„Może przyjdzie taki dzień,
że będzie mi wszystko jedno
i może w końcu wtedy
odmienię codzienność.”
J.R.
Tak,
dowiedziałam się. Tak, moje serce krwawiło. Tak, kolejny raz czułam jego ból na
swojej osobie. Znowu połączyła mnie z
nim niewytłumaczalna telepatia, która przekazywała jedynie ból… Nie potrafiła
być ona pośrednikiem uśmiechu bądź ciepłego głosu. Raz po raz przekazywała
bodźce, pchające ku boleści. Tak bolesne i tak bardzo raniące, jak trudno sobie
wyobrazić. Dlaczego? Bo zrezygnował z własnego życia. Odsunął się w cień.
Postawił wszystko na jedną kartę, lecz co chciał przy tym zyskać? Przecież
skoki były dla niego całym życiem. Przecież tak naprawdę to je kochał wtedy,
kiedy nie kochał mnie. Tylko one były dla niego powodem do życia, kiedy
rzeczywistość pokrywała szara powłoka, charakterystyczna dla codzienności. Co
teraz musiało czuć jego serce? Czy nadal biło w swoim tempie, chcąc zapomnieć o
tym, co złe? Jestem pewna, że nie… Dlaczego to zrobił? Jakim prawem ktoś
bezkarnie wydarł mu z piersi połowę jego serca? Czemu akurat padło na niego?
Dlaczego to właśnie mój Michi stanął na tego typu rozdrożu dróg, aby wybierać
pomiędzy wartościami, które były dla niego najważniejsze? Mój Michi? Ale czy
mój Michi jeszcze istniał? Potarłam swe
skronie w geście bezsilności. Nie, on już dawno nie był mój. Nie w całości. A
teraz? Teraz nie mam nawet jego marnej namiastki, która niegdyś była dla mnie
niczym koło ratunkowe w niespokojnych wodach życia. Ale jego już nie ma. Nie
przy mnie. Nie odzywał się. Nie dawał znaku życia. Ignorował mnie, a ja pomimo
tego jak wiele bólu mi sprawiał, nadal czekałam na niego, to raz. A dwa? W
dalszym ciągu czułam to, co on. Wyobrażałam sobie wielokrotnie jego tęczówki,
chcąc poczuć jego intensywny wzrok na swojej osobie. Ten sam, który miał na
mnie tak ogromny wpływ. Ten sam, który przed laty mnie uwiódł. Uczynił ze mnie
poddaną. Ale to była przeszłość. Nic nieznaczące ani niewnoszące w
teraźniejszość zapisane karty mojego życia. Teraz nie było już zupełnie
niczego, co mogłabym obdarzać takimi samymi uczuciami, jak kiedyś… Bo to, co
było kiedyś, zdarzyło się kiedyś. W myśl zasady: „co było w Vegas, zostaje w
Vegas”, muszę zostawić to wszystko za swoimi plecami. Zostawić wszystko to, co działo się w Austrii, tylko i
wyłącznie w Austrii. Nie odwracać się, mimo że tak trudno o to na co dzień…
-Susanne!-
usłyszałam głos Erika. No tak… Kolejny raz się z nią szamotał. Kolejny raz
zapewne znalazł u niej kolejną działkę i kolejny raz będzie starał się ją
naprowadzić na właściwą drogę. Ale czy to coś da? Nie sądzę. W ogóle, jestem
zdania, że wszystkie starania Erika względem Susanne to syzyfowe prace. Przynoszą
wiele wysiłku, lecz niczego nie wnoszą do życia. Nie wniosą. Nigdy. Nadal byłam
zdania, że tacy, jak ona, nigdy się nie zmieniają. I nie zmienią. I mam rację,
czego nigdy nie chciał słuchać Durm. Ale pomimo tego, dałam jej szansę. Nie,
stop. Dałam szansę mnie i Erikowi, a jeśli to uczyniłam, musiałam także
zaakceptować, że Susanne jest wliczona w pakiet mojego związku z Niemcem.
Kochałam go i nie mogłam temu zaprzeczyć. Był cholernie ważny i tylko dlatego
starałam się to wszystko wytrzymać…
-Co się
stało?- spytałam, odwracając się w stronę Erika, który opierał się bezsilnie o
ścianę. Twarz miał ukrytą w dłoniach, natomiast słyszałam jego niemiarowy i
ciężki oddech z odległości kilku metrów. Scenariusz ciągle był ten sam. Susanne
albo wróciła pod wpływem, albo miała przy sobie narkotyki… A Erik? On krzyczał,
czasem żywcem wrzeszczał, aby tylko jej wytłumaczyć, że postępuje źle. A ja? Ja
jedynie musiałam znosić nieustanne krzyki, kłótnie i trzask drzwiami, kiedy
Susanne nagle wybiegała z mieszkania…
-Znowu
znalazłem to w łazience- rzucił na stół niewielki, przeźroczysty woreczek, po
czym zajął swoje miejsce obok mnie na kanapie. Ukrył twarz w dłoniach, a ja
delikatnie objęłam go ramieniem, gładząc z wyczuciem jego ramię. Nigdy nie
wiedziałam, jak zachować się w tych sytuacjach…
-Wszystko
będzie dobrze…- wyszeptałam do jego ucha. Ale czy będzie? Nie i tego jestem pewna.
Nigdy nic nie będzie w porządku. Nie, jeśli ciągle mamy osobę trzecią w swoim
związku. Nie, jeśli Michael szybko nie zerwie połączenia, które nas łączyło
oraz Susanne szybko nie upora się z samą sobą.
-Nic nie
będzie dobrze!- krzyknął, jakbym to ja przybrała postać Susanne. Odsunęłam się
od niego gwałtownie, patrząc okrągłymi oczyma na to, co zaraz się stanie. Albo
nie… Na to, co zaraz może niechcący paść z naszych ust.- Nie mam już sił do
niej! Do ciebie zresztą też! Siedzisz ciągle w swoim pokoju, myśląc ciągle o
jedynym i tym samym!
-Co?- wykrztusiłam
ledwo, wyraźnie poważniejąc. Teraz strach i zaskoczenie rozmieniłam na powagę
oraz chęć opanowania się, gdy zaistnieje
taka potrzeba.
-Ciągle
o nim myślisz! O Michaelu!- wygarnął mi w końcu prosto w twarz, powodując, że
moje serce niemal zamarło. Nie miałam z nim kontaktu, nie wiedziałam co u
niego… Nie wiedziałam zupełnie niczego oprócz tego, że za nim cholernie tęsknie
i że właśnie pożegnał się z pasją swojego życia.
-Powiedział
facet, który nie potrafi żyć w związku we dwoje!- wybuchłam, nie wytrzymując.
Łzy pokryły moje tęczówki, doskonale rozmazując mi obraz przed sobą.- Może od
razu zaprośmy Susanne do swojej sypialni, bo co nam stoi na przeszkodzie?! I
tak jest z nami na co dzień! Trójkąciki weszły ostatnio w modę, prawda?
-Pilnuj
się, żeby nie powiedzieć kilku słów za dużo- wywarczał przez zęby, zbliżając
się do mnie. Nie odsunęłam się. Nadal stałam nieruchoma jak głaz, by pokazać
mu, że posiadam w sobie pewność siebie. Że umiem i chcę być czasami niezależna.
Że pragnę bronić swoich praw i poglądów.- Rozmawialiśmy o tym, że muszę pomóc
Susanne…
-Ale za
to nie chcesz pomóc już mnie!- wrzasnęłam, odsuwając się od Niemca. Po moich
policzkach spływały łzy, które po chwili niezdarnie otarłam rękawem.- Nie
obchodzi cię to, że niemal odechciało mi się żyć! Masz za nic to, że nie
wychodzę z sypialni i najzwyczajniej cierpię! Cierpię w samotności, bo mój
partner pomaga wszystkim wokoło, ale nie mnie! I nie masz prawa na mnie
podnosić głosu! Pojmij w końcu to, że nie tylko Susanne czuje, ale ja także!
-Powiedziałem,
żebyś się pilnowała…- kipiał ze złości, a ja doskonale dostrzegałam jego zdenerwowanie
w tęczówkach, które kiedyś odznaczały się spokojem i ciepłem, a teraz? W
teraźniejszości były one o stokroć inne. Odmienione, a ja nie mogłam nijak
zaradzić ich zmianom.
-Erik,
przepraszam…- usłyszeliśmy za swoimi plecami. Znałam ten głos. To dokładnie ten
sam głos, który towarzyszył mi podczas najgorszych koszmarów sennych. Ta sama
barwa głosu, która stała się już nudna. Monotonna, jak dla mnie. Ale dla Erika-
nie. Momentalnie oczy rozbłysły mu jak błyszczące kamyki, z których uleciała
cała złość. W co on w ogóle gra?
-Susanne,
musisz mi obiecać, że już więcej tak nie zrobisz…- powiedział, wymijając mnie
jednym ruchem. I znowu scenariusz ten sam. Kolejny raz te same słowa,
wypowiedziane przez tę samą osobę, do tej samej osoby. Gdzie w tym wszystkim
byłam ja?- Ja chcę tylko twojego dobra…
-Nie
dokończyliśmy- dopomniałam się o swoje, znacząco odchrząkując.- Musimy sobie
jeszcze coś wyjaśnić, Erik- bo czy można jakiekolwiek drzwi pozostawić otwarte,
jeśli jutro zasypie nas natłokiem nowych pytań i niedomówień?
-Później…-
bąknął, patrząc nadal na Susanne.
„W
moim innym świecie możemy gadać do rana.
I
rozumiesz mnie bezsprzecznie i jemy wspólne śniadania.
I
należysz do mnie, choć to nie kwestia posiadania.
I
czujemy się bezpiecznie, jakby cały świat był dla nas.”
M.H.
-Ma pan
ślicznego synka. Gratuluję- uśmiechnęła się w moją stronę młoda kobieta, która
właśnie znajdowała się w niewielkiej sali, wypełnionej po brzegi światłem,
które teraz w bolesny sposób podrażniało moje oczy.
-Tak,
faktycznie…- wychrypiałem, obserwując jak kocimi ruchami wychodzi z sali
pielęgniarka.- Jest piękny. Podobny do ciebie, Lea…- wykrztusiłem, spoglądając
powierzchownie na małą istotkę, która pogrążona była w spokojnym śnie.
-Jest
jeszcze za wcześnie, żeby stwierdzić do kogo jest podobny- uśmiechnęła się na
przymus, a zmęczenie było wymalowane na jej twarzy. Cóż, ale najprawdopodobniej
było to boskie zmęczenie. Wysiłek, który był wart tego, co zyskała.
-Jak
będzie miał na imię?- spytałem, odwracając wzrok od chłopczyka, który urzekł
mnie swym kruchym i drobnym ciałkiem. I pomyśleć, że ja też kiedyś taki byłem.
I właśnie wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że moje życie będzie właśnie tak
wyglądać. Beznadziejnie. Że stanę się takim człowiekiem. Facetem, który nie
radzi sobie w najprostszych sprawach.
-Pomyślałam,
że może Michael Aleksander- wyznała, lustrując dokładnie moją reakcję.- Będzie
do niego pasowało. Jestem o tym niemal przekonana…- mówiła beznamiętnie, w
dalszym ciągu dokładnie mnie obserwując.
-Proszę…-
wydusiłem, kładąc plik kluczy na niewielkiej szafeczce. Nie mogłem już dalej
znieść tej sentymentalnej chwili.- Klucze do waszego mieszkania. Pokój dla
małego jest już urządzony, na miejscu jest wszystko gotowe. Nawet przewieźliśmy
ze Stefanem tam wasze rzeczy. Mam nadzieję, że będzie wam tam dobrze…
-Jesteś
tego pewien?- zapytała, mając jeszcze nadzieję.- Michael, potem nie będzie już
odwrotu… Nie będę mieszała Małemu w głowie, kiedy zjawisz się po latach. Masz
pierwszą i ostatnią szansę…- szeptała, a ja zdołałem zauważyć, że pod jej
powiekami gromadzą się łzy.
-Pomogę
wam- powiedziałem pewnie, odwracając jednocześnie wzrok.- Możesz liczyć na
comiesięczne przelewy, ale tylko tyle mogę wam zaoferować..- cwanie to sobie
obmyśliłem, prawda? Ale nie umiałem inaczej… Nie potrafiłem, mimo że tak bardzo
chciałem okazać się inny. Bardziej wytrzymały…
-Ale
twoje pieniądze nie wychowają Michiego!- pisnęła cienko. Walczyła. Walczyła o
szczęście. Radość i uśmiech na twarzy swego syna, kiedy będzie miał okazję po
raz pierwszy powiedzieć: „tato”. Cóż, kiedyś to na pewno nastąpi. Lea zapewni
małemu wszystko, co dobre, lecz bez mojego udziału…
-Ja go
też nie wychowam…- schowałem twarz w dłoniach.- Nawet nie masz pojęcia ile
kosztuje mnie ta decyzja… Tak bardzo chciałbym wychować małego, ale…- nie
dokończyłem.
-Ale…-
próbowała zachęcić mnie dziewczyna, delikatnie głaszcząc moje kolano. Nie
wiedząc czemu, Lea okazała się być największą ostoją w moim życiu, kiedy
wszystko musiałem odrzucić w kąt. Była niczym filar, dzięki któremu cała moja
konstrukcja jest jeszcze w stanie się trzymać…
-Nie
będę umiał je pokochać…- wydukałem ledwo.
-Skąd
wiesz, jeśli nawet nie spróbowałeś?- nadał gładziła delikatnie moje kolano,
chcąc zachęcić mnie do udzielania odpowiedzi. Ale ja nie zamierzałem jej
odpowiedzieć. Sam nie znałem tej odpowiedzi. Przygryzłem jedynie wargę,
rozglądając się wokoło siebie. Widok jej zmartwionych oczu zbyt wiele by mnie
kosztował…- Kochasz Jessi… I to tylko jej dziecko byłbyś w stanie pokochać,
prawda?- wyszeptała głosem pełnym zrozumienia, jakby czytała ze mnie jak z
otwartej księgi.
-Jessi?-
próbowałem udawać zdziwionego. Ale przecież jej już dawno nie było w moim
życiu. Nie mogło być. Straciłem ją. Wyrzekłem się jej. Tak, by móc żyć
normalnie. Aby dać i jej, i sobie szansę na normalne funkcjonowanie.- Chciałaś
chyba powiedzieć Sarah…
-Wiem,
co chciałam powiedzieć, Michael…- wyprostowała się, wyraźnie poważniejąc. No
tak… To teraz będę musiał stawić czoła i zmuszać się do rozmowy o tym, co
czuję… A tego nie robiłem nigdy wcześniej. A jeśli już, to tylko w towarzystwie
jednej osoby, której uśmiech odganiał wszystkie problemy w kąt.- Nie rozumiem
twoich decyzji… Ty tego nie wiesz, ale wielokrotnie słyszałam twój szept, kiedy
spoglądałeś w lustro i widziałeś przed sobą Jessicę. Ona jest tobą, a ty jesteś
nią… Mimo to uciekasz, tracąc przy tym bardzo, bardzo dużo.
-Nie
rozumiem o czym mówisz- bąknąłem, nadal patrząc ozięble na zżółknięte szpitalne
ściany. Nie chciałem czuć tego, co właśnie rozbiło się o moją duszę. Dziwne
uczucie, bo właśnie wtedy uciekałem wzrokiem przed samym sobą.
-Nie
jesteś w stanie pokochać Michaela, ponieważ nie jest on synem Jessi… Nigdy nie
będziesz w stanie pokochać czegoś, co nie będzie miało związku właśnie z nią…-
wyszeptała, powodując tymże słowami łzy pod moimi powiekami. Ciężkie i gorzkie
łzy, które świadczyły o tym, że brunetka ma rację… Ale teraz to nie grało
żadnej roli… Nawet najmniejszej…
-Jestem
z Sarah, a to chyba coś znaczy, nie sądzisz?!- podniosłem głos, nagle zrywając
się na równe nogi. Teraz rozpacz i ból psychiczny przeradzał się w gniew,
którym obarczałem tylko swoją osobę… Bo to ja byłem zły. To ja stałem się
człowiekiem niedoskonałym aż do szpiku kości.
-Nie
unoś się tak, bo obudzisz Małego…- szepnęła ze spokojem, zerkając kątem oka na
chłopczyka.- Małego Michaela już straciłeś. Nie zamierzam ci się więcej
narzucać. Wywiązałeś się ze swoich obowiązków, ale pomyśl o tym, by w końcu
zmienić swoje życie, zanim popełnisz kolejne błędy, których nie sposób będzie
już cofnąć ani wymazać z pamięci. Bo wiesz co będzie najgorsze, kiedy spojrzysz
na to wszystko z perspektywy lat?- pytała, mimo że nie oczekiwała z mojej
strony odpowiedzi.- Fakt, że nigdy nie będziesz godzien, żeby cieszyć się z
własnym dzieckiem radościami. Widzieć jego uśmiech, obserwować jak się rozwija…-
spojrzałem na nią zgorzkniale. Dlaczego? Bo miała rację. Cholerną rację…
Ostatni raz rzuciłem spojrzeniem w stronę śpiącego dziecka, po czym wyszedłem
niemal w biegu, walcząc ze łzami, które za wszelką cenę pragnęły wydostać się
spod moich powiek, świadcząc o mojej największej słabości. Jessi.
„A może o to chodzi,
by się wkurzać i kochać dalej?”
J.R.
-Jess…-
mówił do mnie błagalnie, parząc na mą niewzruszoną sylwetkę ze łzami w oczach.
Siedziałam na kanapie wyprostowana z uporem siląc się na to, by udawać, iż film
zafascynował mnie do tego stopnia, że jestem głucha na jego słowa. Jego głos
już nie budził gęsiej skórki ani przyjemnych dreszczy. Stał się czasem
zwyczajnie obojętny, niekiedy nawet uciążliwy.- Nie gniewaj się na mnie…
Kochanie, zrozum mnie, proszę…- a czy ja się w ogóle gniewałam? Nie, nie
gniewałam się. Ja już po prostu miałam dosyć tych pieprzonych rozczarowań
każdego dnia.- Teraz możemy dokończyć naszą rozmowę. W ciszy, spokoju… Tak, jak
zazwyczaj rozmawialiśmy…- ujął moją dłoń, lecz w ciągu ułamka sekundy
wyswobodziłam ją spod dotyku Niemca.- Nie mam już sił, Jess…- wykrztusił
zrażony. Też byłabym bezsilna, gdyby ktoś dobre kilkanaście minut zupełnie
ignorował moją obecność. Cóż, ale czy miałam znowu rzucić mu się w ramiona i
udawać, że wszystko jest dobrze? Nie. To nie jest rozwiązanie. Tak samo jak on
ignorował mnie, ja postanowiłam ignorować właśnie jego…- Nie wiem, kiedy
wrócę…- rzucił, zarzucając na swe ramiona kurtkę, po czym ostatecznie opuścił
mieszkanie, pozostawiając za sobą jedynie cieszę oraz wyraźną ulgę z mojej
strony. Przymknęłam powieki, pilnując swych łez, by nie wypłynęły na wierzch.
Za dużo… Zdecydowanie za dużo na jedną głowę. Jednego człowieka. Jeden dzień.
Jeden związek…
-Mogłabyś
mu choć odrobinę odpuścić…- usłyszałam za swoimi plecami głos Susanne, która po
chwili zajęła miejsce tuż obok mnie. Spojrzałam jej w oczy. Wiecie, co
widziałam? Współczucie, wdzięczność oraz dziwnego rodzaju przyjazne
nastawienie. Ale nie… To nie przemówiło do mnie. Nadal odrażała mnie. W dalszym
ciągu to ona była uosobieniem wszystkiego, co złe w moim życiu.
-Bo co?-
bąknąłam, nadal uporczywie obserwując dziewczynę.- Bo tak będzie lepiej dla
ciebie? W zasadzie, powinnaś się cieszyć z tego, że jesteśmy na granicy
rozstania. Będziesz miała wolną drogę. Zero jakiejkolwiek konkurencji.
-Ty?-
prychnęła, śmiejąc się sarkastycznie.-
Nie jesteś nawet najmniejszą konkurencją. Tak po prostu, nie lubię, kiedy
cierpią ludzie… A zwłaszcza Erik, który jest dla mnie niesamowicie ważny-
spojrzała na mnie z uwagą, a ja muszę przyznać, że poczułam skrępowanie, gdy
natknęłam się na jej intensywny wzrok.- Na razie ty za niego odpowiadasz, więc lepiej będzie
dla ciebie, kiedy w końcu wyrzucisz z głowy blondaska, a zajmiesz się Erikiem.
-A skąd
ty niby wiesz o Michim?!- pisnęłam zaszokowana. Nigdy nie zamieniłyśmy nawet
słowa w takim spokoju. Ani razu nie szepnęłam jej słówka na temat Michaela, a
teraz ona wygaduje takie rzeczy? O co w tym wszystkim w ogóle chodzi?
-Dużo
rozmawiałam z Erikiem- syknęła, najwyraźniej zadowolona z tego faktu, czym
solidnie mnie rozzłościła.- Opowiedział mi o wszystkim. Dosłownie o wszystkim.
Nawet o tym, jak bardzo jest zazdrosny o tego blondasa, który wszystko wam
rujnuje, mimo że fizycznie go przy was nie ma. Jest w twojej głowie i to
najwidoczniej wystarczy.
-Jedyną
osobą, która nam przeszkadza jesteś ty i nie czarujmy się, bo taka właśnie jest
prawda- warknęłam, ale czy mijałam się z prawdą? Oczywiście, że nie.- Nic nie
łączy mnie z Michaelem. Nawet przyjaźń, więc daruj sobie, dobrze?
-Ale w
twojej głowie on nadal jest- skwitowała pewna swego, podnosząc się z kanapy.-
Chciałam po prostu, żebyś miała świadomość, że Erik ma oczy i widzi, co się
dzieje. On chce dobrze i dla mnie, i dla ciebie, ale jak widać ty nie ułatwiasz
mu zadania. Nawet mało się do niego odzywałaś, bo co?- prychnęła, ofiarując mi
karcące spojrzenie.- Bo człowiek, z którym nic cię nie łączy, skończył karierę
sportową. Załamałaś się, a Durm nie jest taki głupi, żeby nie wiedzieć
dlaczego… Dostarczasz mu problemów…- dokończyła swą wypowiedź z wyraźnym
wyrzutem. Jej naprawdę cholernie zależało na Eriku… Teraz nie miałam nawet
najmniejszych wątpliwości. Istniało jednak coś, co kochała bardziej niż
narkotyki… Tym kimś był właśnie Erik…- Jest ciągle w cieniu blondasa. I wiesz
co? Obiecałam Erikowi, że nigdy nikomu tego nie powtórzę, ale w takiej sytuacji
nie dajesz mi wyboru. Otóż, każde zbliżenie, każdy pocałunek, dotyk, który on
ci ofiaruje albo który ty ofiarujesz jemu, Erik ma wrażenie jakbyś… jakbyś to
nie jego chciała na tym miejscu… Jakby był kimś, kto jest w zastępstwie…
-Jedynym
problemem Erika jest fakt, że nie potrafi podjąć jednej, a konkretnej, decyzji-
wycedziłam przez zęby, kierując kroki w stronę sypialni.
„Możesz spalić każde
zdjęcie,
pozbyć się każdej rzeczy,
ale lepiej przyzwyczaj się
do wspomnień ,
bo one tak łatwo Cię nie
opuszczą.”
M.H.
Istnieją
bowiem ludzie, którzy wyjeżdżają bez pożegnania, a wracają bez zapowiedzi. Tak
nagle. Bezpośrednio trafiają do naszych głów, tkwiąc tam ogrom czasu. Nie,
bynajmniej nie rozchodzi mi się tutaj o obecność cielesną. Nie mówię o
fizyczności. Wracają, lecz w najbardziej bolesny sposób. Przybywają ponownie do
pamięci, podczas jednej, krótkiej chwili nieuwagi, gdy wszystkie zabezpieczenia
i zapory pękną. Miałem taką jedną osobę, która znowu przy mnie była. Nie stała
przy moim boku w całej swojej okazałości, lecz wręcz bezczelnie siedziała w
głowie i nie chciała się uwolnić, pomimo tego że ja tak często pragnąłem się
jej pozbyć. Wróciła… Moja Jessi wróciła… To nic, że do złamania zapór był
potrzebny alkohol. Ona wróciła i to było niezwykle ważne, ale i zarazem
niebezpieczne… Dla mnie niebezpieczne… Dla mnie i mojego zszarganego serca…
-Sarah!-
wpadłem do domu, ledwo trzymając się na nogach.- Mam syna! Michael Aleksander
ma na imię!- wybełkotałem ze sztuczną radością, po czym bezwładnie opadłem
całym ciałem na kanapę.
-Michael…-
wycedziła zła.- Piłeś- stwierdziła pewna, patrząc na mnie ostrym wzrokiem. Co z
tego, że piłem? Poniekąd to ona doprowadziła do tego, więc teraz nawet wskazane
byłoby dzielić włos na czworo…
-Jest
okazja!- wykrzyknąłem, kładąc kolejną butelkę trunku na stół.- Napijesz się ze
mną! Musisz opić mojego syna!- nalałem do szklaneczki bursztynową ciecz, kładąc
ją uprzednio przed Sarah, która mierzyła mnie badawczym i niepewnym wzrokiem.
-W takim
razie, może się skuszę…- powiedziała cienkim głosem, mocząc usta w owym
trunku.- Michael Aleksander, mówisz?- patrzyła tępo przed siebie, kiwając z
konsternacją głową.- Zastanawiałeś się kiedyś jak będą miały na imię nasze
dzieci?- zapytała niespodziewanie.
-Nie, bo
nie będę miał z tobą dzieci- ależ byłoby pięknie, gdyby alkohol już na zawsze
krążył w krwiobiegu człowieka i nie był niczym niedozwolonym. Tylko wtedy
możemy powiedzieć rzeczy, co do których nie mielibyśmy wcześniej odwagi…
-A to
niby czemu?- najeżyła się, odstawiając gwałtownie szklankę na blat.- Jak to nie
chcesz mieć ze mną dzieci?! To niby z kim?!
-Z
Jessi- odpowiedziałem bez skrępowania. Dziwię się, że Sarah mnie jeszcze wtedy
nie zabiła. Byłem pijany, owszem. Ale tylko dzięki temu wiedziała o tym, co
czuję… Kto tak naprawdę jest dla mnie ważny… Co cenię w życiu… Niestety, na jej
nieszczęście, wszystko to tyczyło się właśnie Jessi.- Tylko z nią będę miał
dzieci, bo tylko ją jestem w stanie pokochać tak naprawdę.
-A ja?!-
już nie krzyczała, a piszczała i sam nie jestem w stanie określić czy był to
pisk złości, czy też smutku i zaskoczenia, które na pewno musiały ją dopaść.
-Ciebie
też kocham, ale mniej- mówiłem dalej, upijając kolejny łyk alkoholu.- Mam
pojemne serce. Umiem kochać wiele kobiet, ale tylko Jessi tak naprawdę.
Walczyłem o ciebie tylko dlatego, żeby mieć gwarancję, że nie zostanę sam.
Kocham cię tam na swój sposób, ale nie masz się co porównywać o Jessi. Myślisz,
że w ogóle dlaczego zrezygnowałem ze skoków?- kolejny łyk.- Chyba nie wierzysz
w te głupie bajeczki o wypaleniu, braku motywacji, znudzeniu- zaśmiałem się
niewesoło.- Przestałem skakać, bo straciłem sens życia, którą była Jessi. Nie
miałem się już dla kogo starać. Nie miałem już komu imponować. Nie miałem już
skąd czerpać sił- masowałem przez chwilę swoje skronie, niemiarowo wciągając
powietrze.- Jak ja w ogóle mogłem być taki głupi, żeby ją wtedy zostawić?!
Spieprzyłem sobie życie już na zawsze. Już nigdy nie będę szczęśliwy… Nigdy nie
będę czuł się tak samo wspaniale… Ona gdzieś będzie, ale nie będzie jej ze mną.
Będzie w sercu, lecz nie będzie w moich ramionach… A ja ją kocham. Żałośnie i
do bólu kocham i na pewno nie jest to głupia, przyjacielska miłość.
~*~
Jak
zapowiadałam, tak jestem. ^^
Tak,
uważam, że to w opowiadaniu jeden z przełomowych rozdziałów. Michael w końcu
poznał siebie samego i… wkracza do akcji! A co!
Tylko co to przyniesie za sobą? Co dalej z naszymi bohaterami?
Proszę, dzielcie się ze mną swoimi opiniami i spekulacjami! One naprawdę pomagają! ♥
Buziole. ;*
Tylko co to przyniesie za sobą? Co dalej z naszymi bohaterami?
Proszę, dzielcie się ze mną swoimi opiniami i spekulacjami! One naprawdę pomagają! ♥
Buziole. ;*
Wow! Jestem w szoku! :) Przez całe opowiadanie nie lubiłam Michiego, chociaż czasem mu troche współczułam... Może tak, rodził we mnie mieszane uczucia :D ale w końcu przyznał się na głos co i do kogo czuje! Brawa dla tego pana :D Sądziłam że to już nigdy nie nastąpi. Dobrze, że zdał sobie sprawę, iż kocha Jessi. Mam nadzieję, że Sarah jakoś to przyjmie (powinna docenić jego nagłą i niesamowitą szczerość. Chociaż raz :) ) i Michi pojedzie za Jessi. Jej związek z Ericiem to totalna pomyłka nawet jeśli jeszcze nie dawno im kibicowałam. Ona kocha Michiego, a Michi kocha ją. Jak to się nie skończy Happy endem to się chyba pochlastam :D Oczywiście żartuję, nie zamierzam Cię szantażować ;) wspaniały rozdział i już nie mogę doczekać się następnego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :)
*.*
OdpowiedzUsuńBrak słów dosłownie, nie potrafię niczego poskładać w całość *.*
To jest przepiękne ❤
Michi niech wkracza, ja będę mu kibicować :D zrobię kolejny wyjątek XD Erik mi wybaczy :D
Nie wiem jak wytrzymam do następnego, ale wiedz, że czekam i to z okropną niecierpliwością <3
Buziaki :** ❤
Jestem prawie, że na czas. W końcu :)
OdpowiedzUsuńCudeńko, rozdział przepiękny.
Ale to co się w nim stało, to nawet w sumie nie wiem jak to określić. Sussanne - narkomanka uświadamia Jessi, że ta nadal mimo wszystko kocha Michaela, że nie może bez niego żyć, a Durm jest tylko jego zastępcą, małą namiastką szczęścia.
A Michi jemu musiała uświadomić to matka jego dziecka, którego nie mógł pokochać. Lea bardzo dobrze go rozszyfrowała, wyciągnęła na wierzch "budy" przeszłości i wpłynęła na blondaska.
Jeśli tylko on weźmie się w garść, jeśli tylko będzie chciał powalczyć o swoje szczęście, to je odnajdzie, przecież ono czeka na niego w innym kraju, zamknięte w pokoju, płaczące, bezsilne, chcące ukazać wszystkim, że jest szczęśliwe. Szkoda tylko, że jest genialnym aktorem, pięknym kłamstwem...
Pozdrawiam i weny :)
P.S. U mnie pojawiła się mała informacja: http://triumph-of-imagination.blogspot.com/
Taaaaaak! <3
OdpowiedzUsuńWreszcie! Jessi uświadamia sobie pomału, że kocha Michiego a Michi jest już pewny, że kocha Jess! :D
Susanne jednak okazał się trochę bardziej... ludzka. Dobrze, że powiedziała Jess co czuje Durm ale jak musiała poczuć się Jess? Jego była opowiada jej o jego uczuciach...
Kto by pomyślał, że Michael oprzytomnieje i przejrzy na oczy dzięki Lei! na widziała wszystko, widziała to czego nie widział on sam.
Hmmm a co do końcówki... Dobrze, że Michi wreszcie powiedział Sarah prawdę, całą prawdę o tym co czuję. Może zrobił to trochę brutalnie i nietaktownie ale przynajmniej był szczery. Choć raz nie okłamał Sarah.
Masz rację, wygląda to zdecydowanie na przełomowy rozdział! Michael zawalczy o Jess! <3 Już nie mogę się doczekać!
Kochana, życzę dużo weny!
Buziaki ;*
Niezmiernie spóźniona powracam, zaklepuje miejscówkę i idę robić kawę czytać 17 rozdziałów i nie spać :D
OdpowiedzUsuńTo chyba mój ulubiony rozdział! Dobrze, że obydwoje zrozumieli kogo tak naprawdę kochają, teraz trzeba czekać na ich dalsze kroki, co poczynią w tej sprawie.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny i życzę weny kochana :)
Pozdrawiam ;*
Kochana, już jestem ♥ I przepraszam za poślizg, ale wyjazd, słaby internet, po prostu kumulacja przeszkód ;)
OdpowiedzUsuńUwierz mi, nie mogłam odkleić się od monitora, podczas czytania. Cudowny rozdział! Chyba jeden z lepszych, o ile nie najlepszy :) I to jaki przełomowy! Teraz już wiem, dlaczego nie cierpię Erika, za to dlaczego uwielbiam Michiego w twoim wykonaniu. Zawsze byłam po jego stronie. I nareszcie się doczekałam momentu, kiedy pan Hayboeck "wkracza do akcji" i zaczyna walkę o serce Jess. Ja już myślałam, że to nigdy nie nastąpi... :) Nareszcie zrozumiał, dojrzał do pewnych spraw. No i powiedział Sarah całą prawdę, może w niezbyt delikatny sposób, ale... mówi się trudno ;) I pomyśleć, że to wszystko dzięki Lei. A ja byłam do niej taka uprzedzona... No i jest jeszcze Susanne. Powiem szczerze, nigdy bym się po niej nie spodziewała takiego... ludzkiego odruchu. No proszę, jednak pozory potrafią mocno zmylić...Teraz jest najlepsza okazja, aby Michi i Jess odbudowali swoją relację od nowa. I mam nadzieję, że im się to uda ♥
Weny i buziaki :**
Jestem! Strasznie przepraszam za spóźnienie, ale ostatnie dni to było istne zawirowanie. :( Ale jestem i przechodzę do sedna. :)
OdpowiedzUsuńJessi żałuje Michaela. Żałuje jego decyzji. Obawia się, że już więcej go nie zobaczy...
Cóż się dziwić? Przecież jest jej najlepszym przyjacielem. Jest jej opoką, jej ostoją... Jest kimś więcej. I w tym wypadku muszę zgodzić się z Erikiem i Susanne, między Durmem, a Jessie zawsze był ktoś inny. I nie tylko był to Michael, który mimo wszystko odgrywał bardzo ważną rolę, ale była to też sama Susanne, mimo że nie potrafi się do tego przyznać. Oboje - i Erik i Jess - nie potrafili pokochać się w 100%, pokochać każdej cząstki siebie, każdej wady i każdej zalety, bo ciągle w ich sercu pozostawały osoby trzecie.
Ta suchość Erika względem Jessi... To było okropne. Był jakby w amoku. W żadnym calu nie przypominał tego ciepłego, troskliwego, kochającego Erika... Był... pusty. Wyzuty z jakichkolwiek uczuć. W głowie była tylko jedna kobieta. Nie jego partnerka. Nie ta, którą powinien kochać. Nie ta spokojna. Nie ta bezproblemowa. W jego głowie była Susanne... I to mnie bardzo zabolało, a tym samym spowodowało, że straciłam do niego szacunek. Cały, jaki tylko miałam. :/ Susanne w ogóle nie uczyła się na błędach. Obiecywała poprawę. Obiecywała zmianę. Nic z tego. Erik jest do niej pod tym względem podobny. Nie uczy się na błędach. Ba! On ich nie widzi. Susanne tyle razy go zawiodła, że powinien zrozumieć, że ona na niego nie zasługuje. Powinien zająć się kobietą, mającą u swego boku. Nici.
Nie dziwię się, że Jessica tak oschle go potraktowała. Chciała rozmawiać, ale gdy tylko oczy Durma ujrzały Susanne, Jessica przestała się liczyć. Zgardził nią. Teraz to on powinien się tak poczuć.
Słowa Susanne bardzo mnie zdziwiły. Bardzo zależy jej na Eriku i w mojej głowie powstaje kolejne pytanie. Czy jemu zależy tak samo na Susanne? Czy to, jak bardzo ważna w jego życiu jest Susanne, jest porównywalne do stopnia ważności Jessie. A może to Susanne jest ważniejsza?
Nie widzę ani cienia szansy na przetrwanie tego związku. Erik nie jest w stanie zagwarantować Jess poczucia bezpieczeństwa i takiej miłości na jaką zasługuje. Między nimi zawsze będzie mur w postaci Michaela i Susanne. Jessi kocha Michaela. Wydaje mi się, że nigdy nie przestała. Sądzę, że to uczucie w jakiś sposób przyswoiła i przyzwyczaiła się do niego. Michaela nie było obok i nie odczuwała tego tak intensywnie. Michi się pojawił i bum. Pojawił się i obwieścił koniec kariery. Pojawił się, a wraz z nim uczucie... miłości.
Ma syna! Juhu! Michael ma potomka! Ale czy powinnam się z tego tak cieszyć? Nie jest to syn jego i jej. Nie jest to syn Michiego i Jessi...
Podziwiam Leę. Patrzy na Michaela z taką wyrozumiałością i troską. Nie wiem czy ja byłabym w stanie postępować tak, jak ona, gdybym była na jej miejscu. Michi się z nią liczył, ale nie kochał jej, nie chciał z nią być, nie widział wspólnej przyszłości, a mimo to, ona go szanuje. Mimo że pojawiło się dziecko i mimo że Michael nie chce brać udziału w wychowywaniu małego ona nim niw gardzi, wręcz przeciwnie. Tłumaczy mu,czym jest jego szczęście. Uświadamia mu coś, do czego tak de facto nie jest w stanie się przyznać sam przed sobą. Uświadamia mu, że jego szczęściem, jego światem, jego opoką,jego domem, schronieniem jest Jessica. I to jest piękne. ❤
A co jest jeszcze piękniejsze? :p
To, że Michi uświadomił Sarah, że jest tą drugą! Że nie była i nie będzie tą pierwszą! :D wiem, to potworne, co mówię, ale nie mogę zdzierżyć tej dziewuchy! -.-
I co dalej? Och, ja mam już teorię! :D
Michi powinien zakończyć tę szopkę z Sarah i ich małżeństwem i pojechać do Jessie. Powinien powiedzieć jej, że ją kocha i wgl wszystko to, co powiedział Sarah. Powinni rzucić się sobie w ramiona, założyć rodzinę, mieć gromadkę dzieci i żyć długo i szczęśliwie! :D Ale nie pozwolisz na to tak łatwo, co? ;))
Ach,nawet nie wiesz jak wyczekuję kolejnego rozdziału.. :))
Dodawaj szybko! ❤
Kocham!! ❤❤❤
Melduję się i przepraszam za zaległości w komentowaniu, ale były one spowodowane wyjazdem :)
OdpowiedzUsuńNARESZCIE! Już myślałam, że Michi nigdy się nie ogarnie! Lei niech będą dzięki :D Swoja drogą ona bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła :D
Liczę, że teraz Hayboeck zawalczy o Jessi i że ona odejdzie od Erika. Co do Durma... cóż, rozumiem, że chce pomóc Susanne, ale Jessica ma racje- to ona powinna być na pierwszym miejscu, to na niej powinien się skupić i kto wie, może gdyby tak było Jessica szybciej zapomniała by o Michaelu?
W każdym bądź razie mocno trzymam kciuki za Michiego i Jessi :D
Buziaki ;*
No to wygląda na to, że po wielu miłosnych perypetiach wreszcie zrozumieli kto tak naprawdę jest w ich życiu ważny. I co mogę powiedzieć... Jeśli chodzi o Michiego to uważam go za kompletnego dupka. To jak potraktował Sarah było po prostu podłe. Ona mu to wszystko wybaczyła, uwierzyła w te wszystkie kłamliwe słowa, a on? Okazał się jeszcze gorszy niż myślałam. Skoro jej nie kochał to po co tak walczył? Po prostu się nią zabawił, a potem rzucił w kąt jak zabawkę. Nie tak go sobie wyobrażałam...
OdpowiedzUsuńA Jess ma rację moi zdaniem z tym, że tak nie znosi Susanne. W końcu która normalna kobieta chciałaby żyć w trójkącie? Tym bardziej, że Jess zupełnie przegrywa jeśli chodzi o tamtą kobietę. Erik pędzi jak na zabicie do Sus gdy tylko tamta się pojawi, kompletnie olewając Jess. Zamiast być szczery z nią to zwierza się Sus. No coś tu nie jest w porządku...
Pozdrawiam! ;*
A przy okazji zapraszam do siebie na rozdział )
Witaj!
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Sussane, Jess nie potrafi wyrzucić z głowy Michiego, tak jak on z resztą jej. Erik cierpi ale nie rozumie, że cierpienia Jess i stał się zaborczy wobec niej. Ten zwiazek to chory trójkąt. Michi ach no chłopina mnie mile zaskoczył to co że po wspomagaczach! Powiedział prawdę! Tylko czy będzie to pamiętał? Czekam na więcej, buziole!
Wow ;o
OdpowiedzUsuńCały rozdział czytałam z szeroko otwartymi oczami, ale wypowiedź Michiego to już szczególnie xd
Rozumiem, że alkohol rozwiązuje język ale w jego przypadku chyba za mocno zadziałał. Chociaż z drugiej strony w końcu uświadomił sobie kogo kocha i z kim chce spędzić życie :)
Jess chyba też w końcu uświadomiła sobie, że w jej życiu jest miejsce dla Michiego :) A Sussane? Nigdy jej nie lubiłam, chociaż dzisiaj jakby trochę moja nienawiść stopniała ;o
Liczę na to, że Jess i Michi w końcu się spotkają, i będą żyli długo i szczęśliwie :3
Buziaki i miłych wakacji ;*
No no no... ;)
OdpowiedzUsuńZnów jestem pod wrażeniem całego rozdziału!!! ;) jest świetny! :)
No Michi... ;) jestem ciekawa co będzie dalej... Powiem szczerze że jakoś zaczęłam się przekonywać do Michaela :)
Z wielką niecierpliwością czekam na kolejny ;)
Pozdrawiam!
Buziaki ;*
Ps.: jakbyś znalazła chwilę czasu to zapraszam na 13 ;)
http://byc-kims-dla-kogos.blogspot.com/2015/07/rozdzia-13.html?m=1
Urwałas w najgorszym momencie! No i teraz nie wiem kogo wybierze Eric, choć mam dziwne wrażenie, że w pierwszej chwili każe Jessi wyjść albo coś w tym stylu. Albo że zacznie jej robić wyrzuty za taki tekst i w złości wybierze Sus, a potem będzie tego żałował. Nie wiem,ale wydaje mi się, że prędzej czy później Jess i Michi będą razem, więc Eric musi odejść na dalszy plan;D Czy teraz? Nie wiem... Ciekawa tylko jestem czy Michi wreszcie zacznie coś robić i zawalczy o swoje szczęście. I niech nie mówi, że kochał Sarah, bo mam ochotę go rozszarpać. Jak się kogoś kocha (nawet inaczej niż kobietę, ukochaną itp) to się go nie krzywdzi, a on to robił regularnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ;*
E. jeśli naprawdę chce pomóc S., to niech skorzysta z jakieś pomocy, terapii, zabierze ją do jakiegoś ośrodka, grupy wsparcia, a nie bawi się w Syzyfa - tu popieram J (wątpiłam, że kiedykolwiek z czymkolwiek się z nią zgodzę, a jednak) - on się bawi w Syzyfa i traci czas, marnuje energię, a to wszystko na nic.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się jak przedstawiłaś zazdrość J.
E. naprawdę jest tak głupi, że wierzy w obietnice narkomanki? Cóż za naiwny człowiek.
A więc niedojrzały, niedorosły, egocentryczny i egoistyczny Michael doczekał się syna. Współczuje temu dziecku takiego ojca.
To dziecko nie zasłużyło na takie nieszczęście by nosić imię po takim ojcu. Nieszczególnie podoba mi się jak dzieciom nadaje się imiona po rodzicach lub dziadkach, ale u siebie w opowiadaniu też wykorzystałam taki motyw, bo Zu nazwała córeczkę po zmarłej matce - Magdalenka. Tylko ta kobieta była dobrą osobą, a zmarłą przy porodzie, a Michael - czy on jest dobrym człowiekiem? Czy zasługuje na takiego syna? Skoro chce tylko płacić i nie chce odwiedzać, widywać? Nie umiałby pokochać własnego syna? On już powinien go kochać! Boże co za skurwiel. Mówiłam od razu - jaja mu uciąć, nie byłoby teraz problemu i mały mógłby być kogoś innego, kogoś lepszego, bardziej wartościowego. Ależ on mnie wkurwił (ja normalnie, na co dzień nie klnę, ale... ale Michael... wyprowadził mnie facet z równowagi).
Jeśli J i M do siebie wrócą na końcu, to się zawiodę.
Jak on śmie opijać dziecko, którego nawet nie ma zamiaru wychowywać?
Być może i on ma pojemne serce, ale za to ma pusty łeb!
sie-nie-zdarza.blogspot.com
prawdziwa-legenda.blogspot.com