„Skoro
nie można się cofnąć,
trzeba
znaleźć najlepszy sposób,
by
pójść naprzód.”
M.H.
Paradoks…
Ostatnie życie w całości podporządkowałem całkowicie obcej mi osobie, nie
rodzinie, z którą łączą mnie więzy krwi. To bez sensu. Pomimo tego, że nie
byłem spokrewniony z Jessicą, była niczym młodsza siostra, której nigdy nie
miałem. Ale to nie oznacza, że ja miałem jaką nienormalną rodzinę. Przynajmniej
nie w tym sensie. Była troskliwa mama, tata, bracia. Właściwie wszystko było
tradycyjne. Można rzec, że czasem zwyczajnie nudne. Ale… przyznam się, że
zaniedbałem rodzinę. Nie pielęgnowałem więzi, która dawniej nas łączyła. Ba, w
zasadzie widywaliśmy się dwa razy do roku, podczas świąt. A Sarah? Kobieta,
która ma być moją przyszłą żoną, praktycznie w ogóle nie zna swoich przyszłych
teściów. Wiem, że to ja zawiniłem, ale… nie. To głupie. Nie mogę o tym mówić.
Cóż, żadna rodzina przecież nie jest perfekcyjna. Tak i my. Kłóciliśmy się,
walczyliśmy przeciw sobie, bywało, że nie odzywaliśmy się do siebie przez wiele
dni, ale i tak potem na koniec końców i tak dojdzie do nas, że rodzina to
rodzina. Nie byle co. A w rodzinie? Otóż, w rodzinie zawsze istnieje miejsce na
miłość. I to ten rodzaj, na który tak naprawdę w stu procentach mogłem sobie
pozwolić.
-Ale
ślub? Kiedy?- nie mogłem patrzeć prosto w jej zawiedzione tęczówki, które
wypełniły się żalem, zaskoczeniem oraz swego rodzaju dziwnym smutkiem. No tak…
Syn marnotrawny powraca i obwieszcza całemu światu, że się hajta z kobietą,
której jego rodzina praktycznie nie zna. Nie wyobrażałem sobie, co musiała czuć
teraz moja matka…
-Za
niecały miesiąc, mamo- odpowiedziałem cienkim głosem, spuszczając wzrok na
ciemne podłoże. Nie dość, że nie znała przyszłej synowej, to na dodatek
dowiaduje się praktycznie jako ostatnia. Zawaliłem na całej linii, ale co
zrobić? Czasu nie cofnę, błędów nie naprawię.
-Miesiąc…-
westchnęła, a na jej twarzy zauważyłem wyraz zmartwienia. Skąd się tam pojawił?
Czemu akurat w takiej chwili, która de facto miała świadczyć o tym, że jeden z
jej synów znalazł szczęście. Wybrankę serca, z którą chciałby mieć dzieci, z
którą chciałby dożyć późnej starości. Dobra… Brzmi beznadziejne.
-Sarah
to naprawdę świetna dziewczyna- powiedziałem bez przekonania, sam do końca nie
rozumiejąc dlaczego nie było mnie stać na tę nutę entuzjazmu w moim głosie. Przecież
byłem dorosły. Wiedziałem czego chcę oraz doskonale zdawałem sobie sprawę z
tego, jakie są konsekwencje każdego z czynów, jakich się dopuszczę. Naprawdę
musiało zależeć mi na Sarah, skoro to jej chciałem ślubować przed ołtarzem,
czyż nie? To logiczne. Logiczne… Chyba nic w moim życiu już nie współgra z
logiką…
-Ale…
Michael… Ona nie zna nas, my nie znamy jej…- mamo, przynajmniej ty teraz nie
rób mi wyrzutów… Wystarczająco podle się czułem. Ale czy ja miałem inne
wyjście? Nie. Odwodząc Sarah od mojej rodziny, miałem w ten swój ukryty zamiar.
I jak na razie szło mi wręcz wspaniale. Do tego czasu…
-I
dlatego miałbym do ciebie ogromną prośbę- wykrztusiłem, patrząc tym razem ze
stanowczością w oczy mojej rodzicielki. Raz na zawsze musiałem to skończyć.
Zamknąć ten rozdział albo uświadomić moich bliskich jak naprawdę to wszystko
wygląda z mojej perspektywy.- Niebawem przyjdę tutaj razem z Sarah, żeby
zaprosić was wszystkich na ślub i byłbym ci dozgonnie wdzięczny, gdybyś mogła
nie powracać do przeszłości- skąd ten chłód? A skąd szorstkość? Z przeszłości…
-Co masz
na myśli?- zapytała, marszcząc czoło. Nigdy nie zauważyła? Nie zwróciła uwagi,
że jej chęci i tak nie są w stanie nic zdziałać? Przecież to, co spieprzyłem ja,
ona nie jest w stanie naprawić, nieważne jak bardzo by się starała. Byłem
wdzięczny, ale… już wszystko przepadło.
-W
obecności Sarah nie mów nic o Jessice- zażądałem, próbując wykrzesać z siebie
jak najwięcej siły, aby najzwyczajniej w świecie nie wybuchnąć i nie dać się
emocjom. Nigdy tak o niej nie mówiłem. Ani razu nawet nie pomyślałbym, że
kiedykolwiek wyrażę się o mojej Jessi w ten sposób. Tak, jakbym nie chciał jej
w swoim życiu. Jakby była moim największym utrapieniem. Tworem przeszłości,
który pragnąłem unicestwić…
-Nie
rozumiem- naprawdę? Serio nie widziała nic złego w tym, że ciągle cofała mnie
do tamtych chwil, pocałunków, dotyków, spojrzeń? A może to ja zacząłem już
kompletnie wariować? Traciłem zmysły i to tylko dlatego, że chciałem ułożyć
sobie w końcu życie. Jestem nienormalny i żałosny… Nawet tego nie potrafię
zrobić jak należy.
-Myślisz,
że dlaczego tak rzadko tutaj przychodzę?!- podniosłem głos, nie wytrzymując już
ciśnienia, które napierało na mnie od wewnątrz.- Ciągle tylko przygadujecie mi
o Jessice. Mówicie, jaka to ona nie jest wesoła, dobra i takie tam inne…-
uspokoiłem się nieco, przyłapując się na tym, że przeczę samemu sobie. Przecież
Jessi od zawsze była pełna entuzjazmu, a jej serce przepełnione dobrocią… Moja
Jessi.-A ja już najzwyczajniej nie chcę tego słuchać. Rozstałem się z nią kilka
lat temu i nie zamierzam tego powtarzać za każdym razem, kiedy tylko tutaj
przyjdę…- odwróciłem wzrok.
-Ale… Ja
byłam pewna, że wy znowu jesteście razem- wyjąkała, obejmując mnie swym troskliwym
ramieniem.- Widziałam was razem wielokrotnie… Nie wyglądaliście jak była para,
ale jak dwaj zakochani ludzie… Śmialiście się, patrzyliście na siebie z takim
ciepłem… Myślałam, że tylko tak się maskujecie, bo uważacie, że to jeszcze
niewłaściwy moment… Wybacz, synku…
-Jesteśmy
tylko przyjaciółmi- powiedziałem, tępo patrząc przed siebie.- A Sarah nie wie o
tym, że coś łączyło mnie z Jessi i tak ma pozostać. Rozumiemy się?- nigdy nie
powiedziałem całej prawdy brązowookiej z jednego, aczkolwiek konkretnego
powodu. Teraz robiła mi wyrzuty, mimo że Jessi jest tylko moją przyjaciółką. Co
działoby się w jej głowie, gdyby dowiedziała się, że niegdyś byliśmy parą,
która nie rozstała się z powodu braku miłości? Wraz z każdym spotkaniem z
Jessi, w jej głowie tworzyłyby się niestworzone scenariusze, a tu nie o to
chodzi…
-Jessi
często u nas bywa- wstyd się przyznać, ale byłem chwilowo zły na własną matkę.
„Jessi” była zarezerwowana tylko dla mnie. Dla nikogo więcej.- Nie będę już
więcej o tym mówić, ale chcę, abyś wiedział, że niezwykle żałuję, że wam się
nie udało…- akurat… „Wam”… MNIE się nie udało wytrzymać, nie Jessi. Ona
wszystko zniosła dzielnie. Tak, jak nikt inny. Podziwiałem ją.
-Możesz
się cieszyć, bo jest w końcu szczęśliwa. Związała się z Diethartem- powiedziałem
tak, by udowodnić chyba samemu sobie, że umiem o tym mówić. Że potrafię cieszyć
się z jej szczęścia, nie mając tego cudownego uśmiechu przed oczyma.
-Właśnie
wspominała coś, że jest w związku…- wyznała, pochłaniając się w rozmyślaniach.
Od zawsze lubiła Jessi. Od samego początku nawiązały doskonały kontakt,
rozumiejąc się nawet bez słów. To może wręcz przerażające, ale tylko Jessi
miała takie umiejętności. Ciepło, które biło od jej radosnych oczu oraz
szerokiego uśmiechu, potrafiło rozmiękczyć nawet głaz.- Ale wówczas
uśmiechnęłam się jedynie, będąc pewna, że chodzi o ciebie, synku…- przestań…
Proszę, skończ, bo już naprawdę ból osiągnął swoje apogeum…
-Yhym-
mruknąłem jedynie, odwracając wzrok. Czemu tak urazić mogą jedynie najbliżsi
ludzie, będąc tego nieświadomi?
-Bardzo
cierpisz…- szepnęła, a ja czułem na sobie jej badawczy, lecz zarazem zmartwiony
wzrok. Nie odpowiedziałem. Nie umiałem ani zaprzeczyć, ani potwierdzić. Nic nie
potrafiłem. Ból zagłuszył wszystko. Ból, do którego obecności powinienem się
już przyzwyczaić. Ból, który był moim najwierniejszym towarzyszem, gdyż tak
naprawdę tylko on był przy mnie zawsze. Nieważne czy to dzień, czy noc.
Nieważne czy byłem na treningu, czy siedziałem przed telewizorem. Nieważne czy
byłem chory, czy zdrowy… Ten ból był. Ciągle był. Cierpiałem, mamo, ale to
tylko dlatego, że nie potrafiłem się przyzwyczaić do tego, co sam sobie
zgotowałem…
„Przedstawienie
musi trwać.
Wszystko
się może walić, serce Ci pęka,
a
Ty pudrujesz twarz, uśmiechasz się i dalej grasz.”
J.R.
To
piękne uczucie, kiedy wiemy, że mamy za kim tęsknić i o kim myśleć o każdej
porze dnia i nocy. Wbrew wszystkiemu, stwierdzę, że jestem tą szczęściarą,
która ma kogoś wyjątkowego przy swoim boku. Może nie było to od razu apogeum
szczęścia, ale ono było odczuwalne i za to z całego serca dziękowałam
Thomasowi. Dokonał rzeczy wręcz niemożliwej. Nauczył mnie żyć na nowo. Bo tak
naprawdę to on od kilku miesięcy jest najważniejszą osobą w moim życiu. Czemu?
On jako jedyny ma cierpliwość do mnie i moich ekscesów, humorów czy innych, z
których słynę. On nadaje mojemu życiu sens, bo przy nim czuję się tak, jak
kiedyś. Lekko. Jego życie, było moim życiem. I najważniejsze… Mam pewność, że on
będzie. Nieważne czy będzie dobrze, czy źle. To zdecydowało o jego ogromnej
przewadze. Właśnie ta świadomość utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest
odpowiednią osobą. Przykład? Znał dokładnie moją przeszłość. Wiedział ile
wynosi prawdopodobieństwo powrotu koszmaru sprzed lat, a mimo to nadal przy
mnie był. Nie mówił zbyt wiele na ten temat… Był i to mi wystarczyło…
-Thom…
Co ty tutaj robisz?- jęknęłam, dostrzegając swego partnera w jednej z kawiarni
w centrum. Jego pech chciał, że akurat
byłam na zakupach w tamtejszym centrum handlowym. Michi by wiedział,
gdzie nie spotykać się ze swoją byłą w miejscu, gdzie spędzam sporo wolnego
czasu… Stop. Nie… Ja znowu to zrobiłam. Kolejny raz porównałam Didla do
Michiego…
-Może
spytałabyś najpierw z kim on tutaj coś robi?- zamiast Austriaka odpowiedziała znana
mi kobieta. Spojrzałam na nią zawistnym wzrokiem zza przymrużonych powiek.
Czułam jak moje ciśnienie gwałtownie wzrasta w górę, a ciało zaczyna drżeć z braku
opanowania. Nienawidziłam jej, mimo że wcale jej nie znałam… To do mnie
niepodobne… Nie dałam jej nawet jednej szansy, by się wykazała.
-Może
wytłumaczyłbyś mi, co się tutaj dzieje, a nie patrzył się jak byk na
siekierę?!- pisnęłam nienaturalnie, ofiarując Thomasowi spanikowane spojrzenie.
Wiem, że panika to ostatnie czego można było się spodziewać, ale ja naprawdę nie
wiedziałam, co robić, tym bardziej co myśleć. Wokół mnie nastała ciemność, a z
niej wyłaniała się jedyna postać. Tylko jej zielone tęczówki. Te, które chcą mi
wszystko odebrać…
-Dżess,
spokojnie…- wstał od stołu, patrząc na mnie zatroskanym wzrokiem. Widziałam w jego
czekoladowych tęczówkach wiele, lecz tak naprawdę przeważało w nich uczucie
skruchy, co ostatecznie pozwoliło mi nieco uspokoić dziko galopujące serce.- My
tylko tutaj rozmawialiśmy… Eva, zostaw nas samych- zwrócił się do blondynki.
-Ale przemyślisz
to wszystko… Obiecujesz?- jęknęła ze strachem, a w jej spojrzeniu widziałem
zaangażowanie oraz niepewność, z którą było jej nie do twarzy. Eva nie
wyglądała na osobę kruchą i delikatną. Zagubienie, które właśnie teraz zapewne
wypełniało jej wnętrze, było prawdopodobnie do niej niepodobne. Tylko… Jaki był
ku temu powód i czemu dotyczył Thomasa?
-Tak,
tak…- rzucił w jej stronę, nadal na mnie patrząc tym samym wzrokiem, który
powodował, iż moje kolana miękły.- Zobaczymy, co da się zrobić w tej sprawie…-
dokończył tym samym zadumanym głosem. Eva rzuciła w jego stronę jedynie
potulnym spojrzeniem, po czym ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Ależ ona
się ruszała… Z gracją, pewnością… Tak, jakbym ja nigdy nawet nie potrafiła
udawać…
-I co mi
teraz powiesz?!- pisnęłam, nie umiejąc wysilić się na neutralny ton głosu.
Czułam w jaki sposób wszystko wewnątrz mnie kipiało. Tak, byłam zazdrosna, a
jednocześnie wściekła oraz rozpaczająca. Oszukał mnie… Wmawiał przez tak długi
czas, że nie spotyka się z Evą… Że ich znajomość już dawno przestała istnieć, a
tymczasem co się okazywało? Nakryłam ich na gorącym uczynku… Co prawda nie
robili nic złego, ale… on mnie oszukał… Thomas mnie oszukał. Ale był. I jego
obecność była tym, na czym chorobliwie mi zależało… Czymś, co mi zostało. W co
musiałam wierzyć, pokładać nadzieję…
-Nie mam
na swoje usprawiedliwienie absolutnie nic…- gruchnął przede mną na kolana,
przytulając się mocno do mnie. Lubiłam ten rodzaj uścisku… Był tak mocny,
bywało, że bolesny, ale czułam wówczas, że jest… Chce być i nie myśli o
ucieczce, jak niegdyś… Stop. Znowu zaczęłam…
-Thomas,
przestań… Ludzie patrzą…- bąknęłam zawstydzona, chowając swój wzrok przed
ludźmi, którzy patrzyli na naszą dwójkę niezbadanymi spojrzeniami.
Nienawidziłam znajdować się w centrum zainteresowania. O ile Thomas mógł być do
tego przyzwyczajony, ja nie… Cóż, najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego,
że w tej chwili byłam na niego jeszcze bardziej zła, niżeli jeszcze przed
momentem. Nie wiedział. Nie Thomas… Wiedziałby na pewno… Mam już tego
serdecznie dosyć! Czemu nieustannie wracam do tego?
-Nie
obchodzą mnie inni ludzie- powiedział pewny swego, podnosząc wzrok, aby
spojrzeć prosto w moje oczy.- Liczysz się tylko ty. Żadna Eva nie będzie
ważniejsza… To tylko przeszłość, słyszysz? Coś z czym muszę sobie poradzić sam…
Ale muszę mieć cię przy sobie… Oszukałem cię i nic tego nie usprawiedliwi…
Potrzebuję cię… Twojego ciepła, głosu, rozmów z tobą, a nawet tego panicznego
strachu przed lataniem- potrzebujesz mojej obecności, Thomas. Obecności… I
chyba jedynie to sprawiło, że puściłam to zajście w niepamięć. Każdy zasługuje
na drugą szansę. Wierzyłam w końcu Thomasowi. Nigdy wcześniej mnie nie okłamał…
Nie chciał dla mnie źle, a przynajmniej tak mi się wydawało… Co mi zresztą
innego zostało? Nic. Mogłam jedynie wierzyć i mieć go przy swoim boku…
„Nic
nie mówisz znów, ja milczę też.
Ale
oboje mówimy : „chyba chcę, lecz wybacz,
wiesz, trochę się boję.”
M.H.
Patrzyłem
prosto w jej niebieskie tęczówki. Nie zliczę ile razy patrzyłem się w nie, nie
słuchając szczerze tego, co mówi do mnie Jessi. Tak naprawdę tylko tam
potrafiłem odnaleźć to, co ukajało moje zszargane serce. Zresztą… Z sercem to
całkiem inna historia. Ono całkowicie się mnie nie słuchało. Poszukiwało listem
gończym innego serca, mimo że na co dzień żyło z tym, które przeznaczone jest
mu na wieki. Chciało być najwidoczniej bóstwem dla tego jednego, wyjątkowego
serduszka. Nie udało się, no cóż… Często bywa przecież, że umysł wygrywa z
sercem. I wygrało już kilka lat temu, przejmując całe moje życie. Skazywałem na
samobójstwo własne serce… Nic na to nie poradzę. Tak musiało być. Tak właśnie
było lepiej. Lepiej dla niej, a przecież jej szczęście było najważniejsze,
prawda? A moje szczęście, zaczynało się w końcu od jej szczęścia. Nawet muszę
przyznać, że nie od jej związku, jej pracy bądź tego, co mogła mi zaoferować w
zamian za naszą przyjaźń. Moje szczęście, było po prostu jej szczęściem.
Nieskomplikowana kalkulacja, nieprawdaż? Chociaż… Skomplikowana i to jak
cholera. Przecież niewiele było osób, które trwały w takim układzie jak nasz,
mając tę cholerną świadomość, że szczęście jednej ze stron, niesie ze sobą
radość drugiego ogniwa.
-I ty mu
tak po prostu wybaczyłaś?- spytałem, siląc się na wewnętrzną obojętność.
Pytałem, ale właściwie po co? Po pierwsze, właśnie przed chwilą mi o tym
powiedziała, a po drugie, musiałbym nie znać Jessi, żeby myśleć, iż nie dałaby
komukolwiek drugiej szansy. Gołębie serce miała akurat od zawsze…
-Traktuję
nasz związek poważnie- powiedziała, patrząc na mnie wzrokiem, w którym niestety
nadal żyła niepewność i ukryty strach. Poważny związek mówi, tak? Powinienem
się teraz uśmiechnąć, ponieważ zdaje się, że znalazła kogoś odpowiedniego dla
siebie. Powinienem… No właśnie… To nie było równoznaczne z tym, że się
faktycznie uśmiechnąłem.- Nie chcę, żebyśmy nie potrafili sobie wybaczać.
Kłótnie są nieodłącznym elementem każdego związku.
-Ale on
cię oszukał…- wytknąłem z niechęcią, patrząc na Jessi zgorzkniałym wzrokiem.
Nie, jej nie miałem akurat nic za złe. Nie znałem żadnego innego człowieka,
który nie miałby tak szczerych i czystych intencji względem innych. Była
nieskazitelna. Przynajmniej w moich oczach…
-Przyznał
się do błędu, przeprosił…- mówiła, a ja dostrzegłem, że okłamuje samą siebie.
Prawda była jedna… Cholernie zależało jej na Didlu.- Poza tym, on tylko
rozmawiał z Evą. Nie złapałam go na żadnym czynie za rękę, więc nie mogę o
takie głupstwo zaprzepaszczać coś, na czym naprawdę mi zależy…
-Jasne…
Dopiero jak nakryjesz go w łóżku z inną, będziesz w stanie uwierzyć, że
faktycznie odrobinę się pogubił…- bąknąłem, nie zdając sobie sprawę, że kolejny
raz, niechcący, ją uraziłem. Ja po prostu czułem pismo nosem. Znałem Evę.
Znałem Didla… Wiedziałem, jak to pomiędzy nimi było… Nie chciałem, aby również
Jessi była w to wszystko zamieszana.
-Michi…-
jęknęła cichutko. Faktycznie, zraniłem ją swoimi słowami. Machinalnie ująłem jej
dłoń, co w ostateczności także było błędem. Znowu czułem jej ciepło. Ten sam
delikatny, aczkolwiek kuszący zapach. Dotyk, który przypominał mi o
najpiękniejszym…- Powiedz mi, proszę, jak to między nimi było… Czemu się
rozstali? Nigdy nie pytałam o to Thomasa… Nie chciałam mu fundować kolejnego
powrotu do przeszłości…- bo ty i sama nigdy nie chciałaś go przeżyć, prawda,
Jessi? – Jaka była Eva?
-Seksowna-
mruknąłem, co spotkało się jedynie z jej wzrokiem pozbawionym aprobaty.- No co?
Też jestem facetem. Czuję, słyszę, widzę.
-Potrafisz
pocieszyć- westchnęła, podpierając głowę łokciami.- Czyli co? Nie mam szans w
starciu z nią?- Jessi, jaka ty czasem jesteś głupiutka… Przecież swoją
delikatnością, miażdżysz każdego kto napatoczy się na twojej drodze. Wygrywałaś
wszystko swoim podejściem do życia. Założę się, że niejeden chciałby w taki
sposób egzystować, jak robiłaś to właśnie ty.
-Nie
byłbym przekonany, co do twojej porażki- objąłem ją ramieniem. Nie chciałem, lecz
musiałem… Musiałem pokazać jej, że łączę się z nią. Że to, co się dzieje w jej
życiu, nie jest mi obojętne. Bo przecież było ważne. Cholernie ważne…
Ważniejsze niż moje życie…- Eva zdradzała Didla praktycznie z każdym facetem,
którego spotkała na swojej drodze. Była z nim właściwie sam nie wiem dlaczego.
-Zdradzała
go?- poderwała się z miejsca, a jej tęczówki pokryły się warstwą łez. No tak…
Można było się tego spodziewać. Za każdym razem, kiedy usłyszała o cierpieniu
kogoś, nie umiała ominąć tego obojętnie bez zbytniego zaangażowania
emocjonalnego. I tutaj właśnie pojawiał się problem. Jej łzy, były moim
smutkiem i bólem. A jakżeby nie… I tak się zaczynało to błędne koło…
-Regularnie-
potwierdziłem, lecz czy nie zasługiwała naprawdę? W zasadzie to wyrządzałem
Thomasowi przysługę. Jeśli ja się już wypaplałem, to on nie będzie musiał
kolejny raz wałkować tego samego tematu… Będzie mi wdzięczny jak się dowie… Nie
ma co.
-Co za
jędza!- krzyknęła, a teraz jej łzy wyparowały pod wpływem złości, która
ogarnęła dziewczynę zewsząd. Wszedłem na cienki grunt. Wiedziałem jak reaguje
na zdrady. Wiedziałem, że tacy ludzie są w oczach Jessi już na zawsze
skreśleni… Dobrze, że nie wiedziała o moich uczuciach… Wówczas do końca życia
by się do mnie nie odezwała…
-Zatem
widzisz, że Thomas musiałby mieć nie wiem co w głowie, żeby do takiej wrócić- powiedziałem,
próbując uspokoić ją nieco swoim słowem. Co i tak nie oznaczało, że byłem
całkowicie neutralny i spokojny.- Co zamierzasz robić jutro?- spytałem
niespodziewanie, wywołując na twarzy dziewczyny wyraźne zainteresowanie.
-Nic
konkretnego, a co? Masz jakieś propozycje?- uśmiechnęła się cwanie, powodując również
na moich ustach subtelny uśmiech. Lubiłem ten jej uśmieszek. Krył coś w sobie,
lecz był całkowicie niewinny. Taki jej…
-Chciałbym
jutro wpaść do was i zaprosić was w końcu na ślub…- wyznałem bez zbędnych
podchodów, a… nie wiem czy to tylko wrażenie, czy kompletnie oszalałem. Czemu w
jej oczach pewna iskierka zgasła? Nie chciała iść na mój ślub? Może również
miała kłopoty z Didlem, które dotyczyły mojej osoby? Ale jak to niby będzie?
Nie zaproszę świadka na ślub? Zaraz… Właśnie, ona jeszcze nie wie, że zostanie
świadkiem… Skleroza to moje drugie imię. Albo strach…
-Już
myślałam, że tego nigdy nie zrobisz!- wybuchła, klaskając w swe dłonie. Rzuciła
się na moją szyję, więc już zmuszony byłem delikatnie ją przytulić.
Przytulenie… Niby zwykły gest, który łagodzi ból w sercu, ale w naszym
przypadku staje się pokusą, z którą trzeba wygrać, by nie stracić wszystkiego…
-Jak
mógłbym nie zaprosić swojego świadka na ślub?- spytałem, co spotkało się
jedynie, że musnęła delikatnie mój policzek. Czy ona w ogóle miała pojęcie, co
robiła z moim ciałem takimi niewinnymi gestami? – Tylko nie tutaj leży problem…
Jessi… Sarah o niczym nie wie- nigdy… Absolutnie nigdy nie rozmawialiśmy o
przeszłości. Żadne z nas nie umiało przedsięwziąć tego tematu. Aż padło na
mnie… Bo musiałem w końcu jej powiedzieć. Wyjawić, że Sarah o niczym nie wie,
mimo że i tak byłem prawie pewien, że nie powracałaby do tego tematu w jej
towarzystwie…
-Nie
wie…- powtórzyła za mną, patrząc tępo przed siebie. Już domyśliła się o czym mowa
i co może ją czekać, o ile szybko nie wywinie się z tego tematu.- Ale o czym
nie wie?- no tak… Zawsze lepiej zapytać, niżeli rozmawiać o dwóch innych
rzeczach.
-O tym,
co było- wykrztusiłem ledwo, czując jak wszystkie moje mięśnie się napinają.
Nie wiem jak to się stało, ale zbliżyliśmy się do siebie. Była tak blisko mnie…
Ja byłem tak blisko niej… Słyszałem ten sam stabilny puls. Jej oddech chłodził
moją rozgrzaną skórę. A jej oczy… Tak wiele emocji i uczuć teraz potrafiłem z
nich wyczytać. Jej dłoń kreśliła na mojej delikatne kółeczka, doprowadzając
mnie niemal do obłędu.
-Tylko
my mamy tam dostęp…- wszeptała ze szklanym wzrokiem. I nagle centrum mojego
wszechświata stały się hej błękitne tęczówki. Te same, które patrzyły na mnie w
ten sposób. Te, które krzyczały, rozpaczały, lecz posiadały w sobie pierwiastek
zrozumienia. I zacząłem się bać… Bać
wszystkiego. Całego świata. Jej także. Poprawka… Jej w szczególności, nieważne
jak długo musiałbym przełykać gorzkie łzy…
~*~
Witajcie,
Misiaki! ;*
Po jakże
okropnym, przeładowanym, ciężkim tygodniu przybywam do Was wraz z szósteczką.
^^
I jak
poszły egzaminy gimnazjalistom? ;*
Dziękuję
za słowa wsparcia. ;* Znaczą one niezwykle wiele…
Do
następnego! ;**