♫
„Dopiero
późną nocą,
przy
szczelnie zasłoniętych oknach
gryziemy
z bólu ręce, umieramy z miłości.”
J.R.
Jeśli ma
się cel, należy śmiało stawiać kroki ku jego stronie. Jeśli ma się nadzieję,
bezwarunkowo trzeba w nią wierzyć. Jeśli się kocha, walczmy! Cóż… W moim
przypadku słowo „miłość” było już zdecydowanie przesadą, ale przecież nic nie
przychodzi nagle, czyż nie? Najpierw trzeba zapracować na miłość. Należy utkać
cienką nić, która połączy dwa serca, by dać jej potem swobodnie się rozwijać.
Każdy człowiek pragnie w końcu tego poczucia, iż jest ważny. Nie byłam
wyjątkiem. Jeżeli czułam, że mam szansę na szczęście i brak bólu na co dzień,
mogłabym dążyć do celu nawet po trupach, byleby zwyciężyć. To jedna z
najstarszych potrzeb człowieka. Świadomość, że jest człowiek, który będzie się
zastanawiał, gdzie jesteśmy, kiedy nie wrócimy na noc do domu. Nie chciałam już
dłużej usychać z tego pragnienia. Nie oczekiwałam też od nikogo litości.
Miłość… To jedynie jej chciałam zaznać choć na chwilę, gdyż czułam jak już
powoli zamieniam się w głaz. Zimny jak uczucie braku miłości. Wszystko bez niej
ulatywało z mego życia jak ptak. Świat bezpowrotnie się zmieniał, a ja nie
miałam na niego żadnego wpływu. Nawet zapragnęłam bólu i cierpienia, nie mówiąc
o szczęściu i radości, które powoduje właśnie miłość. Już miałam dosyć stania w
bezruchu, opętana tylko jedynym imieniem od tak wielu lat. Dosyć nadziei
skruszenia. Dosyć… W końcu chciałam mieć KOGOŚ, kto były dla mnie i tylko dla
mnie…
-On tu
idzie!- piszczałam podekscytowana, dostrzegając z dala zbliżającego się w moją
stronę sylwetkę jasnowłosego mężczyzny.-Idzie w moją stronę! Matko! Co ja mam
robić?! Michi, dobrze wyglądam?! Nie rozmazałam się?!
-Grunt,
że masz soczewki- przewrócił zażenowany oczyma, prychając pod nosem.-Bez nich
byłabyś ślepa jak kret i nie dostrzegłabyś „jego brązowych oczu, które nie
umiały kłamać, ale serce smutnym wyrazem złamać”- wypowiedział z niechęcią, cytując
dokładnie moje wcześniejsze słowa.
-Soczewki?!-
zapiszczałam, chwytając się głowy.- Michi, ja nie mam soczewek! Jak mogłeś mi
nie przypomnieć o soczewkach?! Ty chcesz mi zrujnować życie?!- krzyczałam
rozdrażniona i lekko spanikowana, a gdy dostrzegłam szelmowski uśmiech na jego
twarzy poczułam, jak czerwienie się ze złości. Jak można było jeszcze
bezczelnie śmiać mi się w twarz, podczas kiedy ważyły się losy mojej
przyszłości?!
-Ty nie
nosisz soczewek- przypomniał, wybuchając opanowanym śmiechem. Zacisnęłam dłonie
w pięści, mierząc złowrogim wzrokiem blondyna.-Sprawdzałem cię. Nie nadajesz
się do normalnego funkcjonowania dnia dzisiejszego, jak widzę.
-Okropny
jesteś…- bąknęłam, odwracając się do niego tyłem, a uśmiechem witając
zbliżającego się w naszą stronę Dietharta. Ukradkiem zerkałam na Michaela i
przyznam… nie wyglądał normalnie. Gołym okiem było widać, że albo krztusi się
ze śmiechu, albo już do reszty stracił do mnie szacunek.
-Cześć,
Michi- przywitał się z moim przyjacielem, lecz pierwszego wrażenia nie zrobił
najlepszego. Dobra, niby wiedziałam, że każdy zdrabnia w ten sposób imię
Michaela, lecz w mojej obecności, tylko ja miałam na to monopol! I tak miało
pozostać. Ale nie… mamo moja… Spojrzał na mnie tymi swoimi tęczówkami. Z bliska
są jeszcze piękniejsze, niż nawet myślałam. Zaśmiałam się nerwowo, na co Michi
zareagował jedynie cichym prychnięciem, które ostatecznie sprawiło, że wróciłam
na Ziemię.
-My się
jeszcze nie znamy, ale…- zaczęłam, podając mu dłoń. I ścisnął ją. Bynajmniej
nie za mocno ani nie za lekko. Idealnie. I znowu… Kolejny raz moje serce bije
jak oszalałe, a ja w duszy wrzeszczę na nie, żeby przestało. Na nic. Ono nigdy
mnie nie słucha. A niby należy do mnie…- jestem Jessica. I już się znamy, bo
wiem, że ty jesteś Thomas. Nazwisko zresztą też znam. Bo kto by go nie znał? Diethart
jest nazwiskiem, które po prostu się zna. Właściciela także. W końcu nikt z
takim przebojem nie wygrywa TCS, co ty- o nie… I znowu nawijałam jak katarynka.
Od zawsze tak było. Nie wiedziałam, co
mówię ani do kogo. Po prostu mówiłam i mówiłam, i mówiłam. Ot, taki słowotok,
kiedy na horyzoncie pojawiali się przystojniacy… Że też muszę mieć takie geny…
-Zostawię
was- ten, który uratował mnie od niezręcznej ciszy, był właśnie Michael.
Odetchnęłam z ulgą. Przeważnie po napływie słów z mojej stronie następowała
krępująca cisza, podczas której robiłam wyrzuty każdej komórce mojej ciała, że
zachowała się właśnie tak, a nie inaczej. A nie lubiłam tego. W końcu kiedy
karałam cząstki siebie, wymierzałam karę równocześnie samej sobie.-Macie tutaj
dobry widok, żeby obserwować trening, a ty Didl nie będziesz nam się plątał pod
nogami jak zawsze, kiedy robisz te swoje inspekcje- przewrócił oczyma.
Uśmiechnęłam się. Mimowolnie, nawet sama nie wiedząc czemu…- Lecz szybko tę
kontuzję, bo stajesz się naprawdę nie do wytrzymania.
-Ja się
plątam pod nogami?- wypuścił z płuc powietrze, patrząc ze sztucznym zawodem w oczy
Michiego. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Od zawsze lubiłam, kiedy inni
nalegali, prosili, używając przeróżnych argumentów, aby go przekonać, a on
jedynie patrzył na nich swym oschłym wzrokiem, nie przejmując się niczym
zanadto. Cały Michi… Mój Michi. Najlepszy przyjaciel…
-Tak- potwierdził.-
Wszędzie cię pełno. Pomagaj, ale stąd, dobra?- jego opanowanie, a zarazem
łagodność, czasem mnie po prostu przerażała.- Po treningu jak zawsze piwo,
nie?- mrugnął porozumiewawczo w stronę Thomasa. Zaśmiałam się podle w duchu. No
to tak łatwo już się mnie nie pozbędą!
-Nie
przejmuj się. Mnie też tak zawsze mówią, że tylko przeszkadzam i nic więcej nie
robię- odezwałam się jako pierwsza, próbując nieco uspokoić swe myśli. Zostałam
z nim sam na sam. Musiałam wykorzystać tę szansę do cna.
-Skądś cię
pamiętam- czyżby ze snów? Nie, poważnie mówiąc: omal nie wyrwało mi się to z
ust.- Jesteś byłą dziewczyną naszego
Michiego, tak?- hola, hola… Wstrzymaj konie, Diethart! „Waszego Michiego”?!
Wyśmiałabym cię, gdybyś nie był tak cudowny. To mój Michi!
-Tak…-
przyznałam nieco zmieszana. Jak miały się sprawy? Jak to możliwe, że ja już
praktycznie o tym zapomniałam, a i tak cały glob o tym pamiętał? Przecież to
chore. Czemu ludzie nieustannie pytają tylko o to? Byłam kiedyś partnerką
Michaela i co? Z tego powodu już na zawsze mam nią pozostać?!
„Marzę
o cofnięciu czasu.
Chciałbym
wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu,
jeszcze
raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach
i
pójść w innym kierunku.”
M.H.
Miałem
tylko jedną osobę bez której czas się dłużył, a z którą mogłem spędzić go
milej. Cóż… Bywały momenty, kiedy kłóciliśmy się jak stare małżeństwo, ale
jednocześnie rozmawialiśmy jak starzy przyjaciele, którzy całe życie spędzili
przy swoim boku. Były nawet chwile, kiedy miałem wrażenie, że filtrowaliśmy jak
na pierwszej randce, mimo że chroniliśmy się wzajemnie jak rodzeństwo. Nie
byliśmy idealni. Mieliśmy wady i zalety, lecz według mnie każdy człowiek
powinien mieć na uwadze, że każdy napotkany człowiek czegoś się boi, coś kocha oraz coś w swoim
życiu stracił. My straciliśmy wiele. Jednak wspólnie nauczyliśmy się, że ten,
kto patrzy ciągle wstecz, nigdy nie będzie gotów sprostać temu, co dopiero
przed nim. We dwójkę jakoś zawsze dawaliśmy sobie radę. Gdy miłość zostawiała
po sobie jedynie łzy, nasza przyjaźń miała moc, by zostawiać uśmiech tam, gdzie
wcześniej miłość pozostawiła słoną ciecz, pod zranionymi powiekami. Przyjaźń z
Jess była najwspanialszą rzeczą, jaka mogła mnie spotkać. Ona trwała. Po prostu
istniała i zajmowała bardzo ważne miejsce w moim sercu, nie zważając na nic ani
nikogo. Niczego się nie spodziewaliśmy. Nigdy niczego nie żądaliśmy czy też nie
zadawaliśmy pytań. Nigdy niczego nie zakładaliśmy. Mogło się dziać, co tylko
chciało. Jeśli nasza przyjaźń nadal tak mocno nas wiązała, nie mieliśmy się
prawa bać niczego…
-Żartujesz
sobie?!- wykrztusiłem zaskoczony, patrząc okrągłymi oczyma prosto w błękit oczu
szatynki. Uśmiechała się niewinnie w moją stronę, a z jej tęczówek dało się
wyczytać widoczną radość z życia. Z tego, co ją spotkało. Nadzieja, brak bólu…
Beztroska. Tak, dokładnie tym była przepełniona.-Przecież ty masz lęk
wysokości! Jak ty chcesz sobie latać helikopterem?!
-Normalnie-
wzruszyła ramionami, mocząc usta w tej obrzydliwej kawie, która towarzyszyła
nam podczas każdego spotkania.- Przełamię się! W imię miłości- uśmiechnęła się
pod nosem, kolejny raz upijając łyk swojej kawy. Od zawsze jej uśmiech, był
również mój. Ale… nie teraz. Nie w czasie, kiedy coś tak strasznego dokonywało
się przed moimi oczyma.
-I Diethart
tak niby bezinteresownie zaprosił cię na taką randkę, tak? Niczego niby nie
oczekuje w zamian?- dopytywałem, za wszelką cenę chcąc odwieść ją od tego
beznadziejnego pomysłu. Znam ją. Gdy tylko jej stopy oderwą się od podłoża, boi
się. Cierpi… Boli ją coś, mimo że fizycznie nic sobie nie zrobiła. A nie mogło
jej boleć… Nie, bo wówczas cierpiałbym również ja.
-Trochę
mu przygadywałam…- przyznała niechętnie, przewracając oczyma. Palcem stukała w
białą filiżankę, wystukując pewien rytm. Skądś go znałem, ale właśnie… Skąd
dokładniej?- Chlapnęłam coś, że interesuję się samolotami i takie tam… To
nieważne! Najważniejsze jest to, że poskutkowało i umówił się ze mną!-
mimowolnie kąciki moich ust drgnęły w celu uniesienia się ku górze, mimo że w
środku roznosił mnie czysty gniew i zawiść.
-Okłamałaś
go!- chwytałem się każdej deski ratunku. Absolutnie wszystkiego, byleby tylko
powstrzymać ją od tego głupstwa. Cóż, w jej oczach to może tylko niewinne
spotkanie z facetem, który naprawdę jej się podobał, ale w moich- kompletna głupota,
od której zamierzałem ją przestrzec.
-Przecież
on nie jest głupi- nadal wystukiwała ten cholerny rytm. Skąd ja go znam?! Teraz
jeszcze jedna rzecz skutecznie mnie rozdrażniła.- Na miejscu od razu zorientuje
się, że nie mam bladego pojęcia o tych tam… No wiesz… Tylko, że wtedy sobie
uzmysłowi, że to tylko czysty flirt, a potem…
-Potem?!-
pisnąłem, co było dla mnie całkowicie nienaturalną reakcją. Po co jej właściwe
te randki? Ma mnie. Najlepszego przyjaciela, na którym zawsze może polegać. To
powinno jej w zupełności wystarczać… A nie… Randki jakieś sobie wymyśliła…-
Zaciągnie cię do łóżka, wykorzysta, a na drugi dzień nie będzie pamiętał o twoim
istnieniu!
-Po
pierwsze, nie żyję w celibacie- wysyczała rozmarzona, nawijając na swój palec
jeden kosmyk włosów. Patrzyła rozmarzonym wzrokiem przed siebie, goszcząc na
ustach ciepły uśmiech. Była piękna i nawet jako jej przyjaciel, nie mogę temu
przeczyć.- Po drugie, sama mu się pcham w ramiona. Po trzecie, jestem dużą
dziewczynką i wiem, co robię. Po czwarte i najważniejsze, naprawdę czuję, że
coś może z tego wyjść…
-Ale wy
nie pasujecie do siebie- drążyłem, czując, że powoli opadam już z sił. Bo ileż
można? Zdanie przyjaciela jest chyba najważniejsze, czyż nie? No dobra… Z tym,
to może przesadziłem, ale powinna chociaż uwierzyć w to, że te całe randki nie
są dla niej. Nie teraz.
-Przeciwieństwa
się przyciągają- grała w zaparte, nie chowając uśmiechu do kieszeni.
Zaprzeczyłbym, gdybym nie znał najlepszego tego przykładu. Ona- wiecznie
uśmiechnięta, beztroska, z głową w chmurach. On- pewnie stąpający po Ziemi,
pesymista, bywa, że choleryk. Właśnie… Coś mi to przypominało. Pewną parę z
przeszłości… Nie jestem kłamcą, więc nie zaprzeczę…
-Ja chcę
tylko twojego dobra- powiedziałem, gładząc delikatnie jej długie włosy. Tym razem
to ja stałem się adresatem jej promiennego uśmiechu, którym mnie zaraziła.
Tylko Jessica posiadała takie umiejętności.- Jesteś młoda… Sądzę, że powinnaś
smakować wolności i ogólnie… On nie jest facetem dla ciebie, Jessi.
-Michi…-
westchnęła, kładąc swą drobną dłoń na moim ciepłym policzku. Była zimna,
drżała, a niebieskie oczy grzebały już w
mojej duszy. Uśmiech nieco stracił na swej sile, natomiast łagodność oraz
spokój, pomieszany z rozmarzeniem, został na jej twarzy.-Człowiek, który
odrzuca miłość pod pretekstem, że potrzebuje wolności jest głupcem. A przecież
wolność i tak stanie się kiedyś największym wrogiem…
-Nie
chcę, żebyś przez niego płakała- nie chcę, żeby ją dotykał, całował, miał na co
dzień, słyszał jej ciepły głos, czuł oddech na karku, rozmawiał z nią dłużej
niż ja oraz… by on mógł ją kochać… Nie, chcieć, to ja sobie mogę… To niczego
nie załatwia, tym bardziej nic nie znaczy.
-Jeśli
będę płakała, to i tak mam ramię, w które mogę się wypłakać- gładziła opuszkiem
swego kciuka skórę na moim policzku, uśmiechając się subtelnie. Uśmiech był jej
największą bronią oraz najpiękniejszą ozdobą…- Tylko… Masz pewien problem,
Michi- spojrzała na mnie znaczącym wzrokiem.
-Znowu
mam iść z tobą na zakupy, bo jak zwykle nie masz się w co ubrać, zgadłem?-
podparłem głowę łokciem, przewracając oczyma. Cóż, fakt, że Jessi nie miała
żadnej przyjaciółki, to moja sprawka. Miała przyjaciela, czyli mnie. Toteż
musiałem spełniać dosłownie każdą funkcję. Co i tak nie oznacza, że robiłem
wszystko z uśmiechem…
∞
Bezradność
za każdym razem rodzi złość. Jaka
konkretnie złość buzowała teraz we mnie? Złość na samego siebie. Co gorsza, nie
pojawiała się ona po raz pierwszy. Była obecna wtedy, gdy ktoś inny pojawia się
w jej życiu. Czego najbardziej się boję? Bezradności. Stanę się wówczas
automatycznie mniej ważny. Wierzę Jessi. Wiem, że nie zapomni nigdy o naszej
przyjaźni, ale ona straci na swej wartości, gdy pojawi się ktoś, kogo będzie
kochać bardziej, niżeli tę przyjaźń. Brak równowagi- skutek złości, która
skierowana jest w naszą własną stronę. Spragniony miłości człowiek, zazwyczaj
czułość przekształca właśnie w złość. Wojna serca, z którą próbuje się uporać z
samym sobą. Śmieszne, prawda? Co
najlepsze, tak czy siak, ono i tak polegnie w owej walce. I co wtedy? Skąd
wypływać będzie radość, szczęście,
nadzieja? Zabijałem siebie samego. Uśmiercałem raz po raz jakąś część mojej
duszy, która mnie napełniała. Wściekałem się właściwie bez powodu. Przecież to,
że Jessica chce odnaleźć w końcu miłość nie jest niczym złym, prawda? Jako
przyjaciel powinienem jedynie wspierać ją w poszukiwaniach, pomagać. A ja?
Najzwyczajniej byłem zazdrosny. Ten, kto zapytałby o co dokładniej, nie
uzyskałby żadnej odpowiedzi, bo ja zwyczajnie nie wiedziałem o co ani dlaczego…
-Już
wróciłeś?- usłyszałem głos szatynki z kuchni, a wokół unosił się zapach mojej
ulubionej potrawy. No tak… Zaczęło się. Właśnie rozpoczął się etap, w którym
robi wszystko, byleby mnie uszczęśliwić, jednocześnie chcą przekonać mnie, że
jednak znajomość z Jessi jest wielką pomyłką. Nie tak szybko…
-Najwyraźniej-
bąknąłem, ściągając kurtkę w przedpokoju. Mijając uśmiechniętą Sarah, udałem
się w stronę sypialni. Sen mógł być jedynym słusznym lekarstwem na wszystko, co
teraz wokół mnie wirowało. Pragnąłem zapomnieć. Nie myśleć o Jessice i Didlu,
którzy swą miłością będą jednie kłuli mnie w oczy… Tego akurat bym nie
przetrwał i dobrze o tym wiem…
-Poczekaj-
chwyciła mnie za rękę. Złe posunięcie… Złe…- Nie zjesz obiadu? Zrobiłam twoją
ulubioną zapiekankę. Pobędziemy trochę razem, porozmawiamy…- zbliżyła się do
mnie, muskając delikatnie moje usta.-Może i nawet…
-Nie
jestem głodny, nie chce mi się gadać, idę spać!- ryknąłem, odsuwając się od
dziewczyny. Nienawidziłem tych chwil… Podczas nich stawałem się agresorem.
Zdawałem sobie sprawę, że to wręcz paskudne, ale nic nie potrafiłem z tym
zrobić. Agresja, która we mnie tkwiła była po prostu najpotężniejsza…
-Znowu
okazała się być lepsza, tak?- zaśmiała się ironicznie, patrząc na mnie urażonym
wzrokiem. Tak bardzo się starała… Chciała zawrzeć swoisty pokój między nami…
Naprawić relację, którą szczerze zaniedbywałem, lecz… przyjaźń mimo wszystko
zawsze była, jest i będzie dla mnie priorytetem.
-O czym
ty, do cholery, mówisz?- spytałem nieco
spokojniej, stojąc tyłem do dziewczyny. Nie ruszyłem się nawet o milimetr.
Czekałem na jej odpowiedź, szczerze mając nadzieję, że Sarah nie doprowadzi do
tego… Nie dopuści do mojego wybuchu…
-O
Jessice!- podniosła swój głos, wypowiadając imię mojej przyjaciółki z wyraźną
niechęcią i nienawiścią. Zrobiła to w taki sposób, jak nikomu nigdy nie było
wolno wypowiadać tego imienia. Nie tej właścicielki. Nie tej dziewczyny, która
swym uśmiechem rozświetlała każdy dzień. Nie tej, której przenikliwe spojrzenie
potrafiło zajrzeć w najdalsze zakamarki mojej duszy…
-Nie waż
się wypowiadać nawet jej imienia w taki sposób!- krzyknąłem najgłośniej jak
tylko potrafiłem, odwracając się na pięcie.- Nie masz prawa mówić o niej
cokolwiek, jeśli jej nie znasz! Odchrzań się w końcu od niej i zajmij się
myśleniem na temat tego, co zrobić, żeby między nami było lepiej, bo jak widać
wszystkie twoje obiadki i fałszywe uśmieszki nie pomagają!- dodałem,
nieprzerwanie krzycząc, jednocześnie zrzucając jednym ruchem ręki wszystkie
przedmioty, które znajdowały się na niewielkiej komodzie obok. I wtedy ulżyło.
Mimo że ręka bolała, emocje znacznie opadły. Jednakże, wzrok Sarah mówił
wszystko…
-Sarah…-
zdążyłem wyszeptać, lecz ona wybiegła natychmiastowo, a po jej policzkach
spływały łzy…
Po
prostu złość. Złość… Złość zabijała mnie od środka. Złość… Wyniszczała. Tylko
zazdrość. I smutek…
~*~
Witam ponownie, Skarby moje! ;*
Zjawiam się z drugą odsłoną życia bohaterów.
Pod ostatnim rozdziałem zauważyłam, że można było się doszukać niejasności w związku z czasem, kiedy to wszystko się rozgrywa w zestawieniu z prologiem. I jak teraz? Udało się Wam rozwikłać te zawiłości? ;))
Cieszy mnie również, że wspieracie mnie swym słowem. To naprawdę wiele dla mnie znaczy, a motywacja? Och, dzięki Wam mi jej nie brakuje! ;*
Zjawiam się z drugą odsłoną życia bohaterów.
Pod ostatnim rozdziałem zauważyłam, że można było się doszukać niejasności w związku z czasem, kiedy to wszystko się rozgrywa w zestawieniu z prologiem. I jak teraz? Udało się Wam rozwikłać te zawiłości? ;))
Cieszy mnie również, że wspieracie mnie swym słowem. To naprawdę wiele dla mnie znaczy, a motywacja? Och, dzięki Wam mi jej nie brakuje! ;*