piątek, 24 kwietnia 2015

Sześć



 
Skoro nie można się cofnąć,
trzeba znaleźć najlepszy sposób,
by pójść naprzód.”

M.H.
Paradoks… Ostatnie życie w całości podporządkowałem całkowicie obcej mi osobie, nie rodzinie, z którą łączą mnie więzy krwi. To bez sensu. Pomimo tego, że nie byłem spokrewniony z Jessicą, była niczym młodsza siostra, której nigdy nie miałem. Ale to nie oznacza, że ja miałem jaką nienormalną rodzinę. Przynajmniej nie w tym sensie. Była troskliwa mama, tata, bracia. Właściwie wszystko było tradycyjne. Można rzec, że czasem zwyczajnie nudne. Ale… przyznam się, że zaniedbałem rodzinę. Nie pielęgnowałem więzi, która dawniej nas łączyła. Ba, w zasadzie widywaliśmy się dwa razy do roku, podczas świąt. A Sarah? Kobieta, która ma być moją przyszłą żoną, praktycznie w ogóle nie zna swoich przyszłych teściów. Wiem, że to ja zawiniłem, ale… nie. To głupie. Nie mogę o tym mówić. Cóż, żadna rodzina przecież nie jest perfekcyjna. Tak i my. Kłóciliśmy się, walczyliśmy przeciw sobie, bywało, że nie odzywaliśmy się do siebie przez wiele dni, ale i tak potem na koniec końców i tak dojdzie do nas, że rodzina to rodzina. Nie byle co. A w rodzinie? Otóż, w rodzinie zawsze istnieje miejsce na miłość. I to ten rodzaj, na który tak naprawdę w stu procentach mogłem sobie pozwolić.
-Ale ślub? Kiedy?- nie mogłem patrzeć prosto w jej zawiedzione tęczówki, które wypełniły się żalem, zaskoczeniem oraz swego rodzaju dziwnym smutkiem. No tak… Syn marnotrawny powraca i obwieszcza całemu światu, że się hajta z kobietą, której jego rodzina praktycznie nie zna. Nie wyobrażałem sobie, co musiała czuć teraz moja matka…
-Za niecały miesiąc, mamo- odpowiedziałem cienkim głosem, spuszczając wzrok na ciemne podłoże. Nie dość, że nie znała przyszłej synowej, to na dodatek dowiaduje się praktycznie jako ostatnia. Zawaliłem na całej linii, ale co zrobić? Czasu nie cofnę, błędów nie naprawię.
-Miesiąc…- westchnęła, a na jej twarzy zauważyłem wyraz zmartwienia. Skąd się tam pojawił? Czemu akurat w takiej chwili, która de facto miała świadczyć o tym, że jeden z jej synów znalazł szczęście. Wybrankę serca, z którą chciałby mieć dzieci, z którą chciałby dożyć późnej starości. Dobra… Brzmi beznadziejne.
-Sarah to naprawdę świetna dziewczyna- powiedziałem bez przekonania, sam do końca nie rozumiejąc dlaczego nie było mnie stać na tę nutę entuzjazmu w moim głosie. Przecież byłem dorosły. Wiedziałem czego chcę oraz doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jakie są konsekwencje każdego z czynów, jakich się dopuszczę. Naprawdę musiało zależeć mi na Sarah, skoro to jej chciałem ślubować przed ołtarzem, czyż nie? To logiczne. Logiczne… Chyba nic w moim życiu już nie współgra z logiką…
-Ale… Michael… Ona nie zna nas, my nie znamy jej…- mamo, przynajmniej ty teraz nie rób mi wyrzutów… Wystarczająco podle się czułem. Ale czy ja miałem inne wyjście? Nie. Odwodząc Sarah od mojej rodziny, miałem w ten swój ukryty zamiar. I jak na razie szło mi wręcz wspaniale. Do tego czasu…
-I dlatego miałbym do ciebie ogromną prośbę- wykrztusiłem, patrząc tym razem ze stanowczością w oczy mojej rodzicielki. Raz na zawsze musiałem to skończyć. Zamknąć ten rozdział albo uświadomić moich bliskich jak naprawdę to wszystko wygląda z mojej perspektywy.- Niebawem przyjdę tutaj razem z Sarah, żeby zaprosić was wszystkich na ślub i byłbym ci dozgonnie wdzięczny, gdybyś mogła nie powracać do przeszłości- skąd ten chłód? A skąd szorstkość? Z przeszłości…
-Co masz na myśli?- zapytała, marszcząc czoło. Nigdy nie zauważyła? Nie zwróciła uwagi, że jej chęci i tak nie są w stanie nic zdziałać? Przecież to, co spieprzyłem ja, ona nie jest w stanie naprawić, nieważne jak bardzo by się starała. Byłem wdzięczny, ale… już wszystko przepadło.
-W obecności Sarah nie mów nic o Jessice- zażądałem, próbując wykrzesać z siebie jak najwięcej siły, aby najzwyczajniej w świecie nie wybuchnąć i nie dać się emocjom. Nigdy tak o niej nie mówiłem. Ani razu nawet nie pomyślałbym, że kiedykolwiek wyrażę się o mojej Jessi w ten sposób. Tak, jakbym nie chciał jej w swoim życiu. Jakby była moim największym utrapieniem. Tworem przeszłości, który pragnąłem unicestwić…
-Nie rozumiem- naprawdę? Serio nie widziała nic złego w tym, że ciągle cofała mnie do tamtych chwil, pocałunków, dotyków, spojrzeń? A może to ja zacząłem już kompletnie wariować? Traciłem zmysły i to tylko dlatego, że chciałem ułożyć sobie w końcu życie. Jestem nienormalny i żałosny… Nawet tego nie potrafię zrobić jak należy.
-Myślisz, że dlaczego tak rzadko tutaj przychodzę?!- podniosłem głos, nie wytrzymując już ciśnienia, które napierało na mnie od wewnątrz.- Ciągle tylko przygadujecie mi o Jessice. Mówicie, jaka to ona nie jest wesoła, dobra i takie tam inne…- uspokoiłem się nieco, przyłapując się na tym, że przeczę samemu sobie. Przecież Jessi od zawsze była pełna entuzjazmu, a jej serce przepełnione dobrocią… Moja Jessi.-A ja już najzwyczajniej nie chcę tego słuchać. Rozstałem się z nią kilka lat temu i nie zamierzam tego powtarzać za każdym razem, kiedy tylko tutaj przyjdę…- odwróciłem wzrok.
-Ale… Ja byłam pewna, że wy znowu jesteście razem- wyjąkała, obejmując mnie swym troskliwym ramieniem.- Widziałam was razem wielokrotnie… Nie wyglądaliście jak była para, ale jak dwaj zakochani ludzie… Śmialiście się, patrzyliście na siebie z takim ciepłem… Myślałam, że tylko tak się maskujecie, bo uważacie, że to jeszcze niewłaściwy moment… Wybacz, synku…
-Jesteśmy tylko przyjaciółmi- powiedziałem, tępo patrząc przed siebie.- A Sarah nie wie o tym, że coś łączyło mnie z Jessi i tak ma pozostać. Rozumiemy się?- nigdy nie powiedziałem całej prawdy brązowookiej z jednego, aczkolwiek konkretnego powodu. Teraz robiła mi wyrzuty, mimo że Jessi jest tylko moją przyjaciółką. Co działoby się w jej głowie, gdyby dowiedziała się, że niegdyś byliśmy parą, która nie rozstała się z powodu braku miłości? Wraz z każdym spotkaniem z Jessi, w jej głowie tworzyłyby się niestworzone scenariusze, a tu nie o to chodzi…
-Jessi często u nas bywa- wstyd się przyznać, ale byłem chwilowo zły na własną matkę. „Jessi” była zarezerwowana tylko dla mnie. Dla nikogo więcej.- Nie będę już więcej o tym mówić, ale chcę, abyś wiedział, że niezwykle żałuję, że wam się nie udało…- akurat… „Wam”… MNIE się nie udało wytrzymać, nie Jessi. Ona wszystko zniosła dzielnie. Tak, jak nikt inny. Podziwiałem ją.
-Możesz się cieszyć, bo jest w końcu szczęśliwa. Związała się z Diethartem- powiedziałem tak, by udowodnić chyba samemu sobie, że umiem o tym mówić. Że potrafię cieszyć się z jej szczęścia, nie mając tego cudownego uśmiechu przed oczyma.
-Właśnie wspominała coś, że jest w związku…- wyznała, pochłaniając się w rozmyślaniach. Od zawsze lubiła Jessi. Od samego początku nawiązały doskonały kontakt, rozumiejąc się nawet bez słów. To może wręcz przerażające, ale tylko Jessi miała takie umiejętności. Ciepło, które biło od jej radosnych oczu oraz szerokiego uśmiechu, potrafiło rozmiękczyć nawet głaz.- Ale wówczas uśmiechnęłam się jedynie, będąc pewna, że chodzi o ciebie, synku…- przestań… Proszę, skończ, bo już naprawdę ból osiągnął swoje apogeum…
-Yhym- mruknąłem jedynie, odwracając wzrok. Czemu tak urazić mogą jedynie najbliżsi ludzie, będąc tego nieświadomi?
-Bardzo cierpisz…- szepnęła, a ja czułem na sobie jej badawczy, lecz zarazem zmartwiony wzrok. Nie odpowiedziałem. Nie umiałem ani zaprzeczyć, ani potwierdzić. Nic nie potrafiłem. Ból zagłuszył wszystko. Ból, do którego obecności powinienem się już przyzwyczaić. Ból, który był moim najwierniejszym towarzyszem, gdyż tak naprawdę tylko on był przy mnie zawsze. Nieważne czy to dzień, czy noc. Nieważne czy byłem na treningu, czy siedziałem przed telewizorem. Nieważne czy byłem chory, czy zdrowy… Ten ból był. Ciągle był. Cierpiałem, mamo, ale to tylko dlatego, że nie potrafiłem się przyzwyczaić do tego, co sam sobie zgotowałem…

„Przedstawienie musi trwać.
Wszystko się może walić, serce Ci pęka,
a Ty pudrujesz twarz, uśmiechasz się i dalej grasz.”
J.R.
To piękne uczucie, kiedy wiemy, że mamy za kim tęsknić i o kim myśleć o każdej porze dnia i nocy. Wbrew wszystkiemu, stwierdzę, że jestem tą szczęściarą, która ma kogoś wyjątkowego przy swoim boku. Może nie było to od razu apogeum szczęścia, ale ono było odczuwalne i za to z całego serca dziękowałam Thomasowi. Dokonał rzeczy wręcz niemożliwej. Nauczył mnie żyć na nowo. Bo tak naprawdę to on od kilku miesięcy jest najważniejszą osobą w moim życiu. Czemu? On jako jedyny ma cierpliwość do mnie i moich ekscesów, humorów czy innych, z których słynę. On nadaje mojemu życiu sens, bo przy nim czuję się tak, jak kiedyś. Lekko. Jego życie, było moim życiem. I najważniejsze… Mam pewność, że on będzie. Nieważne czy będzie dobrze, czy źle. To zdecydowało o jego ogromnej przewadze. Właśnie ta świadomość utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest odpowiednią osobą. Przykład? Znał dokładnie moją przeszłość. Wiedział ile wynosi prawdopodobieństwo powrotu koszmaru sprzed lat, a mimo to nadal przy mnie był. Nie mówił zbyt wiele na ten temat… Był i to mi wystarczyło…
-Thom… Co ty tutaj robisz?- jęknęłam, dostrzegając swego partnera w jednej z kawiarni w centrum. Jego pech chciał, że akurat  byłam na zakupach w tamtejszym centrum handlowym. Michi by wiedział, gdzie nie spotykać się ze swoją byłą w miejscu, gdzie spędzam sporo wolnego czasu… Stop. Nie… Ja znowu to zrobiłam. Kolejny raz porównałam Didla do Michiego…
-Może spytałabyś najpierw z kim on tutaj coś robi?- zamiast Austriaka odpowiedziała znana mi kobieta. Spojrzałam na nią zawistnym wzrokiem zza przymrużonych powiek. Czułam jak moje ciśnienie gwałtownie wzrasta w górę, a ciało zaczyna drżeć z braku opanowania. Nienawidziłam jej, mimo że wcale jej nie znałam… To do mnie niepodobne… Nie dałam jej nawet jednej szansy, by się wykazała.
-Może wytłumaczyłbyś mi, co się tutaj dzieje, a nie patrzył się jak byk na siekierę?!- pisnęłam nienaturalnie, ofiarując Thomasowi spanikowane spojrzenie. Wiem, że panika to ostatnie czego można było się spodziewać, ale ja naprawdę nie wiedziałam, co robić, tym bardziej co myśleć. Wokół mnie nastała ciemność, a z niej wyłaniała się jedyna postać. Tylko jej zielone tęczówki. Te, które chcą mi wszystko odebrać…
-Dżess, spokojnie…- wstał od stołu, patrząc na mnie zatroskanym wzrokiem. Widziałam w jego czekoladowych tęczówkach wiele, lecz tak naprawdę przeważało w nich uczucie skruchy, co ostatecznie pozwoliło mi nieco uspokoić dziko galopujące serce.- My tylko tutaj rozmawialiśmy… Eva, zostaw nas samych- zwrócił się do blondynki.
-Ale przemyślisz to wszystko… Obiecujesz?- jęknęła ze strachem, a w jej spojrzeniu widziałem zaangażowanie oraz niepewność, z którą było jej nie do twarzy. Eva nie wyglądała na osobę kruchą i delikatną. Zagubienie, które właśnie teraz zapewne wypełniało jej wnętrze, było prawdopodobnie do niej niepodobne. Tylko… Jaki był ku temu powód i czemu dotyczył Thomasa?
-Tak, tak…- rzucił w jej stronę, nadal na mnie patrząc tym samym wzrokiem, który powodował, iż moje kolana miękły.- Zobaczymy, co da się zrobić w tej sprawie…- dokończył tym samym zadumanym głosem. Eva rzuciła w jego stronę jedynie potulnym spojrzeniem, po czym ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Ależ ona się ruszała… Z gracją, pewnością… Tak, jakbym ja nigdy nawet nie potrafiła udawać…
-I co mi teraz powiesz?!- pisnęłam, nie umiejąc wysilić się na neutralny ton głosu. Czułam w jaki sposób wszystko wewnątrz mnie kipiało. Tak, byłam zazdrosna, a jednocześnie wściekła oraz rozpaczająca. Oszukał mnie… Wmawiał przez tak długi czas, że nie spotyka się z Evą… Że ich znajomość już dawno przestała istnieć, a tymczasem co się okazywało? Nakryłam ich na gorącym uczynku… Co prawda nie robili nic złego, ale… on mnie oszukał… Thomas mnie oszukał. Ale był. I jego obecność była tym, na czym chorobliwie mi zależało… Czymś, co mi zostało. W co musiałam wierzyć, pokładać nadzieję…
-Nie mam na swoje usprawiedliwienie absolutnie nic…- gruchnął przede mną na kolana, przytulając się mocno do mnie. Lubiłam ten rodzaj uścisku… Był tak mocny, bywało, że bolesny, ale czułam wówczas, że jest… Chce być i nie myśli o ucieczce, jak niegdyś… Stop. Znowu zaczęłam…
-Thomas, przestań… Ludzie patrzą…- bąknęłam zawstydzona, chowając swój wzrok przed ludźmi, którzy patrzyli na naszą dwójkę niezbadanymi spojrzeniami. Nienawidziłam znajdować się w centrum zainteresowania. O ile Thomas mógł być do tego przyzwyczajony, ja nie… Cóż, najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że w tej chwili byłam na niego jeszcze bardziej zła, niżeli jeszcze przed momentem. Nie wiedział. Nie Thomas… Wiedziałby na pewno… Mam już tego serdecznie dosyć! Czemu nieustannie wracam do tego?
-Nie obchodzą mnie inni ludzie- powiedział pewny swego, podnosząc wzrok, aby spojrzeć prosto w moje oczy.- Liczysz się tylko ty. Żadna Eva nie będzie ważniejsza… To tylko przeszłość, słyszysz? Coś z czym muszę sobie poradzić sam… Ale muszę mieć cię przy sobie… Oszukałem cię i nic tego nie usprawiedliwi… Potrzebuję cię… Twojego ciepła, głosu, rozmów z tobą, a nawet tego panicznego strachu przed lataniem- potrzebujesz mojej obecności, Thomas. Obecności… I chyba jedynie to sprawiło, że puściłam to zajście w niepamięć. Każdy zasługuje na drugą szansę. Wierzyłam w końcu Thomasowi. Nigdy wcześniej mnie nie okłamał… Nie chciał dla mnie źle, a przynajmniej tak mi się wydawało… Co mi zresztą innego zostało? Nic. Mogłam jedynie wierzyć i mieć go przy swoim boku… 

„Nic nie mówisz znów, ja milczę też.
Ale oboje mówimy : „chyba chcę, lecz wybacz,
 wiesz, trochę się boję.”
M.H.
Patrzyłem prosto w jej niebieskie tęczówki. Nie zliczę ile razy patrzyłem się w nie, nie słuchając szczerze tego, co mówi do mnie Jessi. Tak naprawdę tylko tam potrafiłem odnaleźć to, co ukajało moje zszargane serce. Zresztą… Z sercem to całkiem inna historia. Ono całkowicie się mnie nie słuchało. Poszukiwało listem gończym innego serca, mimo że na co dzień żyło z tym, które przeznaczone jest mu na wieki. Chciało być najwidoczniej bóstwem dla tego jednego, wyjątkowego serduszka. Nie udało się, no cóż… Często bywa przecież, że umysł wygrywa z sercem. I wygrało już kilka lat temu, przejmując całe moje życie. Skazywałem na samobójstwo własne serce… Nic na to nie poradzę. Tak musiało być. Tak właśnie było lepiej. Lepiej dla niej, a przecież jej szczęście było najważniejsze, prawda? A moje szczęście, zaczynało się w końcu od jej szczęścia. Nawet muszę przyznać, że nie od jej związku, jej pracy bądź tego, co mogła mi zaoferować w zamian za naszą przyjaźń. Moje szczęście, było po prostu jej szczęściem. Nieskomplikowana kalkulacja, nieprawdaż? Chociaż… Skomplikowana i to jak cholera. Przecież niewiele było osób, które trwały w takim układzie jak nasz, mając tę cholerną świadomość, że szczęście jednej ze stron, niesie ze sobą radość drugiego ogniwa.
-I ty mu tak po prostu wybaczyłaś?- spytałem, siląc się na wewnętrzną obojętność. Pytałem, ale właściwie po co? Po pierwsze, właśnie przed chwilą mi o tym powiedziała, a po drugie, musiałbym nie znać Jessi, żeby myśleć, iż nie dałaby komukolwiek drugiej szansy. Gołębie serce miała akurat od zawsze…
-Traktuję nasz związek poważnie- powiedziała, patrząc na mnie wzrokiem, w którym niestety nadal żyła niepewność i ukryty strach. Poważny związek mówi, tak? Powinienem się teraz uśmiechnąć, ponieważ zdaje się, że znalazła kogoś odpowiedniego dla siebie. Powinienem… No właśnie… To nie było równoznaczne z tym, że się faktycznie uśmiechnąłem.- Nie chcę, żebyśmy nie potrafili sobie wybaczać. Kłótnie są nieodłącznym elementem każdego związku.
-Ale on cię oszukał…- wytknąłem z niechęcią, patrząc na Jessi zgorzkniałym wzrokiem. Nie, jej nie miałem akurat nic za złe. Nie znałem żadnego innego człowieka, który nie miałby tak szczerych i czystych intencji względem innych. Była nieskazitelna. Przynajmniej w moich oczach…
-Przyznał się do błędu, przeprosił…- mówiła, a ja dostrzegłem, że okłamuje samą siebie. Prawda była jedna… Cholernie zależało jej na Didlu.- Poza tym, on tylko rozmawiał z Evą. Nie złapałam go na żadnym czynie za rękę, więc nie mogę o takie głupstwo zaprzepaszczać coś, na czym naprawdę mi zależy…
-Jasne… Dopiero jak nakryjesz go w łóżku z inną, będziesz w stanie uwierzyć, że faktycznie odrobinę się pogubił…- bąknąłem, nie zdając sobie sprawę, że kolejny raz, niechcący, ją uraziłem. Ja po prostu czułem pismo nosem. Znałem Evę. Znałem Didla… Wiedziałem, jak to pomiędzy nimi było… Nie chciałem, aby również Jessi była w to wszystko zamieszana.
-Michi…- jęknęła cichutko. Faktycznie, zraniłem ją swoimi słowami. Machinalnie ująłem jej dłoń, co w ostateczności także było błędem. Znowu czułem jej ciepło. Ten sam delikatny, aczkolwiek kuszący zapach. Dotyk, który przypominał mi o najpiękniejszym…- Powiedz mi, proszę, jak to między nimi było… Czemu się rozstali? Nigdy nie pytałam o to Thomasa… Nie chciałam mu fundować kolejnego powrotu do przeszłości…- bo ty i sama nigdy nie chciałaś go przeżyć, prawda, Jessi? – Jaka była Eva?
-Seksowna- mruknąłem, co spotkało się jedynie z jej wzrokiem pozbawionym aprobaty.- No co? Też jestem facetem. Czuję, słyszę, widzę.
-Potrafisz pocieszyć- westchnęła, podpierając głowę łokciami.- Czyli co? Nie mam szans w starciu z nią?- Jessi, jaka ty czasem jesteś głupiutka… Przecież swoją delikatnością, miażdżysz każdego kto napatoczy się na twojej drodze. Wygrywałaś wszystko swoim podejściem do życia. Założę się, że niejeden chciałby w taki sposób egzystować, jak robiłaś to właśnie ty.
-Nie byłbym przekonany, co do twojej porażki- objąłem ją ramieniem. Nie chciałem, lecz musiałem… Musiałem pokazać jej, że łączę się z nią. Że to, co się dzieje w jej życiu, nie jest mi obojętne. Bo przecież było ważne. Cholernie ważne… Ważniejsze niż moje życie…- Eva zdradzała Didla praktycznie z każdym facetem, którego spotkała na swojej drodze. Była z nim właściwie sam nie wiem dlaczego.
-Zdradzała go?- poderwała się z miejsca, a jej tęczówki pokryły się warstwą łez. No tak… Można było się tego spodziewać. Za każdym razem, kiedy usłyszała o cierpieniu kogoś, nie umiała ominąć tego obojętnie bez zbytniego zaangażowania emocjonalnego. I tutaj właśnie pojawiał się problem. Jej łzy, były moim smutkiem i bólem. A jakżeby nie… I tak się zaczynało to błędne koło…
-Regularnie- potwierdziłem, lecz czy nie zasługiwała naprawdę? W zasadzie to wyrządzałem Thomasowi przysługę. Jeśli ja się już wypaplałem, to on nie będzie musiał kolejny raz wałkować tego samego tematu… Będzie mi wdzięczny jak się dowie… Nie ma co.
-Co za jędza!- krzyknęła, a teraz jej łzy wyparowały pod wpływem złości, która ogarnęła dziewczynę zewsząd. Wszedłem na cienki grunt. Wiedziałem jak reaguje na zdrady. Wiedziałem, że tacy ludzie są w oczach Jessi już na zawsze skreśleni… Dobrze, że nie wiedziała o moich uczuciach… Wówczas do końca życia by się do mnie nie odezwała…
-Zatem widzisz, że Thomas musiałby mieć nie wiem co w głowie, żeby do takiej wrócić- powiedziałem, próbując uspokoić ją nieco swoim słowem. Co i tak nie oznaczało, że byłem całkowicie neutralny i spokojny.- Co zamierzasz robić jutro?- spytałem niespodziewanie, wywołując na twarzy dziewczyny wyraźne zainteresowanie.
-Nic konkretnego, a co? Masz jakieś propozycje?- uśmiechnęła się cwanie, powodując również na moich ustach subtelny uśmiech. Lubiłem ten jej uśmieszek. Krył coś w sobie, lecz był całkowicie niewinny. Taki jej…
-Chciałbym jutro wpaść do was i zaprosić was w końcu na ślub…- wyznałem bez zbędnych podchodów, a… nie wiem czy to tylko wrażenie, czy kompletnie oszalałem. Czemu w jej oczach pewna iskierka zgasła? Nie chciała iść na mój ślub? Może również miała kłopoty z Didlem, które dotyczyły mojej osoby? Ale jak to niby będzie? Nie zaproszę świadka na ślub? Zaraz… Właśnie, ona jeszcze nie wie, że zostanie świadkiem… Skleroza to moje drugie imię. Albo strach…
-Już myślałam, że tego nigdy nie zrobisz!- wybuchła, klaskając w swe dłonie. Rzuciła się na moją szyję, więc już zmuszony byłem delikatnie ją przytulić. Przytulenie… Niby zwykły gest, który łagodzi ból w sercu, ale w naszym przypadku staje się pokusą, z którą trzeba wygrać, by nie stracić wszystkiego…
-Jak mógłbym nie zaprosić swojego świadka na ślub?- spytałem, co spotkało się jedynie, że musnęła delikatnie mój policzek. Czy ona w ogóle miała pojęcie, co robiła z moim ciałem takimi niewinnymi gestami? – Tylko nie tutaj leży problem… Jessi… Sarah o niczym nie wie- nigdy… Absolutnie nigdy nie rozmawialiśmy o przeszłości. Żadne z nas nie umiało przedsięwziąć tego tematu. Aż padło na mnie… Bo musiałem w końcu jej powiedzieć. Wyjawić, że Sarah o niczym nie wie, mimo że i tak byłem prawie pewien, że nie powracałaby do tego tematu w jej towarzystwie…
-Nie wie…- powtórzyła za mną, patrząc tępo przed siebie. Już domyśliła się o czym mowa i co może ją czekać, o ile szybko nie wywinie się z tego tematu.- Ale o czym nie wie?- no tak… Zawsze lepiej zapytać, niżeli rozmawiać o dwóch innych rzeczach.
-O tym, co było- wykrztusiłem ledwo, czując jak wszystkie moje mięśnie się napinają. Nie wiem jak to się stało, ale zbliżyliśmy się do siebie. Była tak blisko mnie… Ja byłem tak blisko niej… Słyszałem ten sam stabilny puls. Jej oddech chłodził moją rozgrzaną skórę. A jej oczy… Tak wiele emocji i uczuć teraz potrafiłem z nich wyczytać. Jej dłoń kreśliła na mojej delikatne kółeczka, doprowadzając mnie niemal do obłędu.
-Tylko my mamy tam dostęp…- wszeptała ze szklanym wzrokiem. I nagle centrum mojego wszechświata stały się hej błękitne tęczówki. Te same, które patrzyły na mnie w ten sposób. Te, które krzyczały, rozpaczały, lecz posiadały w sobie pierwiastek zrozumienia. I zacząłem się bać…  Bać wszystkiego. Całego świata. Jej także. Poprawka… Jej w szczególności, nieważne jak długo musiałbym przełykać gorzkie łzy… 

~*~
Witajcie, Misiaki! ;*
Po jakże okropnym, przeładowanym, ciężkim tygodniu przybywam do Was wraz z szósteczką. ^^
I jak poszły egzaminy gimnazjalistom? ;*
Dziękuję za słowa wsparcia. ;* Znaczą one niezwykle wiele…
Do następnego! ;**


czwartek, 16 kwietnia 2015

Pięć




Nie oddasz go za nic.
Ranicie się wzajemnie,
ale tak, żeby nie zabić.”

J.R.
Patrzyłam właśnie na chłopaka, który pokazał mi czym tak naprawdę w swej istocie jest miłość. Gdy po raz pierwszy wyszeptał do mojego ucha ciche „kocham cię”, pamiętam ten moment do dziś. Pielęgnuję go każdego dnia, aby już na wieki został w moim sercu. Owszem, większości pamiątek musiałam się pozbyć, lecz ta jedna była tylko moją chwilą i tylko ja wiem w jaki sposób motylki obudziły się w moim brzuchu, a ciało przeszyły dziwne dreszcze. Każde jego słowo było tym najcudowniejszym… Chyba już na zawsze tak zostanie, gdyż nikt nie posiada w barwie swego głosu tak ogromnej magii. Tak, to jest mój prywatny ideał. Mężczyzna, który jest idealnym przykładem dla innych, by pod jego wzór wybierać sobie partnerów, może przyszłych mężów. Mój przyjaciel. Można rzec, że drugi starszy brat. O, tak. Jestem szczęściarą, mając przy sobie takie osoby…
-W tym wyglądasz chyba najlepiej- powiedziałam, patrząc z zafascynowaniem na sylwetkę blondyna. Czułam… pustkę. Tak, dokładnie. Czułam się pusta od środka, a obawy rozdzierały moje biedne serce. To było już faktem. Michi się żeni… Wkracza w nowy etap, a przecież nie miałam stuprocentowej gwarancji, że chce, abym nadal uczestniczyła czynnie w jego życiu...
-I właśnie tutaj jest problem… Sarah nie podobają się tego typu garnitury…- mówił z konsternacją wymalowaną na twarzy. Westchnęłam cicho. Teraz to mnie zazdrość zżerała od środka. Sarah to, Sarah tamto… A gdzie w tym wszystkim było miejsce dla mnie? No tak… Przecież ja już się nie liczyłam. Nie byłam ważna, gdyż zawsze ważniejsza będzie ta druga. Ta zdrowa… Ta, która posiadała teraz jego serce…
-W takim razie weź ten- podałam mu garnitur koloru szarego, patrząc na niego ckliwie. Nie umiałam się opanować, mimo że tak usilnie starałam się to zrobić.. Nie umiałam… Nie umiałam…
-Dziękuję, że tutaj ze mną jesteś- wyszeptał, gdy znajdował się blisko mnie. Nie pamiętam właściwie, kiedy ostatni raz czułam jego oddech na swojej skórze jak teraz. Drgnęłam. Nie mogło obyć się oczywiście bez takiej reakcji z mojej strony…
-Ty zniosłeś zakupy ze mną, ja także zniosę. W końcu wybieramy garnitur na twój ślub, Michi…- odpowiedziałam również szeptem. Czemu on był tak blisko mnie? Niech ktoś zaraz mnie od niego odciągnie, proszę… Przecież ja zaraz nie wytrzymam… Pocałuję go, zważywszy na to, że jego zapach perfum robił z mojego mózgu istną sieczkę.
-No tak…- przytaknął, odsuwając się ode mnie. Ulżyło do tego stopnia, że omal nie wyrwało się z moich ust ciche „dziękuję”. Uratował naszą przyjaźń.
-Mój mały Michi się żeni…- westchnęłam, lecz uśmiechałam się w jego stronę. Mimo to, że obawy jedynie narastały, cieszyłam się z tego, że jest szczęśliwy. Skoro czułam wszystko to, co czuł on, tak samo było z radością i zadowoleniem. Odczuwałam ją na swojej skórze, bo na jego twarzy gościł uśmiech…
-Mały Michi?- zaśmiał się, obejmując mnie ramieniem. Nie, Michi… Proszę, nie teraz. Nie w takiej chwili, kiedy naprawdę nie mam nad sobą panowania…- A kiedy potańczę sobie na twoim weselu, staruszko?- ucałował mnie w czoło. Często tak robił. Lubiłam to, bo choć na te ułamki sekund czułam się ważna w jego życiu. Czułam się, że jestem człowiekiem, który naprawdę może być kimś więcej, niżeli zwykłym śmiertelnikiem. W zasadzie… Byłam kimś więcej. Byłam przyjaciółką.
-Przymierz jeszcze ten- wskazałam palcem na garnitur o jeszcze innym odcieniu szarości.- Sądzę, że chyba jednak w tym będzie ci zdecydowanie lepiej…- dodałam bezbarwnie, uciekając od tematu mojego związku z Thomasem. Było dobrze. Tak. To chyba najwłaściwsze określenie naszej relacji. Czułam się doskonale w jego towarzystwie. Jego pocałunki bynajmniej nie paliły mojej skóry. Potrafił sprawić, że się uśmiechałam… Czegóż chcieć więcej? Szczególnie od mężczyzny…

„Wszystko się powtarza.
Dopasowujemy się do zużytych formułek,
uczymy się jak idioci już dawno wykutych ról.”

M.H.
-Nie mogę uwierzyć, że faktycznie się żenię- powiedziałem z lekkim strachem w głosie, gdy w końcu wyszliśmy ze sklepu, w którym spędziliśmy dobre kilka godzin. „Przymierz jeszcze ten”, „Ściągaj to paskudztwo. W tym będzie ci lepiej”, „W tym wyglądasz jak Filemon, a nie przyszły pan młody. Ubierz ten.” i jeszcze wiele, wiele innych zdań będzie odbijało się w mojej głowie już chyba na zawsze. Ale mam szczęście, bo to był jej głos… Ten sam, który kojarzył mi się tylko i wyłącznie z jej ciepłym i promiennym uśmiechem…
-Spójrz, do czego ta miłość może nakłonić człowieka… Głupieje i dobrowolnie wyrzeka się wolności- mówiła z zadumą, patrząc tępo przed siebie. Szliśmy wolnym krokiem, wdychając chłodne powietrze, które orzeźwiało moje myśli.
-Szczerze, boję się, że ją zranię… Może nieświadomie, ale zranię… Nie chcę, żeby płakała, rozumiesz?- tak, jak kiedyś zraniłem właśnie moją rozmówczynię. Tak samo, jak ona płakała właśnie z mojego powodu… Przyjaciółkę, która jednak została. Nie dała się złamać bólowi, a przezwyciężając wszystkie bariery i przeciwności losu, podarowała mi coś tak pięknego.
-Płacz nie jest w zasadzie całkiem zły, Michi- zatrzymała się, patrząc na mnie zamglonym wzrokiem. Nie jest zły? Jest czymś do czego nie mogę dopuścić. Rani nie tylko płaczącego, ale również tego, przez kogo całe to zamieszanie… Płacz to ból i przekazywane cierpienie.- Tak naprawdę, to on przemywa oczy z tych paskudnych rzeczy, które człowiek widział w swoim cierpieniu…- najwidoczniej była w tym specjalistką, mimo że ja tak bardzo tego nie chciałem…
-Dziwne…- stwierdziłem zmieszany, mając świadomość, że Jessi faktycznie doskonale wie o czym tak naprawdę mówi… Ależ ja musiałem ją zranić…
-Nie masz się czym przejmować, naprawdę- podeszła do mnie na niebezpiecznie bliską odległość. Kładąc dłoń na mój policzek, uśmiechała się subtelnie, a w jej niebieskich tęczówkach coś zabłysło. Błagam, niech ona się odsunie… Niech zginie, przepadnie, a najlepiej teraz w trybie natychmiastowym się odsunie, bo najzwyczajniej już się nie powstrzymam. Zaraz posmakuję smaku jej ust, jednakże zaraz czując gorycz utraty przyjaźni…- Jest ktoś, kto zna cię lepiej niż ja?- pokiwałem przecząco głową.- Prawidłowa odpowiedź- uśmiechnęła się jeszcze szerzej. I… Czułem jej słodki oddech na swojej szyi. Moje ciało zaczęło niemiarowo drżeć, a nad ciałem powoli kontrolę zaczęły przejmować zmysły.- Nigdy nie chciałeś od życia księżniczki z bajki, tylko prosiłeś o bajkę z księżniczką…- wyszeptała na moje ucho, po czym spuszczając uprzednio wzrok, odsunęła się. Księżniczka, powiada? Bajka? Ja już chyba dawno wypadłem z takiego układu…

„By wschód miał sens,
a zachód znaczenie...”

J.R.
Każda kobieta w swoim życiu potrzebuje mężczyzny, które spełni rolę pudełka do lodów, gdy jest jej źle. Potrzebuje muzyki, której będzie słuchać o każdej porze dnia i nocy. Pragnie ciepłej herbaty, która będzie ogrzewać ją w mroźne dni. Chce mieć w swoim posiadaniu pamiętnik, który będzie powiernikiem wszystkich sekretów i nawet najmroczniejszych sekretów. Pożąda kołdry, którą będzie opatulała się każdej nocy. Pragnie kogoś, kto będzie tym najważniejszym, a kto mógł być lekarstwem na to wszystko? Mężczyzna. Odpowiedni mężczyzna. Wybranek zakochanego serca kobiety, która tak bardzo go potrzebuje. By mieć się do kogo uśmiechać. By mieć z kim porozmawiać od serca. By mieć komu zaufać. By miała komu oddać się w całości, a przede wszystkim… ofiarować zakochane serce,  nad którym miałby już władzę. A wtedy… dzieje się rzecz niezwykła. Od tamtej pory nie liczyło się już „ja”, lecz „my”. Wspólne potrzeby, plany na przyszłość, marzenia stają się jednością. Podczas tego procesu powstaje jedna dusza i jedno serce, które żyje i funkcjonuje w głębi dwóch ciał. A co najważniejsze? Nieważne czy to pierwsza miłość, czy może już pięćdziesiąta z kolei. Miłość, którą czujemy w teraźniejszości zawsze należy traktować jak tą jedyną, niepowtarzalną, wyjątkową. Ostatnią, która może nas spotkać…
-Zostaw te pudła- zeskoczyłam z blatu mebli kuchennych, lądując tuż przed Austriakiem. Na jego twarzy w ciągu sekundy zagościł półuśmiech, którego niestety nie umiałam już odwzajemnić. To, co zalegało na dnie mej duszy, było zdecydowanie zbyt potężne… Za dużo jak na jeden dzień… Za dużo…
-A myślałem, że masz lęk wysokości- tym razem jego uśmiech nabrał wyraz łobuzerski, co sprawiło, że ostatecznie dałam mu lekką sójkę w bok. To, że bałam się latać, to czysty fakt, ale… Bez przesad. Blatu mebli kuchennych jeszcze się nie boję.
-Nie masz takiego dziwnego przeczucia, że to wszystko wokół nas dzieje się w zbyt szybkim tempie?- wspominałam wcześniej, że mój związek z Thomasem wkroczył na ten etap, podczas którego zakochani mieszkają razem?
-Nie masz czego się bać- opuszkiem kciuka gładził z wyczuciem i delikatnością mój policzek. Jego delikatność była czymś, czego przez tak długi czas poszukiwałam. Czego potrzebowałam w swojej codzienności. Co było marną imitacją szczęścia i podróbką tego, co czułam niegdyś, ale jednak uśmierzało ból i to w dosyć skuteczny sposób. – Wszyscy robią takie kroki w przód. Sama zobacz, nawet Michi się żeni. Zaproponowałem, byś przeprowadziła się do mnie dlatego, że uważam, iż to odpowiedni czas, a ty jesteś odpowiednią osobą.
-Kocham cię…- wyszeptałam cichutko, patrząc z większą ulgą prosto w jego ogromne, czekoladowe tęczówki. Przymknęłam na chwilę oczy, wtulając się w jego umięśniony tors. Było mi tak cholernie dobrze… Ciepło, miło... Czułam wreszcie, że cokolwiek znaczę dla kogoś. Że jestem kimś dla kogoś, nie ja dla wszystkich, a ja dla nikogo, jak było w ostatnich latach.
-Też cię kocham- odpowiedział z uczuciem, które mocno ścisnęło mnie za serce.-I będę powtarzał ci to każdego dnia po setki razy, bylebyś przestała się bać…- o nie… Akurat to, byłoby najgorsze z najgorszych możliwych rzeczy, które mógłby uczynić. Słowa wypowiadane zbyt często, tracą na wartości. Nie jest inaczej z tak ważnymi wyznaniami, które, owszem, chciałam słuchać, lecz wszystko należy robić delikatnie i z umiarem.-A teraz muszę wnieść resztę twoich rzeczy. Już niedużo mi zostało.
-Pudła poczekają- zatrzymałam go, chwytając jego dłoń, która po chwili mocniej uścisnęła moją. Bezcenna chwila, podczas których chciałam zatrzymać czas.-Nie uciekniesz mi tak szybko- wysapałam pomiędzy kolejnymi pocałunkami, które zdołaliśmy sobie ofiarować. Tak zaborcze, namiętne i drapieżne… Takie, jakich już dawno nie czułam. Te same, które rozpalają nasze zmysły do czerwoności. Pożądanie, które przeszywa dwa ciała, osiągało wręcz apogeum. Bo każdy dotyk, ruch, gest, cichy jęk nie był bez znaczenia. Każdy z nich posiadał swą własną, odrębną historię. Był jedną z kropel ogromnego oceanu namiętności, na którym właśnie szalał sztorm…
-Przepraszam, że przeszkadzam w tejże jakże pięknej dla was chwili…- usłyszeliśmy głos, który niespodziewanie przerwał wszystko. Wiatr ucichł, emocje opadły, a zostały jedynie płytkie oddechy, jako pozostałości po tym, co jeszcze przed nami.- Musimy pogadać, Thomi.
-Kto to jest?- spytałam Thomasa, którego nadal trzymałam w mocnym i zwartym uścisku, kurczowo trzymając się jego porozpinanej koszuli. Kolejny raz… Znowu… Ile razy te cholerne złe przeczucia będą mnie jeszcze nawiedzać? Może to i często przestrzega przed złymi wyborami, ale jest niezwykle uciążliwe w życiu na co dzień, kiedy czeka się na coś, co ma nastąpić, lecz niewiadomo kiedy ani jaki kształt ma ten oczekiwany twór…
-Co ty tutaj robisz?- warknął w jej stronę, a chwilę, gdy wymieniali złowrogie spojrzenia, wykorzystałam na ubranie z powrotem koszulki, którą jeszcze niedawno zdarł ze mnie Austriak.- No czego ty jeszcze tutaj szukasz?! Wynoś się stąd, natychmiast!- jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby tak krzyczał. Z nienawiścią. Wyraźną wrogością. Możliwe, że nawet bólem, którego nie potrafił się wyzbyć…
-Możemy porozmawiać w cztery oczy? To ważna sprawa- mówiła dosyć spokojnie, mierząc badawczym wzrokiem moją postać. Czułam jej niechęć. Zielone oczy prześwietlały mnie na wskroś, lekko mnie przerażając, bowiem jeszcze nikt nigdy nie patrzył na mnie w ten sposób. Chociaż… Sarah… Zresztą nieważne.
-Skarbie, zostaw nas, proszę, samych- powiedział do mnie łagodnie, składając na mym czole subtelny całus.- Niebawem wrócę do ciebie- mrugnął w moją stronę, a ja posłusznie zniknęłam po chwili za jedną z ścian. Cóż… Nic nie mówili, żebym oddalała się tak daleko, by zupełnie nic nie słyszeć. A nawet jeśli tak… Tak łatwo nikt się mnie nie pozbędzie.
-Całkiem ładna ta mała- i jak tu się nie wściekać, kiedy ktoś tak bezczelnie mówi o mnie za moimi plecami?!- Tylko zastanawia mnie jedno…- usłyszałam stukot jej wysokich obcasów. No tak, zbliżyła się do Thomasa. Jak jeszcze raz to zrobi, to przysięgam, że nie wytrzymam i naprawdę cała tapeta jej odleci… -Od kiedy wolisz niewinne sierotki Marysie, zamiast drapieżnych kobiet, które naprawdę wiedzą, że są kobietami?
-Od kiedy zaczęłaś się interesować moim życiem, Eva?- Eva… Czyli tak musiała mieć na imię ta tleniona blondyneczka w przykrótkiej spódnicy…- Wcześniej jakoś mało cię to wszystko obchodziło. Żyłem, to żyłem. Nie, to nie i tyle. Na nic nie zwracałaś uwagi, tym bardziej na mnie- mówił z pretensjami i żalem, lecz właściwie czemu gościły w jego głosie? Żył teraz przy mnie, nie przy Evie…
-Spotkajmy się na nieco bardziej neutralnym gruncie. Jutro, godzinę i miejsce podeślę ci w sms’ie- chciała neutralnego gruntu? Czyli przyszła po coś ważnego. Bardzo ważnego może nie tylko dla niej, ale dla mnie również. I co ja o niej wiedziałam? Stosunkowo niewiele. Miała zielone tęczówki, które z pewnością uwiodły już niejednego mężczyznę. Była farbowaną blondynką, a jednak mimo to ten blond jedynie dodawał jej tego przysłowiowego „pazura”. Ubierała się wyzywająco. Pewnie stąpała po Ziemi. Osiągała zawsze to, czego zapragnęła. A i jeszcze jedno… Była byłą dziewczyną Thomasa. I to wystarczyło… Wystarczyło do tego, by Michi już mógł przygotowywać się na odczuwanie mojego bólu...
~*~
A więc wyłoniłam nos zza książek i zjawiam się wraz z nowym rozdziałem. ;)
Mamy nową bohaterkę. :) Co myślicie? Polubicie Evę? ^^ 
Z racji, że następny najprawdopodobniej za tydzień, już dziś chciałam życzyć powodzenia wszystkim gimnazjalistom!
Nie dajcie zjeść się nerwom, a na pewno będzie dobrze. ;* Niech moc będzie z Wami!


czwartek, 9 kwietnia 2015

Cztery



„Przechodzisz obok,
 nasze oczy patrzą na siebie przez chwile,
myśli staczają walki, serca wybuchają.”

J.R.
Od niepamiętnych dla mnie czasów miałam raczej tendencję do pakowania się w kłopoty, gadania bzdur, których później żałowałam, robienia często wstydu i sobie, i swoim znajomym, ale także zbyt często przejmowałam się kompletnie nieważnymi rzeczami, najczęściej śmiałam się do łez oraz… zakochiwałam w kimś takim tak właśnie on. Ale on zawsze miał dla mnie czas. Cieszył się z tego, co ja, podobnie było ze smutkiem. Nie zliczę ile razy podczas naszej krótkiej znajomości, mówił mi, że mogę na niego liczyć. Mówił, że jest gotów w każdej chwili rzucić wszystko i przyjechać, aby mi pomóc uporać się z problemami. Dlatego dałam mu szansę. Wpuściłam do swojego życia. I… No tak. Dawno już nie myślałam o kimś w ten sposób. Zakochałam się. Stop! Nie, jeszcze nie kochałam. Po prostu, na razie się zakochałam, a to coś całkowicie innego, niżeli kochanie. Na prawdziwą, żywą miłość jest jeszcze czas. Należy odczekać swoje, aby otrzymać coś tak pięknego. Jednakże, w moim przypadku to już sukces. Pozbierałam się? Czy to oznacza, że moje serce powróciło do pełni sił? Wreszcie… Nareszcie być może pojawił się ktoś w moim życiu, kto spełni moje potrzeby. Ktoś, kto nie porzuci ani nie zdradzi. Kogoś, dla kogo słowo „zawsze” nie jest równoznaczne z kilkoma miesiącami. Kogoś, kto wysłucha, zrozumie, pokaże, że naprawdę mu zależy… Kogoś, kto po prostu będzie przy mnie…
-Nie ma mowy! Nigdy w życiu się na to nie zgodzę!- protestowałam, lecz na mych ustach gościł promienny uśmiech. Coraz częściej tam bywał, mimo że w moim otoczeniu nie znajdował się Michael. Cudowne uczucie, kiedy wiem, iż są jeszcze inni ludzie, którzy potrafią sprawić, że ten uśmiech się pojawia…
-Ale nie ma się czego bać- mówił, patrząc na mnie poważnym wzrokiem, lecz i tak potrafiłam dostrzec, że kąciki jego ust unoszą się ku górze. No tak… Śmiał się ze mnie i mojej fobii. Cóż, jeśli myślał, że tym swoim cudownym uśmiechem przekona mnie do swoich racji, to był w grubym błędzie. Ale zaraz… On dotknął mojej dłoni. Ba, gładził jej zewnętrzną część swoim opuszkiem. Nie, to i tak nie przyczyni się do zmiany mojej decyzji.- Będziesz tam przecież ze mną. Będę cię ciągle trzymał za rękę. Obiecuję, a kto jak kto, ale Thomas Diethart obietnic dotrzymuje. 
-Tak, jasne. I potem stracisz panowanie nad tym dużym czymś i…- drgnęłam, co było reakcją na samą myśl o lataniu w przestworzach.- Nie ma mowy! Źle ci tutaj ze mną na tym stałym, nieruszającym się, bezpiecznym lądzie?- spojrzałam na niego znaczącym wzrokiem.
-Jessi, o której się dziś spotykamy?- usłyszałam za swoimi plecami. Niezręczna sytuacja… Jak długo on tam w ogóle stał? I dlaczego nie wyczułam wcześniej, że Michi znajduje się tak blisko mnie? To ciut nienaturalne. Od nie wiem kiedy, potrafiłam nawet rozpoznać i dokładnie opisać sposób w jaki szura butami, podczas chodzenia, a teraz… coś zaczęło się zacierać… Dziwne.
-O tej godzinie, co zawsze- odpowiedziałam spokojnie, zerkając w stronę przyjaciela. Jednak, nie mogę ukryć, że był to wzrok przepełniony niezrozumieniem. Przecież rozmawialiśmy o tym jeszcze zanim rozpoczął się trening… Zanim dołączył do mnie Thomas… W ogóle, co on tutaj robił? Czemu nie trenował razem z resztą chłopaków?
-Mam nadzieję, że jeszcze jakoś na ciebie wpłynę- mrugnął do mnie Thomas, uśmiechając się łobuzersko. Zaśmiałam się. Nie umiałam inaczej reagować na jego pozytywny wyraz twarzy. Rozpalał i łaskotał mnie od środka. Coś takiego ostatnio czułam… Dobra, tym razem też zagalopowałam za daleko.-Jak już będziemy u góry, zobaczysz cały świat jak na dłoni. Przekonasz się, że to tak świetne uczucie, że potem nie będziesz chciała wyjść z helikoptera- mówił z pewnością.
-Miejsce też to samo, co zawsze?- kolejny raz wtrącił się Michi. Po co on pytał, skoro było to wiadome? Zawsze spotykaliśmy się w jednym miejscu, które było po prostu nasze. Jednak, nie o upewnienie się teraz mu chodziło. Wyczytałam to z wyrazu jego twarzy. Usta zwężone miał w wąską kreskę, oczy stały się oziębłe i oschłe, natomiast postawa, którą przybrał wyrażała jedynie niezadowolenie. Nie mam pojęcia względem czego albo kogo…
-Michi, przeszkadzasz nam w rozmowie- napomknęłam, patrząc na niego zawistnym wzrokiem. Najzwyczajniej w świecie czułam irytację. Chciałam wierzyć, że nie robi tego specjalnie, lecz po prostu umiałam dać temu wiary…
-Pytam, bo może poszlibyśmy do kina na ten nowy horror- dobra… Już przyznam się, że przez chwilę chwycił mnie za serce. Nie zapomniał… Pamiętał do dnia dzisiejszego, że horrory lubię oglądać tylko z nim, a na ostatnim spotkaniu właśnie poruszaliśmy temat nowego horroru, który właśnie wszedł na ekrany kin…- A przed tym jakiś obiad, co? Urwę się z treningu i prawie wszystko będzie pasowało.
-Thomas, chodźmy na spacer. Może w trakcie uda nam się porozmawiać w spokoju- bąknęłam, odwracając wzrok od postaci skoczka. Złość… Jedynie to czułam teraz do jego osoby. O co mu chodziło? Wiedział, jak ważny jest dla mnie Thomas… Rozmowy z nim, zwykła obecność i czas, który mi poświęcał… A i tak mimo to, nadal grał w swoją chorą grę. Tak postępują przyjaciele? Nie.
-Ktoś tu widzę jest o ciebie zazdrosny- powiedział mój towarzysz, gdy spacerowaliśmy już bezcelowo po niewielkim miasteczku. Zazdrość i Michi? Nie, nie. To nie mogło się ze sobą łączyć. On nigdy nie był zazdrosny. Ufał mi od samego początku, nawet wtedy, gdy… Koniec. Nie… Czemu za każdym razem muszę wywlekać przeszłość na wierzch?
-Ma ostatnio gorsze dni- przewróciłam oczyma, czując, jak sporej wielkości guła ugrzęzła w moim gardle. Dlaczego miałam złe przeczucia? No dlaczego moja intuicja była dla mnie aż taka wredna? Jak zawsze musiała paraliżować i obezwładniać…
-Właściwie, to dlaczego się rozstaliście?- i jak zawsze moja intuicja musiała mieć rację. Może dla innych opowieści o swoich ex nie byłyby kłopotliwe, ale mnie to najzwyczajniej raniło. Przypominało najgorszy okres w moim życiu, w którym umierałam nie tylko psychicznie, ale także fizycznie… I to w znaczeniu dosłownym. Umierałam.- Przecież takich drugich, jak wy nie szło spotkać nigdzie indziej. Nawet nasz Michi był jakiś inny- oho, uważaj sobie z tym „Waszym Michim”, bo kiedyś naprawdę nie wytrzymam i zwrócę ci uwagę, Diethart. To mój Michi! I to się nie zmieni.
-Nie powiedziałam ci o czymś wcześniej…- przystanęłam, patrząc na ciemne podłoże. Za każdym razem było tak cholernie trudno… Absolutnie za każdym razem, bez żadnych wyjątków…- W przeszłości byłam chora… Szczerze powiedziawszy, sama nie wiem jakim cudem wtedy po mnie nie przyszła…- kto nie przybył? Śmierć, mimo że ja w takich katuszach na nią czekałam.- Stwierdziliśmy wspólnie, że lepiej będzie jak się na ten czas rozstaniemy…- wyszeptałam ledwosłyszalnie.
 „Jessi… Nie umiem być z kimś, kto każdego dnia zagląda w oczy śmierci. Nawet nie masz pojęcia, jak tego nie chcę… Ale muszę… Muszę skończyć to, co zaczęliśmy…” -dokładnie tak wtedy powiedział. Tym samym aksamitnym barytonem, patrząc na mnie tymi samymi tęczówkami, które kiedyś wyznawały mi miłość. Wspólna decyzja? Najzwyczajniej kłamałam. Ale co miałam powiedzieć? Przecież prawda brzmiała okrutnie… Według niej, Michi byłby zwyczajnym potworem… A przecież on nie był i nie jest zły… Jest moim przyjacielem. Musiał tak zrobić, prawda? Musiał mnie zostawić… Nie… Stop, koniec. Ja nie mogę płakać. Nie teraz… Ale kolejny raz jest tak strasznie trudno utrzymać łzy na wodzy, bo to taki niewyobrażalny ból… Nikt nie ma pojęcia, co czuję, gdy słyszę w uszach jego przygnębiony głos, który obwieszcza mi taką wiadomość…
-I postanowiliście być przyjaciółmi?- przytaknęłam, nie mówiąc nic więcej. Już nie chciałam wypuszczać ze swoich ust kolejnego kłamstwa. To ja ubiegałam się i walczyłam o tą przyjaźń. O to, żeby mieć z nim jeszcze jakikolwiek kontakt… Namiastkę Michaela w swojej codzienności.- Jesteś niezwykle dzielna… Przebrnęłaś przez coś takiego… Jestem z ciebie cholernie dumny- przytulił mnie do siebie, co pozwoliło mi unikać jak na tę chwilę jego wzroku.
-Opłacało się dla takiej przyjaźni…- powiedziałam ochryple i tym razem bynajmniej to nie było kłamstwo. Przecież ta więź, która łączyła mnie z Michim to wszystko, co miałam cennego… Zaraz, nie… Teraz nieco się pozmieniało… Niedawno zyskałam dar od losu w postaci Thomasa i tego, co może mi zaoferować. A może bardzo wiele… Jednak, muszę pamiętać by nie bać się ryzyka. Bo jak można odnaleźć drugą połowę? Tylko i wyłącznie dzięki braku strachu, co do ryzyka, porażki, odrzucenia czy licznych rozczarowań. Ale pamiętajmy o jedynym... Nigdy nie wolno nam zaprzestać poszukiwań miłości. Ten, kto zrezygnował, automatycznie przegrał życie… Najprawdziwsza miłość tchórzom się nie zdarza… I taka jest bolesna prawda…
„Warto wierzyć, że to co najpiękniejsze
 dopiero przed nami.”
M.H.
Gdy jesteśmy młodzi, często nie wiemy jeszcze dokładnie czego tak naprawdę chcemy. Tym bardziej nie znamy do tego stopnia naszego serca, by móc zaspokoić jego ukryte potrzeby. Jednak, serce nie jest tak do końca niczym w życiu codziennym. Uczestniczy w naszym życiu. Ono nigdy nie da zepchnąć się na boczny plan. Przypomina nam o swoim istnieniu, chociażby w chwili, kiedy dręczy nas obawami, że coś istotnego przejdzie koło naszego nosa. Coś ważnego… Istotnego… Ucieknie i co potem? Czas będzie przepływał jak piasek przez palce. I… kończy się strachem. Panicznym lękiem, że jeśli od razu czegoś nie zrobimy, to nie uczynimy tego już  nigdy… Dlatego, by nie przegapić danej nam szansy, musimy na samym początku pogodzić się z przeszłością. Wszystko, co na tym świecie zdarza się w końcu tylko jeden raz. Jeśli ktokolwiek będzie uciekał od rzeczywistości, wskrzeszając wspomnienia, ominie go to, co wydarzyć się ma w następnej kolejności. Nie mogłem przegapić tego, co na mnie czekało. Nie mogłem pozwolić sobie na zaprzepaszczenie tego, co zdołałem w sobie już wykształcić od tamtego dnia… Zmieniłem się. Często słyszę to od innych osób. Nie zmieniłem się. To bzdura. Ja jedynie stałem się tym człowiekiem, jakim miałem być. Najwidoczniej moja droga wiodła przez kręte dróżki, bogate w kolce i przeciwności losu… Trudno. Musiałem zaakceptować swój los, uczucia, emocje. Żyłem tu i teraz. Nie kiedyś. Nie w okresie czasu, kiedy kwiaty były jeszcze różnobarwne…
-Czekałam na ciebie…- po raz pierwszy usłyszałem z ust Sarah taki chłód, pomieszany z obojętnością. Zresztą, nie uszedł mojej uwadze fakt, iż były to wyraźnie wymuszone przez dziewczynę odczucia. Znałem ją dosyć długo. Doszukałem się w jej głosie i spojrzeniu pierwiastka rozpaczy, a może i nawet histerii, która tłumiła wszystkie myśli. Wiedziała jednak, co chce zrobić i w jaki sposób. Domyśliłem się od razu. Takie rzeczy się czuje. Zwłaszcza po wydarzeniach, które w ostatnim czasie zafundowałem szatynce… A przecież nie chciałem źle… Nie chciałem jej ranić… Raz już kogoś w swoim życiu zraniłem. Wiem jak cholerny ból sprawiają łzy bliskiej osoby, która płacze właśnie z mojego powodu… Kiedyś… Te kilka lat temu obiecałem sobie, że już nigdy do czegoś takiego nie dopuszczę. Nieważne, co by się działo. Nieważnie, co bym myślał! Nie mogłem popełnić tego samego błędu, gdyż one służą jedynie do nauki, nie do ich ciągłego powtarzania…
-Też miałem taką nadzieję, że cię zastanę…- wiem, że to dosyć dziwnie zabrzmi, ale byłem pewien, że kiedy wrócę do domu, Sarah już nie będzie. Dobrze zrobiłaby, gdyby zostawiła mnie samego bez słowa. Zasłużyłem sobie na to…
-Sporo nad tym myślałam i nie widzę innego wyjścia…
-Poczekaj!- wyrwałem się, zapobiegając Austriaczce wypowiedzenia tych kilku słów, które zakończyłyby dosłownie wszystko.- Najpierw ja muszę ci coś powiedzieć i jest to naprawdę ważne. Mogę?
-Jak już musisz…- wzruszyła ramionami, nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem. Widziałem, że ukryty płacz powoli ją obezwładnia. Zaciskała mocno zęby, nie mogąc sobie pozwolić na wydobycie z siebie nawet jednego, cichego szlochu.
-Kocham cię…- zacząłem, po czym gruchnąłem przed dziewczyną na kolana. Ująłem jej dłoń, składając na niej delikatne pocałunki.- Wiem, że na ciebie nie zasługuję… Tak wiele razy się pomyliłem… Tak wiele razy cię zraniłem… Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że partner ze mnie raczej marny, ale naprawdę jesteś dla mnie niesamowicie ważna…- mówiłem i dopiero wtedy spod powiek Sarah wydostały się srebrne łzy.-Nie zasługuję na ciebie, ale powiedz… Uczyniłabyś mi tą przyjemność i została moją żoną?- wyjąłem z kieszeni czerwone pudełeczko, w którym znajdował się srebrny pierścionek z brylantem. Niemal spanikowanym wzrokiem mierzyłem sylwetkę szatynki. Niedowierzała. Najzwyczajniej myślała, że śni…
-Tak!- krzyknęła wzruszona, a ja ubrałem z ulgą pierścionek na jej palec. Nie minęła chwila, gdy zamknąłem ją w swym żelaznym uścisku. Płakała. Ze wzruszenia, ale i tak czułem jej łzy na swojej koszuli. Tak oto dokonało się… Stała się rzecz, o którą nigdy bym siebie nie podejrzewał. Żenię się… A byłem już pewien, że zaprzepaściłem już dawno swoją szansę na małżeństwo.
-Tylko proszę… Nie traktuj tak Jessici. Tak naprawdę, to ona wylała kubeł zimnej wody na mój pusty łeb. Uświadomiła mi kilkoma słowami, jak bardzo jesteś dla mnie ważna…- wyszeptałem, po czym złożyłem na ustach Sarah delikatny pocałunek.
~*~
Witam, witam. ;**
Jestem z czwóreczką, a wraz z nią… wyjaśnienie wszystkiego. Zarówno czasu, kiedy to wszystko się rozgrywa, jak i tego, co ich poróżniło...
To co? Niedługo mamy wesele w opowiadaniu! :D Cieszycie się? ^^
Do następnego, Kochane. ;*
Pamiętajcie... Jesteście NAJLEPSZE. ♥