piątek, 26 czerwca 2015

Czternaście



 

Miłość to wręczenie komuś
broni wycelowanej we własne serce i nadzieja,
że nigdy nie pociągnie za spust.”
J.R.
Bezsenne noce nie wychodzą mi na dobre… Nie, nie tylko ze względu na to, że męczą organizm, ale przede wszystkim dlatego, że właśnie w tym czasie po głowie chodzą niestworzone myśli, które nie do końca dobrze działają na naszą codzienność. Wiecie o czym tym razem rozmyślałam? O czasie, kiedy kobieta jest naprawdę silna. Doszłam do wniosku, że każda kobieta kumuluje w sobie siły na moment, kiedy wszystko ma się zepsuć. Kiedy codzienne schody do pokonania są zbyt wysokie i strome. Kiedy wszyscy wokoło wysilają się jedynie na krótkie „wszystko będzie dobrze”, szkodząc jedynie tymi kilkoma słowami. A kiedy jest najtrudniej? Otóż, w momencie, gdy codziennie trzeba radzić sobie samemu i wciąż kroczyć przed siebie z wysoko podniesioną głową. Tak, to jest zdecydowanie najgorsze… Udawać uczucia, których w rzeczywistości nie ma. A łzy… Ich napływu do swych powiek już nie czułam. Tej nocy były one po prostu normalnością. Bo co takiego miałam myśleć bądź czuć? Nie wiedziałam, co nawet byłoby właściwe w takiej sytuacji… Przecież nic się takiego nie stało, prawda? Tylko była dziewczyna mojego ówczesnego partnera wczoraj zjawiła się w naszym mieszkaniu, dosłownie słaniając się na nogach. Nie, nie była pijana ani naćpana. Tego byłam pewna… Poznałabym to… To płacz i rozpacz sprawiała, że nie potrafiła postawić jednego, a stabilnego kroku. A Erik? On… Nie wiem jak to wyjaśnić, ale… on cały czas przy niej był. Rozmawiali razem całą noc. Tą samą noc, podczas której samotnie płakałam w ukryciu, słuchając jedynie ich zagłuszonych szeptów…
-Jessica…- usłyszałam za swoimi plecami półszept Erika, który po chwili usiadł tuż obok mnie. Nie spojrzałam na niego. Po prostu nie potrafiłam… Nie umiałam spojrzeć w jego głębokie tęczówki, powstrzymując łzy. Za dużo… Zdecydowanie za dużo jak na jedną głowę. Jak na jednego człowieka. Bezsilnego człowieka, którym byłam.- Należą ci się wyjaśnienia…
-Naprawdę?- parsknęłam opryskliwie, nadal nie spoglądając w stronę Niemca. Należą mi się wyjaśnienia, tak? Ciekawe, co robił wczoraj przez całą noc… Kto był ważniejszy? Ona, nie ja. O mnie wtedy zapomniał… Nawet nie wytknął czubka nosa za drzwi jej tymczasowego pokoju. Wówczas wszystko się wyjaśniło… Poznałam się na tym, co ma największą wartość dla Erika. Albo nie… Co ja wygaduję? Chyba znów robię się zazdrosna. On zerwał z nią właśnie dla mnie. Ona nie mogła być dla niego najważniejsza…- Niezwykle mi miło, że w końcu przypomniałeś sobie o moim istnieniu. Nic na to wcześniej nie wskazywało…
-To nie tak…- wyjąkał cicho, co ostatecznie spowodowało, że odwróciłam się gwałtownie w jego stronę. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wyglądałam okropnie. Że pod oczami miałam sine podkowy, które były konsekwencją  przepłakanej nocy. Że każdy włos odstawał w inną stronę. Że moje ciało nadal całe drży. Że z mojego gardła nadal wydobywał się bezwarunkowy szloch oraz że moje ciało było niemal całe odrętwiałe. Cóż, ale to właśnie Erik doprowadził mnie do takiego stanu. To on był sprawcą łez na moich policzkach. Nie, poprawka… Jego obojętność.
-A jak?!- pisnęłam, chwiejnie stając na równych nogach niemal w ułamku sekundy.- Przyprowadzasz tutaj jakaś obcą babę, która słania się na nogach! Następnie nawet nie raczyłeś rzucić we mnie nawet półsłówkiem wyjaśnienia!- wybuchłam nieoczekiwanie, nie zważając na to, że owy gość na pewno słyszy moje wrzaski.
-To Susanne… Nie jest obca…- rzucił lekko urażony, powodując tym samym łzy w moich oczach. Ściślej rzecz ujmując, kolejną falę łez. On jeszcze obarczał moją osobę żalem? Nie dowierzałam w to… Nie wierzyłam w to, co słyszę… Czyżby Erik… Czy on… Chciał jeszcze ją bronić?
-Erik, czy ty siebie słyszysz?!- zirytowałam się, marszcząc mocno brwi.- Mówisz, jak gdybym to ja była tą drugą! A przypominam ci, że prawda wygląda inaczej!- przysięgam, że wtedy już naprawdę nie wytrzymywałam… Łzy, które wydostawały się spod moich powiek nawet nie były pełnym odzwierciedleniem tego, co tak naprawdę czułam.
-Nie krzycz, bo ją obudzisz…- warknął podjudzony, rzucając mi zawzięte spojrzenie. Powiedzcie… Czy ja byłam jakaś przewrażliwiona, czy Erik ewidentnie popierał stronnictwo tajemniczej szatynki? Cholerne deja vu… Już raz coś takiego raz przeżywałam. Jak się skończyło? Ciii, nie chcę znać odpowiedzi… Znam ją i wiem jak brzmi, jednakże nie mogłam jej dopuścić do swojego umysły…
-Będę krzyczała!- wrzasnęłam, z premedytacją nie wypełniając prośby Niemca. Zaznaczałam swój teren. Za wszelką cenę starałam się mu pokazać, że musi pamiętać, kto powinien być dla niego najważniejszy…- Nie pozwolę, żeby kolejna odebrała mi moje szczęście! To, o co tak zacięcie walczyłam!
-Jess…- wyszeptał, zrównując się ze mną wzrokiem. Patrzył przez dłuższą chwilę w moje tęczówki, a ja z kolei czułam jego oddech na swym karku. Zauważyłam w jego oczach coś innego… Coś, czego wcześniej nie zdołałam zobaczyć… Wzruszenie?- Jestem twoim szczęściem? Zacięcie o mnie walczyłaś?- dopytywał, gładząc delikatnie mój policzek. Pytał, jakby nie wiedział…
-Może ujmę to w inne słowa…- wyłkałam cicho, twardo patrząc w oczy chłopaka. Nawet nie drgnęłam, a jedynie z sekundy na sekundę coraz bardziej uzależniałam się od jego elektryzującego dotyku.- Twój pocałunek zmienia wszystko. Twoje ramiona są najlepszym pasem bezpieczeństwa. Twój dotyk jest niezapomniany, natomiast twoje słowa są najpiękniejszą melodią dla moich uszu. Twoja obecność jest wystarczająca, wyznania są najcudowniejsze…- stopniowo ściszałam swój głos, przybliżając swoją twarz do ust Niemca. Tak, zdawałam sobie sprawę, że te słowa brzmią wręcz żałośnie, lecz były one prawdą. Rzeczywistością i wiosną, która panowała właśnie w moim sercu i to za sprawą tego chłopaka.-… a twój uśmiech jest najcenniejszy…- wyszeptałam do jego ust, muskając delikatne wargi Durma.
-A ja powiem po prostu, że cię kocham…- przytulił mnie do siebie, przez co moje usta zdołały wykrzywić się w półuśmiech. Nie było jeszcze idealnie. Zaraz najprawdopodobniej spotka nas bolesne zderzenie z rzeczywistością, ale na tę chwilę nie chciałam o tym myśleć. Kilka sekund oszczerbione ze szczęścia, było niczym serum na wszystko, co boli…- Należą ci się wyjaśnienia. Postąpiłem, jak nie wiem kto…- zaczął, co spowodowało, że niemal w kilka sekund wyprostowałam się, poważniej zerkając w stronę Erika.- To ta sama Susanne, z którą zerwałem, żeby byśmy mogli być razem…
-Ta narkomanka?- wydobyłam z siebie cichy pisk, zaciskając dłonie mocno w pięści. Nie wiem czemu zapytałam o to w tak bezpośredni, wręcz nietaktowny sposób. Cóż, nadal działałam pod wpływem emocji i nie mogłam tego niczym innym usprawiedliwić…
-Skąd…- nie zdołał nawet dokończyć pytania, kiedy do jego głowy nadeszła właśnie odpowiedź na to samo zagadnienie.- Marco- stwierdził z konsternacją wymalowaną na twarzy, a pewność miał wręcz wymalowaną na twarzy.
-Nie chciał źle…- wydusiłam, minimalizując odległość, która dzieliła mnie od piłkarza.- Miałeś mi chyba o czymś powiedzieć…- przypomniałam, chwytając dłoń Erika, chcąc dodać mu pewności, by nie bał się ze mną rozmawiać. Chciałam, aby miał we mnie osobę, której można powiedzieć absolutnie wszystko, bez względu na wszystko…
-Owszem, Susanne miała poważne problemy z narkotykami- przyznał, wzdychając bezsilnie. Ewidentnie chciał, aby było inaczej, a mimo jego najszczerszych chęci nie mógł zmienić życia.- I właśnie dlatego straciła wszystko… Nie ma nawet mieszkania, nie mówiąc o jakichkolwiek środkach do życia. Na dodatek…- zacisnął dłonie w pięści, a ja poczułam, że jego mięśnie prężą się w niewiarygodny sposób.- Była na jakiejś imprezie… Nie chce powiedzieć z kim ani gdzie, ale… Ona… Została zgwałcona… Teraz…- schował twarz w dłonie, po czym jednym ruchem przeczesał swe krótkie włosy palcami.- Jest innym człowiekiem… Nie poznaję jej… Czuję się odpowiedzialny za to, co ją spotkało- powiedział już pewniej, patrząc na mnie znacząco.- Muszę jej pomóc, ponieważ mam wrażenie, że to ja jestem winowajcą tego, co ją spotkało, bo zaczęło się w końcu od naszego rozstania…
-Erik, to odbije się na nas…- powiedziałam oniemiała, odsuwając się na większą odległość od mojego partnera. Owszem, mieliśmy kiedyś zacząć życie we trójkę. Miały być to jednak inne okoliczności, a przede wszystkim- osobą trzecią nie miała być była dziewczyna Erika… Wszystko nie tak! Dosłownie nic nie układało się w spójną całość…
-Nie, jeśli nasza miłość jest dostatecznie silna… 

- Dlaczego za mną idziesz?
-Chciałem powiedzieć Ci, że Cię kocham.
-Widocznie nie poznałeś jeszcze mojej przyjaciółki.
-Jakiej przyjaciółki?
-Jest ode mnie ładniejsza i mądrzejsza. Stoi za Tobą.
-Ale tu nikogo nie ma…
-Widzisz, gdybyś mnie kochał, nigdy byś się nie odwrócił.”
M.H.
W świecie realnym, cudze zaufanie można zdobyć raz. Jeden jedyny raz. Jedno życie, jedna szansa. Łatwa kalkulacja z tego, co podpowiada mi rozum. Czy sprawiedliwe? Tutaj bym polemizował. Ale nie to jest teraz ważne. Jeśli raz miało się czyjeś zaufanie, a na własne życzenie się je straciło, prawda jest taka, że już nigdy nie będzie tak, jak dawniej. Owszem, człowiek może wybaczyć wiele. Nawet sam nie zdaje sobie sprawy jak dużo, ale… Właśnie. Zawsze musi się znaleźć jakieś „ale”. Mimo tego, iż człowiek ma umiejętność do przebaczania, zapomnieć nie umie…
Zadyszany, niemal biegiem wpadłem do swojego mieszkania. Moje serce biło w każdą możliwą stronę z sekundy na sekundę coraz szybciej. Tak… Przyznam się do tego sam przed sobą. Bałem się. Po prostu bałem się, że już nie mam do czego wracać. Że sam fakt, iż wyszedłem wtedy do klubu, to było za dużo… Że to ostatecznie zniszczyło to, co budowaliśmy tak długo z Sarah… Nie mogłem do tego dopuścić. Nie mogłem jej stracić… Nie… Jeśli i to spartaczyłbym w swoim życiu, sam sobie nie mógłbym tego wybaczyć…  Paradoks, czyż nie? Właśnie wtedy, kiedy prawdopodobnie ją straciłem, naprawdę uświadomiłem sobie jak ważną funkcje w moim życiu pełni Sarah…
-Sarah…- pisnąłem cienko, rozglądając się zdezorientowanie po salonie. Cisza. Jedynie to słyszałem. Cisza… I nic więcej. Zupełnie nic… Raz na jakiś czas jedynie słychać było kapiącą z kranu wodę, która odbijała się od ścianek umywalki. Zamarłem. Czyli… Zostałem sam? Nie… I wtedy… Właśnie dokładnie w tej samej chwili, gdy ta myśl uderzyła jak obuchem o moją głowę, poczułem łzy pod powiekami. Bezsilność… Nie ma nic gorszego…
-Czego ode mnie chcesz?- odezwała się twardym, aczkolwiek odrobinę łamiącym się głosem. Po chwili mój zamglony wzrok miał okazję zobaczyć jej sylwetkę w pełnej krasie. Patrzyłem na nią tak, jakbym widział ją pierwszy raz w życiu. Niby poczułem zauważalną ulgę, lecz obawy były nadal… I to chyba one przewyższały wszystko…- Wczoraj udowodniłeś, że nie oczekujesz ode mnie zupełnie niczego.
-To nie tak…- zdołałem wykrztusić, wykonując krok w stronę dziewczyny. Nadal łzy wisiały na koniuszkach moich łez i były doskonałym dowodem na me nieme błaganie o pomoc. Tak wiele chciałem powiedzieć… Wytłumaczyć się… Wykrzyczeć wszystko to, co leżało mi na duszy, ale… Wówczas zdecydowanie powiedziałbym o kilka słów za dużo.
-A jak?- prychnęła, niemal natychmiastowo wykonując krok w tył. Kolejny raz zabolało. Oziębłość. Oschłość. Zimno, które poczułem w sercu za sprawą szatynki… A co najlepsze, na które w pełni zasłużyłem…- Miałeś ultimatum. Albo ja, albo klub, alkohol, panienki. Wybrałeś i gratuluję wyboru.
-Sarah…- wydukałem ledwo, ukrywając twarz w dłoniach. Ja musiałem wiedzieć… Musiałem znać prawdę, jaka ona by nie była… Potrzebowałem wiedzy, która gwarantowałaby mi nadzieję na choć jedną, drobną szansę…- Nie byłem w klubie…- zacząłem ochryple.- Wczoraj… Nie mam pojęcia jak to wyjaśnić, ale coś we mnie wstąpiło i nie mogę tego wytłumaczyć… Ale mogę ci przysięgnąć, że nie byłem w klubie… Jestem zupełnie trzeźwy…
-W takim razie, gdzie byłeś całą noc?!- krzyknęła piskliwie, a ja kątem oka zauważyłem, że zwija swą dłoń w pięść. Jej wzrok na pozór twardy, oziębły, ale… Po dłuższej analizie zdołałem zauważyć, że to tylko maska, którą próbowała ukryć swoje uczucia i emocje. Zrozumiałem… Wreszcie dotarło do mnie, że jej chłód był jedynie jej wołaniem o odrobinę mojego ciepła…
-Błąkałem się tu i ówdzie…- odpowiedziałem półszeptem, spuszczając wzrok.- Nie byłem w klubie…- powtórzyłem jak mantrę.- Chodzi o to, że potrzebowałem takiej nocy sam na sam z własnymi myślami, żeby zrozumieć…
-Zrozumieć, że nasze małżeństwo to jedna, wielka pomyłka- przerwała mi wpół zdania, podczas kiedy jej oczy pokryły się warstwą słonej cieczy. Teraz i ona, i ja w każdej chwili mogliśmy rozpłakać się jak małe dzieci… Świetnie…
-Nie… Właśnie chodzi o to, że jest całkowicie na odwrót- niemal wyszeptałem, co spotkało się jedynie z pytającym wzrokiem dziewczyny.- Nie spałem całą noc i właśnie ten czas poświęciłem na to, aby zastanowić  się nad tym, co dzieje się teraz w twojej głowie. I…- przymknąłem na chwilę powieki, pozwalając pojedynczej łzie uwolnić się spod kontroli.- Zacząłem za tobą po prostu tęsknić. Chciałem, abyś znowu nabałaganiła ze mną w łóżku, żebyś kolejny raz zepchnęła mnie z przykrycia, miałem chęć zapisywania każdego twojego słowa, aby żadne nie uciekło przypadkowo z mojej pamięci- kontynuowałem.- Pragnąłem całym sobą poczuć smak twoich ust na moim języku, a wszystkie chwile, które razem przeżyliśmy zaczęły się wyświetlać kolejno w mojej głowie. Wiesz, co wtedy poczułem?- zapytałem sam siebie.- Paradoksalnie, czułem szczęście… Tak, czułem się szczęśliwy, wspominają chwile, kiedy mogłem spędzać z tobą czas, leżeć koło ciebie, smakować cię kawałek po kawałku…
-Michael…- wyłkała, a wówczas łzy zaczęły spływać po jej policzkach niczym strumienie rwącej wody. Nie czułem oporów. Zwinnym ruchem znalazłem się obok niej, opatulając jej drobne ciało swoim ciepłem, którego w ostatnim czasie miałem dla niej zaskakująco mało… Co do mojego wcześniejszego monologu… Nie, nie kłamałem. Byłem szczery aż do bólu. Prawdopodobnie właśnie ta szczerość, płynąca z mego wnętrza, spowodowała tak ogromny zamęt w głowie Sarah, scementowany dodatkowo gorzko-słonymi łzami…
-I wiesz, co jest w tym wszystkim najzabawniejsze?- kolejny raz zadałem pytanie samemu sobie.- Chcę walczyć o ciebie, nasze szczęście, małżeństwo, ale wiem, że nie mam do tego prawa, bo za dużo krzywd ci już wyrządziłem…- z wyczuciem gładziłem jej delikatne włosy.- Muszę się poddać… Muszę pozwolić ci wygrać…
-Za bardzo cię kocham, Michael, by teraz zwyczajnie odejść… -wyszeptała, co sprawiło, że moje kolana w krótkim czasie zmiękły. Czyli jednak dostałem tę szansę? Tak. Z tego, co teraz widzę, dostałem. A widzę z bliska jej ciemne tęczówki, które rzucają we mnie rozkochanym spojrzeniem. Co ja z nią w ogóle zrobiłem? Uczyniłem z niej kalekę. Nadzwyczajny wrak emocjonalny. Bo to właśnie miłość ją wyniszczała. Jak chyba większość ludzi, zresztą… I co jeszcze widzę? Nie, stop. Co czuję? Jej delikatne usta, które złączyły się z moimi wargami, składając na nich subtelne, nieśmiałe pocałunki.
-Jakaż piękna idylla- usłyszałem radosny i doskonale znany mi głos. Życie jednak w większości przypadków potrafi zaskoczyć nawet w nieprzeciętnie zaskakujących sytuacjach…- Gratuluję.
-Wreszcie się pogodzili- usłyszałem po chwili głos Lei, która z uśmiechem na ustach stała obok bruneta, jak gdyby nigdy nic. Runęło. Dosłownie wszystko runęło… Albo runie zaraz… Jedno wiem. Koniec jest bliżej niż myślę. Zdecydowanie zbyt blisko…
-Stefan?- wydukała zaskoczona Sarah.- Ty nieodpowiedzialny pajacu!- krzyknęła na całe gardło, patrząc na Krafta rozzłoszczonym wzrokiem. No tak… Ona w dalszym ciągu myślała, że to właśnie Stefan jest ojcem dziecka Lei, a sam Kraft- uciekł, gdzie pieprz rośnie jak tylko dowiedział się o ciąży. Cóż… Pieprz rośnie zdecydowanie zbyt blisko z tego, co wychodzi…- Jak mogłeś zostawić kobietę w ciąży?!
-Aaa, no tak…- ocknął się na chwilę z szoku.- Nie umiem być ojcem. Nie chcę być ojcem. Tamta kobieta da sobie rady- mówił niczym wierszyk, nie patrząc nawet w oczy Sarah, a jedynie odtwarzając w głowie słowa, które niegdyś nakazywałem mu wypowiadać. Na aktora to on się nie nadaje…
-I ty mówisz tak spokojnie o tym w towarzystwie matki dziecka?!- ryknęła jeszcze głośniej, co spowodowało, że zarówno Lea, jak i Stefan, spojrzeli na siebie zszokowani. Popełniłem jeden, aczkolwiek gruby błąd… Nie przedstawiłem ich sobie, a kłamstwo? Ono ma krótkie nogi… Ale szczęście? Tylko moje może być takie, że akurat w takiej chwili Lea i Stefan musieli się spotkać…
-Stefan…- wyjąkała niedowierzająco brunetka, patrząc okrągłymi oczyma na Krafta. Nie miała prawa wiedzieć, jak wygląda na żywo Stefan… Tym bardziej nie mogła się go tutaj spodziewać… Nic dziwnego, że jej szok osiągał apogeum.- Ach…- wydobyło się jedynie z ust ciężarnej, po czym ja poczułem intensywny wzrok Sarah na swojej osobie…
-Nienawidzę cię…- wyjąkała z zawiścią, po czym z trzaskiem drzwi nie wyszła z mieszkania. Domyśliła się szybciej, niż myślałem… Doszła jak po sznurku do prawdy, patrząc jedynie na miny Stefana, Lei oraz mój wyraz twarzy… Co zrobiłem? Nic… Zupełnie nic… Poddałem się.

Trudno się cieszyć,
kiedy obraz się rozmywa przed oczami
i tak ciężko złapać oddech.”

J.R.
-Muszę dalej istnieć…- usłyszałam jego zmęczony, bezsilny, lecz także zrozpaczony głos. Nigdy nie słyszałam go w takim wydaniu, mimo że tak wiele razem przeszliśmy. Począwszy od łez radości, kończąc na łzach rozpaczy.- Tylko inaczej… Bo będę dalej istnieć, Sarah też będzie istnieć, ale nie będziemy istnieć razem…- próbował być dzielny. Walczył sam ze sobą, jednocześnie się oszukując. Fala smutku wezbrała się we mnie, a ja jedynie czekałam cierpliwie aż ostatecznie uderzy o brzegi mojej wytrzymałości…
-Zacznijmy od tego, że nie musisz udawać, że jesteś silny… Nie musisz mówić, że wszystko jest dobrze i kiedyś do tego przywykniesz. Nie martw się tym, co pomyślą inni… Zwłaszcza ja…- mówiłam szeptem, wycierając niezdarnie dłonią łzy.- Jeśli musisz, płacz… Uśmiech wróci jedynie wtedy, kiedy wypłaczesz się do końca…
-Uśmiech nigdy nie wróci…- powiedział łamiącym się głosem.- Ona była moim planem na przyszłość. Wielbiłbym ją nad życie… Tylko Sarah mogła być moim oczkiem w głowie, któremu chciałbym zapewniać wszystko to, co najlepsze…- nie czułam, kiedy łza po łzie wydobywała się spod moich powiek. On ją kochał… Tak bardzo ją kochał… Kochał na swój wyjątkowy sposób… I nadeszło. Znowu. Kolejny raz to się powtórzyło. Coś z każdą sekundą coraz bardziej mnie rozrywało od środka. Chciałam krzyczeć, wytykać całemu światu, że wszystko raz po raz mi zabiera, ale co mi zostało? Jedynie milczenie. Milczałam, bo wiedziałam, że już zupełnie nic nie jest w stanie mi pomóc. Żaden gest, żadne słowo… Nic, absolutnie nic nie obrazowało tego, co wtedy czułam. Co tak cholernie bolało. Co wyniszczało…- Dlaczego nic nie mówisz?
-Zamyśliłam się, przepraszam…- otrząsnęłam się, przyłapując się na drobnym kłamstewku. Co innego mogłam mu powiedzieć? Nie istniały słowa, które mogłyby mi przysługiwać…- Michi… Nawet jeśli musiałbyś ją znaleźć na końcu świata…- głośno przełknęłam ślinę- dogoń ją. Następnie obejmij czule ramieniem i walcz… Pamiętaj bowiem, że prawdziwa miłość zdarza się niezwykle rzadko…
-Mam walczyć?- prychnął, bawiąc się własnymi palcami. Nerwy zjadały go od środka. Nie wiedział, co może ze sobą zrobić, aby było dobrze… - Nie przysługuje mi walka. Ja na nią nie zasługuję… Zataiłem przed nią fakt, że ją zdradziłem, że będę miał dziecko… Tego się nie wybacza!- uniósł się, lecz nie w sposób agresywny.
-Jeśli się kogoś kocha, to nie pozwala mu się odejść…- rzekłam tępo, przywołując do głowy niechcąco wspomnienia sprzed lat. Czasu, kiedy przed chwilą wypowiedziane słowa, mogły służyć jedynie jako parodia…
-I co ja jej niby miałbym powiedzieć?- wtopił dłoń w swe jasne włosy, niedbale je przeczesując.- Że tak bardzo tęsknię? Że analizuję wszystkie spędzone chwile? Że powtarzam sobie w głowie nasze ostatnie słowa? Że żałuję tego, co się stało?!- kolejny raz się uniósł. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując kolejną warstwę łez, która nieuchronnie zbliża się w moją stronę.
-Powiedz, że ją kochasz…- wyszeptałam ledwosłyszalnie, po czym przerwałam połączenie internetowe. Ukryłam twarz w dłoniach i dopiero wtedy wybuchłam nieopanowanym płaczem. Tak wiele lat minęło, a nadal bolało tak samo… Niby pogodziłam się, lecz… nie, żaden człowiek nie umiałby się pogodzić ze sypiącym się w rękach życiem. Zbyt często ludzie nie zdają sobie sprawy, jak nieświadomie ranią innych. Nie mam na myśli ran na ciele, ale o zwykłe, ludzkie słowa. To one wypowiedziane w niewłaściwy sposób, mają moc zniszczenia dosłownie wszystkiego. Te same słowa, które ranią o stokroć bardziej niż uderzenia…

~*~
Nie macie pojęcia, jak teraz mnie ciekawość zżera od środka, no! 
Może się wydawać, że sytuacja teraz obróciła się o kolejne 180 stopni. 
Erik miesza, Michi żałuje i pewne fakty zaczynają do niego docierać, a gdzie w tym wszystkim Jessi? 
Szczerze powiedziawszy, tak mnie wena poniosła, że sama teraz nie wiem, co mam robić :D hahah 
Pomóżcie! ♥ 
Co do poprzedniego rozdziału... Pytałam, którego z panów sympatyków jest więcej. Zwyciężył Michi, aczkolwiek po piętach depcze mu Durm. Cieszę się, że podzieliłyście się ze mną swoimi typami! To mi naprawdę ułatwi zadanie na przyszłość. Kocham Was. ♥
Na koniec, każda zapewne wie, jaki dziś dzień. Z całego serduszka życzę Wam udanych wakacji! Wielu niezapomnianych przygód, odpoczynku oraz bezpieczeństwa. ;* 
Do następnego, najdroższe! ♥





sobota, 20 czerwca 2015

Trzynaście

Powieki oddzielające
 rzeczywistość od marzeń.”
J.R.

Moje marzenie wreszcie się ziściło… Po raz pierwszy wypełniło pustkę w moim sercu, na którą cierpiało moje serce. Znalazłam… W końcu… Rozumiecie to? Odnalazłam osobę, której po prostu mogłabym przychodzić z pomocą. Byłam potrzebna. Czułam to na swej skórze, duszy i w sercu. Czułam za każdym razem, kiedy na mnie spojrzał. Za każdym razem, gdy szeptał kolejne wyznania na moje ucho. Za każdym razem,  jak świat chciał postawić na naszej drodze przeszkodę… Nie mógłby żyć beze mnie. Tak wiele razy widziałam szczerość w jego oczach, gdy odważył się na to wyznanie. Chciał być bohaterem. Moim bohaterem, ale nie jednorazowym… Chciał być nieustannym wybawcą, a ja? Ja odczuwałam dokładnie to samo w stosunku do Erika. Czyli jednak zdołałam się doczekać momentu w moim życiu, gdy znalazłam swoją drogę, po której śmiało mogłam kroczyć. Spełniłam również warunek, który miałby być ponad- znalazłam także osobę, która idzie w tym samym kierunku. I to nie to, że ja całkowicie zapomniałam o Michaelu… Ja już po prostu nie czułam tego, czego nie miałam prawa czuć. Teraz Erik był centrum mojego wszechświata. Tylko przy nim moje zmysły potrafiły do tego stopnia wariować… Tylko jego tęczówki sprawiały, że miękły mi kolana, a cokolwiek wypowiedziane z jego ust, brzmiało jak rozkaz dla mnie, który z łatwością mogłam wypełnić…
-Kocham go- wyszczerzyłam się w stronę blondyna, którzy mierzył mnie zmartwionym, lecz także bacznym wzrokiem, który miał na celu przeanalizowanie każdego gestu bądź ruchu z mojej strony, który jak wszystko na tym świecie, musiał mieć swe ukryte znaczenie.- Nie martw się. Nic mi nie będzie. Zakochanie nie jest śmiertelne, Marco.
-No tak, ale…- zawahał się, w dalszym ciągu patrząc na mnie skrępowanym wzrokiem, który już doskonale znałam… Nienawidziłam tego spojrzenia. On przypominał mi o jednym. O chorobie. O tym czasie, kiedy moja dusza z trudnością nadal utrzymała się w moim ciele. O okresie, w którym sypałam się w rękach pod każdym względem. A Marco? On… Ciągle przy mnie był i właśnie w ten sposób na mnie patrzył. Z taką obawą, która oznaczać mogła tylko jedno. Sześcioliterowe słowo, zaczynające się na literę „ś”.- Czasem sama miłość nie wystarcza… Zrobiłaś już badania?- zmienił natychmiastowo temat, który stał się w ostatnim czasie tematem tabu. Ja i moje badania…
-Od zawsze powtarzałeś mi, że należy walczyć o to, co się kocha i tych, których się kocha- wycedziłam gorzko, nie kryjąc swojego zirytowania i niezadowolenia, które spowodowane było właśnie faktem w jaki sposób Marco ze mną rozmawia. Nie byłam lalką z porcelany… Nie byłam krucha jak lód… Czemu on nadal patrzył na mnie w taki sposób, skoro nic złego się nie działo?- A teraz nagle sugerujesz mi, że powinnam zrezygnować z Erika, bo sama miłość nie wystarczy?! Myślałem, że będziesz nam kibicował! Że to, co czujemy cokolwiek dla ciebie znaczy, ale oczywiście ty zawsze wszystko wiesz najlepiej…- zakończyłam ochrypłym szeptem, niedowierzającym wzrokiem patrząc na brata.
-Zrozum, że to właśnie przez to, że znam Erika, nie umiem sobie wyobrazić was razem!- podniósł głos, powodując w moim wnętrzu moje osobiste trzęsienie Ziemi. Co on wygadywał?
-Niby czemu?- warknęłam rozdrażniona, odwracając twarz od tęczówek chłopaka. Czułam się szczęśliwa, tak? Tak. Miałam przy swoim boku Durma w tym drugim sensie na co dzień, tak? Tak. Chciałam w końcu się ustatkować, tak? Tak. To źle? Nie wydaje mi się. Dlaczego zatem w mniemaniu mojego brata, to była jakaś zbrodnia? Przecież to nielogiczne…
-Jessica…- westchnął bezsilnie, uderzając pięścią o szklany stolik. Nie zrobił tego jakoś gwałtownie, zbyt mocno, czy brutalnie… Tak, jakby chciał w ten sposób wyładować swoje emocje, które najwyraźniej były zbędnym bagażem.- Erik zerwał dla ciebie z Susanne, wiem- zaczął, chowając na chwilę twarz w dłoniach. Czy… jemu może być wstyd za to, że dla siebie potrafiłam zniszczyć związek innego człowieka? Spuściłam szybko głowę w dół, by nikt nie mógł zobaczyć na twarzy zmieszania, które wyraźnie malowało się w moich tęczówkach.- Ale nie sądzę, żeby to wszystko załatwiło… Erik… On wplątał się w coś znacznie poważniejszego…
-Erik sam mówił, że przechodził kryzys ze swoją partnerką i ich rozstanie było jedynie kwestią czasu- wcięłam się, próbując bronić swojego egoizmu za wszelką cenę. Cóż, może wyszło trochę nieudolnie i banalnie, lecz taka była prawda. Albo przynajmniej ja chciałam, żeby taka była…
-Ty niczego nie rozumiesz!- podniósł głos, zrywając się na równe nogi. On coś jeszcze ukrywał… Coś, co miało związek z Erikiem i jego byłą partnerką. Pytanie: co to takiego było i jak miało wpłynąć na moje życie przy boku Durma?- Wszystko pomiędzy nimi legło w gruzach, bo Susanne jest normalną narkomanką!  I co? Ty myślisz, że ona da wam spokój?! Nie!- odpowiedział sam sobie, nadal krzycząc.- Widziałem ją już w różnych stanach i nie pozwolę na to, żebyś patrzyła na to samo!
-Nar…- nie zdołałam wykrztusić tego słowa. Nie dałam rady…- Co? O czym ty opowiadasz?!- zapiszczałam cienko. I już wszystko w mojej głowie się ułożyło. Elementy danej układanki pasowały wręcz idealnie. A ja… Ja miałam mu za złe, że się o mnie martwi. Tak strasznie jest mi głupio…
-Dobrze wiesz z czym wiąże się to świństwo!- nadal krzyczał jak opętany. Ale nie. Nie na mnie, lecz na to, co nas ogarniało. Z czym prędzej, czy później, będę musiała stawić czoła. Może jednak lepiej później… -Znasz swoje doświadczenia z tym czymś! A ona nadal próbuje skontaktować się z Erikiem!- wówczas kolejna szpila została wbita w moje serce. Usłyszałam jedynie trzask, który okazał się być zgnieceniem mojego serca. Za dużo… Zdecydowanie za dużo jak na jeden raz…- Ciągle do niego wydzwania, raz widziałem ją nawet na naszym treningu! Nieustannie go nachodzi i wiesz co jest najlepsze?!- zaśmiał się ironicznie.- Wcale nie wyglądała na człowieka, który w końcu się ogarnął! I co?! Powiedział ci?!- nie powiedział… Erik nawet nie wspomniał o Susanne. Nawet półsłówkiem…- No odpowiedz!- naciskał dalej, gdy słyszał z mojej strony jedynie ciszę.
-Skończ!- wrzasnęłam ile sił w gardle, po czym dałam się w całości obezwładnić łzom, które definitywnie przejęły nade mną kontrolę. Ledwo zaczęłam żyć i od razu mam umierać? Przecież tak nie może być… Nawet los nie ma prawa być tak okrutnym, aby zabierać to, czego jeszcze w całości nie dało.- Czyli mam zerwać z Erikiem, żebyś był w pełni usatysfakcjonowany?! Tylko to masz na celu?!
-Nie…- wyszeptał, po czym poczułam jak wtula do siebie moje sparaliżowane ciało.- Nie chcę po prostu, żebyś miała jakikolwiek kontakt z Susanne… Nie chcę po raz kolejny przechodzić tego samego koszmaru…- nie miałam już oporu. Wybuchłam jeszcze bardziej donośniejszym szlochem. Sama nie wiem, co zadziałało na mnie bardziej… Czy to, co działo się w teraźniejszości, czy tej czarnej przeszłości, do której nie chciałam powracać… Której do końca dobrze nie pamiętałam, lecz ona nadal we mnie istniała… Która była koszmarem dla tych, których naprawdę kocham, kochałam i będę kochać…
-Obiecuję…- zaczęłam łamiącym się głosem, próbując przełknąć gorzkie łzy. Nadal trzymałam mocno koszulę Marco, nie zważając na to, że ją mnę, to raz, a dwa, że jest ona mokra od moich łez. To teraz nie było ważne. Liczyło się jedynie to cholerne poczucie bezpieczeństwa, które odczuwałam przy Marco… Ciepło, które mi przekazywał, miało ogromne znaczenie.- Obiecuję, że nie pozwolę na to, żeby kolejny raz spotkało cię to samo… Żeby nas wszystkich spotkało to samo…- poprawił się szybko.

Myślę, że jakaś część mnie już zawsze
 będzie na Ciebie czekać.”
M.H.

Dlaczego tylko uczuć nie da się zmienić? Owszem, wiem, że można je jedynie zaakceptować bądź się z nimi pogodzić, ale to nie ułatwia życia. Wprost przeciwnie. Utrudnia je. A ja? Ja byłem tak do bólu żałosny. Zdawałem sobie z tego sprawę, a co najgorsze- nie potrafiłem znaleźć nawet jednego dobrego argumentu, żeby zaprzeczyć tej tezie. Co właśnie robiłem? Popełniałem błąd. Cofałem się do przeszłości. Czasy, które minęły. Których już nie ma i nie będzie. Co w rezultacie? Zaczynałem czuć… Odczuwać te same uczucia, co wtedy… Co te kilka lat temu… A to wszystko za sprawą jednego zdjęcia na portalu społecznościowym. Była tam ona. Jak zawsze uśmiechnięta… Dokładnie tak samo, jak zawsze… Tym samym uśmiechem, który był tylko dla niej firmowy. A jej wzrok… Beztroski, mimo tego, co działo się naprawdę w jej życiu. I nadzieja… Tak, to ona ukryta była w głębi jej tęczówek. I… I on… Ten, który stał się godzien jej spojrzenia. Ten, na którego policzku teraz trzymała dłoń. Ten, który miał okazję na co dzień podziwiać jej piękno. Zarażać się każdego dnia uśmiechem… Codziennie smakować jej ust oraz pieścić ile tylko dusza zapragnie. Znowu… Kolejny raz… Wróciło. Przeszłość wróciła. I złość… Złość, która mieszała się niebezpiecznie z rozpaczą i wewnętrznym rozbiciem. Była to dziwna złość. Swego rodzaju upokorzenie. Bezsilność łapała za serce… Dlaczego? Bo pomimo najszczerszych chęci nie mogę zrobić nic w kierunku, na którym naprawdę mi zależy. I jeszcze raz ta złość, która rozsadzała mnie od środka… Bo złość jest wprost proporcjonalna do tego, jaką głupotę popełniliśmy… Ja popełniłem ogromną głupotę, która nie mieściła się nawet w żadnej możliwej skali. Nie mogłem dłużej tak siedzieć… Musiałem w jakikolwiek odreagować. Ciągle kumulowana w sobie złość nigdy przecież nie zanika, ale powraca kiedyś ze zdwojoną siłą. Alkohol… Tak… Upić się i zapomnieć. Na kilka chwil pozbyć się z siebie tego, co tak ciąży na mojej duszy… Lekkomyślne, nieodpowiedzialne, wiem. I co z tego? Co mi pozostało? W tej chwili miałem wrażenie, jakbym nie posiadał niczego, choć w rzeczywistości miałem cholernie dużo…
-Gdzie wychodzisz?!- niech ona nie pyta… Niech po prostu zamilknie i już nigdy nie porusza takich tematów. Nie teraz, kiedy jestem w tym stanie. W furii, która ogarniała mnie zewsząd. Bo zazdrość, złość, bezradność i bezsilność przytłaczała mnie zbyt mocno…
-Wrócę późno. Nie czekaj na mnie- wysapałem w pośpiechu, a wtedy jak spod ziemi wyłoniła się przede mną kruczoczarno włosa postać Lei, która patrzyła na mnie swymi dużymi, okrągłymi, ciemnymi tęczówkami.
-Nie idź tam, Michi…- wyszeptała cicho w sposób, aby owe słowa były słyszalne tylko dla mojego ucha. Ona wiedziała… Znała ten scenariusz. Domyślała się, gdzie zmierzam. Jak, po raz enty, chcę pozbyć się tego świństwa z mojej duszy.- Tutaj masz coś znacznie więcej…
-Co ty tam do niego mówisz?!- Sarah nadal nie popuszczała, gwałtownie zbliżając się w naszą stronę.
-Nic takiego…- uśmiechnąłem się wdzięcznie w stronę ciemnowłosej, szczerze dziękując jej za całokształt naszych relacji. Tak wiele dni minęło… Tyle czasu, nacisków ze strony Sarah, a ona nadal nie pękła. Podtrzymywała wersję, która dotyczyła Stefana, a która równocześnie była jedynie stekiem kłamstw. Była dobrym człowiekiem, a zależało jej jedynie na dziecku… To się ceni.
-Nie masz prawa nigdzie dzisiaj wyjść, rozumiesz?!- zaraz po tym, jak zmierzyła groźnym wzrokiem Leę, adresatem jej krzyku okazałem się właśnie ja.- Codziennie wieczorem znikasz, wracasz nad ranem, a alkoholem śmierdzi od ciebie na kilometr! Nie jest wiadomo, co robisz, z kim robisz ani gdzie robisz! Zaniedbujesz treningi! Mnie zresztą też!- wymieniała po kolei.
-Skończyłaś?- burknąłem, przewracając oczami. To, co się działo, było jedynie moją sprawą. Tylko ja mogłem poruszać ten temat. Nikt więcej. Musiałem przetrwać ten okres…
-Uważaj… Spasuj…- szepnęła czarnowłosa, szturchając mnie lekko w bok. Walczyła o moje małżeństwo bardziej niż ja. Ot, taki paradoks… Moja kochanka walczy teraz o moje życie z żoną. Nawet kochanki mam dziwne… Wszystko w moim życiu jest dziwne…
-Idę i nie obchodzi mnie, co o tym myślisz- rzuciłem obojętnie, ruszając powoli przed siebie. Nic się nie liczyło. Wszystko było dla mnie znikome. Zupełnie nieważne. Natomiast demon, który rósł w siłę, dawał o sobie coraz bardziej znać.
-Sarah, nie przejmuj się… Niech idzie, może faktycznie tego potrzebuje…- mówiła dalej Lea, która z niepokojem obserwowała to, co działo się właśnie pomiędzy mną a Sarah. Na pewno nie czuła się komfortowo w tej sytuacji… Gdyby nie to, co czułem, byłoby mi jej nawet szkoda…- Nie sądzę, żeby to był powód do kłótni… Zwłaszcza w tak zgodnym małżeństwie, jak wasze…
-Nie pieprz mi tutaj takich dyrdymałów!- wrzasnęła tak głośno, że sam zatrzymałem się w pół kroku. Taka krucha i niewielka istota była w stanie wydobyć z siebie taki ryk? To aż nieprawdopodobne…- Nasze małżeństwo jest tylko na papierze! Ledwo widuję własnego męża, to jeszcze po mieszkaniu ciągle błąka mi się jakaś obca laska, która śmie prawić mi jakieś plugawe kazania na temat mojego małżeństwa!- zadrżałem w tym momencie… Byłem już pewien, że Lea niebawem eksploduje… A wraz z jej wybuchem, również inne rzeczy wyjdą na wierzch. Ale nie… Zbyt nisko oceniałem ciemnooką. Obróciła się na pięcie, po czym z gracją i podniesioną głową ruszyła w stronę swojego pokoju.- Michael! Jeśli wyjdziesz, to koniec naszego małżeństwa, słyszysz?!- wykrzyczała w moją stronę.

Zasnąć i obudzić się jak
wszystko będzie dobrze…”
J.R.

Miłość, wbrew pozorom, ciągle odczuwałam tak samo. Jako skrajność. Miłość była czymś w rodzaju oparu westchnienia, który cechował się swoją ulotnością, lecz zarazem ciężkością. Była płomieniem spojrzenia. Spojrzenia niezwykle palącego, ale także zalotnego. Miłość była morzem łez. Czystym i bezdennym. I niestety… Miłość czasem wydawała się być dla mnie krztuszącą żółcią, która posiadała w sobie i tak zbawczy balsam, który koił wszystkie moje zmysły. Każdy, kto uważa, że miłość jest przyzwyczajeniem, grubo się myli. Miłość to zdecydowanie nie przyzwyczajenie, kompromis albo nawet spłacanie długu. Miłość nie ma definicji. Każdy ma ją za coś innego, wyjątkowego, odmiennego. Przede wszystkim- w miłości nie ma pytań. Gdy się kocha, to robi się to całym sobą. Duszą. Sercem. Umysłem. Ciałem… Zastanawiało mnie, jak długo trwało to w poszczególnych wypadkach…
-Erik!- krzyknęłam przerażona, patrząc przestraszona na to, co właśnie malowało się przed moimi oczyma. Co myśleć? Jak to wszystko interpretować? Co powiedzieć bądź zrobić, by nie spalić planu na panewce?- Co się tutaj dzieje?! Erik!- wrzeszczałam niemal błagalnie, dotrzymując kroku Niemcowi, który na tę chwilę niby mnie ignorował. No tak… Miał ważniejsze sprawy na głowie, jak na tę chwilę.
-Jess…- wykrztusił, nawet na mnie nie patrząc. Przemierzał dalej kolejne metry kwadratowe naszego mieszkania, próbując przejąć kontrolę nad tym, co aktualnie wyprawiało się w jego oraz nie tylko jego, życiu…- Nie teraz… Proszę, zaraz ci wszystko wyjaśnię. Ale na razie pozwól mi to wszystko jakoś opanować…
-Nie!- krzyknęłam, zasłaniając dłonią buzię, przez co jedynie niezrozumiale bełkotałam.- Wyjaśnij mi to wszystko! Co tu się, do cholery dzieje?! W co ty się znowu wpakowałeś?! Albo nie… W co nas wpakowałeś?!- poprawiłam się szybko, zwracając uwagę na to, że życie Durma nie było już tylko jego życiem. Ono było również po części moje…
-Błagam cię… Nie teraz…- wyszeptał błagalnie, zatrzymując się na chwilę.- Muszę się najpierw z tym uporać…- spojrzał w prawą stronę, po czym podążył w stronę jedynego pustego pokoju. A ja? Ja zostałam sama… Stałam nieruchomo, nie potrafiąc wydobyć z siebie nawet najcichszego dźwięku. Bo coś się właśnie skończyło… Nie wiem co dokładniej,  ale wszystkie znaki na niebie próbowały mi to przekazać… Poinformować, że niedługo nastanie nowa era mojego życia. Tylko teraz pozostało jedno pytanie. Co ona ze sobą przyniesie? 

~*~

Witam! ;*
Przepraszam Was, że przybywam z opóźnieniem. Tak wiele spraw nałożyło się na siebie, że ledwo wiązałam koniec z końcem…
Ale już niebawem wakacje! ;D Jeszcze tylko tydzień, a nastaną dwa miesiące błogiej laby.
Mam nadzieję, że trzynastka nie okazała się pechowa i przypadła Wam do gustu. ;D
Korzystając z okazji, miałabym do Was pytanie, ponieważ ostatnio moja wizja na to opowiadanie znacząco się zmieniła. W związku z tym, mam więcej fanek Erika czy Michiego? :D
Zamieszczajcie swoje opinie w komentarzach. Czekam niecierpliwie! <3
Całuję! ;*



piątek, 12 czerwca 2015

Dwanaście



 

„Czasem wzrok podąża tam, gdzie kieruje go serce,
nie umysł.”
J.R.
Któregoś dnia każdy człowiek spotka kogoś wyjątkowego dla jego serca. Człowieka, który rzuci na kolana jednym swoim uśmiechem. Kto zniewoli duszę niepowtarzanym spojrzeniem i stanie się jej Panem już na zawsze.
To uczucie przyjdzie zupełnie niezapowiedzenie. Nieproszone. Możliwe, że niechciane. Lecz w rzeczywistości, to naprawdę piękne, będąc jednocześnie niebezpiecznym eksperymentem.
Czekajmy zatem na chwilę, kiedy kula ziemska niespodziewanie przechyli się, wskazując nam tę jedną jedyną osobę. Przeznaczenie jest nieuniknione. Nie da się go oszukać. Ono i tak nas dopadnie. Pamiętajmy jedynie, że zwodzenie przeznaczenia, równoznaczne może być z cierpieniem… Dodatkowym cierpieniem, czego zapewne nie chcemy…
-Powinnam cię teraz znienawidzić. Zdajesz sobie z tego sprawę?- powiedziałam na powitanie, widząc wyłaniającą się zza drzwi postać Erika.  Znienawidzić? Tak, dokładnie. Miałam mu za złe to, co ze mną zrobił. Że mnie zniewolił. Pozwolił poczuć się w tej sposób, jak jeszcze nigdy się nie czułam…
-Jess, co ty tutaj robisz?- zdołał wykrztusić, przecierając oczy.- Jest 4.00  nad ranem. Każdy normalny człowiek o tej porze śpi, a nie urządza  sobie wycieczki wokół Niemiec…- byłam do tego stopnia zdeterminowana, że nie patrzyłam na zegar. Mogłabym zrobić wszystko, byleby poczuć w końcu jego ciepło i silne ramiona, w których nie czułam żadnych nieprzyjemnych doznań, które raz po raz fundował mi los…
-Erik… Ja chyba coś poczułam. Coś silniejszego…-  wychlipałam przez łzy, które spływały po moim zimnym i czerwonym  policzku. Niby sama do tego usilnie dążyłam, jednakże Erik był osobą, która zaakceptowała mnie w całości. Razem z pakietem mej czarnej przeszłości… No tak, wiem. Ona nie była moją winą. Ale… Jednemu to przeszkadzało…
-Co znaczy słowo „chyba”?- rozbudził się na chwilę, lustrując moją  sylwetkę uważnym spojrzeniem.- Co ty powiedziałaś?- wydukał z siebie, czekając niecierpliwie na odpowiedź, która przesądzić mogła o ogromie spraw w jego, jak i moim, życiu.
-To, co słyszałeś- powiedziałam przybita. Mimo wszystko, bolało… Nie chciałam czuć czegoś takiego. Nie teraz. Nie tak wcześnie… Niekoniecznie w stosunku do Erika.- Pomożesz przetrwać mi ten czas?- zapytałam cienkim głosem, wtulając się w umięśniony tors Niemca. Ciągle miałam nadzieję… Wierzyłam, że pomiędzy wierszami odczyta moje zamiary… Nie umiałam powiedzieć tego wprost. Było mi ciężko. Za ciężko…
-Oczywiście, że ci pomogę, księżniczko…- powiedział troskliwie, czochrając moje włosy. Uśmiechnęłam się w duszy. Czemu on był do tego stopnia dobry, troskliwy i ciepły? Dlaczego akurat on posiadał w sobie to, czego tak bardzo potrzebowałam? - W co ty się wpakowałaś znowu, co?
-W ciebie…- wyszeptałam cichutko, spoglądając w tęczówki Erik.- Jakoś nie umiem sobie tego wszystkiego poukładać bez ciebie…- wyznałam, po czym poczułaś na sobie dotyk delikatnych warg Erika, które obdarowywały moją  skórę namiętnymi pocałunkami nie tylko w usta, lecz przede wszystkim sięgały one szyi oraz obojczyka.
-Jessica…- przerwał na chwilę nasze pieszczoty.- Ale ja mogę cię zranić…
                                                                                                                                                                    „Oczy widzą,
uszy słyszą, a serce i tak wie swoje.”

M.H.
Osoba, która jako pierwsza potrafi wysilić się na przeprosiny, jest najbardziej odważna ze wszystkich. Niełatwo jest się przyznać do własnych błędów. Jeszcze trudniej z nimi żyć. A zdecydowanie najciężej jest przyznać przed sobą, że się takie błędy popełniło… Byłem odważny? Nie. Co z tego, że zakładałem na nogi narty i potrafiłem zdobywać kolejne rekordy skoczni, skoro nie potrafiłem wykrztusić ze swego gardła słowa „przepraszam”?
I siła… Ona również odgrywa w życiu człowieka istotną rolę. Czy Sarah była na tyle silna, aby mi wybaczyć? Sam nie wiem… Wielokrotnie okazywała swoją siłę, puszczając płazem kolejne wybryki z mojej strony. Udawała, że nie widzi czegoś, co tak bardzo razi po oczach. Była silna, lecz czy tej siły nie wykorzystałem już zbyt dużo? Czy oby przypadkiem nie zmarnowałem już wszystkich swoich szans? Ten cios miał być przecież tym najbardziej dotkliwym…
Zapomnienie też nie wchodziło w grę. Nie potrafiłem tak po prostu odejść i o wszystkim zapomnieć, co wiązało się z tym, że nigdy nie będę w pełni szczęśliwy.  Ale… Czy ja w ogóle chciałem zapomnieć? Z jednej strony tak. To wszystko skumulowane razem, potrafiło jedynie niszczyć. Nie było czymś, co mogłem wziąć na własne barki, ale z drugiej strony… Jedynie wspomnienia sprawiały, że to, co straciłem, wciąż było blisko mnie…
-Michael, kto to jest? Kim jest ta kobieta?!- pisnęła na powitanie Sarah, która moją i nie tylko moją sylwetkę, badała czujnym wzrokiem. I znowu… Kolejny raz strach był obecny w jej tęczówkach. Znowu się bała. Niby mi ufała, lecz w duszy w dalszym ciągu obawiała się, że dam ciała… Że coś zepsuję do tego stopnia, że możliwa naprawa nigdy nie będzie możliwa. W zasadzie nie myliła się…
-Uspokój się, skarbie- ucałowałem jej policzek na powitanie, by zbudować sobie nieco stabilniejszy grunt. Tak, by wszystko wyglądało na jak najlepszy porządek. Że wizyta owej brunetki w naszym domu, nie ma żadnego złego podłoża, które mogłoby zrujnować nasz związek.- Lea, idź na górę. Ten po lewej, to twój pokój- powiedziałem ciepło do dziewczyny, wysyłając jej porozumiewawcze spojrzenie.
-Czy może mi w końcu ktokolwiek wyjaśnić to, co tutaj się dzieje?!- krzyknęła w stronę brunetki, której czarne jak kawa włosy, doskonale kontrastowały z bladą twarzą. Ta, jednak posłusznie wypełniła moją prośbę. I tę, którą miałem do niej przed wizytą tutaj oraz tę, którą przed chwilę ku niej skierowałem. Była dobrym człowiekiem. Nie to, co ja… Głównie dlatego chciałem jej pomóc…
-Sarah, mówiłem, żebyś się uspokoiła, tak?- uśmiechnąłem się subtelnie, ujmując jej twarz w dłonie. Kiedy ja w ogóle zdążyłem  nauczyć się tak doskonale grać? Przecież to nie byłem ja, do cholery… Michael nie potrafiłby tak doskonale udawać i kłamać…- Lea jest tym problemem Stefana, o którym ci wspominałem…- pociągnąłem ją w stronę salonu, swobodnie opadając na kanapę.-Jest w ciąży. Stefan, jak to Stefan… Lekkoduch. Wystraszył się, a Lea nie ma nawet gdzie mieszkać, bo właściciel właśnie niedawno wypowiedział jej umowę najmu.
-I ty masz się nagle zajmować dzieckiem Stefana?!- krzyknęła, lecz jej dłoń drżała już mniej. Udało mi się. Postawiłem odpowiedni krok do przodu. Uwierzyła mi. Zaśmiałem się w duchu. Może jednak jakoś się z tego wyliżę?
-On uciekł- westchnąłem, ukrywając twarz w dłoniach.- Niewiadomo, gdzie się podziewa, a  zrozum, że nie mogę dopuścić do tego, żeby popełnił największy błąd w swoim życiu. Jestem jego przyjacielem- wypomniałem, jakbym chciał zakomunikować dziewczynie, że Stefan został moim jedynym przyjacielem…
-Jak długo ona będzie u nas mieszkać?- zapytała przez zęby. Jak długo? No właśnie… Jak długo Lea mogła tutaj zostać?Tak długo, jak  mogłem ukrywać, że to ja jestem ojcem dziecka, które niebawem wyda na świat owa brunetka…
-Dopóki kilka spraw się nie wyjaśni- powiedziałem nieco zmieszany, składając na jej czole całus. Jedynie pieszczotami, które zresztą były udawane, mogłem ugrać cokolwiek…
-Ona zajmuje pokój naszego dziecka- rzekła z urazą, wysyłając mi spojrzenie pełne żalu. Dziecko? Kolejne?! Czy ona starała się coś zasugerować? Poczułem uderzenie. Nie, nie w jedno konkretne miejsce. To był ból, który promieniował wzdłuż mojego ciała, a którego fala najbardziej uderzyła w moją duszę… O ile ona jeszcze zasilała moje wnętrze…
-Sarah…- wyszeptałem, łamiącym się głosem. Czy zauważyła, że właśnie w tym momencie wszystkie moje mięśnie napięły się?- Czy ty… Czy my… Będziemy mieć dziecko?
-Jak na razie nie…- powiedziała ze smutkiem, jakby naprawdę już teraz, nawet w tej chwili, chciała urodzić dziecko. Skąd ten pośpiech?- Ale myślałam, że już niebawem będzie nas trójka. I tego właśnie chcę. Czuję, że to najlepszy czas, Michael- zwróciła się do mnie „Michael”? No tak… To sprawa faktycznie jest poważna…

Aby znaleźć miłość nie pukaj do każdych drzwi.
Gdy przyjdzie Twoja godzina, sama wejdzie
do twojego domu, życia, serca.”
J.R.
Lubiłam go trochę bardziej niż powinnam. Trochę bardziej niż mogłam, niż mogło mi być dane i przyzwolone. Lubiłam trochę bardziej niż wypada, stąpając po cienkiej granicy z obsesją.
Lubiłam zdecydowanie za mocno….
Zakochałam się? A może moje uczucia można było nazwać już miłością? Sama już nie wiem… Wszystko działo się za szybko. Niedawno rozstałam się z Thomasem, a teraz? Pojawił się Erik. Nie potrafiłam się ogarnąć. Nie umiałam zrozumieć, zaakceptować własnego zachowania. Uczuć, które mną miotały, lecz one naprawdę były zbyt potężne, abym mogła się im przeciwstawić…
Tylko przy podejmowaniu decyzji, nie mogę się pomylić. Niech wszystko, co możliwe, chroni mnie od pomylenia zakochania z miłością, proszę… Ludzie dostatecznie często to robią. Za często. Myślą, że kochają, choć tak naprawdę są tylko zakochani. Niewielka różnica? Nic bardziej mylnego. Ludzie nie zdają sobie nawet sprawy jakim głębokim i silnym uczuciem jest miłość. A zakochanie? To jedynie przelotne uczucie, które łatwo odrzucić można w kąt, pokrywając kurzem zapomnienia.
Pamiętaj, Jessica! Zakochać możesz się wiele razy. Kochać możesz tylko raz… Muszę to pamiętać… Muszę dokładnie to sobie powtarzać, aby nie cierpieć kolejny raz…
Obudziłam się późnym popołudniem, wtulona w nagi, ale za to gorący, tors Erika. Na pierwszy rzut oka, myślałam, że to tylko piękny sen. Miraż, który niebawem się skończy, przenosząc mnie z powrotem do codzienności. Ale nie. To działo się naprawdę. Stałam się być godna poczucia ciepła oraz oddechu na  karku urokliwego Niemca, który obezwładnił wszystkie moje myśli.
Uśmiechnęłam się subtelnie, ciesząc się w duszy jak mała dziewczyna z tego, co zostało mi właśnie darowane. Przez krótką chwilę gładziłam swym kciukiem po szorstkim policzku chłopaka. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy w dalszym ciągu. Ciepło wypełniało me wnętrze. Łaskotało oraz pieściło od środka w niesamowity sposób…
-Dzień dobry, księciuniu- ucałowałam czubek nosa Niemca, kiedy otworzył swe powieki.
-Witaj, księżniczko- odpowiedział, lecz nie odwzajemnił się żadnym czułym gestem ze swojej strony, co wzbudziło pierwsze obawy.
-I jak się spało?- zapytałam aksamitnym głosem, przyłapując się jedynie na jeszcze większym uśmiechu na swych ustach. To było dla mnie tak piękne, że wręcz niewiarygodne…
-Nienajgorzej…- powiedział oschle, po czym oddalił się ode mnie na znaczną odległość. Co poczułam? Zranienie. Tylko to. Nic więcej.- A tobie jak minęła noc?- odezwał się ponownie po chwili ciszy, siadając na skraju łóżka.
-Noc dosyć dobrze- uśmiechnęłam się pod nosem, siadając na kolanach chłopaka.- Ale poranek nieco gorzej… Coś nie tak?- nie patrzyłam w tęczówki chłopaka, a jedynie błądziłam dalej dłońmi po jego klatce piersiowej w poszukiwaniu jednego punktu, który pragnęłam, by należał do mnie. By bił tylko dla mnie. Nikogo ani niczego więcej… Serce…
-Jess, ja mówiłem, że cię zranię… Ty nie słuchałaś…- mówił jak struty, ściągając mnie ze swoich kolan.
-O co ci chodzi?- spytałam, marszcząc brwi.- Dlaczego miałam słuchać głupot? Ty nie jesteś taki- powiedziałam szczerze, pomimo iż zdawałam sobie sprawę jak banalnie brzmią w tej chwili te słowa.- Gdybyś faktycznie chciał się mną zabawić, nie prowokowałbyś mnie tak wiele razy. Nie szukałbyś mnie ani wtedy na gali… No wiesz…
-Nie znasz ludzi- oznajmił łagodnie, patrząc w pełne nowonarodzonego bólu  niebieskie tęczówki dziewczyny. Czyli moje. Scena jak z filmu… I podobnie się czułam. Jakbym była w filmie. Przereklamowanym dramacie… Głupim „Love strory”, gdzie dziewczyna zawsze zostaje zdradzona i zraniona…- Mam kogoś, kogo naprawdę bardzo kocham albo kochałem, bo teraz pojawiłaś się ty i zawróciłaś w mojej głowie… Nie wiem… Nie wiem pojęcia  z kim chcę być na poważnie…- i co wówczas poczułam? Nie poczułam nic. Absolutnie nic. Jedynie usłyszałam, jak moje serce kolejny raz łamie się na pół…
-Kogo naprawdę kochasz?!- krzyknęłam, sprawując Niemcowi siarczyste wymierzenie w policzek.- Gdybyś ją naprawdę kochał, nie przespałbyś się ze mną!
-Można powiedzieć, że zrobiłem to dla ciebie…- rzekł nieco zniesmaczony sytuacją.- Sama żywcem pchałaś mi się do łóżka. Jess, jestem tylko facetem. Ty też jesteś atrakcyjną kobietą- mówił, patrząc nieustannie w moje zaszklone oczy. Gdzie zdołałam skumulować ból, by nie wybuchnąć?- Było fajnie, jesteś naprawdę świetną dziewczyną, ale to tylko tyle mogę ci powiedzieć- dokończył, kierując swe kroki w stronę przestronnej kuchni z aneksem kuchennym.
-I czemu ja ci nie do końca potrafię uwierzyć?- pytałam jakby samą siebie,  ruszając natychmiastowo za chłopakiem. Ostatnią rzeczą jaką mogłam zrobić, to popuścić. Chciałam być wreszcie szczęśliwa. Chciałam coś czuć. Czy to tak wiele? Już nie obchodziła mnie tamta dziewczyna. Będę egoistką. Trudno. Chcę być szczęśliwa i to jest najważniejsze!
-Nie mam zielonego pojęcia- odparł, odwracając się do mnie tyłem. Nie chciał na mnie patrzeć? Ha, czyli wcześniej kłamał! Nie jestem dla niego kompletnym zerem. Cel zatem jest jeszcze bliżej niż myślałam… Nie czekając na nic więcej, wtuliłam się z powrotem w  jego tors. To nic, że nadal próbował jakoś uwolnić się spod mojego uścisku. Teraz ten upór był mi właśnie najbardziej potrzebny…
-Widzę, jak na ciebie działam- powiedziałam pewnie, gładząc opuszkiem palców wyrzeźbione mięśnie na jego klacie.- Nic, co się stało, nie jest przypadkiem ani litością z twojej strony, Eriś- po raz pierwszy w ten sposób zdrobniłam Jego imię. Wniosek? Niezwykle mi się to spodobało.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie, Jess- usadowił mnie na wysokim blacie kuchennym, a moją twarz od jego dzieliły marne centymetry. Nikt nie znał moich chęci wykonania jednego, a gwałtownego ruchu, by kolejny raz zaznać smaku jego ust… Pokusa była tak cholernie silna.- Jesteś dla mnie ważna. Pomiędzy nami zaiskrzyło chyba już od samego początku. Wiem, że tak było zarówno z mojej, jak i twojej strony, ale… Zapomniałem się. Przy tobie jakoś reszta świata zniknęła, że zapomniałem nawet, że kogoś mam… Wiem, że to brzmi beznadziejne, że jestem skończonym dupkiem, ale tak było… Sprawiłaś, że zapomniałem o Bożym świecie…
-Więc czemu nie chcesz spróbować? Razem jest nam naprawdę dobrze…- wyszeptałam, kładąc dłoń na jego policzek. Kolejny raz z bliska mogłam podziwiać piękno jego tęczówek. Nigdy wcześniej nie poznałam nikogo takiego, który mógłby w ten sposób czarować mnie samym swym spojrzeniem…
-Nie chcę rezygnować z długoletniego związku, dla czegoś, co dopiero się rozwija… Niewiadomo, co przyniesie ze sobą los, a… nie chcę ryzykować…- mówił, a ja poczułam w swoim wnętrzu jedynie nieprzyjemne gorąco. Oszukał mnie, a teraz sugeruje, że zbyt krótko się znamy, żeby mógł zrezygnować z tamtej? Aż dziwiłam się samej sobie, że zachowałam ten sam stoicki spokój, a na twarzy nie zagościłam, adekwatnego do stanu mojej duszy, wyrazu.
-Można sobie być z kimś nawet przez kilkanaście lat i nie poczuć nic szczególnego- wyszeptałam kolejny raz, patrząc szczerym wzrokiem na Niemca.- Ale można również być z kimś przez dwa dni i poczuć dosłownie wszystko. Czas to nie miernik, Erik. Nie w sprawach uczuciowych…


-I ty mu to tak po prostu wybaczyłaś?! Pozwoliłaś sobie na to, żeby facet, który cię oszukał, miał u ciebie jakiekolwiek szanse?! I jeszcze sama go o to prosiłaś?! Jessi, czy ty całkowicie zgłupiałaś?! Rozum ci odebrało?!- słyszałam krzyk Michiego, który zawsze w takich sytuacjach patrzył na mnie tym samym wzrokiem, który znałam już od dawna, a który był dla niego charakterystyczny.
-Nie oszukał mnie- powiedziałam spokojnie, bagatelizując wrzaski blondyna. Teraz to moje szczęście było najważniejsze, a jego mogłam zaznawać jedynie przy boku Durma.- Nie zapytałam go o to, czy jest z kimś związany. To mój błąd.
-I ty go jeszcze bronisz?!- najeżył się. I jak ja miałam być spokojna, skoro każdy od samego rana wystawiał mnie na tak poważną próbę?!- Zdradził tamtą, ciebie również może to spotkać. Tacy dranie się nie zmieniają!- skąd on był tego taki pewien? Czemu oceniał Erika, skoro jeszcze nie zdążył go poznać? Już miałam ochotę wypomnieć mu, jakim draniem przed laty był właśnie on… Ale… ja przecież nie miałam mu tego za złe…
-Obiecał, że rozstanie się z Susanne- posłużyłam się właściwym imieniem byłej partnerki Erika.- Nie ma co roztrząsać sprawy. Myślałam, że będziesz się cieszył z powodu, że w końcu znalazłam kogoś właściwego…- wypomniałam z wyrzutem, a na jego twarzy wymalowało się zmieszanie. Trafiłam w czuły punkt. A jednak… Udało mi się.
-Ja po prostu nie chcę, żebyś cierpiała…- pisnął cienko, spuszczając wzrok na dół. Tak bardzo chciałam teraz pogłaskać jego policzek, uśmiechnąć się szeroko i powiedzieć: „Nie martw się. W razie czego, wiem, że mam ciebie”, ale nawet to było mi zabronione…
-Michi…- westchnęłam, co sprawiło, że przeniósł swój wzrok na moją osobę. Nienawidziłam tych naszych internetowych rozmów… Niby go widziałam i słyszałam. Ale… Nieustannie musiałam się ograniczać. To wszystko było takie sztuczne, sztywne… Niepodobne do naszych prawdziwych rozmów…- Przy Eriku czuję to, czego nigdy nie czułam przy nikim innym… Jeszcze nigdy w życiu żaden mężczyzna nie działał na mnie w ten sposób… Na żadnym tak cholernie mi nie zależało…- i dopiero po dłuższej chwili namysłu uświadomiłam sobie, że najprawdopodobniej wbiłam szpilę w jego serce. Tak to jest mówić bez namysłu… Nigdy nic nie czułam nic podobnego, niżeli to, co było w przypadku Erika? Nigdy na nikim mi tak nie zależało? Powinnam oszczędzać słowo „nigdy”…
-Cieszę się, że znalazłaś kogoś takiego, przy którym wszystkie zegarki chodzą zbyt szybko, a przy którym każda noc jest za krótka na sen- powiedział, uśmiechając się blado. Na przymus. W taki sposób, jak nigdy nie lubiłam… No tak. Czyli jednak jakoś musiałam urazić jego uczucia.- W końcu naprawdę możesz być szczęśliwa…
-Pięknie to powiedziałeś…- rzekłam z zadumą, czując swego rodzaju ulgę. Bo Michi w końcu zaakceptował moją decyzję. Pierwszy raz od dłuższego czasu nie naciskał na mój powrót. Pogodził się z tym, co robię. Wierzył mi, choć dziwnie to okazywał…- Powiedziałeś już Sarah?- szepnęłam ledwosłyszalnie, przechodząc do innego, bardziej kłopotliwego dla blondyna tematu…
-Powiedzmy…- wyszeptał równie cicho, a ja poczułam jak przechodzą mnie nieprzyjemne dreszcze. W co on się znowu wpakował? Był szczęśliwy, a nie umiał tego zaakceptować… To chore… Cóż, taka jest już niestety natura człowieka. Popełnia błędy i to nieustannie. Czasem one tylko zbyt dużo kosztują i za bardzo odbijają się na naszym życiu…
-Co dokładniej jej powiedziałeś?- zareagowałam gwałtowniej, lecz nie czułam żadnej złości. Jedynie przerażenie dawało mi się we znaki.
-Okłamałem ją…- wykrztusił ledwo, a serce w mojej piersi przybrało tempo szaleńczego galopu.- Powiedziałem, że Lea jest w ciąży ze Stefanem, który uciekł, bo przestraszył się ojcostwa…
-Że co?!- krzyknęłam zaskoczona, patrząc okrągłymi oczyma na człowieka, który znajdował się po drugiej stronie ekranu, a który w żadnym calu nie przypominał mojego Michiego, który był moim przyjacielem… On nie kłamał. Nie w taki sposób…
-Zrozum, że Sarah by mnie wtedy zostawiła!- uniósł się, lecz był to z pewnością krzyk rozpaczy oraz wołania o pomoc. Ba, wręcz błaganie o łaskę, której ja niestety nie mogłam mu ofiarować. Nikt nie mógł… Jedynie los znał dalsze karty…- Lea zgodziła się na razie grać. To naprawdę porządna dziewczyna…
-Skłamałeś, Michi!- pisnęłam, niemiarowo wciągając do płuc powietrze.- Oszukałeś Sarah w takiej sprawie! Czy ty zdajesz sobie z tego sprawę?!- nigdy nie tolerowałam kłamstw. Przynajmniej nie takich, które mogą z łatwością złamać komuś życie…
-Każdy kłamie…- bąknął, odwracając ode mnie wzrok. Przesłyszałam się? Może to wszystko tylko mi się śniło? Nie, to była jawa… Brudna, szara rzeczywistość, której szczerze nienawidziłam w tej chwili… Czułam to, co Michi. A on czuł nienawiść… Ta przypadłość nadal we mnie tkwiła.
-Ten, kto podąża za tłumem, zazwyczaj nie dojdzie dalej, niż tłum…- wypowiedziałam cicho myśli, które krążyły wokół mojej głowy.- Tylko samotne wilki mają szansę znaleźć się tam, gdzie jeszcze nikt nigdy nie był, a o to właśnie chodzi w życiu…
-No tak…- przytaknął, zagłębiając się w wewnętrznych refleksjach.- Od zawsze powtarzałaś mi, że nie sztuką jest iść drogą, którą idą wszyscy, tylko samemu wytyczać sobie nowe szlaki…- pamiętał… Nigdy nie pomyślałabym, że byłby w stanie zapamiętać to, co tyle razy ćwierkotałam mu nad uchem. A udawał, że nie słucha…
-Tak naprawdę w swoim życiu najcięższe walki toczymy sami ze sobą- powiedziałam wzruszona, uśmiechając się subtelnie.- Walczymy ze słabościami, lenistwem czy nawet brakiem odwagi. Teraz twój czas, Michi. Ty musisz stawić czoła temu, co cię chyba przerosło… Wiedz tylko jedno… Nieważne jak wielkie błędy byś popełniał, ja przy tobie będę… Wiesz dlaczego? Bo jesteś moim przyjacielem i nie wyobrażam sobie bez ciebie życia…

~*~

Hejooo. ;* 
Teraz jestem ciekawa, co sądzicie na temat Erika. ;D 
Co uważacie? Może macie  ułożony już jakiś scenariusz na przyszłość? :D 
 Kocham Was! ;** ♥