„Miłość
to wręczenie komuś
broni wycelowanej we własne
serce i nadzieja,
że nigdy nie pociągnie za
spust.”
J.R.
Bezsenne
noce nie wychodzą mi na dobre… Nie, nie tylko ze względu na to, że męczą
organizm, ale przede wszystkim dlatego, że właśnie w tym czasie po głowie
chodzą niestworzone myśli, które nie do końca dobrze działają na naszą
codzienność. Wiecie o czym tym razem rozmyślałam? O czasie, kiedy kobieta jest
naprawdę silna. Doszłam do wniosku, że każda kobieta kumuluje w sobie siły na
moment, kiedy wszystko ma się zepsuć. Kiedy codzienne schody do pokonania są
zbyt wysokie i strome. Kiedy wszyscy wokoło wysilają się jedynie na krótkie
„wszystko będzie dobrze”, szkodząc jedynie tymi kilkoma słowami. A kiedy jest
najtrudniej? Otóż, w momencie, gdy codziennie trzeba radzić sobie samemu i
wciąż kroczyć przed siebie z wysoko podniesioną głową. Tak, to jest zdecydowanie
najgorsze… Udawać uczucia, których w rzeczywistości nie ma. A łzy… Ich napływu
do swych powiek już nie czułam. Tej nocy były one po prostu normalnością. Bo co
takiego miałam myśleć bądź czuć? Nie wiedziałam, co nawet byłoby właściwe w
takiej sytuacji… Przecież nic się takiego nie stało, prawda? Tylko była
dziewczyna mojego ówczesnego partnera wczoraj zjawiła się w naszym mieszkaniu,
dosłownie słaniając się na nogach. Nie, nie była pijana ani naćpana. Tego byłam
pewna… Poznałabym to… To płacz i rozpacz sprawiała, że nie potrafiła postawić
jednego, a stabilnego kroku. A Erik? On… Nie wiem jak to wyjaśnić, ale… on cały
czas przy niej był. Rozmawiali razem całą noc. Tą samą noc, podczas której
samotnie płakałam w ukryciu, słuchając jedynie ich zagłuszonych szeptów…
-Jessica…-
usłyszałam za swoimi plecami półszept Erika, który po chwili usiadł tuż obok
mnie. Nie spojrzałam na niego. Po prostu nie potrafiłam… Nie umiałam spojrzeć w
jego głębokie tęczówki, powstrzymując łzy. Za dużo… Zdecydowanie za dużo jak na
jedną głowę. Jak na jednego człowieka. Bezsilnego człowieka, którym byłam.-
Należą ci się wyjaśnienia…
-Naprawdę?-
parsknęłam opryskliwie, nadal nie spoglądając w stronę Niemca. Należą mi się
wyjaśnienia, tak? Ciekawe, co robił wczoraj przez całą noc… Kto był ważniejszy?
Ona, nie ja. O mnie wtedy zapomniał… Nawet nie wytknął czubka nosa za drzwi jej
tymczasowego pokoju. Wówczas wszystko się wyjaśniło… Poznałam się na tym, co ma
największą wartość dla Erika. Albo nie… Co ja wygaduję? Chyba znów robię się zazdrosna.
On zerwał z nią właśnie dla mnie. Ona nie mogła być dla niego najważniejsza…- Niezwykle
mi miło, że w końcu przypomniałeś sobie o moim istnieniu. Nic na to wcześniej
nie wskazywało…
-To nie
tak…- wyjąkał cicho, co ostatecznie spowodowało, że odwróciłam się gwałtownie w
jego stronę. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wyglądałam okropnie. Że pod
oczami miałam sine podkowy, które były konsekwencją przepłakanej nocy. Że każdy włos odstawał w
inną stronę. Że moje ciało nadal całe drży. Że z mojego gardła nadal wydobywał
się bezwarunkowy szloch oraz że moje ciało było niemal całe odrętwiałe. Cóż,
ale to właśnie Erik doprowadził mnie do takiego stanu. To on był sprawcą łez na
moich policzkach. Nie, poprawka… Jego obojętność.
-A
jak?!- pisnęłam, chwiejnie stając na równych nogach niemal w ułamku sekundy.-
Przyprowadzasz tutaj jakaś obcą babę, która słania się na nogach! Następnie
nawet nie raczyłeś rzucić we mnie nawet półsłówkiem wyjaśnienia!- wybuchłam
nieoczekiwanie, nie zważając na to, że owy gość na pewno słyszy moje wrzaski.
-To
Susanne… Nie jest obca…- rzucił lekko urażony, powodując tym samym łzy w moich
oczach. Ściślej rzecz ujmując, kolejną falę łez. On jeszcze obarczał moją osobę
żalem? Nie dowierzałam w to… Nie wierzyłam w to, co słyszę… Czyżby Erik… Czy
on… Chciał jeszcze ją bronić?
-Erik,
czy ty siebie słyszysz?!- zirytowałam się, marszcząc mocno brwi.- Mówisz, jak
gdybym to ja była tą drugą! A przypominam ci, że prawda wygląda inaczej!-
przysięgam, że wtedy już naprawdę nie wytrzymywałam… Łzy, które wydostawały się
spod moich powiek nawet nie były pełnym odzwierciedleniem tego, co tak naprawdę
czułam.
-Nie
krzycz, bo ją obudzisz…- warknął podjudzony, rzucając mi zawzięte spojrzenie.
Powiedzcie… Czy ja byłam jakaś przewrażliwiona, czy Erik ewidentnie popierał
stronnictwo tajemniczej szatynki? Cholerne deja vu… Już raz coś takiego raz
przeżywałam. Jak się skończyło? Ciii, nie chcę znać odpowiedzi… Znam ją i wiem
jak brzmi, jednakże nie mogłam jej dopuścić do swojego umysły…
-Będę
krzyczała!- wrzasnęłam, z premedytacją nie wypełniając prośby Niemca.
Zaznaczałam swój teren. Za wszelką cenę starałam się mu pokazać, że musi
pamiętać, kto powinien być dla niego najważniejszy…- Nie pozwolę, żeby kolejna
odebrała mi moje szczęście! To, o co tak zacięcie walczyłam!
-Jess…-
wyszeptał, zrównując się ze mną wzrokiem. Patrzył przez dłuższą chwilę w moje
tęczówki, a ja z kolei czułam jego oddech na swym karku. Zauważyłam w jego
oczach coś innego… Coś, czego wcześniej nie zdołałam zobaczyć… Wzruszenie?-
Jestem twoim szczęściem? Zacięcie o mnie walczyłaś?- dopytywał, gładząc
delikatnie mój policzek. Pytał, jakby nie wiedział…
-Może
ujmę to w inne słowa…- wyłkałam cicho, twardo patrząc w oczy chłopaka. Nawet
nie drgnęłam, a jedynie z sekundy na sekundę coraz bardziej uzależniałam się od
jego elektryzującego dotyku.- Twój pocałunek zmienia wszystko. Twoje ramiona są
najlepszym pasem bezpieczeństwa. Twój dotyk jest niezapomniany, natomiast twoje
słowa są najpiękniejszą melodią dla moich uszu. Twoja obecność jest wystarczająca,
wyznania są najcudowniejsze…- stopniowo ściszałam swój głos, przybliżając swoją
twarz do ust Niemca. Tak, zdawałam sobie sprawę, że te słowa brzmią wręcz
żałośnie, lecz były one prawdą. Rzeczywistością i wiosną, która panowała
właśnie w moim sercu i to za sprawą tego chłopaka.-… a twój uśmiech jest
najcenniejszy…- wyszeptałam do jego ust, muskając delikatne wargi Durma.
-A ja
powiem po prostu, że cię kocham…- przytulił mnie do siebie, przez co moje usta
zdołały wykrzywić się w półuśmiech. Nie było jeszcze idealnie. Zaraz
najprawdopodobniej spotka nas bolesne zderzenie z rzeczywistością, ale na tę
chwilę nie chciałam o tym myśleć. Kilka sekund oszczerbione ze szczęścia, było
niczym serum na wszystko, co boli…- Należą ci się wyjaśnienia. Postąpiłem, jak
nie wiem kto…- zaczął, co spowodowało, że niemal w kilka sekund wyprostowałam
się, poważniej zerkając w stronę Erika.- To ta sama Susanne, z którą zerwałem,
żeby byśmy mogli być razem…
-Ta
narkomanka?- wydobyłam z siebie cichy pisk, zaciskając dłonie mocno w pięści.
Nie wiem czemu zapytałam o to w tak bezpośredni, wręcz nietaktowny sposób. Cóż,
nadal działałam pod wpływem emocji i nie mogłam tego niczym innym
usprawiedliwić…
-Skąd…-
nie zdołał nawet dokończyć pytania, kiedy do jego głowy nadeszła właśnie
odpowiedź na to samo zagadnienie.- Marco- stwierdził z konsternacją wymalowaną
na twarzy, a pewność miał wręcz wymalowaną na twarzy.
-Nie
chciał źle…- wydusiłam, minimalizując odległość, która dzieliła mnie od
piłkarza.- Miałeś mi chyba o czymś powiedzieć…- przypomniałam, chwytając dłoń
Erika, chcąc dodać mu pewności, by nie bał się ze mną rozmawiać. Chciałam, aby
miał we mnie osobę, której można powiedzieć absolutnie wszystko, bez względu na
wszystko…
-Owszem,
Susanne miała poważne problemy z narkotykami- przyznał, wzdychając bezsilnie.
Ewidentnie chciał, aby było inaczej, a mimo jego najszczerszych chęci nie mógł
zmienić życia.- I właśnie dlatego straciła wszystko… Nie ma nawet mieszkania,
nie mówiąc o jakichkolwiek środkach do życia. Na dodatek…- zacisnął dłonie w
pięści, a ja poczułam, że jego mięśnie prężą się w niewiarygodny sposób.- Była
na jakiejś imprezie… Nie chce powiedzieć z kim ani gdzie, ale… Ona… Została
zgwałcona… Teraz…- schował twarz w dłonie, po czym jednym ruchem przeczesał swe
krótkie włosy palcami.- Jest innym człowiekiem… Nie poznaję jej… Czuję się
odpowiedzialny za to, co ją spotkało- powiedział już pewniej, patrząc na mnie
znacząco.- Muszę jej pomóc, ponieważ mam wrażenie, że to ja jestem winowajcą
tego, co ją spotkało, bo zaczęło się w końcu od naszego rozstania…
-Erik,
to odbije się na nas…- powiedziałam oniemiała, odsuwając się na większą
odległość od mojego partnera. Owszem, mieliśmy kiedyś zacząć życie we trójkę.
Miały być to jednak inne okoliczności, a przede wszystkim- osobą trzecią nie
miała być była dziewczyna Erika… Wszystko nie tak! Dosłownie nic nie układało
się w spójną całość…
-Nie,
jeśli nasza miłość jest dostatecznie silna…
„-
Dlaczego za mną idziesz?
-Chciałem powiedzieć Ci, że Cię kocham.
-Widocznie nie poznałeś jeszcze mojej przyjaciółki.
-Jakiej przyjaciółki?
-Jest ode mnie ładniejsza i mądrzejsza. Stoi za Tobą.
-Ale tu nikogo nie ma…
-Widzisz, gdybyś mnie kochał, nigdy byś się nie odwrócił.”
-Chciałem powiedzieć Ci, że Cię kocham.
-Widocznie nie poznałeś jeszcze mojej przyjaciółki.
-Jakiej przyjaciółki?
-Jest ode mnie ładniejsza i mądrzejsza. Stoi za Tobą.
-Ale tu nikogo nie ma…
-Widzisz, gdybyś mnie kochał, nigdy byś się nie odwrócił.”
M.H.
W świecie
realnym, cudze zaufanie można zdobyć raz. Jeden jedyny raz. Jedno życie, jedna
szansa. Łatwa kalkulacja z tego, co podpowiada mi rozum. Czy sprawiedliwe?
Tutaj bym polemizował. Ale nie to jest teraz ważne. Jeśli raz miało się czyjeś
zaufanie, a na własne życzenie się je straciło, prawda jest taka, że już nigdy
nie będzie tak, jak dawniej. Owszem, człowiek może wybaczyć wiele. Nawet sam
nie zdaje sobie sprawy jak dużo, ale… Właśnie. Zawsze musi się znaleźć jakieś
„ale”. Mimo tego, iż człowiek ma umiejętność do przebaczania, zapomnieć nie
umie…
Zadyszany,
niemal biegiem wpadłem do swojego mieszkania. Moje serce biło w każdą możliwą
stronę z sekundy na sekundę coraz szybciej. Tak… Przyznam się do tego sam przed
sobą. Bałem się. Po prostu bałem się, że już nie mam do czego wracać. Że sam
fakt, iż wyszedłem wtedy do klubu, to było za dużo… Że to ostatecznie
zniszczyło to, co budowaliśmy tak długo z Sarah… Nie mogłem do tego dopuścić.
Nie mogłem jej stracić… Nie… Jeśli i to spartaczyłbym w swoim życiu, sam sobie
nie mógłbym tego wybaczyć… Paradoks,
czyż nie? Właśnie wtedy, kiedy prawdopodobnie ją straciłem, naprawdę
uświadomiłem sobie jak ważną funkcje w moim życiu pełni Sarah…
-Sarah…-
pisnąłem cienko, rozglądając się zdezorientowanie po salonie. Cisza. Jedynie to
słyszałem. Cisza… I nic więcej. Zupełnie nic… Raz na jakiś czas jedynie słychać
było kapiącą z kranu wodę, która odbijała się od ścianek umywalki. Zamarłem.
Czyli… Zostałem sam? Nie… I wtedy… Właśnie dokładnie w tej samej chwili, gdy ta
myśl uderzyła jak obuchem o moją głowę, poczułem łzy pod powiekami. Bezsilność…
Nie ma nic gorszego…
-Czego
ode mnie chcesz?- odezwała się twardym, aczkolwiek odrobinę łamiącym się
głosem. Po chwili mój zamglony wzrok miał okazję zobaczyć jej sylwetkę w pełnej
krasie. Patrzyłem na nią tak, jakbym widział ją pierwszy raz w życiu. Niby
poczułem zauważalną ulgę, lecz obawy były nadal… I to chyba one przewyższały
wszystko…- Wczoraj udowodniłeś, że nie oczekujesz ode mnie zupełnie niczego.
-To nie
tak…- zdołałem wykrztusić, wykonując krok w stronę dziewczyny. Nadal łzy
wisiały na koniuszkach moich łez i były doskonałym dowodem na me nieme błaganie
o pomoc. Tak wiele chciałem powiedzieć… Wytłumaczyć się… Wykrzyczeć wszystko
to, co leżało mi na duszy, ale… Wówczas zdecydowanie powiedziałbym o kilka słów
za dużo.
-A jak?-
prychnęła, niemal natychmiastowo wykonując krok w tył. Kolejny raz zabolało.
Oziębłość. Oschłość. Zimno, które poczułem w sercu za sprawą szatynki… A co
najlepsze, na które w pełni zasłużyłem…- Miałeś ultimatum. Albo ja, albo klub,
alkohol, panienki. Wybrałeś i gratuluję wyboru.
-Sarah…-
wydukałem ledwo, ukrywając twarz w dłoniach. Ja musiałem wiedzieć… Musiałem
znać prawdę, jaka ona by nie była… Potrzebowałem wiedzy, która gwarantowałaby
mi nadzieję na choć jedną, drobną szansę…- Nie byłem w klubie…- zacząłem
ochryple.- Wczoraj… Nie mam pojęcia jak to wyjaśnić, ale coś we mnie wstąpiło i
nie mogę tego wytłumaczyć… Ale mogę ci przysięgnąć, że nie byłem w klubie…
Jestem zupełnie trzeźwy…
-W takim
razie, gdzie byłeś całą noc?!- krzyknęła piskliwie, a ja kątem oka zauważyłem,
że zwija swą dłoń w pięść. Jej wzrok na pozór twardy, oziębły, ale… Po dłuższej
analizie zdołałem zauważyć, że to tylko maska, którą próbowała ukryć swoje
uczucia i emocje. Zrozumiałem… Wreszcie dotarło do mnie, że jej chłód był
jedynie jej wołaniem o odrobinę mojego ciepła…
-Błąkałem
się tu i ówdzie…- odpowiedziałem półszeptem, spuszczając wzrok.- Nie byłem w
klubie…- powtórzyłem jak mantrę.- Chodzi o to, że potrzebowałem takiej nocy sam
na sam z własnymi myślami, żeby zrozumieć…
-Zrozumieć,
że nasze małżeństwo to jedna, wielka pomyłka- przerwała mi wpół zdania, podczas
kiedy jej oczy pokryły się warstwą słonej cieczy. Teraz i ona, i ja w każdej
chwili mogliśmy rozpłakać się jak małe dzieci… Świetnie…
-Nie…
Właśnie chodzi o to, że jest całkowicie na odwrót- niemal wyszeptałem, co
spotkało się jedynie z pytającym wzrokiem dziewczyny.- Nie spałem całą noc i
właśnie ten czas poświęciłem na to, aby zastanowić się nad tym, co dzieje się teraz w twojej
głowie. I…- przymknąłem na chwilę powieki, pozwalając pojedynczej łzie uwolnić
się spod kontroli.- Zacząłem za tobą po prostu tęsknić. Chciałem, abyś znowu
nabałaganiła ze mną w łóżku, żebyś kolejny raz zepchnęła mnie z przykrycia,
miałem chęć zapisywania każdego twojego słowa, aby żadne nie uciekło
przypadkowo z mojej pamięci- kontynuowałem.- Pragnąłem całym sobą poczuć smak
twoich ust na moim języku, a wszystkie chwile, które razem przeżyliśmy zaczęły
się wyświetlać kolejno w mojej głowie. Wiesz, co wtedy poczułem?- zapytałem sam
siebie.- Paradoksalnie, czułem szczęście… Tak, czułem się szczęśliwy,
wspominają chwile, kiedy mogłem spędzać z tobą czas, leżeć koło ciebie,
smakować cię kawałek po kawałku…
-Michael…-
wyłkała, a wówczas łzy zaczęły spływać po jej policzkach niczym strumienie
rwącej wody. Nie czułem oporów. Zwinnym ruchem znalazłem się obok niej,
opatulając jej drobne ciało swoim ciepłem, którego w ostatnim czasie miałem dla
niej zaskakująco mało… Co do mojego wcześniejszego monologu… Nie, nie kłamałem.
Byłem szczery aż do bólu. Prawdopodobnie właśnie ta szczerość, płynąca z mego
wnętrza, spowodowała tak ogromny zamęt w głowie Sarah, scementowany dodatkowo
gorzko-słonymi łzami…
-I
wiesz, co jest w tym wszystkim najzabawniejsze?- kolejny raz zadałem pytanie
samemu sobie.- Chcę walczyć o ciebie, nasze szczęście, małżeństwo, ale wiem, że
nie mam do tego prawa, bo za dużo krzywd ci już wyrządziłem…- z wyczuciem
gładziłem jej delikatne włosy.- Muszę się poddać… Muszę pozwolić ci wygrać…
-Za
bardzo cię kocham, Michael, by teraz zwyczajnie odejść… -wyszeptała, co
sprawiło, że moje kolana w krótkim czasie zmiękły. Czyli jednak dostałem tę
szansę? Tak. Z tego, co teraz widzę, dostałem. A widzę z bliska jej ciemne
tęczówki, które rzucają we mnie rozkochanym spojrzeniem. Co ja z nią w ogóle
zrobiłem? Uczyniłem z niej kalekę. Nadzwyczajny wrak emocjonalny. Bo to właśnie
miłość ją wyniszczała. Jak chyba większość ludzi, zresztą… I co jeszcze widzę?
Nie, stop. Co czuję? Jej delikatne usta, które złączyły się z moimi wargami,
składając na nich subtelne, nieśmiałe pocałunki.
-Jakaż
piękna idylla- usłyszałem radosny i doskonale znany mi głos. Życie jednak w
większości przypadków potrafi zaskoczyć nawet w nieprzeciętnie zaskakujących
sytuacjach…- Gratuluję.
-Wreszcie
się pogodzili- usłyszałem po chwili głos Lei, która z uśmiechem na ustach stała
obok bruneta, jak gdyby nigdy nic. Runęło. Dosłownie wszystko runęło… Albo
runie zaraz… Jedno wiem. Koniec jest bliżej niż myślę. Zdecydowanie zbyt
blisko…
-Stefan?-
wydukała zaskoczona Sarah.- Ty nieodpowiedzialny pajacu!- krzyknęła na całe
gardło, patrząc na Krafta rozzłoszczonym wzrokiem. No tak… Ona w dalszym ciągu
myślała, że to właśnie Stefan jest ojcem dziecka Lei, a sam Kraft- uciekł,
gdzie pieprz rośnie jak tylko dowiedział się o ciąży. Cóż… Pieprz rośnie
zdecydowanie zbyt blisko z tego, co wychodzi…- Jak mogłeś zostawić kobietę w
ciąży?!
-Aaa, no
tak…- ocknął się na chwilę z szoku.- Nie umiem być ojcem. Nie chcę być ojcem.
Tamta kobieta da sobie rady- mówił niczym wierszyk, nie patrząc nawet w oczy
Sarah, a jedynie odtwarzając w głowie słowa, które niegdyś nakazywałem mu
wypowiadać. Na aktora to on się nie nadaje…
-I ty
mówisz tak spokojnie o tym w towarzystwie matki dziecka?!- ryknęła jeszcze
głośniej, co spowodowało, że zarówno Lea, jak i Stefan, spojrzeli na siebie
zszokowani. Popełniłem jeden, aczkolwiek gruby błąd… Nie przedstawiłem ich
sobie, a kłamstwo? Ono ma krótkie nogi… Ale szczęście? Tylko moje może być
takie, że akurat w takiej chwili Lea i Stefan musieli się spotkać…
-Stefan…-
wyjąkała niedowierzająco brunetka, patrząc okrągłymi oczyma na Krafta. Nie
miała prawa wiedzieć, jak wygląda na żywo Stefan… Tym bardziej nie mogła się go
tutaj spodziewać… Nic dziwnego, że jej szok osiągał apogeum.- Ach…- wydobyło
się jedynie z ust ciężarnej, po czym ja poczułem intensywny wzrok Sarah na
swojej osobie…
-Nienawidzę
cię…- wyjąkała z zawiścią, po czym z trzaskiem drzwi nie wyszła z mieszkania.
Domyśliła się szybciej, niż myślałem… Doszła jak po sznurku do prawdy, patrząc
jedynie na miny Stefana, Lei oraz mój wyraz twarzy… Co zrobiłem? Nic… Zupełnie
nic… Poddałem się.
„Trudno
się cieszyć,
kiedy obraz się rozmywa
przed oczami
i tak ciężko złapać oddech.”
J.R.
-Muszę
dalej istnieć…- usłyszałam jego zmęczony, bezsilny, lecz także zrozpaczony
głos. Nigdy nie słyszałam go w takim wydaniu, mimo że tak wiele razem
przeszliśmy. Począwszy od łez radości, kończąc na łzach rozpaczy.- Tylko
inaczej… Bo będę dalej istnieć, Sarah też będzie istnieć, ale nie będziemy
istnieć razem…- próbował być dzielny. Walczył sam ze sobą, jednocześnie się
oszukując. Fala smutku wezbrała się we mnie, a ja jedynie czekałam cierpliwie
aż ostatecznie uderzy o brzegi mojej wytrzymałości…
-Zacznijmy
od tego, że nie musisz udawać, że jesteś silny… Nie musisz mówić, że wszystko
jest dobrze i kiedyś do tego przywykniesz. Nie martw się tym, co pomyślą inni…
Zwłaszcza ja…- mówiłam szeptem, wycierając niezdarnie dłonią łzy.- Jeśli
musisz, płacz… Uśmiech wróci jedynie wtedy, kiedy wypłaczesz się do końca…
-Uśmiech
nigdy nie wróci…- powiedział łamiącym się głosem.- Ona była moim planem na
przyszłość. Wielbiłbym ją nad życie… Tylko Sarah mogła być moim oczkiem w
głowie, któremu chciałbym zapewniać wszystko to, co najlepsze…- nie czułam,
kiedy łza po łzie wydobywała się spod moich powiek. On ją kochał… Tak bardzo ją
kochał… Kochał na swój wyjątkowy sposób… I nadeszło. Znowu. Kolejny raz to się
powtórzyło. Coś z każdą sekundą coraz bardziej mnie rozrywało od środka.
Chciałam krzyczeć, wytykać całemu światu, że wszystko raz po raz mi zabiera,
ale co mi zostało? Jedynie milczenie. Milczałam, bo wiedziałam, że już zupełnie
nic nie jest w stanie mi pomóc. Żaden gest, żadne słowo… Nic, absolutnie nic
nie obrazowało tego, co wtedy czułam. Co tak cholernie bolało. Co wyniszczało…-
Dlaczego nic nie mówisz?
-Zamyśliłam
się, przepraszam…- otrząsnęłam się, przyłapując się na drobnym kłamstewku. Co
innego mogłam mu powiedzieć? Nie istniały słowa, które mogłyby mi
przysługiwać…- Michi… Nawet jeśli musiałbyś ją znaleźć na końcu świata…- głośno
przełknęłam ślinę- dogoń ją. Następnie obejmij czule ramieniem i walcz…
Pamiętaj bowiem, że prawdziwa miłość zdarza się niezwykle rzadko…
-Mam
walczyć?- prychnął, bawiąc się własnymi palcami. Nerwy zjadały go od środka. Nie
wiedział, co może ze sobą zrobić, aby było dobrze… - Nie przysługuje mi walka.
Ja na nią nie zasługuję… Zataiłem przed nią fakt, że ją zdradziłem, że będę miał
dziecko… Tego się nie wybacza!- uniósł się, lecz nie w sposób agresywny.
-Jeśli
się kogoś kocha, to nie pozwala mu się odejść…- rzekłam tępo, przywołując do
głowy niechcąco wspomnienia sprzed lat. Czasu, kiedy przed chwilą wypowiedziane
słowa, mogły służyć jedynie jako parodia…
-I co ja
jej niby miałbym powiedzieć?- wtopił dłoń w swe jasne włosy, niedbale je
przeczesując.- Że tak bardzo tęsknię? Że analizuję wszystkie spędzone chwile?
Że powtarzam sobie w głowie nasze ostatnie słowa? Że żałuję tego, co się
stało?!- kolejny raz się uniósł. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując kolejną
warstwę łez, która nieuchronnie zbliża się w moją stronę.
-Powiedz,
że ją kochasz…- wyszeptałam ledwosłyszalnie, po czym przerwałam połączenie
internetowe. Ukryłam twarz w dłoniach i dopiero wtedy wybuchłam nieopanowanym
płaczem. Tak wiele lat minęło, a nadal bolało tak samo… Niby pogodziłam się,
lecz… nie, żaden człowiek nie umiałby się pogodzić ze sypiącym się w rękach
życiem. Zbyt często ludzie nie zdają sobie sprawy, jak nieświadomie ranią
innych. Nie mam na myśli ran na ciele, ale o zwykłe, ludzkie słowa. To one
wypowiedziane w niewłaściwy sposób, mają moc zniszczenia dosłownie wszystkiego.
Te same słowa, które ranią o stokroć bardziej niż uderzenia…
~*~
Nie
macie pojęcia, jak teraz mnie ciekawość zżera od środka, no!
Może się wydawać, że sytuacja teraz obróciła się o kolejne 180 stopni.
Erik miesza, Michi żałuje i pewne fakty zaczynają do niego docierać, a gdzie w tym wszystkim Jessi?
Szczerze powiedziawszy, tak mnie wena poniosła, że sama teraz nie wiem, co mam robić :D hahah
Pomóżcie! ♥
Co do poprzedniego rozdziału... Pytałam, którego z panów sympatyków jest więcej. Zwyciężył Michi, aczkolwiek po piętach depcze mu Durm. Cieszę się, że podzieliłyście się ze mną swoimi typami! To mi naprawdę ułatwi zadanie na przyszłość. Kocham Was. ♥
Na koniec, każda zapewne wie, jaki dziś dzień. Z całego serduszka życzę Wam udanych wakacji! Wielu niezapomnianych przygód, odpoczynku oraz bezpieczeństwa. ;*
Do następnego, najdroższe! ♥
Może się wydawać, że sytuacja teraz obróciła się o kolejne 180 stopni.
Erik miesza, Michi żałuje i pewne fakty zaczynają do niego docierać, a gdzie w tym wszystkim Jessi?
Szczerze powiedziawszy, tak mnie wena poniosła, że sama teraz nie wiem, co mam robić :D hahah
Pomóżcie! ♥
Co do poprzedniego rozdziału... Pytałam, którego z panów sympatyków jest więcej. Zwyciężył Michi, aczkolwiek po piętach depcze mu Durm. Cieszę się, że podzieliłyście się ze mną swoimi typami! To mi naprawdę ułatwi zadanie na przyszłość. Kocham Was. ♥
Na koniec, każda zapewne wie, jaki dziś dzień. Z całego serduszka życzę Wam udanych wakacji! Wielu niezapomnianych przygód, odpoczynku oraz bezpieczeństwa. ;*
Do następnego, najdroższe! ♥