„Puste
wieczory,
podczas
których teoretycznie może zdarzyć się wszystko,
a
nigdy nic się nie zdarza, są nie do zniesienia.”
Słyszałam
głos, który lał miód na moje uszy. Czułam na swej skórze ciepło, które jako
jedyne było w stanie ogrzać choć w najmniejszym stopniu moją zziębniętą duszę.
Słyszałam w ciszy rytmiczne bicie jego serca. Czułam na swej osobie spojrzenie,
które przepełnione było jedynie troską. Obserwował moje rozpaczliwe próby
uwolnienia się spod fragmentów snu, w które się zaplątałam. Czarno-biały świat
nie ułatwiał mi niczego. Bezbarwne kwiaty, szare niebo, gęste powietrze, które
mdliło. Śpiew ptaków, który przerodził się teraz w pieśń żałobną. Słońce, które
chłodziło, zamiast ogrzewać. Pszczoły, które żądliły zamiast rozpylać pył innych
kwiatów. Motyle, których skrzydła były czarne jak noc. Wiosna. Opis
nadchodzącego pobudzenia się wszystkiego do życia. Wiosna wszędzie… Tak… Cieszę
się. Cieszę, prawda?
-Skarbie…-
pogładził moje plecy, patrząc na mnie znowu tym samym wzrokiem. Tym, który
wielokrotnie dodawał mi sił czy motywacji do podjęcia jakichkolwiek działań.-
Nie zadręczaj się tym już, proszę… Minęło kilka miesięcy, a ty nadal tkwisz w
tym samym, martwym punkcie…
-Czekam
na to, co nieuniknione- powiedziałam z zadumą, patrząc tępo przed siebie.
Największą zbrodnią jest zabić miłość. Stara prawda. Tamtego dnia Michael zabił
coś, co mnie napędzało. Pozwalało normalnie funkcjonować, mieć głupią nadzieję…
A teraz? Zabił mojego ducha, co w rezultacie miało przyczynić się do zabicia
mnie również cieleśnie. To jedynie kwestia czasu.
-Nie
marnuj życia, czasu i serca na człowieka, który będzie z tobą tylko i wyłącznie
w dobrych chwilach. Bądź sobą, żyj pełną piersią, a wtedy znajdziesz ludzi,
którzy są ciebie godni- uśmiechnął się blado, wtulając mnie delikatnie do
siebie. Marco. Mój brat. Ten sam człowiek, który opuszczał trening po treningu,
aby ze mną być.- Nie żegnaj się już z życiem, proszę cię. Dasz sobie radę.
Wierzę w ciebie…
-To
ciągłe powtarzanie, że dam sobie rady, że muszę być silna!- wykrzyknęłam,
podnosząc się gwałtownie z ławki, na której aktualnie siedzieliśmy.- Cholera
jasna! Czy wy wszyscy nie rozumiecie, że wcale nie muszę być silna?! Mogę
płakać, kiedy mi się żywnie podoba, mogę mdleć ze zmęczenia, mogę wyrywać włosy
z głowy czy palić paczkę fajek dziennie! Mogę, wszystko mogę, słyszysz?!- nadal
pokrzykiwałam w stronę blondyna.- Nie mogę tylko jednego. Nie mogę udawać, że
dam sobie rady. Mogę się jedynie postarać… Nic poza tym…- usiadłam z powrotem
na swoim miejscu, ukrywając twarz w dłoniach.
-Płacz
ile potrzebujesz, siostrzyczko…- zwrócił się do mnie łagodnie. I znowu… Znowu
patrzył na mnie w ten sposób. Tak, jakby już się ze mną żegnał. Jakbym już
odchodziła z tego świata, a on za wszelką cenę chciał złapać ostatnie chwile
mojego żywota.- Jednak, kiedy skończysz, upewnij się, że już nigdy więcej nie
będziesz płakać z tego samego powodu. Obiecaj mi to, proszę…- uniósł mój
podbródek, zaglądając głęboko w moje oczy.- Niszczy cię właśnie to, iż
przekonałaś się, że coś w co wierzyłaś przez całe swoje życie, wcale nie
istnieje. To bolesne, ale to nie powód, żeby przestać żyć i czekać tylko i
wyłącznie na śmierć…
-Marco…-
wzięłam głęboki oddech.- Ja się nie poddałam. Chodzę do lekarza, przyjmuję
leki. Robię, co mogę, bo nie chcę przysparzać bólu i tobie, i rodzicom…-
położyłam dłoń na jego policzku, uśmiechając się subtelnie. Po raz pierwszy od
tamtego dnia uśmiechnęłam się szczerze… Dziwne uczucie.
-Podziwiam
cię- obrzucił mnie znaczącym wzrokiem.- Przeżyłaś tak wiele upadków, niepowodzeń,
trudów życia, rozpaczy… Miłość rzuciła cię na kolana i to nie raz, a mimo to
dalej starasz się utrzymać równowagę i iść po swoje szczęście. Jesteś
bohaterem, Jess…
-Jestem
heroikiem- poprawiłam go szybko. Bo właśnie to jest prawdziwy heroizm. Iść ciągle
przez życie, mimo że ono na każdym kroku podstawia nogę, by upaść… Muszę
jedynie przyznać, że byłam bliska upadkowi. Szłam niemal na czworaka, lecz
nadal walczyłam, nie wiedząc o co. Wiecie, co bolało najbardziej? Pogodziłam
się z wieloma rzeczami. To, co kiedyś paraliżowało, dziś było zupełnie
obojętne. Najbardziej bolało jednak zrozumienie, że już nigdy nie poczuję
ciepła jego bluzy, gorącego oddechu bądź zapachu. Zapachu, od którego byłam
uzależniona…
-Prawda
jest taka, że wszystko kiedyś przeminie, mimo że wydawało się, iż trwać będzie
wiecznie…- rzekł niespodziewanie. Miał rację. Wszystkie wspólne chwile,
poświęcony czas… Nagle to wszystko znika, a my nawet nie wiemy kiedy zdążyło
rozpłynąć się jak bańka mydlana wśród gąszczu codziennych spraw. Po tylu
godzinach śmiechu, zostaje jedynie tęsknota, która z każdym dniem wypala nowe
dziury w sercu…
-Najgorsze
jest, kiedy uświadomisz sobie, że możesz dla tej jednej wybranej osoby zrobić
wszystko, a ona ma problem, by zrobić dla mnie cokolwiek…- powiedziałam,
zaskakując przy tym samą siebie. Nigdy wcześniej nie chciałam rozmawiać na ten
temat. Nigdy…- Z miłością do niego jest jak z oddychaniem, Marco. Przyszłam na
świat, zaczerpnęłam powietrza przez usta i nos i do tego czasu nie znam innego
sposobu na oddychanie… Czyli miłość to chyba głupie przyzwyczajenie… Nic poza
tym. I właśnie dlatego rozstania są tak bolesne, ponieważ nasze ciało i mózg
przechodzi swego rodzaju odwyk. Dokładnie tak samo jak w przypadku narkotyków
bądź alkoholu, człowiek musi przejść odwyk także od miłości…
-Teraz
nie wierzysz w miłość, ale spotkasz kogoś, przy kim zapomnisz jak się oddycha-
oznajmił z przekonaniem.- Zaufaj mi…- dokończył szeptem.
-Pomyślałam
sobie, że jeśli miłości już nie ma, to człowiek nie ma już nic lepszego w życiu
do zrobienia, niż tylko pić i pić i skończyć marnie. Bo niby dlaczego nie?-
naprawdę tak uważałam. Za każdym razem obiecywałam sobie, że już nigdy nikogo
nie wpuszczę do swojego serca. Za każdym razem łamałam tę obietnicę, nie
wiedząc, że i tak w przyszłości będę cierpieć.
-Proszę
bardzo, możemy napić się herbaty- uśmiechnął się ciepło, obejmując mnie
ramieniem.- Możemy wypić nawet milion filiżanek herbaty, jeśli to jakkolwiek
miałoby ci pomóc- musnął delikatnie mój policzek, w dalszym ciągu uśmiechając
się do mnie.
-Czemu
musisz być moim bratem?- jęknęłam, patrząc na niego z zafascynowaniem.
-Kto
dzwoni?- zagadnął, zmieniając temat, kiedy zdało się usłyszeć dźwięk
dzwoniącego telefonu, który wydobywał się z kieszeni mojego płaszcza. Ujęłam
telefon w swe dłonie, marszcząc czoło.-To on?- warknął natychmiast, widząc
uczucia malujące się na mojej twarzy.
-Nie-
ucięłam krótko jego spekulacje, odrywając wzrok od ekranu telefonu.- Jakiś
nieznany numer- wyjaśniłam po chwili.
-To
czemu nie odbierzesz?- odezwał się, kiedy słychać było jedynie brzęczący
telefon.
-Bo nie-
odpowiedziałam krótko, na co on wydął zabawnie policzki. Nigdy nie miał
cierpliwości do tego typu odpowiedzi.- Nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Pewnie
znowu dzwonią, żeby przedłużyć jakąś umowę czy coś… Nie mam do tego głowy-
odpowiedziałam w końcu w należyty sposób.
-To ja
odbiorę za ciebie ten cholerny telefon- powiedział rozdrażniony, wyrywając z
mojej dłoni urządzenie. Jak się okazało ten telefon nie był tak całkowicie bez
znaczenia. Kto dzwonił?
Życie.
~*~
Rozdział
opanowała nam Jessi wraz z Marco. Mam nadzieję, że ochłonęłyście już odrobinę po skandalicznym zachowaniu Michiego. ;))
Jak odczucia teraz, po przeczytaniu 23. rozdziału? Jak Wam się podoba?
Wierzę, że i tym razem podzielicie się ze mną swoimi bezcennymi opiniami, które dźwigają mnie do napisania kolejnych rozdziałów. To wszystko dzięki Wam, dziękuję! ♥ Kocham, kocham, kocham. ♥
Jak czujecie się z tym, że wakacje dobiegają końca? :( Gotowe już do szkoły? ;D
Za tydzień zjawiam się z ostatnim rozdziałem. :)
Do następnego, Skarby! ;**
Jak odczucia teraz, po przeczytaniu 23. rozdziału? Jak Wam się podoba?
Wierzę, że i tym razem podzielicie się ze mną swoimi bezcennymi opiniami, które dźwigają mnie do napisania kolejnych rozdziałów. To wszystko dzięki Wam, dziękuję! ♥ Kocham, kocham, kocham. ♥
Jak czujecie się z tym, że wakacje dobiegają końca? :( Gotowe już do szkoły? ;D
Za tydzień zjawiam się z ostatnim rozdziałem. :)
Do następnego, Skarby! ;**