piątek, 11 września 2015

Koniec



 
Jessica
Stoję przed drzwiami tuż obok niego.  Patrzę na niego ukradkiem, nie mogąc nadziwić się temu, co odzyskałam dzięki Marco. Miał rację. Dzięki przebaczeniu, zyskałam naprawdę wiele...

-Nie płacz, Jess. Pamiętaj, że nic nie jest warte twoich łez. Jesteś wyjątkową młodą kobietą, którą osobiście podziwiam. Nigdy ci tego nie mówiłem, ale nie mogę nadziwić się twojej sile. Jesteś taka drobna, niewinna, a potrafisz przyjąć na klatę ciosy, które powaliłyby niejednego silnego mężczyznę. Wiem, że jestem ostatnim człowiekiem, którego chcesz słuchać, lecz żaden mężczyzna nie jest godzien tego, abyś po nim płakała…

-Ale…- szlochałam nieustannie.- ja…

-Wiem, co zrobiłaś- przykucnął obok mnie.- Odrzuciłaś go. Wyrzuciłaś ze swojego życia mężczyznę, którego ciągle kochasz, ale…- zająknął się na chwilę- musisz w końcu ufać samej sobie. Nie postąpiłaś tak bez przyczyny.
-Zostałam sama- płacz w dalszym ciągu władał moim ciałem.
-Nieprawda- zaprzeczył natychmiastowo.- Masz brata, rodziców… i mnie.
-Ciebie?- spojrzałam na niego zaczerwienionymi od płaczu oczyma.
-Mnie. Zawsze- potwierdził szeptem. Patrzyłam na niego, jakby niedowierzając w słowa, które przed chwilą usłyszałam.- Przyszedłem tylko zapytać, jak się czujesz. Nie chcę się narzucać i nie zdziwię się, jeśli mnie wyrzucisz, ale….- spojrzał na mnie znaczącym wzrokiem. Zmienił się. Nie tylko wewnętrznie, lecz przede wszystkim na zewnątrz. Jego cera stała się ziemista, z niebiańskich tęczówek uleciały, wcześniej hulające w nich, ogniki,  a całym sobą wyrażał zmęczenie- muszę wiedzieć. To dla mnie bardzo ważne.
-Jest dobrze- odparłam cicho, patrząc na niego z zafascynowaniem.
-Cieszę się… Nawet nie masz pojęcia jak bardzo- wyznał szczerze.- Dobrze, zatem ja już będę się zbierał. Nie masz zapewne ochoty mnie oglądać. Gdybym mógł kiedyś jakoś ci pomóc, dzwoń o każdej porze dnia i nocy. Mimo wszystko, chciałbym, abyś wiedziała, iż możesz na mnie liczyć- człowiek popełnia błędy, owszem. Każdemu należy dać drugą szansę, lecz jeśli już raz zostanie ona dana i nie będzie wykorzystana, a zaprzepaszczona, nie można już nawet liczyć na kolejną szansę, tym bardziej nie można się o nią upominać, nie mając pewności czy na pewno się podoła w przyszłości. Należy rozglądać się wokół siebie, nie mogąc przegapić tych, którzy mogą być naszą jutrzenką. Musimy być silni, uważni, czujni na każdym kroku, by nie przegapić tej odpowiedniej i w pełni zgadzającej się z naszą, duszyczki.
-Zostań ze mną…- chwyciłam go za rękaw.- na zawsze.
 

Pomimo zmęczenia, które teraz wypełnia moje ciało i stopniowo przejmuje nad nim kontrolę, uśmiecham się ciepło, jakbym w ogóle nie odczuwała wyczerpania. Niemalże w tej samej chwili poczułam jak uścisk, w którym tkwiła moja dłoń, przybiera na swej sile. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, nie kontrolując już reakcji mojego organizmu na odczuwane emocje, a uwierzcie, że było ich naprawdę multum, a co najgorsze- były bardziej niż różne. Od rozpaczy, poprzez strach, kończąc na radości, która rozpromieniała mnie od środka. To naprawdę frustrujące, ale i zarazem ekscytujące. Dziwne… Z tego wynika, iż składam się jedynie z przeciwności, paradoksów oraz braku logiki. Cóż, może to prawda? Przecież nigdy nie mamy pewności, iż robimy dobrze, a mimo to odczuwamy potrzebę odczuwania tych pozytywnych uczuć choć na krótką chwilę. Tak zbudowana jest już dusza człowieka. O ile sfera cielesna zawsze wie konkretnie czego tak naprawdę chcę, to ta druga, doskonalsza, sfera duchowa, słynie właśnie z tego, że nie wie czego chce. Na czym zatem polega jej doskonałość i fenomen? Nie rozumiem. Jestem jednak tylko zwykłym człowiekiem. Nie wszystko mogę pojąć, ba… Nigdy w życiu nie będę w stanie pojąć wszystkiego. Nigdy w życiu nie zrozumiem na czym opiera się ten złożony świat. Jednakże, czy z tego właśnie powodu mam zamykać się przed światem? Nie. Skoro już zostałam stworzona, powinnam cieszyć się tym życiem, czyż nie? Tym razem się nie mylę, a uwierzcie mi, że rzadko kiedy to się zdarza. Dlatego też, pamiętajmy! Pamiętajmy, że w życiu można nam popełnić błędów tyle, ile nam się żywnie podoba. Będziemy ich żałować, z niektórych natomiast będziemy się cieszyć i radować- zależy. Czasem będziemy płakać, to fakt, ale to łzy wpisane są w żywot ludzki i to niezaprzeczalna prawda. Jedno jest pewne. Po czasach ciemności, zjawi się w końcu światełko, które rozjaśni każdy dzień. Nie musimy być idealni i nieskazitelni, aby móc otrzymać szczęście w życiu. Przykład? Jeden z najprostszych, czyli ja. Mało we mnie z ideału i należy to przyznać. Bądźmy szczerzy… Niewiele potrafię, na dodatek słabo gotuję. Mam dwie lewe ręce, przez co często tłucze szkło, które nieumiejętnie posprzątane wbija się innym w stopy. Ranię. Czasem nieświadomie, ale jednak to robię. Każdy człowiek rani, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Mało kiedy potrafię zapamiętać imiona, a i w ogóle mam słabą pamięć. Ku ironii wszystkim, za słabą… Wiele razy zdarza się, że wmawiam innym swoje racje, mimo że zdaję sobie sprawę, iż nie są one słuszne. Mało we mnie z ideału, jak wspomniałam wcześniej. Mimo wszystko potrafię kochać, troszczyć się, umiem słuchać, a i także podać dłoń, kiedy osoby, na których mi zależy właśnie tego potrzebują. Moim problemem przez całe życia była nieumiejętność poradzenia sobie z zimnem i obojętnością. Samotność niszczyła mnie najbardziej. Musiałam mieć kogoś przy sobie w każdej sytuacji. Taka byłam. Mało idealna, przewrażliwiona na wielu punktach. Trudno. Od czasu, kiedy dostałam nowe życie zmieniłam wszystko w swoim świecie. Mówiłam tylko i wyłącznie prawdę. Spotykałam się z człowiekiem, który był moim przeciwieństwem. Nauczyłam się mówić „nie”, gdy coś mi nie pasowało. Nie przejmowałam się rzeczami materialnymi. Nie planowałam niczego. Wyznawałam miłość, kiedy tylko ją odczuwałam. Śmiałam się z głupich żartów. Płakałam, kiedy miałam na to ochotę. Przepraszałam, nie unosząc się dumą. Śmiałam się tak długo, aż brzuch mnie nie rozbolał. Nie tłumiłam w sobie emocji. Nie rozpamiętywałam przeszłości. Żyłam. Rozumiecie? Żyłam, niczego nie żałując. I wiecie co? Wyszłam na tym całkiem dobrze. Ba, cóż ja mówię? Zyskałam w życiu w końcu to, co najważniejsze… Szczerze? Czasem myślę, że to jedynie piękny sen. Prawdą okazała się być teza, że szczęście przychodzi po tym, kiedy przestaje się jedynie narzekać na problemy, które dręczą nas w teraźniejszości, lecz przybywa wtedy, gdy doceni się naprawdę to, jak wiele już za nami. Nauczyłam się kontrolować swoje myśli. Tylko fakt, że zmieniłam całkowicie swoje wnętrze, sprawiło, iż dziś umiem doceniać o stokroć bardziej to, co zostało mi dane. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Szczęście nie przychodzi z zewnątrz. Ono jest w każdym człowieku. W jego duszy, nawet najbardziej odległych zakamarkach ducha człowieka. Czeka jedynie na właściwy moment, kiedy może zostać obudzone. Kiedy żadne myśli ani snute czarne scenariusze nie będą w stanie przyćmić potęgi narkotyku, którym jest szczęście.
-Jessi- z rozmyślań wyrwał mnie jego aksamitny baryton, którego mogłabym słuchać całymi dniami i nocami. Właśnie on uspokajał, ale i pobudzał. To on sprawiał, iż czułam się bezpieczna, ale także ten sam głos sprawiał, że moje mięśnie stopniowo kurczyły się, by potem rozluźnić i tak w kółko…
-Tak, kochanie?- spojrzałam na niego łagodnie, zatracając się po raz enty w treści jego cudownych oczu. Uśmiechnęłam się perliście, muskając delikatnie policzek chłopaka. Tego nigdy nie było mi mało. Nigdy. Jego dotyku, zapachu, głosu i widoku niesamowitych tęczówek nigdy nie zostanę nasycona do końca.
-Nareszcie jesteś moja…- wyszeptał prosto w moje usta, by po chwili wpić się nie z wyczuciem i subtelnością, która od zawsze go cechowała. Mimowolnie wyszłam mu naprzeciw, wtapiając swe dłonie we włosy ukochanego. Uwielbiałam mierzwić jego włosy. Zawsze były delikatne, świeże, jakby przeznaczone tylko dla mnie.
-Od zawsze byłam twoja… Tylko dla ciebie…- szeptałam, opierając się swym czołem o czoło mojego świeżo upieczonego męża.- Kocham cię…- mówiłam cichutko, przyłapując się na symbolicznej łzie wzruszenia, która niewiadomo kiedy wydostała się spod moich powiek.
-Ja ciebie też… Najmocniej na świecie…- ściszył swój głos do szeptu, zakładając za ucho niesforny kosmyk, który wydostał się spod starannie ułożonej fryzury. Spojrzał mi raz jeszcze głęboko w oczu, po czym pocałunkiem otarł łzę, która bezwładnie spływała po moim policzku. Wykrzywiłam usta w uśmiech, nie spuszczając oka z męża. Mój mąż… Jak to cudownie brzmi.
-Więc co teraz?- spytałam półgłosem, nadal nie kryjąc wzruszenia i radości. Zobaczyłam jedynie, jak chłopak otwiera przede mną drzwi do naszego nowego mieszkania, po czym bez słowa odrywa mnie od podłogi i przenosi przez próg nowego mieszkania.
-Tak, aby nam niczego nie brakowało- uśmiechnął się promiennie. Matko, tak bardzo chciałabym całować go w te idealne usta i nigdy, ale to nigdy, nie przestawać… O, nie… Nie umiem kontrolować własnych myśli. – Panna Młoda musi być przeniesiona przez próg.
-Kiedy zdążyłeś to wszystko przygotować?- spytałam podekscytowana, rozglądając się z zachwytem wokół siebie. Nieprzeniknione ciemności rozświetlało blade światło świec zapachowych. Wanilia. Kocham wanilię i ktoś doskonale o tym tutaj wiedział. Na ogromnym łożu z baldachimem w sypialni- płatki czerwonych róż, a wśród nich pojedyncza róża, którą ujęłam delikatnie w swe dłonie, zaciągając się jej słodkim zapachem.
-Nieważne…- powiedział półgłosem, ujmując moją twarz w swe rosłe i męskie dłonie.- Dla jednego twojego uśmiechu mógłbym stanąć nawet na uszach…- dopowiedział równie cicho, przygryzając prawy płatek mojego ucha.
-Musisz pomóc mi z tą kiecką- powiedziałam, przygryzając dolną wargę chłopaka, po czym odwróciłam się do niego tyłem, wskazując na cyrkonowe guziczki z tyłu białej kreacji, która dzisiaj zdobiła moje ciało w tak ważnym, jak nie najważniejszym, dla mnie… nie, przepraszam. Poprawka: nas… dniu.
-Z miłą chęcią- odparł, zbliżając się do mnie gwałtownie. Na jego ustach zobaczyłam zawadiacki, pełen dwuznaczności uśmieszek, który tak doskonale znałam i… kochałam. Tak, kochałam. Kochałam bez opamiętania. Kochałam do granic nieprzyzwoitości. Kochałam, pragnęłam go, znałam na pamięć i mimo że w tak cholerny sposób on mnie irytował… już wspomniałam o tym wcześniej- kochałam go. Do szaleństwa. Bez tchu. Bez wątpliwości. Banalnie do bólu. Aż do krwi.-Najpierw jedno ramiączko, potem drugie…- mówi hipnotyzującym głosem, całując delikatnie moje nagie ramię.-Teraz pora na te nieszczęsne guziczki…- kontynuował, a każdy ruch, który wykonywał był zmysłowy do tego stopnia, by pobudzać we mnie wszystkie możliwe instynktu. Wariowałam. Przestawałam być sobą, kiedy on w taki sposób mnie dotykał. Myśli zaczęły chodzić po najgorszych drogach…-  I jeden, i drugi…- szeptał, obdarowując całusami każdy milimetr mojego ciała, który wyłonił się zza białego materiału. Mimowolnie odchyliłam głowę do tyłu, rozkoszując się chwilą, gdzie na świecie zostaliśmy tylko my i pieszczoty, które niosły ze sobą tyle rozkoszy. Ziemia przestała się obracać wokół własnej osi.  Wszystkie prawa fizyki zostały zakłócone. My. Przyśpieszone oddechu. Sera bijące w tym samym szaleńczym tempie. Matko, tak bardzo go kocham…
-Ciebie również trzeba uwolnić z tego wszystkiego. Garnitur to zupełnie nie twój żywioł…- powiedziałam, gdy sukienka sprawnie zsunęła się po moim ciele na podłogę. W mgnieniu oka  odwróciłam się do chłopaka przodem, zaczynając siłować się z guzikami jego śnieżnobiałej koszuli. Uśmiechnęłam się pod nosem na widok jego nagiego torsu, którego temperaturę odczuwałam na swojej skórze, mimo że dzieliła nas pewna odległość. Byłam tak blisko. Tak blisko jego serca… Zarówno metaforycznie, jak i praktycznie. A przynajmniej tak się czułam. Czułam się kochana. Ważna. Potrzebna. Czułam się tą, bez której nie może żyć… Nie minęła chwila, gdy również spodnie mężczyzny znalazły się obok mojej sukienki. Nie zorientowałam się, gdy nasze ciała przywarły do siebie, a usta złączyły się w drapieżnym i zachłannym pocałunku. Tak, to było właśnie najlepsze. Ta cholerna świadomość, że mimo iż znajdujemy się nawet zbyt blisko siebie, nie możemy się sobą nawzajem nasycić. Byliśmy niczym więźniowie namiętności, którzy pragnęli tego więzienia, w którym się znajdowali. Kochałam. Wreszcie byłam szczęśliwa. Szczęśliwa w więzieniu uczuć. Teraz byłam szczęśliwa. Teraz w pełni. Bez pytań. Bez strachu. Nareszcie…  Jednakże, co charakteryzuje życie człowieka? Wiadome, że fakt, iż słońce nie może świecić zbyt długo. Nic nie może się obyć bez wtrącenia swoich trzech groszy bez Fortuny, która bawi się życiem każdego z nas…
-Poczekaj…- westchnęłam z trudnością odrywając się od męża. Pisnęłam w duchu, na samą myśl, jak mogę teraz nazywać swój największy skarb, który posiadałam.- Ja… Muszę ci coś powiedzieć…- dukałam ledwo, próbując uspokoić oddech. Usiadłam przed nim po turecku, nie krępując się ani trochę tym, że jestem ubrana jedynie w bieliznę. Spuszczając na krótką chwilę wzrok na dół, odważyłam się wypuścić ze swoich ust to, co było piękne. Być może najpiękniejsze… Cóż, ono na pewno takie jest. Jednakże, czy jest pisane akurat mnie?
Michael
„Nie mam już siły. Jestem zmęczona, rozumiesz? Wykończona tym, co robisz ze swoim i moim życiem. Nie chcę już słuchać twoich tłumaczeń, nie obchodzą mnie twoje obietnice. Nigdy mnie nie kochałeś, taka jest prawda. Gdybyś kochał prawdziwie, nie zostawiłbyś mnie nigdy. Ani kiedyś, ani teraz. Przepraszasz mnie? Mnie już nie ma. Jessi, którą znałeś, umarła. Nie ma jej, a wiesz dlaczego? Zabiłeś ją. Tak, zabiłeś mnie. Dwukrotnie wymierzyłeś w moje serce strzał, a ja nie zdołałam się już pozbierać. Teraz jestem ja. W niczym, absolutnie niczym, nie przypominam tamtej słabej psychicznie na twoim punkcie Jessici. Nie zamierzam ci już ulegać. Nie mam nawet takiego zamiaru. Stałeś się dla mnie zupełnie bezwartościowy, a wiesz dlaczego? Dlatego, że dopiero teraz dostrzegłam, iż ty nie potrafisz kochać nikogo. Zupełnie nikogo. Kochasz tylko siebie, bo tylko twój ból cię interesuje. Ja, Sarah oraz Lea jesteśmy tego najlepszym przykładem. Zachowujesz się okropnie, raniąc jedynie innych. Nie masz pojęcia, jak to jest poczuć się znów wyrolowanym przez osobę, którą kocham najmocniej na świecie. U mnie nie masz szans. Nie toleruję czegoś takiego, co prezentujesz ty. Zbyt wiele ran mi zadałeś. Dwa razy potrąciłeś moją duszę, a teraz przychodzisz jak gdyby nic się nie stało, tylko dlatego, że ryzyko zniknęło? Nie… Nie chcę cię więcej widzieć. Nigdy, słyszysz? Nigdy! Chcę o tobie zapomnieć. Nie istniejesz dla mnie. Wymażę cię z pamięci, bo ty na nią nie zasługujesz… Zwyczajnie nie zasługujesz… Ale wiesz co? Mimo wszystko, nie chcę bawić się w twoją grę. Życzę ci szczęścia, a i owszem. I tak dostaniesz to, na co zasługujesz, a jesteś wart jedynie takich czynów, jakimi ty się odwdzięczałeś innym dotychczas. Niech inni traktuję cię tak, jak ty traktowałeś mnie, Sarah i Leę. Nadszedł czas, by życie pokazało ci naprawdę swe prawdziwe oblicze oraz to, jak bardzo potrafi dać nam w kość. Tymczasem, ślę ci pozdrowienia z krainy samotności. Nie patrz tak na mnie. Jest mi w niej dobrze. Lepiej niż byłoby mi kiedykolwiek z tobą. Ty też będziesz cierpiał, zobaczysz… Wyjdź stąd teraz. Nie znam cię.”- znów odpłynąłem, a nie powinienem. Znów słyszałem w swojej głowie jej monolog. Ten sam, który mnie złamał. Pozbawił złudzeń. Zniszczył życie, lecz jak wyglądała prawda? Ona zawarta była w jej słowach. Nie zasługiwałem na nią. Nie zasługiwałem na nikogo, przede wszystkim na szczęście. Czy zapomnę? Nigdy. Już na zawsze w przed moimi oczyma zostanie obraz jej rozżalonych, lecz pewnych siebie tęczówek, które wyrażały więcej niż słowa. Co mogłem zrobić? Jedynie odsunąć się w cień. Nic więcej. Miliardy razy już to analizowałem. Tysiące łez wylałem, bo tak… Płakałem. Nie mam prawa się tego wyrzekać, ale na kontynuowanie żywota w marności przyjdzie jeszcze czas. W takiej chwili muszę się powstrzymać.  Nie wtedy, kiedy niemal wszyscy, którzy mi zostali, stawali na uszach, byleby tylko mi ulżyć. Choć trochę. Tak bardzo się starali… Doceniałem to. Można nawet powiedzieć, że byłem im wdzięczny za starania. Okazali się prawdziwymi przyjaciółmi, mimo tego że ja na takich nie zasługiwałem. Bo Jessi, wypowiadając swój monolog, miała rację. Zdaję sobie z tego sprawę w przeciwieństwie do tego, jak bardzo ją zraniłem. Bo w rzeczywistości tego nie wiem. Nikt nie wie oprócz jej samej. Bo prawda wygląda właśnie tak, że tylko ona wie, co tak naprawdę czuła. Jak bardzo musiała poczuć się zdradzona przez świat, którego ja byłem plonem. Nie… Stop. Koniec. Muszę pozbyć się uroczej szatynki z mojej głowy, przynajmniej na ten wieczór. Muszę… Chociaż spróbować oczyścić głowę, ponieważ na serce jest już zdecydowanie zbyt dużo. Ile było w nim Jessi, tyle było w nim bólu. Jessi było w nim pełno. Wniosek? Z człowieka racjonalnie myślącego, stałem się wrakiem, który w środku zwija się z bólu. Widziałem teraz gromadkę ludzi, którzy pogrążeni byli w gwarze oraz przyjemnym rumorze, który sami byli naczelnym powodem. Uśmiechnąłem się na tyle, ile było to możliwe. Stefan właśnie siłował się z grillem, próbując pokazać Lei, jaki to z niego „mężczyzna”. Na rękach czarnowłosa trzymała chłopca z blond włosami, który z zafascynowaniem obserwował wyczyny Krafta. Jego błękitne tęczówki doskonale komponowały się w zestawieniu z bladą skórą, a jego małe rączki wędrowały teraz w stronę Stefana, który jedynie ciepło uśmiechnął się do chłopca.
-Tata!- zawołał po swojemu. Znów poczułem ten niewyobrażalny ból. Kolejny raz… Jednakże, chyba już się do tego przyzwyczaiłem. Wcześniej nie sądziłem, że można przywyknąć do bólu. Ech, może nie chciałem się o tym dowiedzieć?
-Chodź, synku- brunet uśmiechnął się jeszcze szerzej, biorąc na ręce chłopca zafascynowanego żarzącym się ogniem.- Już niedługo a będziemy grillować razem- tym razem uśmiechnąłem się ja. Krzywo i pod nosem, aczkolwiek był to uśmiech. Taki, na jaki było mnie stać. Byli tacy szczęśliwi. Cała ich trójka. Uśmiechy na ich twarzach mogłyby ogrzać całą kulę ziemską. Stefan. Lea. Michael. Mały Michi, który nie znał do końca swojego pochodzenia. Prawdopodobnie nigdy go nie pozna. Nigdy nie będzie wiedział, kim jest naprawdę, lecz czy tak nie będzie dla niego lepiej? Będzie. Tylko Stefan ma szansę na stworzenie dla niego prawdziwego domu, rodziny. Ja? Wiem, straciłem już nadzieję na to, iż stanę się godzien tytułu, o którym marzy każdy prawdziwy mężczyzna, jednakże nie mogę być egoistą. Tutaj liczy się miłość za miłość. Miłość dziecka za szczerą, bezwarunkową miłość rodzica. Chęć zadowolenia z powodu pewnego mienia, nie wchodzi w rachubę. Cóż, najważniejsze jest dobro małego Michaela. Mojego syna. Nie… Stop. Zawróćmy. Ja go tak nie mogę nazywać. To dziecko Stefana. Już zawsze tak pozostanie…
-Sielanka kwitnie…- usłyszałem za swoimi plecami. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Gdzie byłaś?- zapytałem, robiąc dziewczynie miejsce obok siebie na drewnianej ławce w ogrodzie.
-Byłam po piwo- mrugnęła do mnie, stawiając mi przed nosem butelkę chmielowego napoju. Kolejna zmiana w moim życiu siedziała właśnie obok mnie. Zmiana na dobre. Dziewczyna, która uświadomiła mi, że jesteśmy sobie potrzebni bardziej niż woda rybom. Pomagaliśmy sobie wzajemnie. Ona mnie, ja jej. I tak to nam się plotło. Razem. Nie, nie byliśmy parą. Co to, to nie. Jeszcze nie czas. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu, wchodząc w związek, nie będąc pewien swych uczuć. Raz się już sparzyłem i nauczyłem się na przyszłość. Na razie byliśmy przyjaciółmi, którzy przeżyli razem bardzo wiele, nie znając się kilkadziesiąt lat, jak to bywa w niektórych przypadkach. Znaliśmy się niemal na wylot. Tak, i to wystarczyło, aby żyć razem w jasnych relacjach na co dzień.
-To dobrze. Przyda się- mruknąłem, upijając łyk piwa. Susanne spojrzała na mnie spod zmrużonych powiek. Ach, tak… Czy ja wcześniej wspominałem, że kobietą, która pomogła mi odbić się od dna była właśnie ta sama Susanne, która wcześniej namieszała w życiu Jessi i Erika? Chyba nie. Historia jednak nie jest zbytnio skomplikowana. Otóż, pewnego pochmurnego dnia, kiedy znowu miałem ochotę jedynie upijać i rozpaczać nad swoim marnym życiem, do mych drzwi zapukała Susanne. Nie wiedziałem kim jest, nie wiedziałem, co ona sobie wyobraża, wygłaszając mi kazanie na temat tego, iż muszę usunąć się w cień, aby Erik i Jessi mogli być szczęśliwi, gdyż ona nie zamierza pozwolić na to, żeby osoba tak ważna dla niej po raz kolejny cierpiała. I tak już zostało. Rozmawialiśmy niemalże cały dzień, jako obcy sobie ludzie, a zakończyliśmy tę rozmowę jako bliscy znajomi, o ile już nie przyjaciele. Rozumieliśmy się bez słów. Znajdowaliśmy się w takiej samej sytuacji. Ona kochała Erika, ja kochałem Jessi, mimo że żadne z nas nie mogło być szczęśliwe u boku swego jedynego. Użyczyłem Susanne dachu nad głową i tak to wszystko się zaczęło. Ona była niczym serum na moją zbolałą duszę i serce. Leczyła mnie swoim zrozumieniem i obecnością. Pomagała zaakceptować, zrozumieć los. Co ważne? Rzuciła nałóg. Jest tak silna…
-To niesamowite jak wszyscy stają na uszach, żeby tylko nam pomóc…- powiedziała z zadumą, doskonale wiedząc, co teraz chodzi po mojej głowie. Spojrzałem na nią, niemo przyznając jej rację. Spoglądaliśmy w ciszy na wszystkich znajomych, którzy dziś zawitali na grilla, którego organizatorami byli Stefan i Lea. Musiałby ktoś ich nie znać, aby nie wiedzieć po co to całe zamieszanie…
-Ciekawe, czy im się ułoży…- zachrypiałem, wypuszczając swe myśli na wierzch. Szybko tego pożałowałem, gdy zobaczyłem zgorzkniały i pełen bólu wzrok Susanne. Upiłem kolejny, głębszy łyk piwa, chcąc rozładować atmosferę, która stała się nienaturalnie gęsta.
-Uda… Teraz nie ma im kto przeszkadzać…- odpowiedziała cicho, również mocząc swe usta. Przytaknąłem, ukrywając na moment  twarz w dłoniach. Susanne również westchnęła bezsilnie. Bolało to każdego z nas. Tak samo. Dokładnie w taki sam sposób piekło. Trudno. Przynajmniej nie jesteśmy w bólu sami…
-A o czym wy tutaj tak rozprawiacie?- do stolika przysiadł się Stefan, który w dalszym ciągu trzymał na rękach małego chłopca, który uśmiechał się radośnie i beztrosko. Chciałbym być dzieckiem. Wszystkie problemy byłyby wówczas tak odległe. Dotyczyłyby każdego wokoło, lecz nie mnie…
-To co?- przysiadł się do nas również Didl, u którego boku nieodłącznym elementem stała się Eva. Uśmiechnąłem się pod nosem na tę myśl. Wcześniej byli zagorzałymi wrogami, potem przeżywali pierwszą miłość, następnie kolejny raz wkroczyli na teren wojny, by kolejny raz odwrócić sytuację niemal o 360 stopni i stać się nierozłącznymi. Tak, miłość jest cholernie dziwna…- Za co pijemy?
-Za to, że jesteśmy tutaj wszyscy razem i jest po prostu fajnie?- wyszczerzyła zęby Eva w swoim firmowym uśmiechu, który wcześniej mógł położyć na kolana niejednego mężczyznę, a teraz? W teraźniejszości jest zarezerwowany tylko dla Thomasa. Dalej potwierdzam, że miłość jest nawet więcej niż trudna i niemożliwa do pojęcia.
-Miałbym zdecydowanie lepszą okazję- odezwałem się gwałtownie, dostrzegając kątem oka zdziwiony wzrok Susanne. Ona już chyba wie, co chcę zrobić…- Dziś… dziś jest najważniejszy dzień w życiu waszej znajomej. Każdy z was wie, że Jessica dziś wychodzi za mąż…- zrobiłem krótką pauzę, jednocześnie głośno przełykając ślinę.- Napijmy się za jej szczęście i powodzenie na nowej drodze życia…
-O to, żeby Erik i Jessica mogli być wreszcie szczęśliwi!- krzyknęła z werwą Susanne, jednocześnie sprawiając swym okrzykiem, że cała reszta towarzystwa zamoczyła swe usta w trunku, nic więcej nie mówiąc. Wtedy poczuliśmy zwycięstwo. Tak, mówię w liczbie mnogiej, gdyż zarówno mnie jak i Susanne zalała wewnętrzna fala satysfakcji z własnej postawy. Wygraliśmy. Zwyciężyliśmy w walce ze samym sobą. To piękne. Udowodniliśmy wszystkim, że umiemy. Że jesteśmy silni. Że potrafiliśmy podnieść się z kolan po nieszczęśliwej miłości. Bo przecież właśnie po to te całe starania. To dlatego Państwo Kraft to wszystko zorganizowali. Po to, byśmy w ten dzień nie siedzieli sami w domu, upijając się i przepijając własny ból.  Byłem im wdzięczny, ponieważ może i mieli rację myśleć w ten sposób. Nie mam im za złe tego, iż chcieli pomóc. Irytuje mnie jedynie fakt, że nikt nie myśli o mojej sile, a bierze pod uwagę tylko słabości…
-Moje steki!- jęknął Stefan, podbiegając szybko do grilla. Jego śladami podążył także Thom, a Eva i Lea postanowiły pójść położyć małego Michaela. Znowu uśmiechnąłem się krzywo pod nosem, kiwając niedowierzająco głową.
-Ale ich zgasiliśmy- wychrypiała z tłumionym śmiechem Susanne. Zachichotałem, ukrywając twarz w dłoniach.
-Trzeba przyznać- przytaknąłem, chcąc już ostatecznie opanować swoje rozbawienie, które ogarnęło mnie zewsząd.- Nie doceniali nas, a co!- wyszczerzyłem się jak głupek, uważnie obserwując dziewczynę milimetr po milimetrze. Coś było nie tak… Zdecydowanie coś było nie tak…- Susanne?
-Hm?- otrząsnęła się po chwili swych wewnętrznych rozmyślań, obrzucając mnie niewinnym i rozmarzonym wzrokiem, który w dalszym ciągu obfitował w ból wpisany w życie.
-Kochasz go tak samo mocno?- spytałem, wypuszczając ze swych płuc powietrze. Dziewczyna na chwilę zamyśliła się, prawdopodobnie wracając do krainy, gdzie przebywała jeszcze przed momentem. Po co pytałem? Nie, nie po to, aby zadać jej niepotrzebny ból. Zwyczajnie czułem potrzebę, by ją o to zapytać. Chciałem wiedzieć. Chciałem usłyszeć prawdę z jej ust, mimo że doskonale ją znałem. Chciałem ponownie poczuć, iż nie jestem w tym beznadziejnym uczuciu sam.
-Michael…- westchnęła.- Z dnia na dzień coraz bardziej. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo chciałabym zawrócić czas. Chciałabym sprawić, by narkotyki nigdy nie wkradły się w moje życie. Chciałabym rozkochać jeszcze bardziej Erika w sobie. Chciałabym nawet zamordować Jessicę, zanim trafiła w taki sposób do serca Erika- przerwała, widząc mój pozbawiony aprobaty wzrok, opiewający jednocześnie w zirytowanie.- Przepraszam- wykrztusiła niemal natychmiastowo, poprawiając się na ławce.- I widzisz… Tak mi się plecie. Z dnia na dzień wpadam coraz bardziej. Im on jest dalej ode mnie, kocham go coraz bardziej i bardziej. Staram się nie myśleć, nie chcę nawet o nim myśleć. Pragnę go znienawidzić, ale nie umiem…- podniosła wzrok, patrząc na mnie przez łzy.- Wiesz dlaczego? Bo go kocham…- wyszeptała, ocierając pojedynczą łzę, która spływała po jej policzku.
-Spokojnie…- ująłem jej twarz w dłonie, wycierając kciukiem słoną ciecz.- Nie da się zapomnieć. Można się jedynie pogodzić, że nie możesz już niczego oczekiwać od tej wybranej osoby, że już nigdy nie będziesz dla niej ważny, że już nigdy nie będziesz mieć okazji wesprzeć jej, gdy zajdzie taka potrzeba. Trzeba jedynie spróbować się oswoić z myślą, iż on już wyszedł z twojego życia. Ty już to zrobiłaś. Jesteś silna. Poradzisz sobie ze wszystkim, lecz nie zapomnisz… Uczuć tak silnych i głębokich się nie zapomina.
-A ty, Michael? – wycedziła głosem zakłócanym przez niemiarowy szloch.- Kochasz nadal Jessicę?- jak to banalnie brzmiało…
-Kocham…- odpowiedziałem przygaszony.- Też nadal nie zapomniałem.  To tak cholernie podłe uczucie… Kiedy spojrzę na swoje dłonie, pamiętam jak trzymałem ją w tych dłoniach. Kiedy zamykam swoje oczy, widzę wszystkie chwile, które spędziliśmy razem. Od pierwszego pocałunku po ostatni. Z trudnością oddycham, gdy wypowiadam jej imię, aczkolwiek nadal pragnę to robić. Rozumiesz to? Bo ja nie- wziąłem głęboki oddech.- Ciągle widzę ją oczyma wyobraźni, gdy przechodzę obok znanych nam miejsc, zwłaszcza o tej cholernej kawiarenki z obrzydliwą kawą. Ale się pogodziłem, a tu już połowa sukcesu…
-Jesteśmy beznadziejni…- uśmiechnęła się blado, w dalszym ciągu walcząc ze łzami. Smutek w jej przypadku to nawet więcej niż za mało powiedziane. To czarna rozpacz, gdy nawet w uśmiechu bądź śmiechu widać w oczach człowieka smutek. To jedyny znak, iż w głębi duszy chce się jedynie płakać. Nic więcej. Bo się boi. Cholernie boi tego, co przed nią. Zresztą, mamy tak samo… Oboje jesteśmy beznadziejni.
-Susanne…- wykrztusiłem, czując, że w gardle staje mi ogromna gula. Bo faktycznie coś stąpnęło. Coś się zmieniło. Co dokładnie? Nie mam pojęcia. To szaleństwo. To „coś” nie daje i nie będzie dawać mi spokoju…- Mam ochotę zrobić coś głupiego…
-Co takiego?- zrobiła zdziwioną minę, nadal tocząc walkę ze słoną cieczką, która wisiała na koniuszku jej rzęs. Była wytrwała. Była mocna. Była zraniona, a nadal się męczyła z życiem, zamiast po prostu uciec. Uciec gdzieś w krainę narkotycznego raju, gdzie przebywała wcześniej. Nie poddawała się. Za to ją podziwiałem. To właśnie przez to rosła w moich oczach coraz bardziej z dnia na dzień.
-Bo…- zbliżyłem się do niej.- ja mam ochotę cię pocałować…- wyrzuciłem w końcu z siebie, będąc zaskoczonym tym o czym ja sam myślę. Na co mam ochotę. Nie wiem czemu. Nie wiem dlaczego. Nie obchodzi mnie to nawet zanadto…
-To faktycznie szaleństwo- powiedziała niemal natychmiastowo, odsuwając się ode mnie gwałtownie. Co poczułem? Nic. Wcześniej już wspominałem- jestem emocjonalnym wrakiem. Nie czuję praktycznie nic. Nic nie jest w stanie mnie złamać. Nic. Jest na świecie tylko jedna jedyna osoba, która jest w stanie wywołać u mnie jakiś bodziec.- Nie rób tego…
-No dobrze…- przytaknąłem, nie okazując żadnych uczuć. W zasadzie tak było najwłaściwiej. Nikogo nie oszukiwałem ani nie okłamywałem. Ja faktycznie niczego nie czułem i najprawdopodobniej nie będę czuł do końca swego życia.
-Bo ja chcę to zrobić pierwsza…- wyszeptała, po czym nie minęła nawet sekunda, a Susanne wpiła się w moje usta.
Po raz kolejny zgodzę się, iż jesteśmy beznadziejni. Susanne jest inna, ja jestem inny. Oboje kochamy. Bynajmniej nie siebie. Ona kocha innego mężczyznę, ja kocham inną kobietę i jesteśmy tego w stu procentach pewni. Jednakże, coś nas do siebie ciągnie. Jesteśmy jak magnesy. Przyciągamy się. Dzięki sobie wzajemnie funkcjonujemy. Tak, funkcjonujemy. To najwłaściwsze określenie. Nic więcej. Bez obietnic. Bez uczuć. Tak jest najbezpieczniej. Tak chcemy żyć. Nie możemy mieć o to do siebie pretensji ani nikt nie może nas o to obwiniać. Jest dobrze tak, jak jest. To nie związek, żeby była jasność. Właściwie sam nie wiem, co to jest. Przez to wszystko zrozumiałem tylko jedno: nie można cofnąć straconych chwil, podjąć innych wyborów, nie zakochać się tak żałośnie i boleśnie. Można jedynie postarać się, by kolejne dni miały w sobie choć namiastkę uśmiechu i prowizorycznego szczęścia…
Jessica
-Coś się stało?- zareagował niemal natychmiastowo, szybko zamykając mnie w swoich szczelnych i mocnych ramionach, które dostarczały mi nawet nadmiar ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Właśnie to uwielbiałam najbardziej. To, że gdy tylko Erik zobaczył na mojej twarzy cień zmieszania, zaraz po tym przytulał mnie mocno do siebie, jednocześnie ucząc dalej czym tak naprawdę jest miłość…
-Bo…- wzięłam głęboki wdech, przymykając na chwilę powieki. Wiem, że nie powinnam. Wiem, że nie to jest fair w stosunku co do Erika, lecz nie umiałam inaczej. Nie potrafiłam się nie bać. Nie umiałam zaakceptować rzeczywistości taka, jaka była. Strach- to on krztusił i zabierał tlen na tę chwilę. Spojrzałam na Niemca zaszklonym wzrokiem, uśmiechając się blado. Ujęłam jego dłoń, kładąc ją na swoim brzuchu.-będziemy mieć dziecko, Erik…- dokończyłam na jednym wydechu.
-My… my…- zaciął się, głaskając opuszkiem kciuka skórę na moim brzuchu.- Dziecko? Jessi!- popatrzył na mnie zaskoczony, po czym złożył na moich ustach delikatny i subtelny pocałunek całkowicie odzwierciedlający jego stosunek do mnie.- To wspaniała wiadomość! Tutaj jest cząstka ciebie i mnie. Coś, co połączy nas na zawsze. Ktoś, kogo malutkie stópki już na zawsze będą świadectwem naszej miłości- uśmiechnął się, patrząc z zafascynowaniem na swą rękę, która w dalszym ciągu gładziła mój brzuch.- Nie rozumiem tylko dlaczego bałaś się mi o tym powiedzieć- wytknął z wyrzutem.
-Erik…- westchnęłam głośno. Co mogłam mu powiedzieć? Jak wyrazić to, co czułam? Cieszyłam się. Cholernie się cieszyłam, że doczekałam takiego dnia, kiedy będę mogła powiedzieć: „jestem w ciąży”, lecz jednocześnie radość ta mieszała się ze strachem z powodu niepewności, iż kiedykolwiek wypowiem słowa: „jestem matką”. Owszem, nie ma co zakładać tych najczarniejszych scenariuszy, lecz to nie moja wina, że ktoś już kilka razy zostawił mnie w najbardziej kryzysowych sytuacjach mojego życia. Była bowiem osoba, której imienia teraz nie chciałam nawet wypowiadać. Zranił mnie zbyt mocno. To coś więcej niżeli tylko zabił. Ja umarłam, a nawet więcej… To on zniszczył mi psychikę. To on zepsuł cały życiorys…
-Jess?- ponaglił mnie zniecierpliwiony Drum, którego teraz dłoń gładziła moje kręcone włosy. Poniosłam wzrok, wracając z powrotem do rzeczywistości. Położyłam swą drobną dłoń na jego policzek, ckliwie przyglądając się chłopakowi.
-Bo dobrze wiesz, że nie będzie łatwo…- wyszeptałam, gdy jedna z łez wyrwała mi się spod kontroli.- Dobrze wiesz, jak wygląda moja sytuacja zdrowotna. Ja… ja… zwyczajnie mogę nie dożyć albo co gorsza maleństwo może…- przerwałam, nie potrafiąc nazwać rzeczy po imieniu.- Erik…- wybuchłam nieopanowanym płaczem, którego już w żaden sposób nie potrafiłam powstrzymać.
-Jessica…- odezwał się poważnie, unosząc mój podbródek do góry, bym zmuszona była spojrzeć mu prosto w oczy.- Nie pozwolę, żeby cokolwiek wam się stało, słyszysz? Razem przetrwamy wszystko. Nie pozwolę, aby mojej rodzinie cokolwiek się stało. A przede wszystkim…- barwa jego głosu stała się jeszcze bardziej zdecydowana i stanowcza- nie zostawię cię. NIGDY.
Wiedział o czym mówi. Wiedział, co obiecuje. Wiedział również do czego nawiązywał mój strach. Wiedział niemal wszystko o mnie i moich strachach. Tak naprawdę dopiero teraz, przy Eriku, rozumiałam co to miłość. Do niej należy dojrzeć. Nie można szukać jej na przymus. Ona przyjdzie sama. Czasem przychodzi oczekiwana, czasem zaś w najmniej pożądanym momencie. Zależy od tego, jaki pisany jest nam los. Wiadome jest jedno. Gdyby nie miłość, człowiek nic nie znaczyłby dla świata ani świat dla człowieka. Nieważne są drogie prezenty, czułe gesty, rozmowy- to nieodłączny element każdego związku, aczkolwiek najważniejsza jest wytrwałość i obecność tej drugiej osoby na dobre i na złe. Nie można patrzeć na własny ból i własne cierpienie. To mija się z celem. Gdy osoba ukochana cierpi, my cierpmy jeszcze bardziej, próbując ukryć przed nią swój ból. Kochajmy bez względu na wszystko. Nie bójmy się przeciwności losu, gdyż miłość wszystko przezwycięży. Kiedy na jednej osobie skupia się cały świat, wiedz, że to właśnie miłość czystej postaci. Gdy bardziej niż własnego szczęścia, pragniesz szczęścia drugiej osoby, również nie trać nawet czasu na zastanawianie się. To miłość. Nie błądź więcej. Nie szukaj. Jeśli natomiast to uczucie nie jest jeszcze tym właściwym, przyjdzie inne. Tego możemy być pewni. Trafimy w życiu zapewne na wiele nieodpowiednich osób, które mają nas czegoś nauczyć, coś pokazać. Każdy ma inną rolę. Ważne jest jednak, aby się nie bać. Róbmy to, co podpowiada nam serce. Na tym przeważnie zawsze wyjdziemy dobrze, nie męcząc się zanadto. Tam gdzieś, może nawet na drugim końcu świata, ktoś na nas czeka. Komuś jesteśmy pisani. Może już go znamy. Może dopiero poznamy. To nieważne. Takie jest już życie… Wręcz pełne ludzkich błędów, złych decyzji, złamanych serc. Utkane z nici nieporozumień, zakrętów, rozterek bądź zgryzot. Nasz żywot leży w rękach sił ponad ludzkich. To On ma w rękach ołówek, którym kreśli kolejne dzieje na czystych kartach naszego życia. To nie tak, że każde dzieło musi być nieskazitelne, estetyczne, piękne. To właśnie niedoskonałości, trudy, koleje czynią to dzieło wyjątkowym. To życiowa sól nadaje życiu smak. To ona sprawia, że nie możemy być niczego pewni, ponieważ w życiu nie ma prób. Od razu wychodzimy na scenę i odgrywamy główną rolę we własnym przedstawieniu. Co się nie uda, należy puścić w niepamięć. Zwyczajnie zapomnieć, uśmiechnąć się i grać dalej, aby żadne niepowodzenie nie było w stanie zniszczyć całego spektaklu. Bo takie właśnie jest życie…
Życie, które rysowane jest bez gumki do mazania…

~*~
Do samego końca, nie miałam zielonego pojęcia, co mam robić dalej. Miotałam się nieustannie, co robić dalej i jak zakończyć to opowiadanie. Zastanawiałam się nawet, czy nie pociągnąć tej historii dłużej, lecz w końcu doszłam do wniosku, że to nie miałoby już żadnego sensu. Wasze zdania także były niezwykle podzielone, ale uwierzcie, że każde słowo było dla mnie bezcenne. To one dodawały mi sił, kiedy pisałam ten epilog, a uwierzcie mi, że nie było wcale łatwo. Szkoła się rozpoczęła, więc jak wygląda moja rzeczywistość? Przychodzę ze szkoły i jedyne, co mi pozostaje to nauka do późnej nocy, a i tak, szczerze mówiąc, nie wyrabiam z wieloma obowiązkami. Zatem pisałam na każdej lekcji, kiedy tylko mogłam, pisałam, jadąc autobusem, pisałam nawet przy jedzeniu, podczas każdej wolnej chwili. To dzięki Wam się nie załamałam. Za każdym razem przypominałam sobie Wasze ciepłe słowa otuchy i wsparcia, wierzyłam, że jesteście ze mną i mimo że było ciężko ze wszystkim, jakoś dotrwałam i napisałam epilog. Dziękuję. ;*
To opowiadanie było chyba moim ulubionym. Pisało mi się go chyba najlżej, mimo momentów kryzysowych, które oczywiście nastąpiły. Właśnie WY sprawiłyście, że pisanie i kontynuowanie tej historii stało się dla mnie czystą przyjemnością. Dziękuję! ;* Nie sądziłam, że ta historia będzie dobra. W ogóle, do ostatniego momentu miałam chwile zawahania czy na pewno powinna ona ujrzeć światło dzienne. Udało się i okazało się, iż to opowiadanie jest dla mnie najwspanialszą przygodą. Dzięki WAM, pamiętajcie o tym, proszę. ;*
Nie będę tutaj wymieniać osób, które jakoś szczególnie mi pomogły, ponieważ każdy czytelnik był, jest i będzie dla mnie tak samo ważny. ♥ Kocham Was, powtarzałam Wam to od samego początku i Wy pamiętajcie o tym! Każde wyświetlenie było dla mnie powodem do ciepłego, przyjemnego uczucia na duszy, nie mówiąc o komentarzach. One mnie za każdym razem wzruszały. Nieważne czy były rozbudowane, czy składały się z jednego zdania. 
 ABSOLUTNIE KAŻDY KOMENTARZ BYŁ DLA MNIE TAK SAMO WAŻNY!
Moje słowa nie są w stanie odzwierciedlić wdzięczności, którą teraz czuję. W ogóle, nie wiem, co teraz powinnam napisać. Zbyt wiele emocji, uwierzcie mi... Mam głęboką nadzieję, że jednak epilog Wam się spodobał, a całe opowiadanie również jest przez Was jakoś tam zaakceptowane. :) 
Niektórzy już wiedzą, inni zaś nie, że zdecydowałam się na założenie nowego bloga. Serdecznie zapraszam na:
Zatrzymaj się! Zostań ze mną przez chwilę...  

 Tam już poznacie więcej szczegółów. :)
Na koniec, jeszcze raz chcę Wam podziękować. ;*
Prosiłabym także, aby każdy kto czytał, zostawił po sobie jakikolwiek ślad. Wystarczy nawet kropka w komentarzu, cokolwiek, bylebym tylko wiedziała, iż nadal jesteście.
BEZ WAS NIE BYŁOBY TEJ HISTORII. ♥ TO WY JESTEŚCIE ŹRÓDŁEM INSPIRACJI I NATCHNIENIA, ZATEM ŚMIAŁO MOŻNA POWIEDZIEĆ, IŻ JESTEŚCIE WSPÓŁAUTORAMI TEJŻE HISTORII. DZIĘKUJĘ ZA TAK CUDOWNE CHWILE ORAZ ZA TO, ŻE DALIŚCIE SZANSĘ MOJEMU OPOWIADANIU. ♥
KOCHAM WAS. ♥♥♥ 
Trzymajcie się!
Całuję, Klaudia. :) 
 





24 komentarze:

  1. Kocham, kocham, kocham <3! Nie umiem pisać dobrych komentarzy ale wiedz, że byłam i jestem pod wrażeniem twoich umiejętności i całej tej historii. Pozdrawiam ~ada

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli jednak Erik <33 Bardzo się cieszę, ponieważ kibicowałam mu od początku :)
    Teraz z niecierpliwością czekam na jedynkę na drugim blogu :*
    Pozdrawiam ♥♥
    /Julia

    OdpowiedzUsuń
  3. Popłakałam się :c
    Epilog świetny jak całe opowiadanie. Cieszę się, że Jess jest szczęśliwa :)
    Nie umiem napisać więcej, przepraszam...
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. O jej <3 Szczerze mówiąc takiego obrotu spraw się nie spodziewałam :) Wspaniałe opowiadanie. Cieszę się, że są szczęśliwi <3
    Co tu dużo mówić.... Jesteś genialna ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobry wieczór ♥
    Ojeju, no nie spodziewałam się tego, ALE
    cieszę się, że Jess jest szczęśliwa, bo to właśnie o to chodzi w życiu, nie? ♥
    Dziękuję za te cudowne opowiadanie :* Buziaki kochana :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Melduję się tutaj po raz ostatni ♥
    Od czego zacząć... szczerze mówiąc, mam tyle malutkich łezek w oczach, że nie widzę klawiatury :)
    Koniec po prostu mistrzowski. Kochana, czapki z głów. Najlepszy scenariusz, jaki mógł być. Trochę mnie jednak tutaj zaskoczyłaś, bo ostatnie rozdziały na taki finał nie wskazywały, ale życie jest bardzo nieprzewidywalne. Zresztą, doskonale to przedstawiłaś. Nie mniej jednak, Jess nareszcie jest szczęśliwa. Od początku na to zasługiwała jak nikt inny.
    I teraz najważniejsza część. Uwierz mi, nie znoszę pożegnań, po nigdy nie wiem, co mam napisać. Niezmiernie się cieszę, że pomimo tych chwil zwątpienia z nami zostałaś. Bo chyba warto było, prawda? :) Jesteś moim zdaniem, jedną z najlepszych blogerek. Piszesz genialnie. Zresztą, całe opowiadanie było świetne. I choć nie byłam z tobą od samego początku, to jestem dumna z tego, że mogłam ci towarzyszyć do końca. I czytać ten epilog. Dziękuję ♥
    Kochana, dużo weny, czasu przede wszystkim, bo szkoła to jednak podłe stworzenie, no i do zobaczenia na kolejnym blogu ^^
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękny epilog. Wspaniale przeprowadziłaś nas przez uczucia bohaterów.
    Jeśli mam być szczera to po pierwszej części Jessi myślałam, że nie zdecydujesz się który bohater ma dostać kolejną szansę i zostawisz nas z otwartym zakończeniem ;) Dylematy do samego końca, zdrapałam przez to lakier z paznokci.
    XYZa

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiesz, że po Tobie nie można spodziewać się absolutnie niczego? :))
    Jak opisać powyższy epilog?
    Nie wiem.
    Jest tak doskonały, tak perfekcyjnie napisany, włożyłaś w niego tyle pracy, że nie wiem jakiego słowa użyć, by było to godne słowo uznania...
    Przez ostatnie dni zastanawiałam się, co wymyślisz. Pozwolę sobie powiedzieć, że wydawało mi się, iż jako tako znam Twój sposób pisania i pomyślałam, że jak zawsze zrobisz mi na przekór i Jessi wybierze Durma... :)
    Jednakże po przeczytaniu początku myślałam, że to jednak Michi. Że to jednak z nim zechciała żyć Jessi. Ucieszyłam się. Ucieszyłam się, że Michael w końcu zrozumiał, że Jessi mu wybaczyła...
    Jednakże kolejna niespodzianka. ;) Niby przewidywałam taką opcję, ale mimo to, byłam zaskoczona.
    Jessi i Erik. Erik ciepły, Erik kochający, Erik troskliwy, Erik... idealny. ❤ Patrząc na jego postawę mogę przyznać, że jestem szczęśliwa. Szczęśliwa, że Jessi poznała, co to prawdziwa miłość i zaznała spokoju. A to nowe życie pod jej sercem? Znak. Znak od Boga, że będzie już tylko lepiej. Że została stworzona dla wielu prób i że każda jest w stanie przejść zwycięsko. :)
    Michael i Sus? No... tego to się w ogóle nie spodziewałam. xD Ale cieszę się. Skoro Jessica i Erik znaleźli szczęście, to i ta dwójka na nie zasługuje. Choć z pewnością ono nigdy nie będzie pełne...
    Cóż... Koniec, tak? :(
    Wiesz, jakie miałam ciarki na plecach i łzy w oczach czytając ostatnie słowa epilogu? Przypomniały mi słowa św. Pawła... " Miłość nie zazdrości,
    nie szuka poklasku,
    nie unosi się pychą;
    nie dopuszcza się bezwstydu,
    nie szuka swego,
    nie unosi się gniewem,
    nie pamięta złego". I tak jest z Jessi i Erikiem. Oni są oddani sobie, nie szukają niczego w innych... Są stworzeni dla siebie. Nie pamiętają złego... A Jess? Nie uniosła się gniewem. Wszystko mu wybaczyła.
    Ale ich I TYLKO ICH definicją miłości są te słowa: " Wszystko znosi,
    wszystkiemu wierzy,
    we wszystkim pokłada nadzieję,
    wszystko przetrzyma.". :')
    Nie pozostaje mi nic innego jak powiedzieć jedno szczere, wydobyte z głębi mojego rozpalonego dla Twojej twórczości serduszka... DZIĘKUJĘ! ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  9. Siedzę i czytam a zarazem wyję jak głupia więc muszę na chwilę i powtarzam te czynności do końca. Nie potrafię się opanować. Nie wiem jak poskładać wyrazy by wyszło coś "sensownego". To opowiadanie jest w 100% moim ulubieńcem no. Najpiękniejsze, cudowne, wspaniałe, piękne ♥♥♥♥♥
    Kocham je nad życie <3333
    Tyle emocji, które towarzyszyły mi czytając to cudo nie potrafię opisać..
    Miałam nadzieję, że jednak uda jej się wybaczyć Michiemu. No ale wybaczam bo Erik naprawdę zajmuje duży kawałek w moim serduchu ♥
    My powinnyśmy ci kochana dziękować a nie ty nam. Ja w takim razie dziękuje ci:
    - że chciało ci się dla nas pisać,
    - za tak wspaniałe chwile,
    - za cudowną fabułę,
    - za wszystko ♥
    DZIĘKUJE, DZIĘKUJE, DZIĘKUJE ♥♥♥♥
    Kocham :*** ♥

    OdpowiedzUsuń
  10. Siedzę właśnie i nie wiem co ze sobą zrobić. Kompletnie rozwalił mnie emocjonalnie. Epilog jest cudowny! Najważniejsze, że Jessi jest szczęśliwa. To dla mnie najważniejsze i co byś nie napisała przyjęłabym to z radością. Szkoda, że to już epilog... ale wszystko, co dobre musi się kiedyś skończyć.
    Ponieważ rozwalił mnie emocjonalnie nie wiem co napisać. Chcę ci podziękować za świetne opowiadanie, wyjątkowych bohaterów i za jedną bardzo osobistą rzecz - to opowiadanie oddziaływało na mój styl pisania pozytywnie. Zaczynałam patrzeć na pewne aspekty inaczej - właśnie dzięki Tobie. Za to wszystko chcę ci podziękować oddając ci pokłon (którego nie widzisz ;p).

    Buziaki,
    British Lady ♡

    OdpowiedzUsuń
  11. Kochana to co zrobiłaś jest niesamowite... nawet nie wiem kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach...
    Brakuje mi słów, żeby opisać to co czuję teraz i to co czułam podczas czytania...
    Mam nadzieję, że i bez mojego rozpisywania się wiesz jak bardzo ważne było dla mnie czytanie Twojego opowiadania, jakie emocje targały mną razem z bohaterami.
    Niezmiernie cieszę się, że z końcem tego opowiadania rusza kolejne :) Nie umiem wyobrazić sobie tygodnia na wyczekiwanie Twojego kolejnego dzieła więc cieszę się, że mnie tego nie pozbawiasz!
    Nie wiem co mogę jeszcze powiedzieć... Kocham <3
    Już lecę na nowego bloga bo nie mogę się doczekać co nowego dla nas przygotowałaś <3
    Buziaki! :***

    OdpowiedzUsuń
  12. Och, Kochana... :*
    Epilog jest przewspaniały i no... Aż brak ni słów. To jest piękne, ta historia, całe opowiadanie. Tak, jak i następne, które zapowiada się jak to u Ciebie zawsze, ciekawie :)
    Każdy rozdział, każda poświęcona chwila na pisanie rozdziału świadczy, że chciałaś. I to jest najważniejsze. Dziękuję Ci strasznie za to wszystko, bo właśnie tutaj przeżyłam niesamowite chwile w swoim życiu. To po prostu jest piękne. Dziękuję Ci za wszystko co tutaj napisałaś, ponieważ ta historia była i nadal będzie jedną z tych, do których powrócę jeszcze nie raz.
    Łzy wpłynęły ze mnie na samym już początku. Jest to takie wspaniałe i nie do opisania. Każde słowo, każde zdanie... W całość jest włożone wiele Twojego uczucia.
    Dziękuję Ci za to, że mogłam tu przeżyć tyle wspaniałych momentów. Zawsze rozdziałem umiałaś poprawić mi nawet najgorszy humor.
    Smutno mi trochę, że to już koniec... Naprawdę. Ale... Przecież jest jeszcze nowa historia :)
    I wierzę w to już teraz, tak, jak wierzyłam zawsze - Ty nas nigdy nie zawiedziesz. Ponieważ wszytko co napiszesz, zawsze będzie genialne :)
    Pozdrawiam Cię ciepło i życzę weny oraz czasu :)
    Jeszcze raz dziękuję... :*
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  13. Powiem Ci, że takie zakończenie mnie chyba w pełni satysfakcjonuje. Ja też do samego końca nie wiedziałam jak to rozegrasz i chyba to mi się najbardziej podobało. Bo tutaj nic nie było oczywiste. Na początku byłam pewna, że oni w końcu się zejdą i z taką myślą brnęłam przez kolejne rozdziały. Ale teraz jestem mega zadowolona, że ona na ślubnym kobiercu stanęła jednak z Ericem, a nie Michim. Bo Michi nie był jej wart. Najpierw coś robił, potem przepraszał, a potem znowu krzywdził. Nie zasługiwał na uczucie kogoś tak dobrego i wrażliwego jak Jessi. Ona też popełniała błędy, ona też mnie czasem denerwowała i nie zawsze moim zdaniem zachowywała się w porządku, ale ogólnie bardzo ją polubiłam i zyczyłam jej jak najlepiej. Jej związek z Ericem był o wiele zdrowszy niż to, co mogłaby stworzyć z Michim. I przy okazji pokazałaś, że jeśli my krzywdzimy to potem życie skrzywdzi nas. I wcale nie było mi go żal. Jeśli naprawdę kochał Jessi to powinien jej to pokazywać zawsze. A on ją zostawił, ranił, więc dobrze mu tak. Został sam, bo sobie na to zapracował. Więc moim zdaniem to najlepsze zakończenie jakie mogłaś wymyślić.
    Ogólnie dziękuję Ci za to opowiadanie, bo bardzo umilało mi czas i smutno mi że już więcej nie poczytam o Jessi:( Ale z dużą nadzieją czekam na pierwszy rozdział nowej opowieści! ;)
    Pozdrawiam! ;***

    OdpowiedzUsuń
  14. Wiesz co? Zakończył aż to chyba najlepiej jak tylko można było. Płakałam czytając to bo z każdym kolejnym słowem tego epilogu uświadomiłam sobie ze to koniec. Wierzę ze szczęśliwie to się dalej potoczyło. Erik przeszedł cudowna odmianę A przede wszystkim nie boi się krzywdy. O takim mężczyźnie się marzy się całe życie. A Michi? Cóż może odnajdzie szczęście przy boku Sussany. Jemu też się należy, oboje kochają inne osoby ale może w koncu przeleja swoje uczucia na siebie nawzajem. Wiesz co? Dziękuję ci za tyle uczuć za tyle tajemnic, przygód które tu przeżyłam. Ciężko mi pisać tu ostatni raz naprawdę. Mam łzy w oczach. Chciałabym kiedyś usłyszeć jeszcze o Jess i Eriku wiesz? Kochana ubustwiam Cię, Dziękuję za wszystko co tu napisałaś! Po prostu dziękuję! ♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
  15. Przepraszam za spóźnienie, ale wyjechałam na weekend na Węgry i dopiero wróciłam wczoraj w nocy :*

    Jest! Jess i Erik są razem ♥ ♥ ♥

    No i nie wiem, co mogłabym jeszcze napisać... Aktualnie mam pustkę w głowie.

    Dziękuję, że publikowałaś to cudowne opowiadanie :*

    Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny na nowe projekty :*

    OdpowiedzUsuń
  16. Przepraszam, że dopiero teraz, mam nadzieję, iż mi wybaczysz to opóźnienie.
    Epilog jak najbardziej cudowny! Zresztą przez cały ten czas absolutnie nie miałam na co narzekać. Z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej mnie intrygowałaś, trzymałaś w niepewności, zaskakiwałaś. Tym razem również tak było!
    Nie spodziewałam się kompletnie Jess i Erika. Wielki szok! Jak wiesz od początku wielkim moim ulubieńcem nie był, ale no cóż ważne by Jessi była szczęśliwa!
    Susanne i Michi? Następny szok!
    Zakończenie jak najbardziej adekwatne do tytułu bloga!
    Kochana, to ja Ci dziękuję za tak wspaniałe opowiadanie, że miałam co czytać, że tak bardzo czekałam na nowe rozdziały. Wielkie dziękuję w Twoją stronę!
    Chciałabym napisać do kolejnego, ale niestety nie na tym blogu :/ Zaraz dodam nowy link na swojego bloga :)
    Buziaki ;***

    OdpowiedzUsuń
  17. Jezuu... Czytałam zaległy rozdział ten epilog przy takiej piosence że aż się poryczałam sama nie wiem czemu może że już koniec tego świetnego opowiadania albo z takiego rozbiegu sytuacji. Nie mam pojęcia. Kolejne opowiadanie które czytałam i zakończyło się nieprzywidywanie ;)
    Jessi i Erik, tak myślałam zaczynając czytać epilog. Michi i Suzanne no prosze ;)
    Od razu z mojej strony masz zagwarantowne że na kolejnym blogu też mnie znajdziesz ;)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  18. Chylę czoła!
    To chyba tyle, co chciałabym powiedzieć o epilogu i o całym opowiadaniu.
    Przepraszam, że nie komentowałam, ale gdy zaczęłam tutaj zaglądać było już kilkanaście rozdziałów. Miałam wiec spore zaległości i nigdy nie byłam na bieżąco. Ale byłam, czytałam i wreszcie dotarłam do końca.
    Za to na Twoim nowym blogu mam zamiar być od początku :-)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  19. Już koniec?
    Nie przeczytałem jeszcze... przeczytam całe w ten weekend, a teraz wezmę się za twoje nowe opowiadanie by być na bieżąco.
    Pozdrawiam.
    W sumie dobrze, że zakończyłaś, to będę miał możliwość przeczytać wszystko od razu. Mam tylko nadzieję, że jeszcze czasami tutaj zaglądasz i zerkniesz na ślady mojej obecności.
    Weny życzę xD

    OdpowiedzUsuń
  20. Ostatnio usłyszałam bardzo szowinistyczny żarcik:
    "- Dlaczego pannę młodą przenosi się przez próg?
    - A kto to widział, by sprzęt AGD sam do domu wchodził"
    Moment, gdy E przenosił J przez próg skojarzył mi się właśnie z tym chamskim żarcikiem.
    Dobrze, że dziewczyna sobie życie ułożyła. Może przy E stanie się normalniejsza, bo przy M to by do końca oszalała. Mam też nadzieję, że odcięła ten balast w postaci tej chorej przyjaźni z M, na którą on bez dwóch zdań nie zasługiwał.
    "Sera bijące" - serca.
    "Niech inni traktuję cię" - traktują
    Nie jestem pewna, ale chyba nie zaczyna się zdań od "Bo", ale to byś musiała sama sprawdzić. Moim zdaniem tam przed twoimi "Bo" bardziej pasuje przecinek, niż kropka.
    Michaela wcale nie było mi szkoda, gdy tak rozpaczał. Żałowałam, że nie oberwał bardziej, najlepiej z trepa między nogi! Boże, jak ja go nienawidzę. Jest jedną z niewielu postaci, które szczerze zostały przeze mnie znienawidzone.
    Dziecku powinni powiedzieć prawdę, nie powinni go okłamywać. Powinni powiedzieć, że jego ojciec go nie chciał, że na niego nie zasługiwał i że ojcem jest ten co go zaakceptował i wychował, a nie ten co był tylko dawcą plemnika. Uważam, że faceci co płodzą dzieci, nie łożą na ich utrzymanie i nie starają się ich wychowywać, powinni być obowiązkowo kastrowani.
    Liczebniki w opowiadaniu piszemy słownie, nie wiem jednak czy stopnie nie są wyjątkiem xD Jeśli ty wiesz, to podziel się wiedzą.
    Dziwi mnie, że Lea i Stefan chcą jeszcze znać Michaela, szczególnie dziwi mnie, że Lea z nim rozmawia, że go sprasza na grilla. Kolejna kobieta bez godności i szacunku, co się płaszczy przed facetem, który na to nie zasługuje. Powinna go olać! Wszyscy powinni go olać. Michael (ten dorosły) powinien zostać sam i zdychać w samotności. Ja naprawdę nie mam litości i żadnego współczucia dla takich ludzi jak Michael, z resztą w moim mniemaniu on nawet na miano człowieka nie zachowuje, bo zachował się gorzej niż zwierze, istny potwór!
    "w walce ze samym sobą" ale zwyciężyliśmy, tak? - zwyciężyliśmy w walkach z samymi sobą (chyba), choć i w mojej i twojej wersji coś mi nie pasuje.

    Całość całkiem, całkiem. Ogólnie mi się podobało, ale czasami było za dużo "lania wody". Metaforyczne i refleksyjne wstawki są fajne, potrzebne i czasami konieczne, ale u ciebie było ich czasami aż za dużo i nie dawałaś możliwości czytelnikowi by sam doszedł do niektórych wniosków, bo wszystko tak rozciągałaś i tłumaczyłaś. No i ta nienaturalność dialogów momentami męczyła, ale ogólnie całość na plus bo i ciekawe i oryginalne i zakończenie jednak nieprzewidywalne, ale szkoda, że Michael nie skończył w jakieś sutenerze z pająkami, zapijając smutki, sam jak palec.

    sie-nie-zdarza.blogspot.com
    prawdziwa-legenda.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie wiem, aż głupio (i to jak) mi pisać tak późno, ale po pewnego rodzaju izolacji od bloggera i wszystkiego co z nim związane postanowiłam wejść i zobaczyłam epilog, który strasznie mnie poruszył :/ Siedzę i łzy płyną po moich policzkach jak wodospad (nie żartuję jeju)...
    Muszę przyznać, że to zakończenie bardzo mi odpowiada. Nie wyobrażam sobie, żeby Jess mogła wrócić do pana Haybocka, który był tak okropny, że nie ma co się nad tym rozpływać (żartuję, do tego dojdę potem). Od początku kibicowałam związkowi Jessi i Erika, tym bardziej ślub i to całe ich szczęście strasznie mnie uradowało. Jeszcze to, że będą mieli dziecko. Cudownie <3
    A Michael zasłużył na samotność. Pokarało go. Gdyby nie okazał się tak egoistycznym ekhem ekhem, to teraz miałby gdzie wracać. I do kogo. W sumie, teraz ma Susannę. Ale nie. Ich relacja będzie tak pokręcona, że moim zdaniem ona będzie go umiała zaspokoić jedynie fizycznie. Nic i nikt nie będzie w stanie wypełnić pustki w jego sercu, którą stracił przez swoją głupotę. Jessi, Lea, Sarah, mały Michi. Suzanne nie będzie w stanie mu ich zastąpić.
    Teraz pora na podziękowania... To ja dziękuję.. Za wszystko. Za każdy rozdział, każde słowo, zdanie, każdą spację i kropkę. Dziękuję, że mogłam czytać takie genialne opowiadanie, które na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Zawsze będę do niego wracać. Dziękuję <3
    Teraz lecę na ogarnąć nowość Twojego autorstwa (Andi- główny bohater, już mnie masz).
    Do zobaczenia na drugim blogu!
    Buziaki x

    OdpowiedzUsuń
  22. Nadrobiłam. Przepraszam, że dopiero teraz. Och, sama nie wiem co powiedzieć. Tyle myśli kłębi się w mojej głowie. Nie wiem jak to wszystko ładnie ubrać w słowa, więc przepraszam, jeśli w którymś momencie to co napiszę nie będzie dobrze brzmiało. Emocje mną kierują, i to jakie emocje!
    Jesteś po prostu cudowna a epilog pięknie to wyraża. Każde słowo z tego ostatniego rozdziału sprawiało, że w środku mnie pojawiała się dosłownie każda możliwa emocja. Jeśli nie płacz, to śmiech. Jeśli nie zdenerwowanie, to podziw.
    Zwłaszcza ten epilog. Rozchwiałaś mnie emocjonalnie! Ale chyba tego własnie potrzebowałam. Po dosyć długiej przerwie od bloggera weszłam na Twojego bloga i zrozumiałam jak wiele straciłam przez te 3 miesiące. Wiesz co? Dzięki Tobie udało mi się wrócić. Bo to własnie Ty mnie natchnęłaś, aby to zrobić. Dziękuję ♥

    Co do historii - oj, nie spodziewałam się, że Jess będzie z Erikiem! Stawiałam na Michaela, nawet w pewnym momencie byłam po jego stronie. Ale jednak Erik to ktoś kto zapewni Jessi prawdziwy dom i to chyba nawet lepiej, że jego wybrała. Michael zasłużył sobie na to co go spotkało.

    Cały blog to istna perfekcja! Oby tak dalej ♥

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń