Jak to jest, że ludzie sami sobie wilkiem? Dlaczego los zawsze w ten sposób najbardziej upokarza człowieka?
-Marco, jesteś piłkarzem światowej klasy! Nie reprezentujesz byle kogo! Skąd u ciebie ta lekkomyślność?!- chyba już od Michaela udzielił mi się ten bezradny krzyk, którym nie mogłam i tak nic ugrać, ale w skuteczny sposób rozładowywał emocje.- Ty zdajesz sobie sprawę, co ci może za to grozić?! Zawieszenie, to żadna kara przy tym, co naprawdę może cię dotknąć! Wywołasz skandal! Burzę medialną! To by cię złamało, rozumiesz?!
-Nie krzycz- warknął drażliwie, krążąc wokoło salonu.- Skąd wiesz? Ktoś jeszcze o tym wie?- dopytywał, a jego głos wyraźnie się łamał. I co? Gdzie podział się teraz mój rozważny, stanowczy braciszek? Nie ma go. Nie teraz i to z powodu własnej głupoty.
-Nie wiem skąd one to mają…- przymknęłam na krótką chwilę powieki, próbując złapać stabilny i nieprzyśpieszony oddech. Nawet do tego było mi nie po drodze…
-Kto?!- tym razem to on krzyczał, lecz na niego nie mogłam być w żadnych razie zła. Rozumiałam. Znalazł się na ostrym zakręcie życiowym, z którego niełatwo będzie nie wypaść.- Jakie one?! Jessica, o czym ty, do cholery, mówisz?! Kto jeszcze mnie tam widział?!
-Jak powiedziałam wcześniej, dwie niezrównoważone wariatki…- prychnęłam, na samo wspomnienie sytuacji, która miała miejsce na przyjęciu weselnym Michiego.- Ale spokojnie… Jak na razie sytuacja jest opanowana…
-Co masz na myśli?- zapytał, a w jego tęczówkach dostrzegłam połyskującą nadzieję. Jedynie to pozwoliło mi do końca nie żałować decyzji, którą podjęłam. Która de facto była słuszna, lecz która kończyła pewien rozdział w moim życiu…
-W rolę szantażystek wcieliła się między innymi żona Michaela. Jeśli będę trzymać się od niego z daleka, nagranie jest bezpieczne, ty również, Marco- wyjaśniłam, nie chcąc już nigdy więcej plątać się w pajęczynę kłamstw. Marco od zawsze był osobą, której mówiłam o wszystkim. Nie bałam się jego decyzji, słów, nieważne jak byłyby raniące. Był moim bratem. Ufałam i wierzyłam, pokładając nadzieje we wszystkim, co dotyczyło właśnie jego osoby.
-Teraz już rozumiem…- rzekł półszeptem, siadając na zimnej posadzce.- Dlatego się tutaj z powrotem sprowadziłaś…- dodał jakby sam do siebie, tępo patrząc przed siebie. O czym myślał? Długo nie zajęło mi zastanawianie się nad tym. Przede wszystkim w głowie miał moje poświęcenie. Cóż… Ono ma wyjść mi na dobre, więc w moich oczach to żadna ofiara. Nic nie mówiąc, usiadłam u jego boku. Spojrzał na mnie niedowierzająco oraz z wyraźną wdzięcznością, malującą się na jego przybladłej twarzy. Uśmiechnęłam się niemrawo. Jedynie na tyle było mnie stać…- Sam nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłaś w Niemczech… Nawet na święta nie przyjeżdżasz…
-Wiem, że trochę was zaniedbałam…- teraz wstydziłam się spojrzeć własnym rodzicom w oczy. Co to za córka, która o nich zupełnie nie pamięta? Która pojawia się jedynie wtedy, kiedy ma kłopoty, a jak wszystko wiedzie się kolorowo, nawet nie wykona jednego telefonu?  Nie mam słów, by to określić. Było mi jedynie strasznie wstyd…
-Trochę?- przerwał mi wpół zdania.- Rodzice nawet przestali już do ciebie dzwonić, bo stracili nadzieję, że kiedykolwiek odbierzesz. Zapomnieli jak wygląda ich własna córka…- wytykał ciągle, powodując u mnie jeszcze większe mdłości.  Znowu milczałam. Kolejny raz przyłapałam się na takim akcie bezradności i bezsilności z mojej strony…- Czułem się niczym wybraniec, kiedy od czasu do czasu rozmawiałaś ze mną… Ale i tak oczywiście ciągle musiałaś wspominać o nim…
-Marco, proszę… To skończony temat…- syknęłam z bólem, przymykając swe powieki. Czułam jak łzy stopniowo pojawiają się pod moimi powiekami. To za wcześnie… Zbyt wcześnie, by wspominać mi o nim…
-On cię zranił… Zostawił cię wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowałaś, teraz znowu widzę, że coś ci zrobił- mówił niewzruszony, lecz czy on miał świadomość, że wypowiada się o kimś, kto jest dla mnie powietrzem?
-Nie wracajmy do czasów choroby…- jakby tego wszystkiego, co wokół się działo, było za mało… Niepotrzebne były mi dodatkowe bolesne ciosy, które wymierzałaby przeszłość prosto w mój brzuch. Nie chciałam do tego wracać, skoro miałam to już dawno za sobą. Tyle ile miałam się nacierpieć, już zdecydowanie wykorzystałam ten limit.  
-Nie robisz badań. Zarzucasz lekkomyślność mnie, ale sama jesteś tak samo lekkomyślna, jak jeszcze nie bardziej- mówił dalej zgorzkniale. Czemu każdemu musiałam zawinić?
-Pomóż mi uporać się z tymi pudłami- otrząsnęłam się, pragnąc jak najszybciej odbiec od tak kłopotliwego tematu, który sam przywoływał łzy w moich oczach. Nie wiedziałam jak to wyjaśnić… W ogóle, niczego nie wiedziałam… Nawet o samej sobie…
-O, nie- zareagował szybko, zabierając z moich rąk jedno z niewielkich pudeł.- Teraz masz iść do rodziców, zrozumiano?- spojrzał na mnie stanowczym wzrokiem, lecz jego głos brzmiał nad wyrost łagodnie. On od zawsze miał takie umiejętności…
-A kto się tym wszystkim zajmie?- rozejrzałam się wokoło.- Sam nie dasz sobie rady…- miałam w sobie aż tyle sił, żeby stanąć teraz oko w oko z rodzicami i przyznać się do błędu, jednocześnie przepraszając? Czy to nie za wcześnie? Dopiero co straciłam przecież sens swojego życia…
-Zwołałem już ekipę. Wszystko mam skrupulatnie zaplanowane- mrugnął do mnie, wywołując cichy chichot z mojej strony. Już zapomniałam jaki on jest naprawdę. Owszem, w dzieciństwie żyliśmy na co dzień jak pies z kotem, to trzeba przyznać, lecz właśnie tym cechuje się rodzeństwo… Uśmiechnęłam się nieco weselej, wpadając w uścisk brata. Jak dobrze, że miałam przy sobie kogoś takiego…
-Aż zanadto- usłyszałam za plecami nieznajomy głos, który sprawił, że niemal natychmiastowo wyswobodziłam się z objęć Marco. Jaka ja głupia… Nadal miałam nadzieję, że wróci…
-Poznajcie się- Marco chwycił mnie za rękę, ciągnąc w stronę wysokiego mężczyzny, który zerkał na mnie przyjaznym wzrokiem.
-Erik- nieznajomy jako pierwszy wyciągnął dłoń w moją stronę, którą po chwili lekko uścisnęłam. Lustrując go badawczym i uważnym wzrokiem, najprawdopodobniej nie wyglądałam na człowieka, którego można poznać z radością…
-Jessica- rzuciłam oschle, gdyż nawet nie zdawałam sobie sprawę z jaką intensywnością wlepiam w niego swój wzrok. Nie czułam tego kompletnie. Wydawał mi się być jakoś dziwnie znajomy…
-Dasz rady, Malutka?- moje obserwacje przerwał dopiero głos brata, który uśmiechał się łobuzerko, zabawnie ruszając brwiami. Jak ja nienawidziłam tego głupka w takich chwilach…
-Dam rady!- wykrzyknęłam z determinacją w głosie.- Inaczej nie nazywam się Jessica Reus- nadziewając na siebie płaszcz, ruszyłam wolnym krokiem w stronę drzwi.- W rekompensatę, obiecuję wam jakąś dobrą kolację!

„Przeżywamy, bo boli tak,
że się nie da oddychać.”

M.H.
Najgorsze dni dopiero przede mną… Dni, w których prym wieść będzie jedynie pustka oraz pretensje do samego siebie. Niby byłem cholernym realistą i byłem pewien, że większość w życiu zależy jedynie ode mnie i nikogo więcej. Teoretycznie może tak właśnie jest. Tylko czasem nie mamy wpływu na to, co z nami będzie, gdy wszystkie nasze uczucia leżą w dłoniach innego człowieka. I… nadszedł czas pożegnania. Nawet gorycz i rozpacz nie była w stanie wypełnić dziury. Strata podobno boli tak samo, jak mocna była więź… Nie wierzę w to. Strata boli za każdym razem o stokroć bardziej…  Straciłem ją. Tym razem na zawsze. Straciłem tlen, który potrzebny jest mi do normalnego funkcjonowania… Straciłem… Straciłem… Przez to, że nie mogłem przełknąć faktu, iż nie będzie na wyłączność- straciłem… Ale… Ja naprawdę nie wyobrażałem sobie życia w Austrii bez niej. Przywykłem. Polubiłem jej obecność… Teraz… Teraz nawet nie będę mógł słyszeć jej głosu przez telefon. Przez własną porywczość… Zgubne emocje, które zaprowadziły mnie za daleko…
-Czy możesz mi, do cholery, wytłumaczyć co się tutaj dzieje?!- czy ja już zawsze będę tak witany we własnym domu? Krzykiem Sarah, która ma w oczach jedynie ogień… Złą drogę sobie obrała… Złą… Zważywszy głównie na to w jakim stanie znajdowałem się akurat ja…- Najpierw ni stąd, ni zowąd obwieszczasz mi, że wracamy wcześniej z podróży, potem wyjeżdżasz Bóg wie gdzie, a na koniec jeszcze niczego nie chcesz wyjaśnić!
-Bo nie mam ochoty z tobą gadać, jasne?!- ryknąłem i mógłbym przyrzec,  że dokładnie w tym samym ułamku sekundy w jej oczach pojawiły się łzy. Kiedyś normalnie by mnie to złamało. Uspokoiło i skupiłbym się, by otrzeć owe łzy, nim zdołają się uwolnić, jednak teraz okoliczności były znacznie inne…
-Czy właśnie na tym polega małżeństwo?- wychlipała, patrząc na mnie załzawionymi oczyma. Tymi samymi, które kiedyś były dla mnie odnalezionym sensem życia. Kiedyś… Dobre słowo… Kiedyś…- Na ciągłych wrzaskach, kłótniach i tajemnicach?! No odpowiedz! Gdzie byłeś?! Michael, co się z tobą ostatnio dzieje?! Przecież dobrze wiesz, że ja będę z tobą, choćbyś miał niewiadomo jakie kłopoty! Nawet nie pomyślałabym o tym, żeby cię zostawić!- stało się… Ugodziła w mój najczulszy punkt…
-Daj mi spokój!- warknąłem agresywniej, ruszając w stronę drzwi.- Mam to wszystko gdzieś. Dajcie mi wszyscy w końcu święty spokój!- trzasnąłem drzwiami na pożegnanie, ruszając szybko przed siebie. Tak, aby w końcu zapomnieć… Chociaż na chwilę, ale zapomnieć… Nieważne jakie byłyby tego skutki… Liczyło się jedynie chwilowe zapomnienie…
~*~
Witajcie, moje Skarby! ;**
Jest piąteczek, jestem też ja, a ze mną 9. rozdział. ;))
Co myślicie? Jak oceniacie postępowanie bohaterów? Może macie jakieś prognostyki na przyszłość? Śmiało! Nie bójcie się, tylko dzielcie się ze mną swoim słowem! ;D 
Jestem niesamowicie ciekawa Waszych cennych opinii! ;*
Miłego weekendu! ♥