czwartek, 26 marca 2015

Dwa





Dopiero późną nocą,

przy szczelnie zasłoniętych oknach

gryziemy z bólu ręce, umieramy z miłości.”

J.R.
Jeśli ma się cel, należy śmiało stawiać kroki ku jego stronie. Jeśli ma się nadzieję, bezwarunkowo trzeba w nią wierzyć. Jeśli się kocha, walczmy! Cóż… W moim przypadku słowo „miłość” było już zdecydowanie przesadą, ale przecież nic nie przychodzi nagle, czyż nie? Najpierw trzeba zapracować na miłość. Należy utkać cienką nić, która połączy dwa serca, by dać jej potem swobodnie się rozwijać. Każdy człowiek pragnie w końcu tego poczucia, iż jest ważny. Nie byłam wyjątkiem. Jeżeli czułam, że mam szansę na szczęście i brak bólu na co dzień, mogłabym dążyć do celu nawet po trupach, byleby zwyciężyć. To jedna z najstarszych potrzeb człowieka. Świadomość, że jest człowiek, który będzie się zastanawiał, gdzie jesteśmy, kiedy nie wrócimy na noc do domu. Nie chciałam już dłużej usychać z tego pragnienia. Nie oczekiwałam też od nikogo litości. Miłość… To jedynie jej chciałam zaznać choć na chwilę, gdyż czułam jak już powoli zamieniam się w głaz. Zimny jak uczucie braku miłości. Wszystko bez niej ulatywało z mego życia jak ptak. Świat bezpowrotnie się zmieniał, a ja nie miałam na niego żadnego wpływu. Nawet zapragnęłam bólu i cierpienia, nie mówiąc o szczęściu i radości, które powoduje właśnie miłość. Już miałam dosyć stania w bezruchu, opętana tylko jedynym imieniem od tak wielu lat. Dosyć nadziei skruszenia. Dosyć… W końcu chciałam mieć KOGOŚ, kto były dla mnie i tylko dla mnie…
-On tu idzie!- piszczałam podekscytowana, dostrzegając z dala zbliżającego się w moją stronę sylwetkę jasnowłosego mężczyzny.-Idzie w moją stronę! Matko! Co ja mam robić?! Michi, dobrze wyglądam?! Nie rozmazałam się?!
-Grunt, że masz soczewki- przewrócił zażenowany oczyma, prychając pod nosem.-Bez nich byłabyś ślepa jak kret i nie dostrzegłabyś „jego brązowych oczu, które nie umiały kłamać, ale serce smutnym wyrazem złamać”- wypowiedział z niechęcią, cytując dokładnie moje wcześniejsze słowa.
-Soczewki?!- zapiszczałam, chwytając się głowy.- Michi, ja nie mam soczewek! Jak mogłeś mi nie przypomnieć o soczewkach?! Ty chcesz mi zrujnować życie?!- krzyczałam rozdrażniona i lekko spanikowana, a gdy dostrzegłam szelmowski uśmiech na jego twarzy poczułam, jak czerwienie się ze złości. Jak można było jeszcze bezczelnie śmiać mi się w twarz, podczas kiedy ważyły się losy mojej przyszłości?!
-Ty nie nosisz soczewek- przypomniał, wybuchając opanowanym śmiechem. Zacisnęłam dłonie w pięści, mierząc złowrogim wzrokiem blondyna.-Sprawdzałem cię. Nie nadajesz się do normalnego funkcjonowania dnia dzisiejszego, jak widzę.
-Okropny jesteś…- bąknęłam, odwracając się do niego tyłem, a uśmiechem witając zbliżającego się w naszą stronę Dietharta. Ukradkiem zerkałam na Michaela i przyznam… nie wyglądał normalnie. Gołym okiem było widać, że albo krztusi się ze śmiechu, albo już do reszty stracił do mnie szacunek.
-Cześć, Michi- przywitał się z moim przyjacielem, lecz pierwszego wrażenia nie zrobił najlepszego. Dobra, niby wiedziałam, że każdy zdrabnia w ten sposób imię Michaela, lecz w mojej obecności, tylko ja miałam na to monopol! I tak miało pozostać. Ale nie… mamo moja… Spojrzał na mnie tymi swoimi tęczówkami. Z bliska są jeszcze piękniejsze, niż nawet myślałam. Zaśmiałam się nerwowo, na co Michi zareagował jedynie cichym prychnięciem, które ostatecznie sprawiło, że wróciłam na Ziemię.
-My się jeszcze nie znamy, ale…- zaczęłam, podając mu dłoń. I ścisnął ją. Bynajmniej nie za mocno ani nie za lekko. Idealnie. I znowu… Kolejny raz moje serce bije jak oszalałe, a ja w duszy wrzeszczę na nie, żeby przestało. Na nic. Ono nigdy mnie nie słucha. A niby należy do mnie…- jestem Jessica. I już się znamy, bo wiem, że ty jesteś Thomas. Nazwisko zresztą też znam. Bo kto by go nie znał? Diethart jest nazwiskiem, które po prostu się zna. Właściciela także. W końcu nikt z takim przebojem nie wygrywa TCS, co ty- o nie… I znowu nawijałam jak katarynka. Od zawsze  tak było. Nie wiedziałam, co mówię ani do kogo. Po prostu mówiłam i mówiłam, i mówiłam. Ot, taki słowotok, kiedy na horyzoncie pojawiali się przystojniacy… Że też muszę mieć takie geny…
-Zostawię was- ten, który uratował mnie od niezręcznej ciszy, był właśnie Michael. Odetchnęłam z ulgą. Przeważnie po napływie słów z mojej stronie następowała krępująca cisza, podczas której robiłam wyrzuty każdej komórce mojej ciała, że zachowała się właśnie tak, a nie inaczej. A nie lubiłam tego. W końcu kiedy karałam cząstki siebie, wymierzałam karę równocześnie samej sobie.-Macie tutaj dobry widok, żeby obserwować trening, a ty Didl nie będziesz nam się plątał pod nogami jak zawsze, kiedy robisz te swoje inspekcje- przewrócił oczyma. Uśmiechnęłam się. Mimowolnie, nawet sama nie wiedząc czemu…- Lecz szybko tę kontuzję, bo stajesz się naprawdę nie do wytrzymania.
-Ja się plątam pod nogami?- wypuścił z płuc powietrze, patrząc ze sztucznym zawodem w oczy Michiego. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Od zawsze lubiłam, kiedy inni nalegali, prosili, używając przeróżnych argumentów, aby go przekonać, a on jedynie patrzył na nich swym oschłym wzrokiem, nie przejmując się niczym zanadto. Cały Michi… Mój Michi. Najlepszy przyjaciel…
-Tak- potwierdził.- Wszędzie cię pełno. Pomagaj, ale stąd, dobra?- jego opanowanie, a zarazem łagodność, czasem mnie po prostu przerażała.- Po treningu jak zawsze piwo, nie?- mrugnął porozumiewawczo w stronę Thomasa. Zaśmiałam się podle w duchu. No to tak łatwo już się mnie nie pozbędą!
-Nie przejmuj się. Mnie też tak zawsze mówią, że tylko przeszkadzam i nic więcej nie robię- odezwałam się jako pierwsza, próbując nieco uspokoić swe myśli. Zostałam z nim sam na sam. Musiałam wykorzystać tę szansę do cna.
-Skądś cię pamiętam- czyżby ze snów? Nie, poważnie mówiąc: omal nie wyrwało mi się to z ust.- Jesteś byłą dziewczyną  naszego Michiego, tak?- hola, hola… Wstrzymaj konie, Diethart! „Waszego Michiego”?! Wyśmiałabym cię, gdybyś nie był tak cudowny. To mój Michi!
-Tak…- przyznałam nieco zmieszana. Jak miały się sprawy? Jak to możliwe, że ja już praktycznie o tym zapomniałam, a i tak cały glob o tym pamiętał? Przecież to chore. Czemu ludzie nieustannie pytają tylko o to? Byłam kiedyś partnerką Michaela i co? Z tego powodu już na zawsze mam nią pozostać?!

Marzę o cofnięciu czasu.
Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu,
jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach
i pójść w innym kierunku.”

M.H.
Miałem tylko jedną osobę bez której czas się dłużył, a z którą mogłem spędzić go milej. Cóż… Bywały momenty, kiedy kłóciliśmy się jak stare małżeństwo, ale jednocześnie rozmawialiśmy jak starzy przyjaciele, którzy całe życie spędzili przy swoim boku. Były nawet chwile, kiedy miałem wrażenie, że filtrowaliśmy jak na pierwszej randce, mimo że chroniliśmy się wzajemnie jak rodzeństwo. Nie byliśmy idealni. Mieliśmy wady i zalety, lecz według mnie każdy człowiek powinien mieć na uwadze, że każdy napotkany człowiek  czegoś się boi, coś kocha oraz coś w swoim życiu stracił. My straciliśmy wiele. Jednak wspólnie nauczyliśmy się, że ten, kto patrzy ciągle wstecz, nigdy nie będzie gotów sprostać temu, co dopiero przed nim. We dwójkę jakoś zawsze dawaliśmy sobie radę. Gdy miłość zostawiała po sobie jedynie łzy, nasza przyjaźń miała moc, by zostawiać uśmiech tam, gdzie wcześniej miłość pozostawiła słoną ciecz, pod zranionymi powiekami. Przyjaźń z Jess była najwspanialszą rzeczą, jaka mogła mnie spotkać. Ona trwała. Po prostu istniała i zajmowała bardzo ważne miejsce w moim sercu, nie zważając na nic ani nikogo. Niczego się nie spodziewaliśmy. Nigdy niczego nie żądaliśmy czy też nie zadawaliśmy pytań. Nigdy niczego nie zakładaliśmy. Mogło się dziać, co tylko chciało. Jeśli nasza przyjaźń nadal tak mocno nas wiązała, nie mieliśmy się prawa bać niczego…
-Żartujesz sobie?!- wykrztusiłem zaskoczony, patrząc okrągłymi oczyma prosto w błękit oczu szatynki. Uśmiechała się niewinnie w moją stronę, a z jej tęczówek dało się wyczytać widoczną radość z życia. Z tego, co ją spotkało. Nadzieja, brak bólu… Beztroska. Tak, dokładnie tym była przepełniona.-Przecież ty masz lęk wysokości! Jak ty chcesz sobie latać helikopterem?!
-Normalnie- wzruszyła ramionami, mocząc usta w tej obrzydliwej kawie, która towarzyszyła nam podczas każdego spotkania.- Przełamię się! W imię miłości- uśmiechnęła się pod nosem, kolejny raz upijając łyk swojej kawy. Od zawsze jej uśmiech, był również mój. Ale… nie teraz. Nie w czasie, kiedy coś tak strasznego dokonywało się przed moimi oczyma.
-I Diethart tak niby bezinteresownie zaprosił cię na taką randkę, tak? Niczego niby nie oczekuje w zamian?- dopytywałem, za wszelką cenę chcąc odwieść ją od tego beznadziejnego pomysłu. Znam ją. Gdy tylko jej stopy oderwą się od podłoża, boi się. Cierpi… Boli ją coś, mimo że fizycznie nic sobie nie zrobiła. A nie mogło jej boleć… Nie, bo wówczas cierpiałbym również ja.
-Trochę mu przygadywałam…- przyznała niechętnie, przewracając oczyma. Palcem stukała w białą filiżankę, wystukując pewien rytm. Skądś go znałem, ale właśnie… Skąd dokładniej?- Chlapnęłam coś, że interesuję się samolotami i takie tam… To nieważne! Najważniejsze jest to, że poskutkowało i umówił się ze mną!- mimowolnie kąciki moich ust drgnęły w celu uniesienia się ku górze, mimo że w środku roznosił mnie czysty gniew i zawiść.
-Okłamałaś go!- chwytałem się każdej deski ratunku. Absolutnie wszystkiego, byleby tylko powstrzymać ją od tego głupstwa. Cóż, w jej oczach to może tylko niewinne spotkanie z facetem, który naprawdę jej się podobał, ale w moich- kompletna głupota, od której zamierzałem ją przestrzec.
-Przecież on nie jest głupi- nadal wystukiwała ten cholerny rytm. Skąd ja go znam?! Teraz jeszcze jedna rzecz skutecznie mnie rozdrażniła.- Na miejscu od razu zorientuje się, że nie mam bladego pojęcia o tych tam… No wiesz… Tylko, że wtedy sobie uzmysłowi, że to tylko czysty flirt, a potem…
-Potem?!- pisnąłem, co było dla mnie całkowicie nienaturalną reakcją. Po co jej właściwe te randki? Ma mnie. Najlepszego przyjaciela, na którym zawsze może polegać. To powinno jej w zupełności wystarczać… A nie… Randki jakieś sobie wymyśliła…- Zaciągnie cię do łóżka, wykorzysta, a na drugi dzień nie będzie pamiętał o twoim istnieniu!
-Po pierwsze, nie żyję w celibacie- wysyczała rozmarzona, nawijając na swój palec jeden kosmyk włosów. Patrzyła rozmarzonym wzrokiem przed siebie, goszcząc na ustach ciepły uśmiech. Była piękna i nawet jako jej przyjaciel, nie mogę temu przeczyć.- Po drugie, sama mu się pcham w ramiona. Po trzecie, jestem dużą dziewczynką i wiem, co robię. Po czwarte i najważniejsze, naprawdę czuję, że coś może z tego wyjść…
-Ale wy nie pasujecie do siebie- drążyłem, czując, że powoli opadam już z sił. Bo ileż można? Zdanie przyjaciela jest chyba najważniejsze, czyż nie? No dobra… Z tym, to może przesadziłem, ale powinna chociaż uwierzyć w to, że te całe randki nie są dla niej. Nie teraz.
-Przeciwieństwa się przyciągają- grała w zaparte, nie chowając uśmiechu do kieszeni. Zaprzeczyłbym, gdybym nie znał najlepszego tego przykładu. Ona- wiecznie uśmiechnięta, beztroska, z głową w chmurach. On- pewnie stąpający po Ziemi, pesymista, bywa, że choleryk. Właśnie… Coś mi to przypominało. Pewną parę z przeszłości… Nie jestem kłamcą, więc nie zaprzeczę…
-Ja chcę tylko twojego dobra- powiedziałem, gładząc delikatnie jej długie włosy. Tym razem to ja stałem się adresatem jej promiennego uśmiechu, którym mnie zaraziła. Tylko Jessica posiadała takie umiejętności.- Jesteś młoda… Sądzę, że powinnaś smakować wolności i ogólnie… On nie jest facetem dla ciebie, Jessi.
-Michi…- westchnęła, kładąc swą drobną dłoń na moim ciepłym policzku. Była zimna, drżała, a niebieskie oczy grzebały już  w mojej duszy. Uśmiech nieco stracił na swej sile, natomiast łagodność oraz spokój, pomieszany z rozmarzeniem, został na jej twarzy.-Człowiek, który odrzuca miłość pod pretekstem, że potrzebuje wolności jest głupcem. A przecież wolność i tak stanie się kiedyś największym wrogiem…
-Nie chcę, żebyś przez niego płakała- nie chcę, żeby ją dotykał, całował, miał na co dzień, słyszał jej ciepły głos, czuł oddech na karku, rozmawiał z nią dłużej niż ja oraz… by on mógł ją kochać… Nie, chcieć, to ja sobie mogę… To niczego nie załatwia, tym bardziej nic nie znaczy.
-Jeśli będę płakała, to i tak mam ramię, w które mogę się wypłakać- gładziła opuszkiem swego kciuka skórę na moim policzku, uśmiechając się subtelnie. Uśmiech był jej największą bronią oraz najpiękniejszą ozdobą…- Tylko… Masz pewien problem, Michi- spojrzała na mnie znaczącym wzrokiem.
-Znowu mam iść z tobą na zakupy, bo jak zwykle nie masz się w co ubrać, zgadłem?- podparłem głowę łokciem, przewracając oczyma. Cóż, fakt, że Jessi nie miała żadnej przyjaciółki, to moja sprawka. Miała przyjaciela, czyli mnie. Toteż musiałem spełniać dosłownie każdą funkcję. Co i tak nie oznacza, że robiłem wszystko z uśmiechem…
Bezradność za każdym razem rodzi złość.  Jaka konkretnie złość buzowała teraz we mnie? Złość na samego siebie. Co gorsza, nie pojawiała się ona po raz pierwszy. Była obecna wtedy, gdy ktoś inny pojawia się w jej życiu. Czego najbardziej się boję? Bezradności. Stanę się wówczas automatycznie mniej ważny. Wierzę Jessi. Wiem, że nie zapomni nigdy o naszej przyjaźni, ale ona straci na swej wartości, gdy pojawi się ktoś, kogo będzie kochać bardziej, niżeli tę przyjaźń. Brak równowagi- skutek złości, która skierowana jest w naszą własną stronę. Spragniony miłości człowiek, zazwyczaj czułość przekształca właśnie w złość. Wojna serca, z którą próbuje się uporać z samym sobą. Śmieszne, prawda?  Co najlepsze, tak czy siak, ono i tak polegnie w owej walce. I co wtedy? Skąd wypływać będzie radość,  szczęście, nadzieja? Zabijałem siebie samego. Uśmiercałem raz po raz jakąś część mojej duszy, która mnie napełniała. Wściekałem się właściwie bez powodu. Przecież to, że Jessica chce odnaleźć w końcu miłość nie jest niczym złym, prawda? Jako przyjaciel powinienem jedynie wspierać ją w poszukiwaniach, pomagać. A ja? Najzwyczajniej byłem zazdrosny. Ten, kto zapytałby o co dokładniej, nie uzyskałby żadnej odpowiedzi, bo ja zwyczajnie nie wiedziałem o co ani dlaczego…
-Już wróciłeś?- usłyszałem głos szatynki z kuchni, a wokół unosił się zapach mojej ulubionej potrawy. No tak… Zaczęło się. Właśnie rozpoczął się etap, w którym robi wszystko, byleby mnie uszczęśliwić, jednocześnie chcą przekonać mnie, że jednak znajomość z Jessi jest wielką pomyłką. Nie tak szybko…
-Najwyraźniej- bąknąłem, ściągając kurtkę w przedpokoju. Mijając uśmiechniętą Sarah, udałem się w stronę sypialni. Sen mógł być jedynym słusznym lekarstwem na wszystko, co teraz wokół mnie wirowało. Pragnąłem zapomnieć. Nie myśleć o Jessice i Didlu, którzy swą miłością będą jednie kłuli mnie w oczy… Tego akurat bym nie przetrwał i dobrze o tym wiem…
-Poczekaj- chwyciła mnie za rękę. Złe posunięcie… Złe…- Nie zjesz obiadu? Zrobiłam twoją ulubioną zapiekankę. Pobędziemy trochę razem, porozmawiamy…- zbliżyła się do mnie, muskając delikatnie moje usta.-Może i nawet…
-Nie jestem głodny, nie chce mi się gadać, idę spać!- ryknąłem, odsuwając się od dziewczyny. Nienawidziłem tych chwil… Podczas nich stawałem się agresorem. Zdawałem sobie sprawę, że to wręcz paskudne, ale nic nie potrafiłem z tym zrobić. Agresja, która we mnie tkwiła była po prostu najpotężniejsza…
-Znowu okazała się być lepsza, tak?- zaśmiała się ironicznie, patrząc na mnie urażonym wzrokiem. Tak bardzo się starała… Chciała zawrzeć swoisty pokój między nami… Naprawić relację, którą szczerze zaniedbywałem, lecz… przyjaźń mimo wszystko zawsze była, jest i będzie dla mnie priorytetem.
-O czym ty, do cholery,  mówisz?- spytałem nieco spokojniej, stojąc tyłem do dziewczyny. Nie ruszyłem się nawet o milimetr. Czekałem na jej odpowiedź, szczerze mając nadzieję, że Sarah nie doprowadzi do tego… Nie dopuści do mojego wybuchu…
-O Jessice!- podniosła swój głos, wypowiadając imię mojej przyjaciółki z wyraźną niechęcią i nienawiścią. Zrobiła to w taki sposób, jak nikomu nigdy nie było wolno wypowiadać tego imienia. Nie tej właścicielki. Nie tej dziewczyny, która swym uśmiechem rozświetlała każdy dzień. Nie tej, której przenikliwe spojrzenie potrafiło zajrzeć w najdalsze zakamarki mojej duszy…
-Nie waż się wypowiadać nawet jej imienia w taki sposób!- krzyknąłem najgłośniej jak tylko potrafiłem, odwracając się na pięcie.- Nie masz prawa mówić o niej cokolwiek, jeśli jej nie znasz! Odchrzań się w końcu od niej i zajmij się myśleniem na temat tego, co zrobić, żeby między nami było lepiej, bo jak widać wszystkie twoje obiadki i fałszywe uśmieszki nie pomagają!- dodałem, nieprzerwanie krzycząc, jednocześnie zrzucając jednym ruchem ręki wszystkie przedmioty, które znajdowały się na niewielkiej komodzie obok. I wtedy ulżyło. Mimo że ręka bolała, emocje znacznie opadły. Jednakże, wzrok Sarah mówił wszystko…
-Sarah…- zdążyłem wyszeptać, lecz ona wybiegła natychmiastowo, a po jej policzkach spływały łzy…
Po prostu złość. Złość… Złość zabijała mnie od środka. Złość… Wyniszczała. Tylko zazdrość. I smutek…
~*~
Witam ponownie, Skarby moje! ;* 
Zjawiam się z drugą odsłoną życia bohaterów. 
Pod ostatnim rozdziałem zauważyłam, że można było się doszukać niejasności w związku z czasem, kiedy to wszystko się rozgrywa w zestawieniu z prologiem. I jak teraz? Udało się Wam rozwikłać te zawiłości? ;))
Cieszy mnie również, że wspieracie mnie swym słowem. To naprawdę wiele dla mnie znaczy, a motywacja? Och, dzięki Wam mi jej nie brakuje! ;*

czwartek, 19 marca 2015

Jeden




„Nie lubię wspominać. Nie lubię tęsknić.

Nie lubię myśleć o tym, co było i porównywać tego z tym,

co jest, a mimo wszystko robię to bardzo często,

a wręcz powiedziałabym, że systematycznie.”

J.R.

Pogodziłam się z przeszłością. Odczekałam, by to czas wygoił moje rany. To, co myśleli o mnie inni, miałam za nic. Liczyło się tylko to, co myślałam i czułam ja. Nie porównywałam się również do innych. Nie rozmyślałam zbyt długo nad tym, co mogę zrobić bądź jak rozwikłać dany supeł, który pojawił się akurat w moim życiu. I… Uśmiechałam się, mimo że było tak cholernie ciężko. Tylko uśmiechem udowadniałam innym, że nie jestem w stanie naprawić wszystkich problemów i cudzych błędów.  Otaczałam się jedynie ludźmi, którzy potrafili wywołać na mojej twarzy uśmiech. No właśnie… I wpadka. Wielka wpadka! Bo istniał tylko jeden człowiek, któremu udawała się ta sztuka od niepamiętnych dla mnie czasów. Dlatego musiałam wybrać… Zdecydować czy wolę zapomnieć, czy też gościć na ustach uśmiech. I wybrałam. Mój wybór padł na uśmiech. Bo przecież prawda wyglądała następująco: nie istniałam bez niego. Tylko przy nim mogłam zapomnieć o życiowych porażkach, mając tą świadomość, że upadki są częścią naszego życia, a podnoszenie się to jedynie część naszego żywota na Ziemi. Po tym wszystkim, co w ostatnim czasie działo się wokół mnie, zrozumiałam, że życie to dar, a my sami musimy zdecydować czy chcemy być szczęśliwi, czy raczej bardziej odpowiada nam przejmowanie się każdym kolejnym potknięciem. Cóż… Do dnia dzisiejszego nie mam pojęcia czy wybrałam dobrze. Ale nawet gdyby miałby być to mój największy błąd życiowy, byłabym pewna, że po dostaniu drugiej szansy wybrałabym dokładnie tak samo. Wybaczając, zyskałam przyjaźń. A przecież tak wiele ludzi w swoim życiu nie znajdują czasu na miłość i przyjaźń, bo ważniejsza przecież jest zawsze materialna przyszłość, prawda? Szkoda mi takich ludzi. Naprawdę szkoda…
-Jak długo to trwa?- spytał pełen powagi. Jego usta jak zawsze w takich sytuacjach zwężone były w wąską kreskę. Obserwował mnie surowym i badawczym wzrokiem, wyczekując konkretnej, aczkolwiek pomocnej dla niego odpowiedzi. Od samego początku naszej znajomości taki był. Poważny, kiedy sytuacja tego wymagała, lecz tak naprawdę skrywał w swoim wnętrzu gołębie serce, którym lubił się dzielić…
-Właściwie, to sama nie wiem- przyznałam nieco zawstydzona, czując jak na moją twarz wkrada się czerwony rumieniec.-Od zawsze mi się podobał- no to wtedy chlapnęłam trzy po trzy… Od zawsze? Przecież nie mógł mi się podobać od zawsze! A może nie zwróci na ten szczegół swojej uwagi?
-Doprawdy?- zaciekawił się. Czyli jednak zwrócił uwagę na to, co mówię… Zaraz… Ale to chyba dobrze, nie? Dowód na to, że słucha mnie nawet wtedy, kiedy niczym katarynka opowiadam mu o swoich porywach serca. A faceci często w takich sytuacjach nie słuchają. Wyłączają się i tylko sprawiają wrażenie, że wiedzą o czym mowa. On wiedział. Mam tak cudownego przyjaciela!
-Taaak…- westchnęłam rozmarzona, podpierając łokciami głowę. Patrzyłam z uśmiechem tępo przed siebie, a moje maślane oczy na pewno nie mogły ujść uwadze blondyna.-Ma takie cudowne oczy… A uśmiech… Matko, jak się uśmiecha mam ochotę przychylić mu niebios! A ten głos…- przymrużyłam lekko powieki.- Najpiękniejsza melodia, jaką można usłyszeć! Na dodatek jest tak delikatny, czuły, troskliwy…
-Nie znasz go- wypomniał z powagą, zabierając się za swoje czekoladowe ciasto, które podstawione było tuż przed jego nos. Spojrzałam na niego urażonym wzrokiem, po czym szybkim ruchem, sprzątnęłam mu sprzed nosa talerzyk z owym smakołykiem.-To moje! Trzeba było sobie zamówić!
-Nie wolno ci tyle jeść. Niedługo nie zmieścisz się na wyciągu krzesełkowym, jeśli dalej będziesz się tak opychał- rzekłam, wystawiając w jego stronę język.- A poza tym… Potrzebuję czekolady! Dużo czekolady, gdyż ktoś właśnie doskonale stratował moje wyobrażenia i marzenia!
-Ale co ja mam niby wspólnego z twoimi miłostkami?- bąknął, zakładając ręce na piersi. Patrzył zamyślony przez okno kawiarni, w której aktualnie rozmawialiśmy, wyraźnie nad czymś rozmyślając. Nie lubiłam, gdy zamykał się w swoim własnym świecie… Tam, nawet ja, nie miałam wstępu. A przecież wszystko robiliśmy razem. Ja i on to jedność. Czysta oczywistość. Pod względem przyjaźni, ale zawsze coś…
-Umów mnie z nim! Przedstaw, kiedy będzie u was dzisiaj na treningu!- poddawałam ciągle propozycje, podekscytowana faktem, że już niebawem sen stanie się rzeczywistością. Cóż… Na razie nic może na to nie wskazywało, lecz przecież za dobrze znałam Michaela! Zgodzi się prędzej czy później. To rzecz pewna.
-Trenuje indywidualnie z powodu kontuzji- przypomniał z błyskiem w oku. Czy myślał, że to sprawi, iż się poddam? Ha! Tym razem to on musiałby mnie nie znać. Walka, to moje drugie imię.
-Ale dziś odwiedza was na treningu- powiedziałam z pewnością, patrząc z zadowoleniem prosto w jego oczy, które powoli opadały z sił i cierpliwości wobec mojej osoby. Jak on dawniej ze mną wytrzymywał, skoro teraz przy byle okazji się łamał?- I nie zaprzeczaj! Sam mi mówiłeś.
-A jakim cudem ty się znajdziesz na treningu, skoro jest zamknięty?- dalej grał w zaparte, a tym razem szelmowski uśmiech zagościł na jego twarzy. Przygarbiłam się nieco, mierząc go wzrokiem zza przymrużonych powiek. Ależ on lubi się ze mną drażnić… Przecież nie jest chyba na tyle głupi, żeby nie wiedzieć, że nie wyłudzę zaraz od niego wejściówki.
-To przecież żaden problem, Michi- oznajmiłam, zajadając ciastko, które przed momentem podwędziłam przyjacielowi.- Przepustkę załatwi mi obecny lider wśród austriackich skoczków narciarskich- mówiłam z pełną buzią. Dobra, wiem, że być może tak nie wypada, ale przecież nasze towarzystwo nie niosło ze sobą żadnych tajemnic, a już dawno zasady dobrego wychowania odeszły ku zapomnieniu.
-Pochlebiasz mi. Musisz być już naprawdę zdesperowana- zamoczył swe usta w tęgiej kawie.
-A… Bo ty myślałeś, że…- wybuchłam udawanym śmiechem.- Nie, nie. Rozmawiałam z Schlierenzauerem. Ma u mnie dług wdzięczności, więc prawie się nada- obserwując jego zmieszaną minę, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Był… Po prostu uroczy i tylko taki epitet wówczas mógł być najwłaściwszym, aby mu go przypisać.
-Niech ci będzie…- westchnął bezsilnie, przewracając oczyma.- Pomogę ci… Jakoś porozmawiam z Diethartem- zgodził się w końcu z niechęcią. A nie mówiłam? Od początku wiedziałam, że się zgodzi! To tylko kwestia czasu.
-Jesteś wielki, Michi!- krzyknęłam na całe gardło, nie zważając na pozostałych gości, którzy znajdowali się w tej samej kawiarni, co my.- Uwielbiam cię! Jesteś najlepszym przyjacielem pod słońcem!- wrzeszczałam dalej, po czym złożyłam na policzku blondyna delikatny pocałunek. Nie to, że jakoś chciałam wykorzystać sytuację… W końcu też jestem człowiekiem, prawda? Toteż czuję tęsknotę. A kiedyś trzeba ją choć w małym stopniu uspokoić.
-Ale mimo to, masz u mnie dług wdzięczności- bąknął, lecz z uśmiechem. Często zastanawiałam się, jak działa ta nasza machina… Czy ja wyglądałam aż tak śmiesznie, kiedy się śmiałam, że Michael od razu robił to samo? Tyle z tym, że jego uśmiech nie był jakiś pospolity. Bynajmniej! Kiedy się uśmiechał, słońce zawsze świeciło jakoś jaśniej.
-Następny?- jęknęłam lekko przerażona. Jak to było? Czemu to zawsze ja byłam dłużniczką? W jaki sposób to ja zawsze potrzebowałam pomocy Michiego, a nie odwrót? Chociaż raz… No ludzie! Ci na górze! Zlitujcie się…
-Nie ma lekko…- powiedział półszeptem, zatapiając swój wzrok w czarnej jak smoła kawie. Oparłam się ramionami o stół, przypatrując się smutnym wzrokiem każdemu poczynaniu blondyna. Nie wyglądał dobrze. Był smutny… I to wystarczyło… Było doskonałym powodem ku temu, aby i również mój zapał do wszystkiego prysnął jak bańka mydlana.
-Dokładnie, nie ma lekko…- położyłam swą dłoń na jego dłoni. Spojrzał na mnie martwym wzrokiem i tak właśnie przez chwilę rozmawialiśmy. Bez słów. Nie były nam potrzebne jakieś przereklamowane słowa, aby wiedzieć, co dokładnie zlega na naszych duszach… Akurat na duchu Michiego zalegało sporo… Dużo. Bardzo dużo… -Znowu coś z Sarah?
-Po jakiego pytasz, jak wiesz?- prychnął. Przygryzłam dolną wargę… To ja mu tu teraz zaprzątam głowę jakimiś randkami, podczas kiedy on ma prawdziwe kłopoty w związku? Co ze mnie za człowiek? Stop. Na takie pytania i refleksje przyjdzie czas później. Teraz całą swoją osobą trzeba pomóc przyjacielowi.
-Co tym razem wymyśliła?- spytałam, dalej patrząc na niego. Nie chciałam czuć jego bólu. Bo przecież niech ktoś pomyśli zdrowym rozumem… O ile może życie wówczas byłoby łatwiejsze? Ale i tak bolało. Jego ból, automatycznie przeradzał się w mój ból. Ot, takie powiązanie. Może nie do końca zdrowe, lecz chyba ważne w przyjaźni, prawda?
-Chyba mnie zdradza. Ma drugiego gacha na boku i sobie tak żyje- powiedział, siląc się na obojętność. Lecz on tak nie potrafił. Każdy, ale nie on. Michael nie potrafił się bawić ludźmi. Jeśli się z kimś wiązał, było wiadomo, iż ta kobieta jest dla niego ważna…
-Chyba?- wyłapałam z jego wcześniejszej wypowiedzi.- Czyli nie jesteś pewien czy na pewno cię zdradza?- dopytywałam, pragnąc jakkolwiek ułożyć w swojej głowie możliwy scenariusz, który byłby rozwiązaniem większości problemów.
-Przecież nie przyznała mi się jeszcze prosto w oczy- odburknął nadąsany, odwracając ode mnie wzrok. Bolało go… Cierpiał… Bolało i mnie… Cierpiałam…
-Porozmawiaj z nią- powiedziałam ciszej, kładąc swą dłoń na jego ramieniu.-Przecież kochasz Sarah. Jedynie idiota by tego nie zauważył. Skoro miłość przezwycięża wszystko, takie pagórki w związku to nie kłopot…- wyszeptałam ze łzami w oczach. Mówiłam, lecz sama w to nie wierzyłam… Mówiłam, bo chciałam mu ulżyć… Dodać pewności, że jeśli naprawdę mu na niej zależy, nie powinien się o co martwić.
-Ale przecież nawet jeśli ona mnie zdradzała, na nic tutaj rozmowa…- wydukał, nawet na mnie nie patrząc. Znowu unikał kontaktu wzrokowego z moją osobą. Czemu to robił? Co chciał przede mną ukryć? Dlaczego w ogóle cokolwiek chciał ukryć? Przecież byliśmy jednością… Mówiliśmy sobie o wszystko, a on teraz… Nie mogę tego pojąć.
-Michi…- westchnęłam cicho, obejmując chłopaka ramieniem. Jedynie ten gest skłonił go ostatecznie do tego, aby spojrzał prosto w moje oczy.- Sam kiedyś mi mówiłeś, że miłość można porównać do szklanki, która tłucze się wtedy, gdy niepewnie ją trzymamy oraz w chwili, kiedy ściskamy za mocno. Nie sądzisz, że może za mocno uciskasz tę szklankę? Może warto nieco się otworzyć. Stworzyć nowe reguły w waszym związku, które zostaną ustanowione przez waszą dwójkę- mówiłam łagodnie, z wyczuciem gładząc jego blond czuprynę.
-Nie sądzę, że cokolwiek da się tutaj uratować- przyznał ponuro, tym razem uważnie mi się przyglądając. To wszystko było dziwne. Bo ja jestem jego byłą, prawda? To z jakiej racji doradzałam mu w sprawach sercowych? Przecież teoretycznie powinnam się trzymać od tego z daleka. Cóż… Byliśmy w końcu przyjaciółmi. Pomagaliśmy sobie wzajemnie. Jego szczęście, było moim uśmiechem. A ból? Z nim sprawa wyglądała dokładnie tak samo…- Wszystko zgasło…
-Dlatego nie możesz się poddać!- wykrzyknęłam z werwą.- Bądź jak światło, które zapala zgasłe gwiazdy! Potrafisz! Wiem, bo doskonale cię znam, Michi!
-Dziękuję ci, Jessi- tyle lat minęło, a ja w dalszym ciągu lubiłam to zdrobnienie. Praktycznie większości powiązań starałam się zlikwidować, lecz ta przyjemność była zdecydowanie zbyt silna.-Gdyby nie ty…- nie dokończył, lecz zamknął mnie w swoim żelaznym uścisku. Nigdzie nie było tak ciepło, jak właśnie tam. Tak przyjemnie. Bezpiecznie. Można rzec, że miejsce wręcz idealnie do mnie pasujące. Jakby stworzone tylko dla mojej osoby. Pomarzyć można…
-Zginąłbyś…- wyszeptałam, wciągając do swych nozdrzy zapach jego delikatnych perfum. Pamiętam dzień, w którym pomagałam mu je wybierać… Jak to się działo, że pamiętałam każdą wspólnie spędzoną chwilę? Prawda wyglądała chyba tak, że to ja zginęłabym bez Michiego, nie na odwrót…


„To, że się uśmiecham, śmieję i żartuję jak zawsze, nie znaczy,
 że u mnie jest dobrze.
Ja po prostu nie lubię pokazywać, że jest mi cholernie źle.”

M.H.

Podobno właśnie miłość polega w głównej mierze na kłóceniu się i godzeniu. Wytykaniu wzajemnych błędów. Przebaczaniu. Milczeniu. Rozmowach nawet o niczym. Słuchaniu. Mówieniu. Pewności. Zwątpieniu. Byciu razem, ale również znajdowaniu się daleko od siebie. Po dokładniejszym bilansie, można wywnioskować jedynie, że miłość to skrajność. Czy teza taka jest słuszna? Jak najbardziej. Miłość jest pomieszczeniem w sobie skrajności oraz zrozumieniem, że kochamy i chcemy być kochanymi. Wszystkie znaki na niebie mówiły, że byłem dobry w teorii. A co z praktyką? Pozostawiała wiele do życzenia. Ale za to miałem przy swoim boku kogoś, kto  był wręcz celujący w praktyce. Jessica. Tak, ona potrafiła kochać. Robiła to w tak słodki, uroczy sposób, nie krzywdząc. Wręcz przeciwnie. Kochała dla kogoś, nie dla siebie. Stop… Właśnie przekroczyłem teren, na który wchodzić mi nie wolno. Teraz jestem z Sarah. Tylko to się liczy. Tylko o ten związek jestem zobowiązany walczyć. Faktycznie, nie było kolorowo, lecz kiedy przepali się żarówka, nie kupuje się nowego domu, tylko wymienia tę zepsutą żarówkę. Tak samo jest w związku. Kiedy coś układa się nie po naszej myśli, nie można od razu zacząć szukać nowego partnera, tylko starać się naprawić ten zepsuty drobiazg…
-Gdzie znowu tak długo byłeś?- usłyszałem głos przepełniony goryczą zaraz po tym, gdy przekroczyłem próg własnego domu.-Trening skończył się dobre trzy godziny temu. Gdzie się wtedy podziewałeś?- kolejna kobieta, której nie rozumiałem. Po co one pytają, skoro znają doskonale odpowiedź?
-Na spotkaniu z Jessicą. Przecież dobrze o tym wiesz. Spotykamy się codziennie- na samo wspomnienie naszych spotkań poczułem już zapach, który unosił się w naszej ulubionej kawiarni. Smak tęgiej kawy, która nie smakowała ani mnie, ani jej, lecz coś w sobie miała. Natomiast słoneczniki, którym przystrojony był niemal cały lokal przyprawiały nas o wrażenie, iż ciągle trwa lato. To było nasze miejsce. Z nikim innym nie chciałbym tam nawet rozmawiać. Tylko ona pasowała tam tak idealnie.
-I ty z taką łatwością się do tego przyznajesz?- prychnęła, śmiejąc się ironicznie. W ręce trzymała kieliszek z bursztynową cieczą, którą raz po raz spożywała.
-Ty pijesz?- zdziwiłem się, lecz niemal w tej samej chwili umiejętnie wytrąciłem z ręki Austriaczki szklane naczynko. Wokół rozległ się jedynie dźwięk tłuczonego szkła. Patrzyliśmy na siebie przez dłuższy czas, jednak żadne z nas nie wiedziało jak przystąpić do tego monologu. Nikomu nie było łatwo…
-A co mi zostało?- zerwała się na równe nogi, zrównując ze mną swój wzrok. Jej tęczówki wręcz płonęły żywym ogniem. Skąd on tam się wziął? Dlaczego? Przecież to, co mnie do niej od zawsze ciągnęło to właśnie jej spojrzenie. Łagodne, spokojne, wyciszające…- Mój facet od samego początku kręci z drugą, udaje, że nic się nie dzieje… To jest po prostu piękne życie!
-Sarah…- ująłem jej twarz w dłonie, próbując swą obecnością i opanowaniem uspokoić nieco jej oddech.-Posłuchaj mnie teraz uważnie, dobrze?- pokiwała głową, jednakże właśnie w tej chwili spod jej powiek uwolniły się łzy.-Jessica jest moją przyjaciółką. Ale tylko przyjaciółką, rozumiesz?- mówiłem wolno i wyraźnie słowa, których nauczyłem się już wypowiadać niemal w identyczny sposób podczas trwania całego związku z Sarah.-To ona przyczyniła się do tego, że jesteśmy teraz razem… Nie masz powodów, aby być o nią zazdrosna…
-Nie obchodzi mnie to!- krzyknęła, krztusząc się słoną cieczą, która ciurkiem wydostawała się spod jej ociężałych powiek.-Nie chcę, żebyś się z nią spotykał! Nie życzę sobie jej w naszym związku! Ciągle jest obok i nieustannie nas podtruwa- Jessi i trucie? Czy ona sobie w ogóle zdawała sprawę z tego, co wygadywała? Przecież Jessica walczyła o jej miejsce w moim życiu!
-Wystarczająco dużo już zrobiłem dla naszego związku- oznajmiłem, odsuwając się od partnerki.-Jak widzisz, Jessica już tutaj nie przychodzi. Nie odwiedza mnie w moim własnym domu, bo wiem, że te wizyty nie były dla ciebie komfortowe. Zatem znalazłem rozwiązanie. Spotykamy się na mieście- niemiarowo oddychałem, próbując uspokoić swoje nerwy. Lecz trudno nie rozgnieść w swej dłoni szklanki, gdy zdenerwowanie przyprawia o kłopoty z oddychaniem.-Teraz czas na ciebie. Nie wiem jak, ale musisz zaakceptować to, że Jessica jest moją najlepszą przyjaciółką. Nie zamierzam z niej rezygnować tylko dlatego, że ty wymyślasz jakieś chore scenariusze w swojej głowie.
-Może to z nią powinieneś być!- na nic moje zapewnienia i szczerze chęci rozejmu. Czy kobiety zawsze tak postępują? Zamiast polubownie wszystko rozwiązać, iść na kompromis, to jak zawsze wszystko nie pasuje… Ileż można? - Kochasz ją?!- wystrzeliła, kiedy zauważyła, że kompletnie odleciałem. Zatonąłem w rozmyśleniach, zamiast jakoś odwrócić kota ogonem, nim pojawiły się te kłopotliwe pytania.
-Z tego wszystkiego wynika, że to ty ją kochasz!- wrzasnąłem, jak jeszcze nigdy wcześniej. Nawet sam nie wiedziałem, że tak potrafię. I szczerze? Chyba sam przestraszyłem siebie tym krzykiem. Nic dziwnego, że na pewno przeraził on Sarah. Jednakże tym razem przesadziła. Wkroczyła na zakazany teren. Miejsce w mojej przeszłości, na którym nawet mnie nie było dozwolone przebywać. - Jestem z tobą, więc chyba to o czymś świadczy- dodałem już nieco spokojniej, po czym odwróciłem się na pięcie, udając się do innego pomieszczenia… 

~*~
No to przybywam z pierwszym rozdziałem, moje najdroższe! ♥
Jej... Nie wiem, co powiedzieć, naprawdę. Nie mam zielonego pojęcia. Było Was tak wiele pod prologiem... Każde jedno słowo czytałam z wypiekami na twarzy i... zaczęłam się bać. 
Tak, dokładnie. Zaczęłam się obawiać, że Was zawiodę... ;/
Pierwszy rozdział? Nie jestem z niego zadowolona. Cóż, podobno początki mają do siebie to, że są najtrudniejsze, ale nie chcę się tym usprawiedliwiać. Mam jedynie nadzieję, że spełniłam chociaż po części swój wcześniejszy zamiar, którym było mianowicie poznanie początkowe bohaterów. :) 
Jeśli nie zraziłyście się jedynką, przypominam o wpisywanie się w zakładce 'INFORMOWANI' tych, którzy byliby zainteresowani w kwestii informowania ich o nowych rozdziałach. Bardzo ułatwiłoby mi to zadanie... 
Do następnego. ;*


niedziela, 8 marca 2015

Na sam początek...



 

„Ufałam Ci.
Bardziej niż samej sobie”

Miłość łączy się z ogromnym zaufaniem, poczuciem bezpieczeństwa oraz niepojętnym dla rozumu powiązaniem między dwoma, różnymi ludźmi. Miłość to uczucie tak ogromne, lecz zarazem niezwykle kruche i wymagające stałej opieki. Miłości nikt nie może posiąść na stałe. Nie można o niej powiedzieć, że się ją „posiada” i tyle. Żaden człowiek nie może czerpać z niej innych korzyści, gdyż to już wtedy nie jest prawdziwa miłość. Miłość to przynależność do drugiego człowieka, którego serce bije w identycznym tempie, co nasze. Miłość to obietnice pod postacią nieopisanego uwielbienia. To radość oraz uczucie spełnienia, które pojawia się każdego dnia zaraz po przebudzeniu. Miłość to wbrew pozorom nie „coś”. To „ktoś”. Miłość to idealizm w czystej postaci. Miłość to pielęgnacja, dbałość, troska. Miłość, to wszystko, co dobre. A przynajmniej tak mi powtarzali, kiedy byłam małą dziewczynką. Ale akurat ja byłam tą szczęściarą i odnalazłam w miłości to, czego inni mogli jedynie szukać. Odnalazłam siebie. Kawałek swojej zagubionej duszy. Związek w końcu w głównej mierze polega na tym, że musi być nam dobrze z tą osobą bez względu na miejsce, sytuacje czy humor. Nieważne czy zakochani byliby razem na imprezie, w domu, czy nawet w kościele. Jeden dla drugiego musi być najważniejszym i to ma wystarczać… Tylko ta wiedza jest potrzebna do tego, aby mieć u stóp cały świat. I nie… To nie jest chore stwierdzenie, które zakochane nastolatki postulują wokoło. To prawda. Uwierzcie mi. Znam to z autopsji. Bo tylko ja wiem, co czuję, gdy patrzę w jego niezwykłe tęczówki. Tylko ja wiem, jakie dreszcze przeszywają moje ciało za każdym razem, gdy mnie dotknie. Tylko ja znam jego duszę…
-Kocham Cię, wiesz?- powiedziałam z szerokim uśmiechem na ustach, leżąc na jego kolanach. Obydwoje wpatrywaliśmy się w błękitne niebo, milcząc. Kochałam milczeć w jego towarzystwie. Skrycie nasłuchiwałam się każdemu jego oddechowi. Najpiękniejsza melodia, jaką ktokolwiek byłby w stanie sobie wyobrazić…
-Tak, wiem. Powtarzasz mi to sto razy na minutę, Głuptasie- ucałował moje czoło, patrząc prosto w moje roześmiane oczy. Również się uśmiechał. Wspominałam już jak bardzo kochałam jego uśmiech? Był tak serdeczny, ciepły… Delikatny i nieśmiały… Uśmiech, który urządzał cały mój dzień... Mówiłam tak w ogóle jak bardzo go kocham?
-A nie zapomniałeś czegoś dodać do swojej wcześniejszej wypowiedzi?- nadal uśmiechałam się promiennie, siląc się na sztuczne urażenie. Usiadłam tuż obok ukochanego, opierając swą głowę o jego ramię. Nie lubiłam tego uczucia, kiedy zdawałam sobie sprawę jak bardzo jestem od Niego uzależniona. Byłam wręcz chora na jego punkcie. Chciałam go nieustannie mieć przed oczyma. Uśmiechać się w jego stronę. Czuć dotyk jego dłoni na swoim ciele. Wtulać się w jego ciepły tors. Dotykać jego delikatnego policzka. Całować jego usta. Jak najdłużej z nim rozmawiać. Nawet droczenie się z nim stało się częścią mojego życia, bez którego nie potrafiłabym normalnie żyć.
-Jessi…- matko… A czy ja już mówiłam, że kochałam, gdy w taki sposób zdrabniał moje imię?- Przestałem cię kochać… Ja już jestem tobą. Przecież bez ciebie, nie byłoby mnie…- mówił, obsypując moje dłonie subtelnymi pocałunkami. I właśnie to była jego cecha charakterystyczna. Nie mówił zbyt dużo o uczuciach. Nie szastał wyznaniami na prawo i lewo. Wypowiadał je tylko wtedy, gdy sytuacja naprawdę tego wymagała, a całą resztę trzymał głęboko w swoim sercu. Serduszku, które należało w całości właśnie do mnie.
-Ale powiedz, że mnie kochasz, dobrze?- a jednak… Nadal nalegałam. Chciałam usłyszeć te dwa słowa, zanim inne słowa wydostaną się z mojego gardła. Niekoniecznie zwiastujące coś dobrego…
-Kocham cię, Jessico…- wyszeptał, po czym złożył pocałunek na moich ustach. Słodki, delikatny, subtelny, lecz wyrażający więcej niżeli jakiekolwiek inne słowa. W całości odzwierciedlał jego charakter i delikatność, która go cechowała. Od samego początku czułam się przy jego boku jak lalka. Porcelanowa księżniczka, która na moment zagubiła się we własnym królestwie, lecz jej książę nigdy nie zrezygnował z jej poszukiwań. I właśnie to było najpiękniejsze…
-Muszę ci coś powiedzieć- westchnęłam, zakładając jeden z kosmyków włosów za ucho. No i ładnie… Już go zestresowałam. Wyprostował się w jednej chwili, jego oczy zeszkliły się, natomiast każdy mięsień został napięty jak struna. Nie tylko ja znałam go na wylot. To transakcja działająca w obie strony. Wiedział, że gdy zakładam włosy za ucho, sprawa jest poważniejszego kalibru.
-Słucham cię…- pogładził delikatnie moje plecy, próbując dodać mi wsparcia. Przekazać poprzez zmysłowy dotyk energii i pewności, że to właśnie przy nim mogę mówić o wszystkim, co jest dla mnie udręką. A on? On sam był pewien, że wszelkiego rodzaju troski odrzuci w kąt. Byleby jego księżniczka była naprawdę szczęśliwa…
-Michi…- zaczęłam, czując, iż łzy gromadzą się pod moimi powiekami.- Ja jestem chora… Poważnie chora…

~*~

Witam! Nie, nie. Od razu utnę wyobrażenia na temat tego, co mogłybyście tutaj z czasem zobaczyć.
Mimo wszystkiemu, możecie się spodziewać, iż nie będzie to opowiadanie tematyką podobne np. do „Szkoły uczuć” bądź „Nad życie”. Akurat o chorobie będzie tutaj najmniej. Obiecuję! :D Mam na to opowiadanie inną koncepcję. Jaką? Mam nadzieję, że pozostaniecie ze mną do samego końca, a także nie zanudzicie się czytając kolejne rozdziały, które będę tutaj publikować. ;))
Kto byłby zainteresowany, aby informować go o nowościach z boku znajduje się zakładka ‘informowani’.
Słowami wstępu… Prolog może nie wydaje się za bardzo zachęcający, aczkolwiek taki pomysł tkwił w mojej głowie od pierwszej myśli, która pojawiła się w mojej głowie odnośnie tego opowiadania. To wszystko będzie wyglądało inaczej, obiecuję!
Do następnego. ;**